Recenzja: LST – Linear Stax Transformer

LST Linear Stax Transformer HiFiPhilosophy 008   Tak samo jak w przypadku niedawno opisanego wzmacniacza słuchawkowego iCan SE tropy wiodą do 2013 roku. Nie chcę przez to powiedzieć, że odbija się czkawką, ale że na pewno nie daje zapomnieć. Wówczas powstały bowiem recenzje zarówno pierwowzoru iCanʼa, jak i branego teraz znów na widelec transformatorowego adaptera słuchawek elektrostatycznych LRT. (Różnica jednej litery nie jest istotna.) A ponieważ było to dawno, należy się przypomnienie.

Historia takich adapterów, umożliwiających słuchawkom elektrostatycznym korzystanie z wszelkiego typu wzmacniaczy, sięga o wiele dalej, bo1960 roku. Naonczas sławny dzisiaj, ale  wtedy nikomu jeszcze nie znany Stax, wstrzyknął w rynek swoje pierwsze słuchawki, nazwane earspeakerami – model Stax SR-1, a wraz z nimi pierwsze „Ear Speaker Adaptor”, czyli przystawki transformujące Stax SRD-1 i SRD-2. Sam byłem posiadaczem nieco późniejszych wersji – słuchawek SR-5 i adaptera SRD-6 z połowy lat 70-tych, a dzieje tych adapterów ciągnęły się jeszcze dekadę, do modelu SRD-7 Mk2, który zakończył ich żywot. W następnych latach Stax oferował już wyłącznie całościowe wzmacniacze (energizery), prawdopodobnie wiedziony chęcią zysku a nie przekonaniem o ich wyższości. Bowiem nic nie ujmując energizerom, zwłaszcza fenomenalnemu ale zupełnie nieosiągalnemu Stax SRM-T2, najwyższej klasy wzmacniacz głośnikowy, a jeszcze lepiej przedwzmacniacz i para monobloków, to naprawdę ogromne możliwości i niezrównane pole popisu. W dodatku sposobność oszczędzenia sporych pieniędzy przez tych, którzy używają słuchawek jako alternatywy a nie jedynego systemu. Gdyż taki adapter – co jest jego ogromną zaletą – nawet w najlepszym wydaniu (któremu zaraz będziemy się przypatrywać), to wydatek stosunkowo niewielki; o wiele mniejszy niż któryś z obecnych staksowskich wzmacniaczy szczytowych, nie mówiąc o najlepszym kiedykolwiek powstałym – tym SRM-T2 z 1992 roku, albo obecnych piekielnie drogich systemach elektrostatycznych Sennheiser HE-1, HiFiMAN Shangri La i najnowszym MSB SELECT.

Poprzednio testowany, wyposażony w dwa rodzaje gniazd transformator LRT (Lundahl-Ryl Transformer – od nazwisk Pera Lundhala i Petera Ryla), jak również testowany obecnie LST (Linear Stax Transformer), to urządzenia sporej wielkości i nowoczesne, lecz że to niemal wyłącznie transformatory dopasowujące napięcie w kanałach stereofonicznych słuchawkom elektrostatycznym, to i nie ma specjalnie co być drogie, a zatem drogie nie są. Zwłaszcza, że produkty te nie są oferowane przez chętną się nachapać sławną firmę, liczącą na zdyskontowanie swej sławy, tylko rzecz przysposobiona przez entuzjastów, powstała na niekomercyjnym podłożu. W sensie genezy oparta nie tylko na staksowskim pierwowzorze, ale też na pracach włoskiego konstruktora Andrei Ciuffolliegoi i niemieckiego Petera Ryla, a finalnie przeobrażona w produkt rynkowy przez twórcę najwyższej klasy transformatorów amorficznych, szwedzkiego konstruktora Pera Lundhala, oraz mieszkającego w Berlinie polskiego pianistę, wykładowcę muzyki i pasjonata słuchawek Stefana Woźnickiego. A że Stefan jest moim przyjacielem, to mi właśnie przypada po raz kolejny zaszczyt opisywania jego dzieła, za co serdeczne dzięki.

Budowa

LST - Linear Stax Transformer 03

Oto LST – jedno z najciekawszych rozwiązań słuchawkowych jakie powstały w ostatnim czasie.

   Urządzenie jest średnio duże i średnio ciężkie. Ma wymiary 340 x 290 x 105 mm i waży dziewięć kilogramów. Z grubym frontonem szczotkowanego w czerni aluminium i czarnym metalowym korpusem prezentuje się elegancko i nie rzuca w oczy. W sensie obsługowym to tylko umieszczony z przodu po lewej podświetlany włącznik, po prawej niebieska dioda realizacji dopasowania, sygnalizująca gotowość do pracy, oraz położone między nimi 5-pinowe gniazdo słuchawek Staxa. Można w nie wpinać jedynie te o nowszej konstrukcji (po 1985 roku), natomiast dawne, znakowane jako PRO, nie będą pasowały. Z tyłu są cztery terminale głośnikowe oraz gniazdo kabla zasilania, a także napisy LST i Made in Germany. W środku widnieje duże, toroidalne trafo zasilające oraz dwa pełniące zasadniczą rolę transformatory amorficzne Lundhala, wspomagane systemem elektroniki sterującej, którego jedynym zadaniem w sensie brzmieniowym jest znikać. To cel łatwy do zdefiniowania, lecz niezwykle trudny w realizacji, od wielu lat przybliżany do ideału. Tym razem podobno przybliżony już bardzo wyraźnie, ponieważ LST to pierwszy transformator dopasowujący, o którym twórcy powiadają, że jest w pełni high-endowy.

Najważniejsze są oczywiście same transformatory Lundhala, obecnie znacznie ulepszone – skonstruowane pod kątem tych właśnie potrzeb i szyte dokładnie na miarę, tak żeby także one brzmieniowo znikały, co ma kluczowe znaczenie. Nie od parady wszak konstruktorzy wzmacniaczy lampowych, a nawet tych tylko lampy naśladujących, chwalą się uproszczonymi stopniami wyjściowymi – bez transformatorów i kondensatorów – ażeby sygnał wychodził jak najmniej zakłócony. Analogiczna śpiewka dotyczy samych transformatorów, gdziekolwiek by się znalazły, spośród których te amorficzne uchodzą za najmniej zakłócające. W przypadku LST to „nie zakłócanie” jest tak samo ważne jak u całych wzmacniaczy, a celem pozostaje nagie dopasowanie, tak jak u tamtych wzmacnianie. W obu wypadkach zniknięcie stanowi nieosiągalny ideał, ale możliwy do wydatnego przybliżenia. Dla LST dodatkowo jest też ważne, z jakim wzmacniaczem mieć będzie do czynienia; i tu zalecane są te operujące w czystej klasie A i najlepiej o konstrukcji lampowej SET, pozwalające osiągać najlepsze rezultaty zarówno pod kątem wzmocnienia, jak i dopasowania słuchawki-wzmacniacz. Odnośnie brzmieniowych walorów samego LST, czyli tej jego zdolności znikania, to przeprowadzone zostały ponoć rozległe testy porównawcze i obecnie zastosowane transformatory okazały się wyraźnie górować nad innymi. Podobnie lepsze jest teraz zestrojenie ze wzmacniaczami, za co odpowiada rozbudowany układ elektroniki na PCB, przez ponad dwa lata doskonalony z użyciem oprogramowania komputerowego i prób odsłuchowych. Podzespoły ściągano do niego z całego świata i selekcjonowano w testach, tak więc jest owocem długotrwałych i szeroko zakrojonych poszukiwań.

LST - Linear Stax Transformer 5

Linear Stax Transformer to… auto-transformator, mający na celu napędzenie słuchawek elektrostatycznych sygnałem pierwotnie przeznaczonym dla głośników.

Ważnym składnikiem konstrukcji jest też gruba, metalowa ścianka, oddzielająca transformatory od elektroniki, a także ustawienie tych ostatnich na podkładkach tłumiących wibracje. Starannie dobrano również okablowanie i skrupulatnie rozplanowano jego ułożenie, tak żeby zakłócenia elektromagnetyczne jak najmniej w nie przenikały. Podobnie izolującą rolę stanowi całościowa obudowa z metalu, a nie mniej ważne będzie też to, jakiego okablowania głośnikowego użyjemy. Pod tym względem wachlarz możliwości jest przeogromny, a ceny mogą być niebotyczne.

W zależności od rodzaju wzmacniacza mającego pracować z LST może on być proponowany w wersji z mniejszą lub większą redukcją, odpowiednio dla wzmacniaczy powyżej lub poniżej 100 W. Możliwa jest także spora rozpiętość cenowa – od 950 do 1660 € – w zależności od klasy użytych podzespołów.

Odsłuch

LST - Linear Stax Transformer 8

Urządzenie jest minimalistyczne, jednakże starannie wykonane.

   Stax to nie przelewki i mimo natłoku pretendentów wciąż firma dzierżąca prymat. Słuchawkowy high-end i Stax stały się niemal synonimami, w następstwie faktu, że w latach 2002 – 2012 był ten Stax niekwestionowanym liderem. Dosyć to czasu, by ugruntować pozycję, którą japoński producent zyskiwali najpierw dzięki kruszeniu się konkurencji i wypadaniu z rynku kolejno elektrostatów Audio-Techniki, Sennheisera i Kossa, wraz z równoległym znikaniem najlepszych słuchawek ortodynamicznych Fostexa i Yamachy oraz finalnym dopełnieniem w postaci zakończenia w 2002 roku produkcji  mistrzowskich słuchawek dynamicznych Sony MDR-R10 wraz z nieudaną próbą zastąpienia ich modelem Qualia. Tak więc, na dobrą sprawę, dopiero w ostatnich paru latach pojawiła się ponownie konkurencja groźniejsza, mogąca to ugruntowanie podważać; w rodzaju planarnych Abyss 1266, także planarnych HiFiMAN HE-1000 i Audeze LCD-4, gromko zapowiadanego i oczekiwanego na dniach powrotu Sennheisera Orfeusza, czy konkurencji ze strony szczytowych modeli dynamicznych od Final Audio, Ultrasone i Pioneera. Dołącza do tego szereg konstrukcji mało na razie znanych, ale potencjalnie niebezpiecznych, w rodzaju Triode Crosszone CZ-1, a także pokazane niedawno i nie mające jeszcze wyceny jakościowej testerów elektrostaty HiFiMAN-a.

Wraz z nasilającą się modą na słuchawki także te najwyższej klasy mnożyć jęły się jak króliki, toteż aktualne stało pytanie, czy Stax zdoła obronić prymat i czy pozwolą mu na to konstrukcje takie jak LST oraz własny wzmacniacz referencyjny – ponoć zbliżający się już następca legendarnego SRM-T2. A może pozwoli mający debiutować jeszcze w sierpniu na londyńskim Can Jam wyceniony na 38 tysięcy dolarów dedykowany wzmacniacz od MSB, tworzący wraz ze stanowiącym z nim komplet dzielonym przetwornikiem najdroższy system słuchawkowy w historii, skalkulowany na $145 000.

W obliczu takich pytań się postarałem, chcąc dać liderowi szansę zabłyśnięcia nie tylko dzięki samemu LST, ale też i wzmacniaczom. Postanowiłem przeto użyć nie tylko własnego systemu Twin-Head/Croft, dokooptowując doń pracującą w zalecanej klasie A końcówkę mocy Accuphase A-47, aby nie zdawać się na strzał pojedynczy, który zawsze może być pudłem. Było to wprawdzie klasyczne dmuchanie na zimne, jako że Croft z T-H nie zawodzą, ale wyszedłem z tych poszerzonych testów zadowolony, jako że Accuphase pokazało styl własny.

LST - Linear Stax Transformer 2

Obsługa nie powinna nastręczać trudności – sygnał doprowadzany jest poprzez kable głośnikowe (!!!) Od użytkownika wymaga się jedynie wciśnięcia przycisku power-up i kilkusekundowego odczekania na synchronizację…

Startujemy jednak od systemu recenzenta i konfrontacji z inną legendą słuchawkowej techniki – służącymi mu za referencję słuchawkami AKG K1000. Te wpięte zostały w drugi komplet odczepów Crofta, podczas gdy w pierwszym znalazły się przewody biegnące do LST (początkowo Entreq Discover, a później Siltech Classics Anniversary), Lecz zanim oddamy głos testom, jedno uzupełnienie. Ktoś mógłby bowiem skwitować, że – no, owszem, oszczędności rzecz cenna, ale czy używanie wzmacniaczy siejących mnogimi watami jest faktycznie sposobem oszczędnego użycia słuchawek? A tak w ogóle, czy nie jest aby przerostem formy nad treścią? By rzecz dobrze określić, sięgnę po cytat zaczerpnięty od twórców LST:

Elektrostaty mają piekielną szybkość i jak muszą, to pobierają błyskawicznie dużo prądu w krótkim impulsie! W tysięcznych sekundy potrzebują po kilkadziesiąt i więcej Watt, żeby dodać, uwaga!… blasku sopranom i dynamikę uczynić bardziej realną! Tak, to są soprany, a nawet nie bas, które najbardziej potrzebują tej impulsowej mocy wzmacniacza… DLATEGO starsze modele 007 były uznawane raczej za matowe i stosunkowo ciemne ze wzmacniaczami Staxa. Bo jako prądowo „trudne”, nie dostawały tego, co potrzebowały, zróżnicowania dynamiczne były też ograniczane.

Ten problem próbuje się rozgryź, np. w USA, budując BHSE czy WOO WES. A w takim modelu WES czytamy w danych technicznych, że jest tam „1300 volts peak-peak voltage swing”! Podobne impulsowe napięcie konwertowane w LST można uzyskać z konwencjonalnego wzmacniacza jedynie wtedy, kiedy ma on odpowiednie rezerwy mocy w stosunku do przełożenia w LST. I czy to wersja z mniejszą, czy z większą redukcją mocy, może przerabiać i ponad 1300V pp w impulsie. Temu wzmacniacz musi podołać….

A zatem moc – moc znów i jak zawsze rządzi, toteż nie ma co kręcić nosem na zaistniałą koincydencję mocy ze słuchawkami.

 

Co umie Stax a co inni?

To drugie moje podejście do LST okazało się naszpikowane trudnościami. Nie dość że porównywać przyszło same słuchawki, to dwie na dodatek końcówki mocy, a jeszcze wcześniej zmuszony byłem zmagać się z okablowaniem. I od tych zmagań zaczniemy, ponieważ stanowią wstęp zasadniczy.

LST - Linear Stax Transformer4

A potem delektowania się dźwiękiem płynącym z legendarnych słuchawek STAX-a.

LST okazał się na okablowanie wrażliwy wprost przeraźliwie i do tego jeszcze podwójnie. Reagował gwałtownie zarówno na kable głośnikowe, jak i zasilające. Reakcje te mają różną postać w zależności od słuchawek i dlatego najlepiej będzie zacząć od porównania samych Staxʼów, by rzecz należycie zobrazować. Udało się bowiem pozyskać do testów oba modele obecnie najwyższe – zarówno parę lat wstecz flagową Omegę II Mk2 (SR-007), jak i obecnie flagowe SR-009.

Zacznę od tego, że prymat SR-009 nie podlegał tym razem dyskusji, a nie jest to rzecz oczywista sama przez się, jako że swego czasu, podczas testu wzmacniacza elektrostatycznego Euridice, była nieco dyskusyjna. Ale tym razem dyskusji nie było i ani przez moment nie miałem wątpliwości, które są lepsze i które bym wolał. Flagowe SR-009 okazały się bardziej przejrzyste, przenikliwe, głębiej analizujące, bardziej brzmieniowo intrygujące i w tej brzmieniowej intrydze bardziej misterne. Misterne w stopniu porażającym; a chociaż nie lubię tego sformułowania, zmuszony jestem napisać, iż była to różnica klasy. Klasyczne, w kolejnych wersjach od wielu lat produkowane SR-007, okazały się grać w stylu przede wszystkim relaksującym, co jest u nich normą ciągnącą się jeszcze od najstarszej, złoto-brązowej wersji Mk1. Myliłby się jednak ktoś, kto z tego wyciągałby wniosek, iż są to słuchawki upraszczające na rzecz tego właśnie relaksu. Aby to sprawdzić sięgnąłem dla porównania po Beyerdynamic T1 – tak prężcież w postrzeganiu analityczne – i Omega II grająca poprzez LST wykazała się większym brzmieniowym kunsztem i większym wyrafinowaniem. Dźwięki dopieszczała staranniej i lepiej modelowała, czyniąc piękniejszymi i bardziej poruszającymi wyobraźnię. Niemniej, i to trzeba mocno podkreślić – kiedy kable zasilający i głośnikowy były w LST bliższe przeciętności, ta pochwalona właśnie Omega skracała ewidentnie soprany, a jej brzmieniowe wyrafinowanie spadało do poziomu minimalnie tylko lepszego niż u dobrych słuchawek dynamicznych. Takich naprawdę dobrych, niemniej dystans do odrobienia względem referencyjnych AKG K1000 wspieranych Entreq Atlantisem okazywał się bardzo duży. Nie zaobserwowałem natomiast u Omeg żadnych niepokojących zachowań. – Ich brzmienie było wprost proporcjonalne do jakości okablowania i pod tym względem reagowały typowo, relatywnie tracące lub zyskujące kulturę oraz rozciąganie pasma. – Poza tym zawsze relaks, przyjazność i dobre oświetlenie wraz z wyczuwalnym ciepłem; i przy tym też się musimy zatrzymać, ponieważ ciepło i jasne światło nie są tu oczywistością. Omega II Mk2 wręcz bywa oskarżana o chłód i nadmierną mroczność, szczególnie widoczne na tle wcześniejszej wersji Mk1. Ale nie z LST i nie obecnymi tu wzmacniaczami. W tym towarzystwie grała słonecznie, ciepło i melodyjnie; z pełnym podtrzymaniem charakterystycznego dla elektrostatów dźwiękowego pietyzmu, a bez też dla nich charakterystycznej ezoteryczności. Albowiem jest właśnie tak, jak napisano w cytacie: nie dość prądu przy zasilaniu, a słuchawki elektrostatyczne więdną. Ich dźwięk staje się prześwitujący, wiotki, na poły niecielesny.

LST - Linear Stax Transformer 7

Te zaś w naszym teście występować będą w doborowym towarzystwie.

Z ducha więcej niźli materii sporządzony, a chociaż duch ów finezją odznacza się fantastyczną, to jednak nawet najpiękniejsza duchowość cielesności nie może zastąpić. Obcowanie ciał i obcowanie dusz to zjawiska różne istotowo, jak słusznie podkreślał dawno temu Łazuka w piosence Przybory i Wasowskiego. Tak więc chciałoby się przy takim graniu mieć w brzmieniu elektrostatów więcej konkretu; i tego właśnie dostarcza LST. Można powiedzieć: udziela – jako że moc tylko przez niego przepływa. Tak czy siak, nie bawiąc się w opisowe subtelności –  elektrostaty za jego sprawą i sprawą dobrego wzmacniacza zyskują mocne ciało dla swego pięknego ducha i stają się brzmieniowo kompletne, pod warunkiem wszakże, że zadbamy o okablowanie, które w jeszcze większym stopniu dowiodło swej roli przy flagowych SR-009.

Odsłuch cd.

LST - Linear Stax Transformer 11

Ważną rolę odegrała tu świetna elektronika Accuphase.

   Niezależnie od tego, jak te flagowce pięknie zagrały tym razem, dostałem od nich łupnia – i to dostałem podwójnie: najpierw od kabla głośnikowego, a potem zasilającego. Historia z głośnikowym była taka, że pięknie grały z najtańszym Entreq Discover, aż przyszło do płyty Leonarda Cohena Ten New Songs. Ów wzmiankowany już nieraz przy różnych okazjach album bas ma podbity na rzecz uprzyjemniania, a kiedy do tej płyty doszedłem, zrobiło mi się słabo. Takie anomalie wypełzły i tak bardzo nie dało się słuchać, że strach oblatywał i rozpacz zdejmowała. Zniekształcenia basu całkiem nie do zniesienia, brutalne jak jakiś żołdak, a wraz z tym włosy dęba i nie wiadomo co dalej. Ale tak tylko się mawia, a robić co – wiadomo. Wziąłem kabel Siltecha i było po zniekształceniach.  Wcale to jednak nie znaczy, że wszystko zyskało już normę. Gdyż inna rzecz zachodziła, przez czas cały obecna –  mianowicie swego rodzaju „wklęsłość” brzmienia – i już o co chodzi wyjaśniam.

Pisałem o tym kiedyś, ale gdzie, nie pamiętam, że dźwięki bywają jak twarze: pyzate lub zapadnięte. Te pierwsze radosne, zdrowe i na obrysach zwyklejsze, a drugie bardziej przypominające o smutnym obliczu świata. I właśnie Stax SR-009 grał z zapadniętą twarzą, taką z cieniami na policzkach i smutkiem widocznym w oczach, co brało refleksji stronę i trochę przygnębiało. Poza tym było nie do końca prawdziwe, jako że nazbyt ponure i zbyt analityczne. Wyrafinowane – niesamowicie – ale wpadające w analityczną i nastrojową przesadę i tą przesadą drażniące. Mimo to wyraźnie lepsze od prezentacji Omeg, ale nie potrafiące dorównać autentyzmem K1000. Do porównania z tymi ostatnimi zaraz wrócę, ale wpierw sprawy techniczne. W zaistniałej sytuacji pojechałem po Gargantuę (której niestety nie mam) i wpiąłem ją w Twin-Heada, a zasilającego go dotychczas szczytowego Harmonixa przepiąłem w LST, zastępując kabel porządny ale nie jakiś super.

– Noooo, teraz to zagrało! To już był autentyczny koncert! Brzmienie nie tylko ze szczytów finezji i analitycznej potęgi, ale też naturalne; o temperaturze i sposobie ujmowania że aż realizm przytłaczał. Zwłaszcza na tle spokojniejszej – mniej przenikliwej a cieplejszej i dalej od słuchacza grającej Omegi. Też wyrafinowanej, ale nastawionej bardziej na długie sesje bez odczuwania zmęczenia. Natomiast SR-009 to był szczyt analizy na służbie muzyki, że zapadłem w słuchanie z odczuciem spełnienia. Spełnienia płynącego zarówno z harmonicznego bogactwa, jak i prawdy o dźwięku. Takiego wciąż wprawdzie ze śladami cieni na twarzy i na pewno nie radosnego, ale już i nie chudego i nie w analitycznej przesadzie. Zdecydowanie będącego po stronie muzyki, zwłaszcza kiedy lampy Twin-Head i Crofta nabrały temperatury. Stanęły wówczas flagowe Staxy także po stronie ciepła, a słuchanie ich stało się audiofilskim misterium. Ani śladu tej ezoterii, co skąpi brzmieniom ciała; żadnej przeźroczystości ani ubytków mocy. Brzmienia pełne, postawne i płynące od dużych źródeł. I właśnie te duże źródła okazały się główną różnicą.

LST - Linear Stax Transformer 13

Za punkt odniesienia robiły referencyjne AKG K1000, które również robiły użytek ze wzmacniacza A47.

Różnicą pomiędzy dawnym LRT a tym obecnie LST, jako że napisałem kiedyś, iż elektrostatom Staxa nie brakowało z LRT mocy, ale grały dźwiękami bardziej filigranowymi, idącymi od mniejszych wyraźnie źródeł, aniżeli wtedy także odnoszone do nich porównawczo referencyjne AKG. A teraz też trochę mniejszymi, ale bardzo nieznacznie, że nikt by nie pomyślał czynić z tego różnicę. To było substancjalne granie o pełnym rozwarciu pasma, że soprany aż w kosmos, a basu też kawał. Takiego jakby słyszanego od wewnątrz, coś jakby z wnętrza bębna, bo te flagowe Staxy mają tendencję wnikania. Nie słyszałem słuchawek tak brzmienia przenikających, jakbyś muzykę rentgenem traktował, chcąc ją do szpiku przejrzeć. To właśnie powodowało niezwykłe bogactwo harmonii i na tym teraz się skupię.

Punkt odniesienia wciąż stanowiły AKG, a te grały dźwiękiem bardziej wypukłym a nie tak przenikliwym. Oglądanym w przeciwieństwie od zewnątrz i nawet z oddalenia, a ich najbardziej narzucającą się cechą była trójwymiarowość. Odnoszona przede wszystkim do sceny, ale także do dźwięków; wszystko dająca w perspektywie i w pełnym trójwymiarze, jakich żadne słuchawki nie mają. Przy dźwiękach pełniejszych i cieplejszych, co miało dobrą i złą stronę; bo że pełniejszych, to dobrze, ale kiedy tor na całego się rozgrzał, niższa temperatura „dziewiątek” bardziej mi odpowiadała, co pozostaje oczywiście kwestią doboru kabli, ale piszę jak było. By tę oczywistość kablową wdrożyć, zastąpiłem Sulka spomiędzy odtwarzacza a Twin-Head przewodem o niższej temperaturze a analogicznych, może nawet większych, umiejętnościach definiowania dźwięku – przewodem Nordost Tyr 2, przybyłym po recenzję. Ta zamiana potwierdziła, że można jednym ruchem uczynić temperaturę a wraz z nią cały przekaz prawdziwszym dla jednych słuchawek bądź drugich, co sobie wykazawszy wróciłem do pary Sulków, dla Staxa korzystniejszych. Wróciłem, posłuchałem i zebrałem wrażenia. Wniosek ostateczny był taki, że pewne rzeczy dają się zmieniać, a innych niepodobna. Można sprawić okablowaniem, że większa naturalność przekazu będzie przy Stax SR-009 albo przy AKG K1000; nie można natomiast zmusić tych pierwszych do trójwymiarowości drugich, ani drugich do analitycznego podejścia pierwszych. Flagowe Staxy zawsze będą w tym samym torze chłodniejsze i bardziej refleksyjne – bardziej skupione na analizie, a mniej na trójwymiarze. To daje różny odbiór i odmienne walory przy różnych gatunkach muzycznych, a nawet przy pojedynczych instrumentach.

LST - Linear Stax Transformer 15

I trzeba sobie powiedzieć jasno – tak szaleńcza konfiguracja pozostawiła daleko w tyle klasyczne rozwiązania.

Przytoczę dwa przykłady. Fortepian lepiej wypadł ze Staxami. Przynajmniej w moim odczuciu. Był chłodniejszy, mniej masywny i mniej dający się poznać jako cały instrument, ale za to pod każdym klawiszem skrywał ciekawsze dźwięki. W mniej nieco wypełnionym, owym „wklęsłym” podejściu, które jednak przy potędze samego instrumentu nie przeszkadzało, a przekaz czyniło ciekawszym. Bo nie znać było utraty mocy, a opowieść się snuła ciekawiej. Nie tak banalnie – że oto tłuściutkie, cieplutkie nutki płyną sobie niczym jakieś brzmieniowe aniołki, tylko bardziej nastrojowo, w zadumie – smutniej, lecz bardziej przejmująco. Chłodniejszym brzmieniowym strumieniem i bardziej srebrzyście niż złoto, a także bardziej w patrzeniu na wskroś, a nie skupianiu się na powierzchni. Tak więc na bazie fortepianu dałbyś przewagę Staxom, ale już wiolonczela kreśliła inny obraz: Głębsza, niżej schodząca i całościowo mocniejsza pojawiała się z AKG, podobnie jak cała orkiestra – też u nich z lepszym wypełnianiem, trójwymiarowością, spiętrzeniem i mocą. O skuteczniejszym przywołaniu miodowego drewna skrzypiec i złotych połyskach trąbek; i bardziej wielopiętrowa, masywna, atakująca. Natomiast czerń fortepianu i białość jego klawiszy wolałem brać od Staxa.

Obiecałem poszerzone porównania, tak więc na kolejnym etapie do akcji wkroczyła końcówka Accuphase, zastępująca Crofta. Dwa razy większej mocy i na samych tranzystorach, a nie z lampami w trzewiach, które zawsze jest słychać. W efekcie brzmienie inne, takie bardziej…  hmm, jakby to ująć? W tym miejscu zawsze pojawia się problem, jako że miejsce to często się przewija i zawsze z podszeptem słowa „prozaiczne”, które ma wydźwięk pejoratywny. Tymczasem żaden pejoratyw. Był tylko inny sposób ujęcia; taki o mniej baśniowej a bardziej życiowej formie. Mniej upiększony i nie tak tajemniczy, a bliższy codzienności i normalnemu życiu. Jak zawsze kiedy zmieniają się style, chwili trzeba było na adaptację, żeby potem brać nowe brzmienie bez żadnych wewnętrznych oporów. To tutaj wad nie miało, natomiast ciekawy zestaw, toteż starczała krótka chwila, by na nowo zaczął się koncert. Łączyło charakterystyczne dla Accuphase ciepło, a także pogodne światło, z innym niż lampowy, nie tak gładkim sposobem traktowania powierzchni. Takim o lekkim mrowieniu, że czuć było mocniej fakturę a nie głównie śliskość lampowej gładzi. To właśnie nazwałbym prozą w miejsce pisania baśni; i można woleć to prozatorstwo – takie bardziej „jeansowe” a mniej jedwabne. Zwyklejsze, bardziej codzienne, a nie mniej inspirujące. Bardziej wymuszające analizę, w efekcie czego AKG też grać zaczęły bardziej analitycznie; zwłaszcza że ich wypełnienie się z lekka zredukowało. Równolegle Stax zagrał cieplej, przez co brzmienia się wyrównały. Nie stały bardzo podobne, ale podobne dość sporo; tym bardziej, że jest przecież regułą, iż większa moc dana elektrostatom (w tym wypadku przez LST) ma na nie wpływ zbawienny.

LST - Linear Stax Transformer 17

Może i LST jest zarezerwowane dla bardzo wąskiego grona odbiorców, jednakże jego bezkompromisowość i efektywność zasługują na wielkie brawa!

I był z tego plus zasadniczy, mianowicie SR-009 zwiększyły jeszcze źródła i całkiem się pod tym względem z AKG zrównały. Wciąż miały nieznacznie słabsze wypełnienie i wciąż nie tą holografię, ale dynamikę i wielkość dźwięków całkiem już identyczne wraz z własnym akcentem analitycznym, czyniącym odbiorczą różnicę. Lecz teraz AKG przyrosła z kolei analityczność, choć nie na zasadzie zwiększenia szczegółów, tylko pod nieobecność lampowych czarów większej koncentracji na nich. I szło to znakomicie, bo już nie były milusie, a w efekcie fortepian u nich też mi się bardzo podobał, zwłaszcza pod obecność w torze interkonektu Nordosta.

Podsumowanie

LST - Linear Stax Transformer17   Dosyć już chyba się napisało i starczy tych porównań. Różne kable i różne wzmacniacze pozwoliły na zmiany stylu, a porównanie do AKG na obrazowe ujęcie. Flagowe słuchawki Staxa, walczące o utrzymanie prymatu, okazały się od minionej gwiazdy AKG wspieranej gwiazdorskim okablowaniem chłodniejsze i bardziej skoncentrowane na analizie, a słabiej oddające trójwymiar i zawsze chociaż trochę ustępujące wypełnianiem. To wszakże nie ich wina – nie samych Stax SR-009, mających zachwycający potencjał – tylko samych staxowskich kabli. Zwyklejsza miedź kryta srebrem, a więc de facto wodząca sygnał wyłącznie poprzez srebro, nie może się równać z najlepszym kablem Entreqa o żyłach „plus” w litym srebrze a „minus” z litej miedzi. Gdyby (co raczej jest nie możliwe, a w każdym razie trudne) dać tym SR-009 flagowy przewód Entreqa, bądź jakiś inny cieplejszy a także pełniej grający, wówczas flagowe Staxy na pewno by jeszcze zyskały. Zapewne tyle samo co dzięki adapterowi LST, który dorzuca im masy i usuwa filigranowość. Przy odpowiednim wzmacniaczu i odpowiednich kablach słuchawki elektrostatyczne potrafią się w stu procentach pozbywać swej ezoteryczności. Ich dźwięki stają się mocne, substancjalne i dynamiczne, a basu nie brak im wcale. Z ogromną satysfakcją słuchałem popisów perkusyjnych, nie mając najmniejszych zastrzeżeń. Bębnienie było rewelacyjne – treściwe, arcyrozdzielcze i super akustyczne – że z radości byś skakał i nie chciał nic innego. A sam pisałem przecież, że Staxy basu nie mają… Lecz po to właśnie jest LST, by nie można było tak pisać, podobnie jak o ich pustej szybkości, co nie ma w sobie ciała, i nie dość przez to robiącej wrażenie, zbyt chudej dynamice. Dwie zasadnicze wady usuwa Linear Stax Transformer: brak substancji i mikre źródła. W efekcie sprawia super bas i super dynamikę. Najkrócej mówiąc – moc daje, której zazwyczaj elektrostaty nie mają. Bo od zawsze są szybkie i zawsze genialnie rozdzielcze, ale bez masy spoczynkowej, a w efekcie bez energii. I potem bas z tego pusty a dynamika przewiewna. I podobnie też same dźwięki – mikroskopowo dokładne, ale w kalorie ubogie. Można się więc było zawsze z elektrostatów powietrza nałykać i poczuć w nich powiew pędu, lecz się samym powietrzem nie najesz i samą szybkością nie grzmotniesz. Dopiero LST, tak samo jak nieosiągalne wzmacniacze Stax T2 i Sennheiser Orpheus, potrafi elektrostatycznej zwiewności dać masę. To audiofilskie „mięcho” dla mięsożernych słuchaczy, żeby się nasycili treścią i wytarzali w basie. A bez tego jest pustka oraz tak zwana kiszka. Nazwijmy rzeczy najzwięźlej – adapter Linear Stax Transformer powstał po to, by elektrostaty nie dmuchały małą trąbką i nie grały po próżnicy. By trąba duża była i żeby z nóg zwalała. Dopiero wówczas muzyka, a słuchacz naprawdę szczęśliwy.

Na koniec słowo jedno o innych porównaniach. Słuchałem porównawczo nie tylko Beyerdynamic T1, ale też Sennheiser HD 800S i HiFiMAN HE-1000. Żadne nie potrafiły dorównać. To było od razu słychać – brak przejrzystości, analizy i bezpośredniości kontaktu. Jakbyś patrzył przez szybę a nie otwarte okno.

Pokaż artykuł z podziałem na strony

21 komentarzy w “Recenzja: LST – Linear Stax Transformer

  1. ductus pisze:

    Dziękuję Piotrze za te szczere słowa, pięknie formułowane zdania. Wiesz nie od dziś, że bardzo sobie cenię Twoje zdanie doświadczonego fachowca. Co mnie zadziwiło i zmusza do akcji porównawczych, to sprawa okablowania. Jestem Ci bardzo wdzięczny za zwrócenie uwagi na ten przeze mnie chyba niedoceniany aspekt dużych zmian dźwięku w stosunku do użytych kabli. Poza tym liczyłem trochę potajemnie na wejście Ayona w testowe szranki, szczególnie modelu Spitfire, tak ciekawie opisanego przez Ciebie w lutym tego roku. Może kiedyś odwiedzisz mnie ze swoimi legendarnymi K-1000 i posłuchamy sobie Crossfire III. Też z LST i 009 oraz kieliszkiem dobrego wina czy whisky. Zapraszam i pozdrawiam.
    Stefan

    1. PIotr Ryka pisze:

      Dziękuję za zaproszenie. K1000 zawsze w pogotowiu. Co do Ayona, to w Nautilusie kanikuła, trudno cokolwiek od nich wydobyć. Ale może w przyszłym tygodniu się do nich wybiorę.

  2. Tadeusz pisze:

    To w końcu elektrostaty to najlepsze słuchawki na świecie ,tak czy nie ? 🙂

    1. PIotr Ryka pisze:

      Najlepsze słuchawki jakich dane mi było słuchać to klasyczny Sennheiser Orpheus i nowy HE-1, dawne Stax SR-Omega i obecne SR-009 oraz Sony MDR-R10 i AKG K1000. Tak więc w meczu słuchawki elektrostatyczne – słuchawki dynamiczne pada wynik 4:2 dla elektrostatów, a w meczu elektrostaty – ortodynamiki 4:0. Wprawdzie ortodynamiczne Audeze LCD-4 i HiFiMAN HE1000 to słuchawki wybitne, niemniej nie lepsze niż Ultrasone Edition5, a od wymienionych liderów jednak słabsze zarówno odtwórczo, jak i zwłaszcza emocjonalnie. Kilku pretendentów do bycia najlepszymi jednak nie słyszałem, w tym nowych elektrostatycznych HiSiMAN Shangri-La i klasycznych już ortodynamicznych Abyss 1266.

      1. Maciej pisze:

        No właśnie, koło w tym hobby się zamyka. Dlatego trzeba pracować nad dystansem do sprawy 🙂 Bo z tego więcej spokoju ducha niż z coraz większych wydatków,

        1. PIotr Ryka pisze:

          Dlaczego zamyka się koło? Ktoś doszedł do punktu wyjścia?

          1. Maciej pisze:

            Nie powstało Piotrze nic lepszego niż to co już powstało.

  3. Maciej pisze:

    Pomimo wielkiego boom w branży przez ostatnie lata.

    1. PIotr Ryka pisze:

      Tego nie możemy być pewni. Karol jest właśnie w Londynie i dopiero będzie składał relację z CanJam. A niezależnie od tego, że z najnowszych słuchawek tylko nowy Orfeusz, a ciut starszych tylko Stax SR-009 są naprawdę szczytowej jakości (o paru innych jeszcze tego nie wiem), to jest przecież postęp na linii relacji jakości do ceny i jest szerszy wachlarz wyboru w poszczególnych przedziałach cenowych. Dużo się dzieje i jakieś wyznaczające nową jakość słuchawki też pewnie w końcu powstaną. Focal na przykład się mocno technicznie przyłożył, Audeze też robi postępy, a jaki będzie ostatecznie ten nowy Orfeusz, też nie wiemy. Ale już możemy cieszyć się z Meze czy NightHawk, bo to świetne słuchawki za niewielkie pieniądze. Zwłaszcza NightHawk to prawdziwa alternatywa nawet dla tych z samego szczytu. Z lepszym kablem grają we własnym stylu – zupełnie inaczej niż pozostałe słuchawki. Kiedy pisałem powyższy test i robiłem porównania, tak właśnie się okazało. NightHawk to prawdziwa alternatywa. Nie są tak precyzyjne i rozdzielcze jak flagowe Staxy i K1000, ale dają muzyczny kondensat, jakiego inne słuchawki dać nie potrafią. I to już jest nowa jakość, tyle że w alternatywie. W udnergroundzie, a nie na samym szczycie. I jest w tym też swoisty paradoks, bo inne słuchawki z biocelulozową membraną – Sony MDR-R10 – były zjawiskowo subtelne, a NightHawk są zjawiskowo mocne.

    2. PIotr Ryka pisze:

      Przy okazji: dalej bazujesz na AKG K701?

      1. Maciej pisze:

        No właśnie ja mam chyba jakiś pech do flagowców. Słuchałem tego i owego, przyznaję że że niektórych zbyt krótko by nabrać pełnej niechęci. Ale z większością kłopot mam ten sam, że moje uszy zapalają mi pomarańczową lampkę ostrzegawczą: Maciek to nie brzmi jak naturalny dźwięk, albo: przy tym dźwięku nie odpoczniesz. Wszelkie podchody no jakoś taki opór materii napotykały. I paradoksalnie nie ma to wszystko przełożenia na cenę. Bo teraz największe yes uszy powiedziały mi na Q701. I mam w nich bardzo dużo muzyki, o ile nie robię porównać do flagowców. Phonitor jak to Phonitor nieźle je podciąga. Ale w bezpośrednich konkurach najbardziej kuleją na polu rozdzielczości. Ale co mi z kolei po rozdzielczości T1, które jak wiesz miałem, skoro bardzieś muślinowe głowy na Q701 i tak, i przestrzeń jakaś prawdziwsza na Q701, mniej rezonansów w muszlach i odbiór tej przestrzeni lepszy bezsprzecznie dla mnie.
        Pewnie jakbym musiał mieć flagowca, gdyby taki paradoks musu zaistniał, to najbardziej skłaniałbym się ku HD800s i LCD3. Względnie HE6 – ale ich przestrzeń osobliwa. Ale o ile HE6 mają jeszcze cenę w górnej granicy rozrzutności to już HD800s i LCD3 ceny mają w dolnej granicy absurdu. A no i są jeszcze AKG K812, ale czy mi je polecasz?

        1. PIotr Ryka pisze:

          Podeślij kuriera, to Ci dam do posłuchania kabel Oyaide dla K701. Kabel jest dość tani, to w razie czego nieduży wydatek. Rozdzielczość poprawia na pewno.

          1. Miltoniusz pisze:

            Co to za kabel? Oyaide PA-02?

          2. PIotr Ryka pisze:

            Oyaide HPC.

  4. Maciej pisze:

    zamiast *bardzieś powinno być *bardziej, naturalnie.

  5. ductus pisze:

    Jeżeli mi wolno wtrącić się jeszcze między znakomite wywody Macieja i Piotra: Na CanJam w Londynie pewna dziewczyna od Sennheisera zdradziła mi, że firma wbudowała elektronikę wzmacniacza mocy w muszle HE-1 m.in. dlatego, że stwierdzili straty na jakości dźwięku na kablu między wzm i słuchawkami. Czy oznaczałoby to, że też na kablu Staxa mamy podobne straty? Wymienić, ale na co?!!

    1. PIotr Ryka pisze:

      Te kable Stefanie na pewno nie są idealne. Mogę zapytać Tonalium o ewentualną przeróbkę.

  6. ductus pisze:

    To byłoby ciekawe, Piotrze. Sam stwierdziłem kiedyś słyszalne straty na staxowskiej przedłużce ..725.

    1. PIotr Ryka pisze:

      Może w poniedziałek uda się to skonsultować.

  7. AAAFNRAA pisze:

    Witam,
    Jak jest szansa na kupno LST? Z tego co wnioskuję, to jest raczej hobbystyczna działalność. Na Allegro jest Wiktora energizer, ale nie wiem, czy nie był robiony specjalnie pod Accuphase… jeżeli to ma jakieś znaczenie. Ja myślę o podłączeniu pod lampę.

    1. PIotr Ryka pisze:

      O ile wiem, LST stanowi ofertę rynkową. Urządzenia są chyba uniwersalne. Muszę dopytać producenta.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy