Recenzja: Lampy ECC83 – porównanie

Odsłuch

...oraz sławny Mullard.

…oraz sławny Mullard.

   A więc dobrze. Mamy te niewielkie różnice morfologiczne oraz wielkie cenowe i pozostaje to odnieść do brzmienia. A zatem po raz kolejny w ruch korzystający z testowanych ECC83 Antique Sound Labs Twin-Head jako przedwzmacniacz dla końcówki mocy Crofta napędzając monitory nagłowne AKG K1000, czyli sondę testera.

Genalex ECC83/B759 GOLD LION

Pierwsze co słychać po zaaplikowaniu, to zalew sopranów. AKG K1000 są mistrzem w ich przekazywaniu, a obecność w torze skopiowanych Gold Lion sprawia, że sopranów pojawia się masa i że pozostawiają coś niecoś do życzenia. Wcale nie są tak wyjątkowe, jak należałoby wnosić z relacji o oryginałach – są jedynie obfite. Ale zarazem za cienkie, minimalnie szorstkawe i na pewno nie zjawiskowo trójwymiarowe. Nie można powiedzieć by były kalekie, albo choćby ułomne. Okazały się być w porządku, ale do najwyższej kultury, nie mówiąc o jakiejś zjawiskowości, było daleko. Przy tej obfitości sopranów następstwem z reguły jest jasność całego muzycznego obrazu i odstępstwo od tej reguły się tutaj nie pojawiło. Obraz faktycznie był raczej jasny i jednocześnie przejrzysty na całą głębię, przy czym głębokość ta okazała się duża, ale znowuż nie zjawiskowa.

Brak magii to coś, na czym się raz po raz słuchając tych skopiowanych Gold Lion łapałem. W przypadku przestrzeni brak magiczności wynikał przede wszystkim z niedoboru trzeciego wymiaru. Nie szafowała nim ani sama przestrzeń, ani same dźwięki. Gdzież ta zjawiskowa holografia i dźwiękowa plastyka, skoro lampy mają być brzmieniową kopią legendarnych B759? Nie ma, nie ma i nie ma… Zwyczajne granie dobrej jakości o mocnym, dominującym akcencie sopranowym i z charakterystycznym dla takiej sytuacji podbitym szumem tła; przy czym wszystko na tyle trzymane w ryzach i dostatecznie poprawne, by słuchanie sprawiało przyjemność, ale nie żeby powodowało uniesienia czy jakieś poczucie niezwykłości. Wyrazistość, dobra też nośność i zero lub prawie zero naprężenia, a także szybkość i dynamika; ale jednocześnie wyczuwalna kanciastość krawędzi, ograniczona płynność i niedostatek wypełnienia. Cała tonacja podniesiona i dużo powietrza w dźwięku, a także niemała zdolność przekazywania piękna, ale wszystko to za lekkie, z niedoborem dźwiękowej obróbki i za małą ilością basu. W efekcie głosy i brzmienia za płytkie, pogłosy za skromne i dość powierzchowne, a trójwymiarowości i powiązanej z nią efektownej dźwięczności za mało. W rezultacie – raczej paradoksalnie – najlepiej słuchało się rocka. Jego obraz wystarczająco był brudny, surowy i agresywny, a płytkość dźwięku i akustyczny a nie nisko schodzący bas nie utrudniały odbioru. Natomiast ludzkie głosy były w tym stanie rzeczy, jak należało przypuszczać, świeższe i bardziej młodzieńcze niż u brzmień bardziej dociążonych; takie z wyraźnym rysem młodzieńczej delikatności, podczas gdy wielkie przestrzenie muzyki elektronicznej obdarzane tajemniczością odległych świergotów i dzwonień przy braku cieniowania i masywności. W jasnym, srebrzystoszarym świetle i z nostalgiczną nutą zdobioną akustycznym basem, jawnie doprawionym sopranowymi dodatkami, sprawdzały się bardzo dobrze jako materiał odsłuchowy, ale nadzieje na coś naprawdę zjawiskowego, będącego odrodzeniem legendy, prysły niczym bańka.

Mullard występuje w dwóch wersjach: oryginalnej oraz brandowanej jako Amperex.

Mullard występuje w dwóch wersjach: nowszej oryginalnej oraz starszej, brandowanej jako Amperex.

Reasumując można powiedzieć, że to nie są złe lampy i można trafić dużo gorzej. Ale także nie jedne z dobrych, bo na przykład słuchane kiedyś kopie Telefunken 803S w wykonaniu słowackiego JJ podobały mi się bardziej a mniej kosztują. No chyba, że sto godzin przebiegu, jakie miały te Złote Lwy na liczniku w momencie testowania, to za mało i one rodzą się wolniej, ale zwykle tak nie jest. Po stu godzinach lampy zazwyczaj nie pokazują jeszcze wszystkiego, ale te które mają być dobre czy zjawiskowe, już pokazują wybitność.

Sophia Electric 12AX7

W tej sytuacji cały ciężar walki z weteranami Mullarda spadł na barki Sophii. I z takim właśnie przeznaczeniem te lampy powstały, jako dowód, że wybitne małe triody także teraz można poprzez modyfikacje konstrukcyjne osiągać i wdrażać. Bo niewątpliwie kształt anod tych Sophii to inna konstrukcja, a wysoka cena powinna być rękojmią najwyższej jakości.

Rozczarowanie? Nie, nie tym razem. To są bezsprzecznie dobrze zrobione lampy. Bez podpierania się minioną świetnością i bez udawania, że są inne niż chińskie.

A konkretnie? Konkretnie tonacja poszła do dołu, o wiele większa pojawiła się głębia dźwięku, większe też nasycenie, płynność i bas. W efekcie nastąpiło brzmieniowe odrodzenie i jednoczesna wygodna słuchania, niczym muzyczna jazda na resorach i naoliwionych kołach. Lecz pierwsze co się narzucało, to wzrost temperatury. Te rosyjskie Gold Lion nie były ani ciepłe, ani zimne i pod tym względem całkiem udane, bo przecież nie każdy lubi podgrzaną atmosferę. Natomiast Sophie jednoznacznie darzyły ciepłotą i ten ich cieplny akcent był nie do pominięcia. Tak samo jak kabel zasilający Harmonixa podnoszą temperaturę, czyniąc muzykę gorętszą. Towarzyszy temu wspomniane obniżenie tonacji, a wraz z nim, co bywa nierozłączne, przyciemnienie obrazu i lepsze wypełnianie. Wszystko wraz z tymi Sophiami stawało się bardziej przysadziste i bardziej masywne. Bas u nich to kawał basu, a nie tylko rozpościerająca się w przestrzeni akustyka. Pojawia się głębokie zejście, masa i moc z niej zrodzona. Ten bas z pseudo Genalexami nie był wprawdzie jakiś szczątkowy, a nawet potrafił się w niektórych utworach całkiem dobrze rozwijać, ale ten Sophii był innej wagi zawodnikiem – cięższym i bijący zdecydowanie mocniej. Do tego brzmienie stało się gładkie ale z tym znamionującym klasę przyjemnie chropawym odciskiem tekstur i wzbogacaniem głosów o naturalną chrypkę, a całościowe ciepło okazało się nie zakłócać w jakimś istotnym stopniu naturalnego dla adekwatnych momentów muzycznych poczucia smutku czy dramatyzmu. Do tego nie tylko głębsze były same dźwięki, ale też głębszy scena i ogólne obdarzanie pogłosem, który u Gold Lion wyrażał się nie dość mocno, nie stanowiąc pięknej oprawy i wzbogacenia. Tam wszystko działo się na wysoką nutę i ona przede wszystkim była muzycznym rozgrywającym, wspieranym przez dużą dozę powietrza i nośność, a z Sophiami obraz się pogłębił, nabrał plastyczności, bogatej oprawy pogłosu i podkreślającego bryłę światłocienia. Wyższej też całościowo temperatury, gładzi i gęstości. Doskonale to wszystko było widoczne u orkiestr symfonicznych, które z Gold Lion były niczym stado rozświergotanych szpaków, a dopiero z Sophiami potrafiły pokazać mroczną, przepastną potęgę. Podobnie w ariach operowych wysokie tony mniej się z Sophiami narzucały, a w miejsce ich niedostatecznej kultury pojawiła się kultura bezdyskusyjna i piękne falowanie. Głębsze, melodyjniejsze i na ciekawszej scenie pojawiające się głosy dawały oczywiście lepsze odczucie piękna i ciekawiej się tego słuchało. Przy czym mająca teraz lepszą kulturę góra nie była nic a nic przycinana, tylko prawidłowo układająca się w paśmie i lepiej na rzecz całości pracująca. No i przede wszystkim lepsza jakościowo, czego wyrazem, były na przykład dzwonki o większej złożoności przestrzennej i naturalniejszym, bogatszym harmonicznie wybrzmieniu.

ECC83_HiFiPhilosophy_009

O tym, że lampy robią różnicę chyba nie trzeba nikogo przekonywać . Ale czy warto polować na rzadkie, kolekcjonerskie okazy? Przekonajmy się!

Analogiczne efekty towarzyszyły muzyce elektronicznej. Ciemniejszy obraz, dający tajemniczość także sposobem oświetlania a nie tylko rzewnym dzwonieniem; gładź dźwiękowa pomieszana z chropawą teksturą bez cienia kanciastości; melodyjność, ciepło, plastyka, głębia brzmienia i większa moc basu. Sumarycznie pojawiał się efekt psychologiczny: „No, teraz to to gra!”

Ci sami wokaliści okazali się dojrzalsi, poważniejsi i o zdecydowanie płynniejszej artykulacji, ale przede wszystkim prawdziwsi i bardziej obecni. Ich obecność fizyczna nie podlegała dyskusji i nic w niej nie było z poczucia odtwórczej sztuczności, jaka towarzyszyła rosyjskim lampom. Wyposażona w gładkość, obfitość niskich tonów i lepsze fakturowanie muzyka stawała się prawdziwa a nie jawnie umowna.

A wszystko to odniesione do słabszych jakościowo nagrań skutkowało nie tylko zdecydowanie większą łatwością słuchania, ale przede wszystkim poczuciem piękna także tam, gdzie z udawanymi Gold Lion nie było go wcale. Gęste, melodyjne ciepło wzbogacane pięknymi pogłosami i całościową głębią przy lepszej palecie barw nie pozostawiało wątpliwości, które lampy są lepsze i dlaczego jedne o tyle droższe od drugich. To był dobrze zdany egzamin, bez wątpliwości.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

4 komentarzy w “Recenzja: Lampy ECC83 – porównanie

  1. parowóz pisze:

    Mała poprawka: dziewięciopinowy cokół lampy elektronowej to noval.

    1. PIotr Ryka pisze:

      Faktycznie – napisałem oktalowym. Coś mi na mózg padło.

      1. parowóz pisze:

        O, nie, nie – cała dalsza część recenzji temu przeczy. To grające akapity – czytam i słyszę. Dziękuję i pozdrawiam.

  2. parowóz pisze:

    … i jeszcze: ECC83 to podwójna trioda o pośrednim żarzeniu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy