Recenzja: Lampy ECC83 – porównanie

Odsłuch

ECC83_HiFiPhilosophy_008

Sędzią tej konfrontacji będą niezawodne AKG K1000.

Mullard branded Amperex Buggle boy ECC83 „long plate”

Czy w tej sytuacji znaleźć mogła uzasadnienie dwakroć jeszcze wyższa cena aukcyjna lamp dawnych, tych autentycznych a nie podrabianych referencji z lat 50-tych? Niestety, znalazła.

Piszę to bez satysfakcji ani żadnego pozowania na obrońcę dawnych złotych czasów. Ani trochę mi nie zależy na lepszości lamp niegdysiejszych; wręcz przeciwnie, całkowicie byłbym za tym, żeby obecnie produkowane były zdecydowanie lepsze. Ale tak być nie chce, a przynajmniej nie w odniesieniu do małych triod. W sumie to dziwne, bo byłem niedawno świadkiem porównań szeregu najlepszych lamp 6SN7 oraz pokrewnych zamienników, w którym zdecydowanym zwycięzcą okazały się współczesne Shuguang Treasure CV-181Z. Podobnie duże triody teraz powstające śmiało mogą stawać w szranki z dawnymi. A małe? A małe nie.

Bo i cóż z tego, że te Sophie tak dobrze wypadły, skoro leciwy Mullard jeszcze wyraźnie lepiej. Nie o jakiś niuansik czy milimetry lepszości – jego o trzy i pół milimetra dłuższa anoda wyznaczała różnicę poważną, niemożliwą do zlekceważenia.

Co do konkretów. Tonacja ponownie poszła do góry, ale tylko nieznacznie, za sprawą większej obecności sopranów. Temperatura natomiast w dół, ale też tylko na tyle, by ocieplenie przestało być wyraźne. Dźwięk zatem pod tymi względami zbliżył się do tego od udawanych Gold Lion, ale jedynie pod tymi. Reszta była zupełnie inna i bardzo, bardzo lepsza. Jedyne co można by kontestować, to większy natłok informacyjny względem obu lamp wcześniej słuchanych, a więc ciekawszy ale i bardziej wyczerpujący na długich dystansach przekaz. A wraz z tą większą ilością informacji żywość – i to było najmocniejsze doznanie zaraz po przestawieniu. Wszystko ożyło, skrzyło się, wibrowało, tętniło, atakowało złożonością. Ta głębia i gładkość słuchanych dopiero co Sophii wydała się teraz senna; a choć wciąż pozostało po nich wrażenie przyjemności i wysokiej kultury, to jednocześnie docierało z mocą oczywistości, jak wiele da się jeszcze osiągnąć. Ten nowy dźwięk, przychodzący wraz ze starymi lampami, okazał się nie tylko żywszy i bardziej złożony, ale też subtelniejszy, prawdziwszy, bardziej przywołujący obecność i bardziej wrzucający w muzyczną akcję. Nieco lżejszy, ale dzięki temu zwinniejszy i bardziej falujący – a w nie mniejszym stopniu niż tamte ważkie przymioty, czyniące już wyraźną różnicę, także bardziej trójwymiarowy. Dopiero teraz można sobie było uświadomić, co to musiała być za holografia i jaki trójwymiar z tymi autentycznymi Gold Lion. Ani ślad tego nie pojawia się w tych podrabianych i znacznie mniej także w Sophiach. Owszem, ich głębia sceny oraz plastyczność dźwięku potrafią sprawiać trójwymiarową iluzję, ale dzwoneczki Papagena z Czarodziejskiego fletu wraz z długoanodowymi Mullardami okazały się całkiem inne. Czuć w nich było jakże wyraźnie wielowarstwową przestrzeń dzwonienia i w porównaniu z tym te od rosyjskich Gold Lion były zwyczajnie płasko ordynarne, a te od Sophii także za mało przestrzenne, choć już wytwornie, mające własną głębię dzwonienia. Ale trochę zbyt jednostajną, na jedną tylko nutę, a nie w wielokrotnościach odbić i wielowarstwowym własnym uformowaniu. A poprzez to zarówno samo to dzwonienie było uboższe; jak i mniej, albo i wcale, dawało odczuć akustykę pomieszczenia. Zawisało samotnie i „nigdzie”, a nie w operowej sali. Tymczasem z Mullardami ta sala stawała przed nami jak żywa i czuło się przebywanie w niej całkowicie, tak jakby się było naprawdę. Podobnie było z innymi instrumentami, także tymi złożonymi brzmieniowo, jak skrzypce czy fortepian, a nie tylko prostymi jak dzwonki. Wszystkie nie tylko ukazywały się jako same bardziej złożone, ale także jako przebywające w akustycznym otoczeniu, którego obecność była teraz o wiele lepiej wyczuwalna. To samo tyczyło całych orkiestr, składów jazzowych czy rockowych zespołów. Wszelka muzyka lądowała w akustycznym środowisku, a jej przestrzenne rozpisanie na plany było zdecydowanie wyraźniejsze.

ECC83_HiFiPhilosophy_010

A konkluzja niestety jest dość smutna – „nowe” ECC83 są dobre, ale do mistrzowskich Mullardów jeszcze daleko. A tych jest coraz mniej…

Ale różnice w budowaniu dźwięków nie ograniczały się tylko do wymienionych. Brzmienia zawisały teraz na dłużej, jednocześnie nie dając najmniejszego powodu do postrzegania w nich jakiegoś rozleniwienia, a jedynie muzyka zamyślona z samej swej natury okazywała się zamyśloną bardziej – bardziej zanurzoną w refleksji. Jednocześnie więcej towarzyszyło temu tlenu i lepsze, bo głębsze i stawiające większy opór, formowanie się tekstur. A mimo że sopranów więcej, to one i bas bliższe siebie; takie bardziej w jedno brzmienie związane. I to przy stanie, gdzie między nimi na średnicy więcej się działo zarówno w sensie ilościowym jak i emocjonalnym. Więcej życia, więcej prawdy i więcej obecności. Lepsze części oraz lepsza całość, a pierwszy plan nieco niż z Sophiami dalszy, przy scenie głębszej, wyraźnie bardziej wieloplanowej. I jeszcze ten bas w lepszym kontakcie z sopranami pięknie sam z siebie głęboki, przestrzenny i akustycznie złożony, że bębny taiko, kotły czy zwykła perkusja wyraźnie się bardziej popisywały, tak poza dyskusją. A na domiar konsumenckiego smutku, powodowanego niemożnością nabycia jakichś naprawdę wybitnych ECC83 teraz produkowanych, te sopranowe partie wokalne wraz z Mullardami falowały na pewno piękniej, poczucie niezwykłości o wiele większe tym przywołując. Taką lepszość do bólu, że jak to się mawia – nie było o czym mówić.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

4 komentarzy w “Recenzja: Lampy ECC83 – porównanie

  1. parowóz pisze:

    Mała poprawka: dziewięciopinowy cokół lampy elektronowej to noval.

    1. PIotr Ryka pisze:

      Faktycznie – napisałem oktalowym. Coś mi na mózg padło.

      1. parowóz pisze:

        O, nie, nie – cała dalsza część recenzji temu przeczy. To grające akapity – czytam i słyszę. Dziękuję i pozdrawiam.

  2. parowóz pisze:

    … i jeszcze: ECC83 to podwójna trioda o pośrednim żarzeniu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy