Recenzja: Kennerton Vali

   W elegancko prezentującej się drewnianej kasetce możemy dostać od Kennertona nie tylko drogie Odin, ale też o połowę tańsze Vali. Krajowy dystrybutor, Audiomagic, życzy sobie za nie 4900 PLN, mimo iż nie tylko tak elegancko są pakowane, ale także z drewnianymi muszlami i generalnie podobnym wyglądem.

Tak swoją drogą, to ciekawych dożyliśmy czasów, kiedy to słuchawki za pięć tysięcy uchodzą za niespecjalnie drogie. Lecz sensu powtarzać w kółko nie ma, że ceny poszalały – zwariowały i już. Pan płacił, pani płaciła – coraz więcej i więcej – to się producenci rozochocili i teraz takie HiFiMAN Susvara, będące samymi tylko słuchawkami a nie jakimś kompletem, kosztują bite trzydzieści tysięcy, bo ten ogonek na koniuszku przycięty, to wszak tylko mydlenie oczu. Pan płaci, pani płaci – poproszę trzydzieści tysięcy… Salon Q21 załatwia od ręki i jeszcze się przechwala, że dostawa darmowa…

W taj sytuacji jak najbardziej wychodzi na to, że owe Vali nie są jakieś specjalnie drogie, a pamiętam, jak 2009 debiutowały Sennheiser HD 800 i cenę pięciu tysięcy za nie gremialnie kontestowano. W pierwszej chwili były nawet o wiele tańsze, ale producent szybko się wycwanił. Pewnie, że w międzyczasie wszystkie waluty osłabły a płace poszły w górę, no ale drogo, ogólnie biorąc, i tak jest – nie ma bata i pewnie prędko nie będzie.

Darujmy sobie dalsze dywagacje nad ceną – sam każdy wie najlepiej co mu tanio, co drogo – a ja je tylko opiszę i do innych przyrównam. W możliwie szybkim tempie, bo zaraz odjeżdżają, ale na szczęście wstęp niepotrzebny, gdyż tradycyjny passus o producencie Odin już odbębniły. A na początek rozdziału o budowie oddajmy temu producentowi głos, bo sam przecież wie najlepiej, co i jak zrobił.

Budowa

Słuchawki, puszka, a w puszce kabel.

   Kennerton swoje pochwały (bo od nich oczywiście zaczyna) słusznie odnosi do brzmienia, pisząc, że jego inżynierom „udało się uzyskać żywy i naturalny dźwięk, który idealnie trafia w równowagę pomiędzy ciemniejszym, basowym, gęstym brzmieniem, a brzmieniem jasnym i ostrym. Sygnatura dźwiękowa Vali jest szeroka i otwarta, wyraźna i mocna, ucieleśniająca najlepsze cechy słuchawek dynamicznych.”

Wszystko to, przypomnijmy, uzyskano w Sankt Petersburgu, ale na bazie duńskich przetworników z ultralekkimi membranami, mającymi strukturę kompozytu papierowo-polimerowego, wyprodukowanego przez światowego potentata produkcji głośników – Peerless by Tymphany – którego rok założenia (1926) budzi niekłamany respekt. Membrany mają średnicę 50 mm, a ich warstwą brzmieniowo-twórczą jest papier, obłożony obustronnie usztywniającą folią polimerową, co pozwala rugować rezonanse i pracować jak sztywny tłok. Wielowarstwowe te tłoki są napędzane przez cewki o magnesach neodymowych, tworząc klasyczną konstrukcję dynamiczną, którą Peerles oferuje każdemu.

W tym wypadku Kennerton sięgnął więc po przetwornik gotowy, sam natomiast skupił się na jego jak najlepszym obudowaniu i doposażeniu. Obudowy to stosunkowo szeroki drewniany pierścień z orzecha peruwiańskiego, a duży centralny grill ma postać plastra miodu, odlanego z obojętnego akustycznie stopu cynku.

Nietrudno się domyślić, że orzech peruwiański miał będzie tutaj specjalne uzasadnienie, a jest nim opowieść o wysokich walorach akustycznych oraz pięknym wyglądzie. Nie całkiem lakoniczna, tylko zawierająca podkreślenie, że drewno to rzeczywiście jest dla muzyki bardzo przydatne, gdyż rezonuje czystym i ciepłym dźwiękiem, dzięki czemu buduje się z niego pięknie brzmiące gitary. W przypadku Vali orzechowe oprawy są impregnowane woskiem pszczelim utwardzanym carnaubą – najtwardszym z wosków roślinnych, pozyskiwanym z brazylijskich palm Copernicia cerifera i stosownym głównie do konserwacji dzieł sztuki oraz impregnacji pudeł rezonansowych. Z uwagi na udział drewna powtarza się historia z Odin, to znaczy podkreślenie, że każdy egzemplarz grał będzie odrobinę inaczej, bo inny jest układ słojów, a wraz z tym inny rezonans.

Vali i ich kryjówka.

Pałąk jest identyczny kształtem jak u Odin, ale z lżejszego aluminium i także z obrotnicami do regulacji kąta odchylenia poziomego na prowadnicach, skutkującego lepszym przyleganiem do głowy. Obszyto go jagnięcą skórką i doposażono pod spodem w opaskę nagłowną, o której już przy Odin pisałem, że powinna być mocowana nie na sztywno a elastycznie. Tą samą skórką obszyto pady, które są grube i mięsiste, podobnie jak w modelu flagowym grubsze z tyłu, by jeszcze poprawić równoległość przetwornika do małżowiny usznej. Ich obwód jest mniejszy niż u Odin, przez co uszy mieszczą się trudniej, ale jednak się mieszczą. Zachodzi więc sytuacja podobna do tej z Beyerdynamic T1, toteż odrobinę się trzeba przyłożyć, nie wystarczy jak w HD 800 tylko ubrać.

Z uwagi na mniejszy niż u flagowca ciężar (525 g) Vali okazują się wygodniejsze, ale wygoda ta jest przeciętna; pożeniona nieznacznie z niewygodą, skutkiem wyraźnego uścisku bocznego. Marzyć zatem nie można o zniknięciu ich całkiem z uszu po chwili adaptacji, ale wysiedzieć parę godzin da się bez problemu, żadnej katastrofy też nie ma.

Mocowanie kabla i on sam są identyczne jak u Odin i tak samo jak w modelu flagowym kabel ten ląduje nie wprost w drewnianej skrzyneczce przy słuchawkach, ale w chroniącej go dodatkowo metalowej puszeczce. Dodaje to sposobowi pakowania charakteru, jednakże nie zmienia sprawy zasadniczej, to znaczy tego, że jest to kabel dość przeciętny. W każdym razie na pewno nie któryś z najlepszych, a taki by się przydał. Raz przeto jeszcze zaapeluję, by ten sprzedawany osobno za dopłatą stał się standardem wliczonym w cenę, a sam sięgnąłem od razu po Tonalium, bo taki już jestem wybredny. Trzask prask się zapina i zaraz wszystko lepiej. Trzeba wszelako uczciwie przyznać, że ten standardowy w przypadku Vali spełnia swą rolę wyraźnie lepiej i niż u Odin i całkiem dobrze pasuje. Nie ma więc konieczności zaopatrywania się zaraz w lepszy, ten sprzedażowy spokojnie na początek wystarczy.

Peruwiański orzech, aluminium i skóra.

Tak samo jak w przypadku Odin firmowy stojak oraz ów wyższy gatunkowo kabel to zakupy oddzielne, natomiast niewielka różnica tyczy opakowania, jako że skrzynka na flagowe Odin jest dodatkowo ozdobnie żłobiona, a w przypadku Vali jedynie wypalona w ozdobne pręgi.

Dane techniczne także muszą się różnić, nie tylko z uwagi na cenę, ale i inną konstrukcję; i tak Vali nie tylko są dynamiczne, ale także mniej czułe (100 dB) i z węższym pasmem 10 Hz – 28 kHz. Z minimalnie też niższą impedancją 32 Ω oraz odnotowaną siłą maksymalną sygnału wejściowego, oszacowaną na 500 mW. Przy cenie, jak wspominałem, ponad połowę niższej, a z jakim w związku z tym dźwiękiem?

Nim do tego przejdziemy rzucę tylko uwagę, że słuchawki prezentują się nader elegancko. Toczenie, grawerunek i wykończenie drewna są na najwyższym poziomie, odlane z cynowego stopu grille finezyjnie misterne i ozdobione firmowymi plakietkami, a aluminiowe chwytaki anodowane i też z gawerunkiem. Całości dopełniają pady z mięciutkiej skórki z kuszącym dziurkowaniem, a całość ta jest zgrabna, miła dla oka i wręcz prosząca o użycie.

Brzmienie

Oto Kennerton, napis rozwiewa wątpliwości.

   Membrany są z papieru, więc ktoś nieobeznany powie: taniocha, panie – kicha. W rzeczywistości na odwrót i każdy znawca tematu wie dobrze, że papierowe membrany to jest najwyższa klasa. Niedawno przerabialiśmy je w głośnikach Avatar Audio i po raz kolejny okazało się, że nie ma to jak papier. Pisałem wówczas, że realizm posunięty do granic i do znudzenia będę powtarzał, że legendarne Sony MDR-R10 miały membrany z papieru, dające niezrównane odczucia. Papieru bardzo szczególnego, co prawda, i niepowtarzalnego, jakiego nigdy przed nimi ani po nich żadne głośniki zwykłe ani słuchawkowe w arsenale nie miały; no ale to jednak był papier – cieniutka celuloza produkowana w zawiesinie przez bakterie.

Pamiętne Sony miały wszakże mankament – bas nie był imponujący. Pod jego względem Sennheiser Orpheus górował i górowały też AKG K1000 wyposażone w lepszy od standardowego kabel. (Standardowy był filtrem basu.) Z kolei świeżej daty AudioQuest NightHawk o też celulozowych membranach oferują bas tak potężny, że niemal bezprecedensowy; tak więc bas i celuloza wędrują dziwnymi ścieżkami. U Sony super czułość basowy rewir uszczuplała, u NightHawk dobra ale wyraźnie mniejsza bas jak najbardziej akceleruje. W tej sytuacji zagadka – jak będzie w przypadku Vali? Bo trzeba mieć świadomość, że tak naprawdę to Peerles, a z nimi żartów nie ma.

No właśnie – nie ma żartów i już na wstępie wyjawię – to są cholernie dobre słuchawki, więc czytajcie z uwagą. Już na AVS zadziwiony byłem poziomem tym samym co u Odin, a tylko innymi akcentami. Flagowiec bardziej przestrzenny i gładki, a przy Tonalium też cieplejszy, a Vali bardziej zaangażowane w to co bliskie i nie tak układne, ugłaskane. Nie tak krąglutkie i milutkie, przyjemne w inny sposób. Ale zanim opiszę w jaki, mam apel do cię, czytelniku. Obudź się, mój kochany! Nie odbębniaj tej recenzji w pośpiechu, nie przebiegaj jej tylko wzrokiem. Bo to są może „twoje” słuchawki, dokładnie o jakich marzyłeś. Uważaj więc i skup się, bo możesz stracić szansę.

Obrotnica z zaciskiem w wydaniu aluminiowym.

Od razu też zaznaczę – to nie są słuchawki dla rozkochanych w upojnej melodyce, gładkości i łatwostrawnych daniach. Dla osób chcących podziwiać, jak się muzyczny wdzięk rozfalował i być muskanymi materiałem o gładziuteńkiej fakturze. Albowiem faktura dźwięku u Vali nie jest niczym gładzenie jedwabiem, a bardziej niczym muskanie piórkiem. Czuć więc złożoność powierzchniowej, sam dotyk i jego przepływ nie są zupełnie jednorodne. To było doskonale słychać podczas porównań do HD 800 i T1, oferujących gładź o wiele bardziej spoistą. A Vali to jest mrowienie, jak dotyk tysięcy czułków. I dźwięk nie jak łopot materiału, a bardziej jak szelest papieru. Ale nie szelest miętej kartki, który jest nieprzyjemny, a niczym delikatny szmer bibułki. O wiele bardziej złożony, zdecydowanie czujniejszy; czekający na najmniejszy nawet podmuszek, by go opisać dźwiękiem.

Tak, Vali są czujniejsze i bardziej detaliczne, a jednocześnie też przyjemne. Przyjemne dwiema przyjemnościami: poczuciem owej czujności i przeobrażaniem jej w muzykę. Gdyż nie są tylko detaliczne, ale też pięknie brzmiące. W inny sposób, to prawda, nie taki że sama gładź i melodia, a pod nimi dopiero szczegół, tylko ożywiona planktonem przestrzeń i mrowienie się faktur oraz miriady detali jako czynniki równorzędne, dla muzyki współsprawcze. A więc chropawość, szelest, szmerek – malutkie wirki o wielkiej wyraźności – a jednocześnie, równolegle z tym – piękna, bogata muzyka.

Albowiem jest cechą Vali wspaniałe łączenie przeciwieństw. To jest ich główny motyw, istota charakteru. Od razu o tym wiedziałem, już po momencie słuchania, a im głębiej wchodziłem w odsłuch, tym wiedziałem to bardziej. I jest tych złączonych przeciwieństw wiele i teraz je wyliczmy.

I kuszące wyglądem pady.

Pierwsze zostało już wymienione – to wplatanie detaliczności w muzykę. Żadna ze stron nie zdobywa tu przewagi, panuje równowaga. A jest cechą najlepszych słuchawek, jak Orpheus i jak R10, że owa gęsta „sierść” szczegółów towarzyszy nieustannie muzyce i cały czas się ją czuje. Kennerton Vali są niemalże tak samo czułe na wychwyt szczegółów jak wymienione asy; może nawet tak samo. W recenzji opisywanych dopiero co Sony MDR-Z1R napisałem, że nie znam słuchawek bardziej detalicznych. I Vali nie są bardziej, ale też są nie mniej. A jest im przecież ciężej, ponieważ są otwarte. Nie wspomaga ich żadne wewnętrzne odbicie, wszystko od razu z nich ulatuje, a mimo to, jako jedyne ze znanych mi dynamicznych otwartych, potrafiły wykręcić do ostatniej te spiralki u Vangelisa. (Patrz recenzja Sony.) Jednocześnie ich nacisk na szczegółowość bynajmniej nie jest przesadzony. To nie Ultrasone Edition 10, gdzie szczegóły na pierwszym miejscu i trzeba się przez nie przedzierać. Podobnie jak u wielkiej czwórki detaliczność stanowi składnik urody a nie coś samoistnego. Vali skanują muzykę z genialną dokładnością, ale genialnie też tego skanowania do wspomagania piękna używają.

Zaświadcza o tym zwłaszcza jedna cecha, kompletny brak sybilacji. Pewien byłem na sto procent, że kiedy puszczę złowrogą Sweet Jane Cowboy Jankies, to się mniejsza czy większa sybilacja pokaże. A tu nic – ani śladu! A przecież ten właśnie utwór, z jego sykiem szeleszczących spółgłosek, dosłownie zabił Ultrasone Edition 10, że nie było co zbierać. Tymczasem przetworniki Peerles potrafiły bezbłędnie z tym sobie radzić przy nawet większej, niesamowitej wręcz detaliczności. Zdumiony byłem więc bezgranicznie, odnotowując tę syntezę przeciwieństw.

Następna zaskakująca cecha przy takiej detaliczności, to znakomita dźwięczność. Czujność niczym bibułki, a z drugiej strony pełne, dźwięczne wybrzmienia. Przy tej miary detaliczności wypowiadane oczywiście do końca a nie urywane, lecz jednocześnie z takim wrażeniem, jakby w słuchawkach były dwa przetworniki i jeden szeleścił szczegółami, a drugi upajał pełnią.

Wtyki jak u Audeze.

Lecz według danych przetwornik jest jeden, tyle że o zaskakujących własnościach, jako że zdążyliśmy już odzwyczaić się od słuchawek najwyższej klasy, które z dzisiaj produkowanych jedynie Orpheus HE1 w pełni kontynuuje. (Podobno także Abyss i Shangri-La, ale ich nie słyszałem.)  Vali nie są tak muzykalne jak najlepsi w historii, ale brak muzykalności im nie doskwiera. Są ciepłe (chociaż mniej od Odin) i z brzmieniem pełnym, dźwięcznym, wysoce melodyjnym.

Odnośnie tego kolejne zaskoczenie – super detaliczności pożeniona z urodą głosów. Nie tak gładkich jak u HD 800 i T1, tylko z wyczuwalnym szmerkiem detali (też oczywiście tych wynikających z zaszumienia samych nagrań), lecz jednocześnie z piękną modulacją, pełnią i autentycznością. Żadnego podbarwiania sopranami (kolejny skok nas sprzecznością, bo przecież to sopran czyni detal), tylko dźwięk nasycony, barwny, głęboki. Do tego stopnia melodyjny, że kapitalne brzmienie też ze wzmacniaczami tranzystorowymi i hybrydą od ifi nawet przy standardowym kablu, do czego jeszcze wrócę.

Odsłuch cd.

Kabel z nimi okazał się niezły.

   Także przeskok ponad rafą kolejną, o której sądziłem, że je zniszczy. Chodzi o rafę pogłosu. Zanim jeszcze sięgnąłem po Sweet Jane, wziąłem się za pogłosy. Byłem już wówczas wprawdzie po sprawdzeniu melodyki głosów, ze świetnym jej zaliczeniem, ale głosów bez wydatnego pogłosu. Więc wydawało mi się, że albo, tak jak Sony, pogłosy będą wygaszały, albo je, wręcz przeciwnie, przedobrzą i to najpewniej w niedobry sposób. Rezultat testu znów mnie zdumiał, bo pogłosy wyskoczyły obfite, a jednocześnie nader urodziwe. Też tego słuchałem w narzucającym się poczuciu, że jakby miały te Vali po dwa przetworniki w komorach, tak znakomicie potrafiły łączyć super czujność z pełnością oraz pięknem pogłosu. Obfitość pogłosowa niczym z głośników tubowych, a jednocześnie danie specjalne Kennertona – pogłosy bez obcości. Ciepłe i nie odchudzone, skutkujące jedynie pięknem. Wspaniale wzbogacające przekaz i tym wzbogaceniem aż szokujące. Kompletna klęska intuicji – wszystkie przeczucia mnie zawiodły. Odnośnie melodyki, naturalności głosów, dźwięczności, sybilacji i teraz pogłosowej aury.

Jedyne co mniej mnie nie zaskoczyło, to skomplikowanie harmonik. Przy takiej szczegółowości podejrzewałem, że będzie to mocna strona; nie podejrzewałem natomiast, że wspomagana pełnością. Myślałem raczej o złożoności wyszczuplonej i chłodnej, a nie o ciepłej i pełnej. O srebrzysto-zimnym tembrze dzwoneczków i chudych ich sopranach. Tymczasem całkiem na odwrót – złożoność wraz z pełnością i doprawiona ciepłem. A soprany w pełnej ilości i trójwymiarowe.

Niewątpliwie są ładne.

Wraz z tym dajmy już spokój przeciwieństwom, chociaż spokojnie ich temat można by ciągnąć dalej. Bo przecież super detaliczność przy słuchawkach za pięć tysięcy bardziej pozwala się domyślać sopranów wrzecionowatych. W tej mierze Kennerton Vali nie są tak doskonałe jak najlepsi w dziejach, niemniej z satysfakcją odnotowałem, że każdy dźwięk czynią sferycznym, co jeszcze wzmacnia realizm. Pokaz trójwymiarowych figur pośród super detaliczności i nieustannie odczuwanej niesamowitej czujności, to niewątpliwe nawiązanie do największych słuchawkowych dokonań. Przy cenie pięciu tysięcy!

Kolejna cecha – wyraźność widzenia. Vali nie mają sceny ogromniastej jak Odin, lecz mają co innego. Mają na pierwszym planie wyjątkowo dokładnie oddanych wykonawców, co daje pełną bezpośredniość, aż nawet w co dramatyczniejszych momentach drastyczną, a za tym pierwszym planem jakość widoczności nie spada, tylko na wiele metrów w głąb wciąż doskonale wszystko widać. O wiele wyraźniej niż zazwyczaj, niż u nawet znanych z wysokiej jakości słuchawek. Te bowiem zwykle prą jednak bardziej ku melodyce, a przy tym nie są aż tak czujne i aż tak szczegółowe. W efekcie dalsze plany się zaczynają scalać, tracić wyraźność konturów. Tymczasem u Vali nic z tych rzeczy, głębia ostrego widzenia jest wyjątkowa. I jednocześnie się to nie dzieje przy żadnym ostrym świetle. Sposób oświetlania i temperatura barwowa są analogiczne jak u T1 i HD 800; tyko rysunek bardziej wyraźny. Beyerdynamic T1 bardziej przy tym cisną na holografię, a Sennheiser HD 800 ukazują ogromną perspektywę o daleko porozsuwanych planach, podczas gdy Vali skupiają się na rzeczach bliższych, jednocześnie drugi i trzeci plan rysując ostrzej, wyraźniej.

Zarazem są szybkie i dynamiczne. Z bezzwłocznym narastaniem i długim podtrzymaniem, ale na skutek wyraźności ta pełnia wypowiedzi się w subiektywnym odbiorze nie przeciąga, zbyt jest na to wyraźna. Dynamika pierwszorzędna, nie miałem do niej najmniejszych zastrzeżeń. W efekcie żywość, tempo i realizm na światowym poziomie. Także potęga brzmienia, bo są niewątpliwie potężnie brzmiące. Mają ograniczenie mocy sygnału w papierach, ale przy ich wysokiej czułości – w praktyce większej niż u Odin – hałasować można aż po utratę słuchu.

I pasują do wszystkich wzmacniaczy.

Lecz sama głośność nie jest tożsama z potęgą. Potrzebne jest także dobre wypełnienie i o nim już mówiłem. Nie mówiłem natomiast o basie, a to kolejny rarytas. Tak, tak, nadstawcie uszu basoluby, bo to są słuchawki dla was. Bas u tych Vali jest potęgą i z wielu powodów naraz. Po pierwsze ma siłę grzmotu: potężny łoskot tektoniczny, niczym w prawdziwym trzęsieniu ziemi, przetacza się groźnym grzmotem. Przesadzam trochę, bo słyszałem na własne uszy trzęsienie ziemi i to jest coś niepowtarzalnego, czego głośniki oddać nie mogą, ale grzmot przesycony grozą nie jest tym Vali obcy. Przeciwnie, jest ich popisem, pod jego względem były z porównywanych na pierwszym miejscu. Po drugie bas jest akustyczny. Wskakujemy do wielkich bębnów, bo wspomniane piękne pogłosy mają przy basie dużo do powiedzenia i robią świetną robotę. I trzecie wreszcie, jakże istotne, ten bas jest super detaliczny. Jak obraz z dobrym HDR-em wyciąga szczegóły z czerni, tak Vali wyciągają detale z czerni basu. Robią to pierwszorzędnie; w efekcie bas też miały najurodziwszy ze wszystkich porównywanych .

Z rzeczy dobrych została jeszcze jedna sprawa, o którą już zawadziłem. Otóż Vali nie podbarwiają. Ani obfitymi, trójwymiarowymi sopranami, ani tym świetnym basem. Pasmo jest wyważone, każdy element na swoim miejscu. W efekcie wokale doskonale skonstruowane, przekonujące autentyzmem. Cokolwiek rasowane super czujnością, nadrealistyczną aż wyraźnością oraz natłokiem detali, lecz mimo to autentyczne. Mniej spokojne niż u flagowych Sony, T1 i HD 800, nie mówiąc o NightHawk, ale wciąż jeszcze autentyczne a nie przerysowane. Zwłaszcza że pełne, melodyjne, ciepłe i bez sybilacji. Fantastycznie wręcz wychodzące z muzycznego tła, a już szczególnie w rockowym repertuarze. Znakomicie też komponujące się z oklaskami, których żywość też była autentyczna, przez nic nie złagodzona. A prawdziwe oklaski są właśnie bardzo żywe i przenikliwe, zwróćcie kiedyś na to uwagę.

I są miłe dla oka. A najważniejsze, że niezwykłe dla uszu.

Lecz każdy medal ma dwie strony. Vali są niesamowicie żywe i detaliczne, lecz skutkiem tego bardziej męczące. Pomimo braku sybilacji, ciepła i melodyjności jednak mniej stawiające na muzykalność ogólną. Wraz z tym wracamy do tematu poruszonego we wstępie do tegorocznego AVS. Nietrudno zgadnąć, że w ramach tamtej klasyfikacji Vali są dojmująco realistyczne. Nie są ni trochę udziwnione, pogłosowego chłodu w nich nie ma. I nie są też melodyką łagodzone, nie dążą do relaksacji. Na ich tle pozostali bardziej byli relaksujący, choć stronił bym od opinii, że aż relaksujący. T1, HD 800 i reszta to też słuchawki realistyczne. Fostex TH900 trochę w stronę dziwności, a pozostali z łagodniejszym obliczem spokojniejszego realizmu. Dopiero Beyerdynamic Amiron Home, czy AKG K701 to jest realizm wyraźnie złagodzony, skłoniony w stronę relaksu, natomiast Vali w drugą stronę, do realizmu dożylnego. Ale – i to jest w tym najważniejsze – się kapitalnie ich słucha. Zarówno rocka jak i oper, zarówno małych jak dużych składów. Rock to w ogóle w nich rewelacja, bo bas, wyraźność i szybkość. Ale i melodyka głosów operowych zaskakująco piękna – rozfalowana i naturalnie ciepła. Stare nagrania? Żaden problem. Brak sybilacji wraz z pięknem głosów i pogłosów załatwiają tu sprawę, a niesamowita wyraźność i widzenie na głębię czynią odbiór szczególnie intrygującym. Tyle tylko, że informacyjny natłok i ta niesamowita wyraźność czynią to wszystko bardziej wymagającym dla słuchacza, zwłaszcza na dłuższym dystansie czasowym. Nie ma bajecznej melodyki, jak w Sony R10 czy Final D8000. Dźwięk bardziej jest skondensowany i atakujący, nie aż tak pięknie, upajająco opowiedziany. Tym niemniej piękny jest, co do tego, to bez dwóch zdań. Słuchawki się udały, a stosunek jakości do ceny mają dużo lepszy niż Odin.

Podsumowanie

   Obiecałem napisać coś więcej o wzmacniaczach i pod ich względem kolejne zaskoczenie. Znów intuicja mnie zawiodła, nie przewidziałem w najmniejszym stopniu, że nie tylko z dużymi triodami, ale też z tranzystorowym Divaldi i hybrydowym ifi PRO grać będą kapitalnie, nic nie tracąc z opisanych walorów. Większy problem stanowią źródła. Przy komputerze okazały się Vali problematyczne i w tej lokalizacji słuchawki łagodniejsze pewnie sprawdzą się lepiej. Chyba że ktoś ma przetwornik cisnący mocno na melodykę, jakiegoś Hegla HD30, czy Accuphase DC-37. Natomiast radykalnie realistyczna Norma postawiła twarde warunki – i owszem, grało to nieźle, ale HD 800 i T1, a nawet TH900, słuchało mi się z nią przyjemniej. Tu jednak wkrada się relatywizm, bo dam swoją mądrą głowę, że gdyby Woo Audio WA-5LE miał lepsze lampy 300B niż Psvane, to byśmy jeszcze zobaczyli. Przy odtwarzaczu inna sprawa, tam już było bij-zabij. Bo można woleć milszą łagodność, można też wielkie przestrzenie, lecz zestaw zalet u Vali również miał magnetyczną siłę. Zwłaszcza, że raz po raz byłem zaskakiwany tymi nieoczekiwanymi umiejętnościami, że aż się nadziwić nie mogłem. Niesamowity ładunek cech pozornie nie do zebrania w całość, zespalających się w festiwal niesamowitości i piękna. Więc jeśli lubicie szczegółowość i szmerek wyjątkowej czujności, jeżeli bas jest dla was bardzo ważny, lecz nie lekceważycie też piękna głosów i dojmujących brzmień instrumentów, to Viali są bardzo dla was. Daję na to słowo honoru. Zwłaszcza jeżeli cenicie też wyraźność, bliski kontakt z wykonawcami i maksymalne zaangażowanie.

Właśnie, zapomniałbym o ważnej sprawie – Vali ogromnie angażują. Dla mnie probierzem tego są między innymi znane aż do znudzenia Chariots of Fire Vangelisa. Z reguły nie mogę w nich wysiedzieć, najmniejszy przejaw złagodzenia czy braku dynamiki i od razu wysiadam. Z miejsca zjawia się poczucie banału i okropności odtwórczej, ten utwór jest naprawdę wymagający sprzętowego kunsztu w rozumieniu pprzede wszystkim potęgi i naturalizmu. A z Vali wysiedziałem bez najmniejszych problemów, można nawet powiedzieć, że się zasłuchałem. Mało tego, miałem dreszcze na skórze, gdyż to słuchawki dreszczorodne. A to mi się prawie nie zdarza, więc o czymś chyba świadczy.

Te Vali są specjalne i na pewno nie dla każdego. Nie są do słabych źródeł i słabych interkonektów, i nie są także dla tych, co lubią przyswajać kojący relaks. Pieszczoszkowatą muzykę i taniec siedmiu zasłon. Vali są wyjątkowo dożarte, bo mają papierowe membrany. I to nie z tych pogrubionych, co u NightHawk i kiedyś Sound Blaster Live! produkują brzmienia gęste i mocne lecz spokojne. Te są czuje jak nos ogara, szeleszczą z najmniejszym wiaterkiem. Ale – i to na nasze dobro pracujący paradoks – nie brzmieniem samym wątłym, tylko pełnym, bogatym, ciepłym. A jeszcze bas w nich to super sprawa – że lepszego wręcz nie słyszałem; i ludzkie głosy urodziwe, i przejmująco żywy fortepian.

W punktach:

Zalety

  • Bliski dźwięk – żadnego dystansu, filtracji.
  • Dojmująca w efekcie bezpośredniość.
  • Niezwykle całościowo angażujące.
  • Najbardziej detaliczne z dynamicznych otwartych.
  • Dźwięczne.
  • Dynamiczne.
  • Szybkie.
  • Potężnie brzmiące.
  • Super wyraźne.
  • Piękne wokale.
  • Bogactwo harmoniczne.
  • Niespotykana widzialność w głąb.
  • Wyjątkowa ostrość rysunku.
  • Zaznaczająca się trójwymiarowość.
  • Genialny bas – tektoniczny, akustyczny i zjawiskowo rozdielczy.
  • Całkowity brak podbarwiania sopranowego przy pełnej otwartości sopranów
  • Bogaty i piękny – ciepły i pozbawiony obcości pogłos.
  • Ogólnie biorąc ciepłe, chociaż żadnej przesady.
  • Lecz mimo tej ciepłoty dożylne granie na emocjach.
  • Kompletny brak sybilacji – rzecz sama w sobie niespotykana.
  • Brzmienie ani ciemne, ani jasne i dobrze doświetlone.
  • Kapitalna gra także z nielampowymi wzmacniaczami.
  • Łatwe do napędzenia.
  • Brak zniekształceń nawet na najwyższych poziomach głośności.
  • Papierowo-polimerowe przetworniki od duńskiego Peerles, sławnego producenta o przedwojennych jeszcze tradycjach.
  • Efektowny wygląd.
  • Kunsztownie wykonane.
  • Lżejsze i dużo wygodniejsze od konstrukcji flagowej.
  • Odpinany kabel.
  • Wtyki te same co u Audeze, więc zamienniki łatwo dostępne.
  • Drewniana kaseta za opakowanie.
  • Znany już na świecie producent.
  • Sprzedaż przez Audiomagic – czołowego dystrybutora.
  • Broniący się stosunek jakości do ceny.
  • Ryka był pod wrażeniem.

Wady i zastrzeżenia

  • Ograniczona melodyjność i gładkość.
  • Trudniejsze w słuchaniu od tych melodyjniejszych.
  • Umiarkowana wygoda.
  • Zaciski na prowadnicach powinny być chyba wspierane żłobieniami, bo dość łatwo puszczają. A najlepiej przeprojektować cały pałąk.

Sprzęt do testu dostarczyła firma: Audiomagic.pl

Dane techniczne Kennerton Viali:

  • Słuchawki wokółuszne, otwarte.
  • Przetwornik: dynamiczny produkcji duńskiego Peerles by Tymphany.
  • Membrana: papierowo-kompozytowa o średnicy 50 mm, napędzana przez magnesy neodymowe.
  • Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 28 kHz.
  • Czułość: 100 dB.
  • Impedancja: 32 Ohm.
  • Maksymalna moc wejściowa: 500 mW.
  • Przewód: 2 m, odpinany, miedź beztlenowa (OFC), 4-pinowe wtyki mini XLR i jack 3,5 mm
  • Waga: 525 g.
  • Cena: 4900 PLN.

System:

  • Źródła: PC, Hegel Mohican/Ayon Sigma.
  • Przetwornik dla PC: Norma DAC HS-01.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head Mark III, Divaldi Amp 02, iFi PRO, Woo Audio WA5-LE.
  • Słuchawki: AudioQuest NightHawk (kabel Tonalium Audio), Beyerdynamic T1 V2 (kabel Tonalium Audio), Crosszone CZ-1, Fostex TH900 Mk2, Kennerton Odin & Viali (kabel Tonalium Audio), MrSpeakers Ether Flow, Sennheiser HD 800 (kabel Tonalium Audio), Sony MDR-Z1R.
  • Interkonekty: Tellurium Q Black Diamond XLR, Crystal Cable Absolute Dream RCA, Sulek Audio RCA & Sulek 6 x 9 RCA.
  • ifi iOne z kablem iUSB3.0 oraz koaksjalnym Acoustic Zen Silver Bytes
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek Power.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Stopki antywibracyjne: Avatar Audio Nr1.
  • Listwy: Power Base High End, Sulek Audio.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

6 komentarzy w “Recenzja: Kennerton Vali

  1. Piotr91 pisze:

    Panie Piotrze, z recenzji wynika ze Kennerton Vali wywarly lepsze wrazenie niz model flagowy Odin. Czy Vali moga rywalizowac z Finalami D8000 w gatunkach takich jak rock, elektronika, muzyka filmowa?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Vali mogą. Natomiast trochę mylące by było, że są od Odin lepsze. To wysoce odmienne słuchawki – Odin do efektownego i łatwego słuchania na dużym obszarze, a Vali do bliskiego, super szczegółowego i wyraźnego. Do rocka są świetne. Bas i wyraźność mają genialne. Potrzebuję jednak porządnego źródła; ze świstawki dobrze w sensie przyjemności słuchania nie zagrają.

  2. cfranchi pisze:

    Hello Piotr,

    After reading your review, and some others, I have finally bought a Vali : I LOVE them (coupled with a Chord Mojo).

    Now I’m looking at the Xelento, as you have tested both, how would you compare the Vali and Xelento ? Would I love the Xelento as much as the Vali ?

    Thank you

    Christophe

    1. Piotr Ryka pisze:

      Maybe not as much, but you will. Very good and lovable headphones.

      1. cfranchi pisze:

        Thanks for your fast answer

        Would you say that Xelento is more closer to Odin sound ?

        1. Piotr Ryka pisze:

          Vali has paper diaphragm, what means specially vigilant and rich, detailed sound. But Xelento are also very open and reach. (Important thing is right place them in the ears.)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy