Recenzja: McIntosh MHA100

Odsłuch cd.

Dużą ciekawostkę w kwestii słuchawek stanowi tryb HXD, który ma za zadanie pogłębiać przestrzeń.

Dużą ciekawostkę w kwestii słuchawek stanowi tryb HXD, który ma za zadanie pogłębiać przestrzeń.

A jednak. Pomimo tego dostrojenia impedancyjnego, które działa tak wyraźnie, że stroić można z zamkniętymi oczami, McIntosh woli słuchawki o wyższej impedancji. W przypadku Fostexów TH-900 dało to taki efekt, że role się odwróciły. Teraz to Trilogy grał nieco ciemniej, głębiej i z niższą tonacją, a scenę budował większą, bardziej imponującą. Znakomicie spasował się do japońskich słuchawek, ale i McIntosh bardzo się względem sytuacji przy komputerze poprawił. Nic już nie podbarwiało się na czerwono, a tylko soprany lekko srebrzyły, a choć całe brzmienie było lżejsze niż z HD 650, to bas się potężnie wybijał, aczkolwiek nie bardziej niż u Trilogy. Ogólnie świetne granie, ale zarówno sam McIntosh jak i te Fostexy potrafią grać lepiej z innym towarzystwem niż ze sobą, co nie zmienia faktu, że od HD 650 potrafiły lepiej pokazać niuanse i lepiej wynajdywać rzeczy drobne. Miały też lepszą dykcję, ale podwyższona tonacja odbierała temu walor całościowej doskonałości, takiej jak u Trilogy.

I znów lądujemy w objęciach słuchawek o wyższej impedancji, ale nie tak wysokiej jak u 600-ohmowych HD 650, tylko bardzie w pół drogi, czyli na niwie 300-ohmowych HD 800. Nie do końca to chyba spotkanie na równych warunkach impedancyjnych, bo takie w większym stopniu będzie miało miejsce z 200-ohmowymi nausznikami samego McIntosha, ale już znacznie wyrównujące startowe szanse. I to w dźwięku niewątpliwie się przejawiło, bo wzmacniacze znowu zagrały bardzo podobnie. Jedyna większa różnica, taka do dobrego usłyszenia, to fakt, że McIntosh bardziej ciągnął soprany i były one u niego nieco smuklejsze, podczas gdy Trilogy ani trochę ich nie powściągając nadawał im szerszą przestrzennie a mniej wyciągniętą ku górze formę. Nic w tym porównaniu nie było jednak takiego, co pozwoliłoby powiedzieć, że McIntosh przesadzał albo Trilogy nie dociągał, ale samo brzmienie zyskiwało nieco inny charakter; z Trilogy bardziej zwarty i mocny, a z McIntoshem kontrastowy i rozciągnięty. W sensie wokalizy efekt taki przekładał się na większe uspokojenie głosów z Trilogy i większe podniecenie tych podawanych przez McIntosha, a w sensie sceny większą u Trilogy jednolitość, a u McIntosha różnicowanie się dźwięków. Jeden i drugi wzmacniacz bardzo mi przypadły do gustu i nie wiem jak na długim dystansie czasowym preferencje odnośnie ich brzmienia by się rozłożyły. U obu natomiast bardzo wysoka klasa, to na pewno. A idąc w stronę konkluzji stwierdzenie, że nie od parady sam McIntosh nazwał swoje dzieło słuchawkowym wzmacniaczem, bo część wzmacniaczowa jest w nim lepsza niż przetwornika.

Zostały jeszcze do przebadania Audeze, poprzednio tak sobie grające. W odniesieniu do nich można sformułować sentencję, że życie ogólnie jest dziwne, a audiofilizm w szczególe. Bo przede wszystkim zanikło to wszystko, co kazało poprzednio napisać, że wzmacniacz i słuchawki do siebie nie pasują. Nie pasuje jedynie DAC, a sam wzmacniacz pasuje wybornie. Uderzenie realizmu było potężne i natychmiastowe, a kto wie czy tym razem nie z Audeze najlepiej to grało. Blisko, intymnie, prawdziwie, bogato. A przy tym znowu oba wzmacniacze grały niezwykle podobnie i jedyne wyczuwalne różnice tyczyły minimalnie większej dynamiki, czy może raczej należałoby powiedzieć – ekstensja pasma – u McIntosha, oraz troszkę mocniej zaakcentowanych u niego sopranów, ale już nie na zasadzie smukłości, tylko raczej procentowego udziału w całym dźwięku i samej jazdy w górę, zupełnie pozbawionej wyszczuplenia. Trilogy pasmo bardziej zwierał, a McIntosh na górze rozciągał, przy czym na dole oba grały niemal identycznie, a tylko to sopranowe podkreślenie amerykańskiego wzmacniacza powodowało większy nieco trzask stepu i mocniejsze akcenty talerzowe perkusji. Reszta brzmiała bardzo podobnie, ale trzeba zaznaczyć, że Trilogy grał całościowo trochę jaśniej, co może brało się jedynie z różnych interkonektów, ale może nie tylko.

Cóż, działa to całkiem całkiem, ale niektórym słuchawkom i tak nie pomogło.

Cóż, działa to całkiem całkiem, ale niektórym słuchawkom i tak nie pomogło.

To ja zapytałem na początku poprzedniego akapitu, czy Audeze grały najlepiej? Na to wygląda, bo nikt inny nie chce się przyznać. Sam zatem sobie odpowiadam – tak, grały. Posłuchałem przez dłuższą chwilę i nabrałem takiej pewności. Kapitalne dopasowanie. I jaka złośliwość rzeczy martwych! Poprzednio najsłabsze, a teraz najlepsze. Ostatni będą pierwszymi, jak zapisano w proroctwach.

Została jeszcze ostatnia kwestia, tycząca wyjść głośnikowych. W odniesieniu do wzmacniacza mieniącego się słuchawkowym użycie słuchawek AKG K1000 na ich odczepach narzucało się samo. A że stały opodal, wystarczyło podłączyć. To zajęło minutę, a przerzucenie w tryb obsługi głośników parę sekund. Przy nominalnej mocy 50 W ostrożnie cofnąłem potencjometr w okolice zera i jeszcze obniżyłem sygnał na wyjściu Accuphase, lecz całkiem bez potrzeby, bo zaraz musiałem wszystko odwoływać. Dla głośnego grania musiałem pójść z poziomem głośności aż powyżej 50%, co było zaskakująca, ale to sprawka impedancji, dopasowanej we wzmacniaczu do głośników 8-ohmowych. Tymczasem K1000 mają 120-ohmową, ale w sumie dzięki temu było bezpiecznie. Przynajmniej z użytym tu ustawieniem »Small« dla głośników.

W sensie brzmieniowym początek tego odsłuchu nie był udany, zarazem tłumaczący, dlaczego tak wiele osób poczytuje te K1000 za nienadzwyczajne. Bo nawet te tutaj użyte, z ekskluzywnym kablem Entreq Atlantis, przeznaczonym wyłącznie dla wyjść głośnikowych (widełki), zagrały chudo i kończyście. Sykliwie jak wąż i niczym wąż wąskimi dźwiękami, że słuchanie tego na dłuższą metę byłoby udręką. Dwuwymiarowe, pozbawione ciała postaci, jęczały jakby nie karmiono ich od tygodni i tylko można było kiwać głową z politowaniem. Ale samo rozciągnięcie pasma i artykulacja były najprzedniejszego sortu, a tylko tamtego brakowało. Rozważałem w duchu przez chwilę użycie bass-bustera, pomny jego umiarkowanych sukcesów we wzmacniaczach Lebena, ale ostatecznie się zdecydowałem. W ustawieniu prawie maksymalnym, na +10 dB, pokazało się zupełnie inne granie, do tego stopnia, że aż mnie zaszokowało. Dwuwymiarowe wycinanki przyoblekły się w pełną cielesność, a dźwięk nabrał cech jak najbardziej skłaniającej do słuchania. Z wypełnieniem, z kulturą, z wyrafinowaniem. Bo te słuchawki są przede wszystkim właśnie wyrafinowane w sensie niespotykanej niemalże cyzelacji dźwięku, tak więc kiedy tylko nie brak w sygnale masywności i kultury ogólnej, staje się z nimi lepiej niż kiedy indziej.

Generalnie jednak MHA100 dzielnie stawiał czoła uznanemu Trylogy 933.

Generalnie jednak MHA100 dzielnie stawiał czoła uznanemu Trylogy 933.

A to właśnie ku memu zaskoczeniu zapewnił bass-buster, który u McIntosha spisuje się lepiej niż u Lebena. Nie wiem jakim sposobem, ale ingeruje wyłącznie w dół pasma, ani trochę nie zakłócając reszty. Jest pod tym względem mistrzowski i żaden ze znanych mi bass-busterów – a jest ich w różnych wzmacniaczach słuchawkowych i nie tylko – nie dorównuje mu jakością. Tak było w każdym razie na wyjściach głośnikowych, z których przy tym bass-busterze sławne K1000 udowodniły, że produkować mogą tak niskie częstotliwości, jak im wpisano w raport techniczny – i pozostaje jedynie zagadką, dlaczego większość wzmacniaczy nie potrafi ich do tego skłonić. Warczały basem i częstowały grzmotem nie gorzej niż Audeze, a cały dźwięk oceniłem na dobrą czwórkę. Nie był tak wielowarstwowy, subtelnie złożony i elegancki jak z moim lampowym torem, ale bardzo przyzwoitej jakości, pod względem precyzji wypowiedzi, ukazywania muzycznych planów i atmosfery ogólnej zostawiający daleko w tyle każde słuchawki oprócz tych z ekstraligi.

Trzeba jeszcze zaznaczyć, że użycie bass-bustera z normalnymi głośnikami, jak choćby słuchanymi na biurku KEF LS50 Anniversary, zupełnie jest niepotrzebne i nawet przeszkadza. Dźwięk staje się ociężały i zbyt wyoblony, tak więc sam wzmacniacz ustawiony został dla normalnych głośników prawidłowo, bez żadnego kombinowania pozwalając na dobre granie. Nie jakieś super-hiper, bo tak na biurku grały u mnie jedynie Zingali Nano, a ich do sprawdzenia nie miałem, ale naprawdę na dobrym poziomie i z pełnią satysfakcji. Z chropowatością tekstur, rozwartym na oścież pasmem i pełną swoistością dźwięków. Jednakże nawet w przypadku głośników biurkowych bass-buster może się przydać, bo dla odmiany Amphion Argon0 grały zdecydowanie lepiej z ustawieniem +5 dB, tak więc różnie to bywa.

Pozostało jeszcze sprawdzenie pro forma i pro publico bono, jak gra ten McIntosh z głośnikami klasy »Large«, dla których także ma predefiniowane ustawienie. A zatem raz jeszcze w ruch poszły zaprawione w bojach Spendory S7, podpięte kablem Entreqa.

Pojawiło się zrazu brzmienie w stylu podobnym do tego z K1000, tyle że o wiele bardziej sympatyczne niż w nich bez bass-bustera. Delikatne, subtelne, wyjątkowo precyzyjnie rzeźbione i z popisową ekstensją sopranów. Ale nie tylko soprany, ale także średnica była popisowa, tyle że nieco brakowało jej wypełnienia i brakowało basowego pomruku na dole pasma. Całość daleko jednak przerosła moje oczekiwania, bo grało to jak za o wiele większe pieniądze. Oczywiście licząc, że wzmacniacz głośnikowy to najwyżej jedna trzecia wartości całego urządzenia. W ruch zaraz poszedł bass-buster i po kilku próbach stało się jasne, że dla Spendorów w tak zestrojonym torze najwłaściwsze będzie ustawienie +5.0 dB. (Kroki regulacyjne liczą po 2,5 dB.) W sam raz by nie przeinaczać a jedynie wypełniać wokale, a jednocześnie uwydatnić dół pasma do rozmiarów w pełni satysfakcjonujących. I raz jeszcze działanie bass-bustera sprawiło mi wielką radość, bo zawsze cieszy kiedy coś działa tak perfekcyjnie.

Natomiast LCD-3, Spendory oraz K1000 ujawniły ogromny potencjał tego wyjątkowego all-in-one. Gorąco polecamy!

Natomiast LCD-3, Spendory oraz K1000 ujawniły ogromny potencjał tego wyjątkowego all-in-one. Gorąco polecamy!

Rozsiadłem się i zasłuchałem. Elegancka scena, cała za głośnikami i całkiem głęboka. Świetnie podany pierwszy plan, pełen autentycznych postaci, a subtelność i złożoność nie aż na miarę największego formatu, ale złożona i naprawdę subtelna. Raz jeszcze napiszę, że daleko powyżej oczekiwań, bo spodziewałem się najwyżej dobrej średniej, a to było zdecydowanie lepsze. Gdybym coś takiego od progu w salonie audio usłyszał, pomyślałbym, że dobrze się tam znają na rzeczy.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

18 komentarzy w “Recenzja: McIntosh MHA100

  1. gabler pisze:

    Ten wzmacniacz jest zjawiskowy ,magia z niego emanuje,słuchałem ostatnio w salonie Maca Ma 6300,grał bardzo fajnie,100 też mieli ale brakło czasu posłuchać…,ciekawe jak napędza kolumny w porównaniu do 6300,można by nim za jednym zamachem rozwiązać 3 potrzeby

  2. emero pisze:

    „I znów lądujemy w objęciach słuchawek o wyższej impedancji, ale nie tak wysokiej jak u 600-ohmowych HD 650, tylko bardzie w pół drogi, czyli u 300-ohmowych HD 800. ”

    HD650 są 300-ohmowe

    1. Piotr Ryka pisze:

      Te z obecnej produkcji tak, i dlatego grają nieco inaczej. Ale ja mam bardzo stare, z pierwszego roku produkcji, 600-ohmowe.

  3. gabler pisze:

    jako sam wzmak do kolumn z jakim innym można go przyrównać,cenowo, czy podłogówki 2 drogi pociągnie

    1. Piotr Ryka pisze:

      Jak pociągnął 2,5 drożne Spendory, to 2 drożne na pewno pociągnie. Jakościowo go nie porównywałem bezpośrednio, tak więc niechętnie robię odniesienia, ale powiedziałbym, że jest troszkę słabszy niż Hegel H80, czyli naprawdę bardzo dobry. A może słabszy nie jest? Nie będę zgadywał.

  4. Roland pisze:

    szkoda ze brakuje do kompletu jak gra z k812

    1. Piotr Ryka pisze:

      Te K812 zapadły w pamięć. Coś się wymyśli. 🙂

  5. Sławek pisze:

    Co do brzmienia z komputerem – jakim programem był Maczek odsłuchiwany i na jakich sterownikach? Czasem się może zdarzyć, że firmowe sterowniki jeszcze nie są wydobyć z DACa pełnego potencjału. Sprawdziłem na własnych uszach – sterownik do Audio-gd daje dźwięk mocniejszy basowo i gęstszy, a nowy JPlay 6 beta bardziej przestrzenny i przejrzysty (jak trzeba to łupnie basem zjawiskowo), ale ogólnie lepszy o klasę…

    1. Piotr Ryka pisze:

      Odsłuchiwałem, jak zawsze ostatnio, na Windows Playerze i z niego pochodzą opisy. Na JPlay gra to oczywiście lepiej, ale chciałem żeby było jak najbardziej zwyczajnie. Niedawno miałem gości, którzy bardzo się zdziwili jak potrafi grać w ten sposób wzmacniacz Sugdena z przetwornikiem Myteka, a także sam Mytek Manhattan.

  6. gość44 pisze:

    Pytanie może trochę dziwne, ale .. czy ten wzmacniacz (słuchawkowy?) mocno się grzeje podczas pracy?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Dlaczego dziwne? To czasami jest bardzo ważne z uwagi na lokalizację, albo chęć postawienia na nim słuchawkowego stojaka. Nie grzeje się prawie wcale.

  7. Bartek pisze:

    Zeby jeszcze ta cena byla nizsza tak powiedzmy o 6 tys to mozna by brac bez zastanowienia.
    Niestety z tego co slyszalem Macintosh nie pozwala na jakies znaczace obnizki u dystrybutorów. Z drugiej strony ich wyroby trzymaja dobra cene na rynku wtórnym.
    ….No nic, poczytac zawsze mozna 🙂

  8. Nina pisze:

    Pan Piotr nadal nie wie czym w muzyce jest zmiana (zawyżanie) tonacji. A zawyżanie tonacji przez urządzenie (z punktu akustyki i muzyki) to odstrojenie częstotliwości wzorcowej w górę skutkiem przechodzenia sygnału przez urządzenie… Rzecz niedopuszczalna aby tej klasy sprzęt zmieniał częstotliwość wzorcową na wyjściu. Ciągle mam wrażenie, że nie o zmianę (zawyżanie) tonacji Panu Piotrowi chodzi. Może balans tonalny, całościowa barwa, tembr, koloryt urządzenia itd. Na litość boską tylko nie zmiana tonacji.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Ale przecież mówiłem, że to audiofilska gwara i proponowałem poprawniejszą definicję, której się nie doczekałem. Więc może jeszcze raz: jeżeli Maria Callas za pośrednictwem jednego odtwarzacza śpiewa z tej samej płyty wyższym głosem niż z drugiego, to jak to nazwiemy?

    2. Alex pisze:

      Również nie wiem czym różni się „odstrojenie częstotliwości wzorcowej w górę” od podniesionego balansu tonalnego czy stwierdzenia, że urządzenie gra jasno. Proszę o wyjaśnienie.

      1. Maciej pisze:

        Czy jeśli hipotetycznie przyjmiemy że zakres głosu danej osoby mieści się w paśmie 400Hz-4kHz i mamy dwa urządzenia z których każde z nich akcentuje inne pasmo – bo urządzenia audiofilskie z tego słyną, że kładą na coś nacisk i to pozwala im mieć różne grupy odbiorców. To jeśli urządzenie A eksponuje (podnosi o dB lub ich ułamki) przedział 400-1000Hz a urządzenia B 3000Hz-4000Hz, to czy urządzenie B nie gra wyżej ludzkiego głosu? Przecież do naszych uszu dociera więcej wysokich częstotliwości – to głos brzmi wyżej.

  9. Endriuu pisze:

    Czy jest sens kupować ten wzmacniacz słuchawkowy, gdy ja będę sporadycznie słuchać na słuchawkach tylko głośnikach? Wymiary i ten styl do mnie przemawia.
    Proszę o odp.

    1. PIotr Ryka pisze:

      Moim zdaniem nie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy