Recenzja: Kennerton Odin

Budowa

Rzeźbiona kaseta.

   Kennerton o swoich Odin głosi, że jego ludzie skonstruowali je od zera, starając się nadgonić trzydziestoletnie zapóźnienia rozwojowe konstrukcji ortodynamicznych. Postarano się więc o wielowarstwową, ultracienką diafragmę φ 10µm na bazie polimeru, mającą średnicę aż 80 mm, czyli o wiele większą niż u najlepszych nawet pod tym względem słuchawek dynamicznych. Także o idealną koherencję fazową obsługujących ją prądów i płaski przebieg impedancji, a wszystko to dzięki dziesięciu w każdym przetworniku magnesom neodymowym, pracującym w trybie push-pull. Sprawa szczególnie ważna – magnesów o kształcie półkolistym, zapewniającym bardziej jednorodne pole magnetyczne, a co za tym idzie też bardziej naturalny, wolny od rezonansów dźwięk. Jak również precyzję oraz wysoką czułość, dzięki której słuchawki mogą być napędzane także przez urządzenia przenośne. Dochodzą do tego drewniane muszle o doskonałej obróbce, wykonane z drzewa sapele (Entandrophragma cylindricum), afrykańskiej odmiany mahoniu. Surowca o dużej twardości ale niespecjalnie dużym ciężarze właściwym, używanego do wyrobu mebli, stolarki okiennej i instrumentów muzycznych, zwłaszcza gitar. Wybrać też można w tej samej cenie muszle z drzewa zebrano, którego amerykańskie Audeze używa w swych sławnych LCD-3, a za dopłatą $500 z czarno-białego hebanu (Diospyros malabarica) – szczególnie cennego drewna pochodzącego z Laosu o charakterystycznych słojach, których graficzną specyfikę mogliśmy podziwiać na fornirach ekskluzywnych kolumn Lumen White White Light Anniversary. Trzy wyróżnione pary wykonano także z hebanu białego (Diospyros embryopteris), w identyczny sposób prążkowanego, ale o bardziej białym podłożu.

Kennerton szczyci się jakością obróbki, podkreślając, że muszle są najpierw wytaczane przez numeryczną obrabiarkę 3D, następnie doszlifowywane ręcznie do ideału, a potem jeszcze pieczołowicie impregnowane specjalnymi olejami i mikrofalowo oraz piecowo suszone. Fakt, że drewniany oprawy są duże, sprawia też, że każda para ma indywidualną duszę muzyczną, grając odrobinę inaczej, podobnie jak ma to miejsce u prawdziwych instrumentów, szczególnie tych drewnianych. Finalnie muszle są jeszcze polerowane, laserowo grawerowane i patynowane, zyskując ostateczną formę. Ich uzupełnienie stanowią mięsiste, mięciutkie pady obszyte jagnięcą skórką, bezproblemowo okalające uszy.

A w niej otulone satyną słuchawki i osłonięty puszką kabel.

Konstrukcja jest otwarta, z charakterystycznym od zewnątrz czarnym grillem, a muszle łączone z pałąkiem płaskimi chwytakami ze stali, o kształcie bardzo zbliżonym do stosowanych przez Beyerdynamic aluminiowych. Część nagłowna pałąka jest obszyta skórą bez łagodzącego nacisk wypełnienia, zastępowanego przez osobną opaskę pod spodem z milutkiej, cieniuteńkiej skóreczki. Regulacja pionowa jest płynna w oparciu o duże zaciski śrubowe, natomiast w osi poziomej muszle zaopatrzono w zawiasową skrętność, dzięki niewielkiej obrotnicy, schowanej sprytnie tuż przy mocowaniu śrubowym pionu.

Kabel jest obustronny, odpinany i na wtykach tych samych co u Audeze. Ma dwa metry długości, jest lekki, elastyczny, pokryty czarnym, lśniącym i chropawym, lecz mimo to śliskim w kontakcie oplotem. Trzysta czterdzieści dolarów trzeba dopłacić za lepszy, który ma postać plecionki z lepszej miedzi, a pięćdziesiąt cztery za wytworniejszą i większą kasetę. Ale i bez dopłaty słuchawki pakowane są w eleganckie drewniane pudło wyścielone atłasem, a kabel ląduje w dodatkowo zabezpieczającej go metalowej puszce z kolorowymi nadrukami. Za prawie sto dolarów możemy dostać do kompletu jeszcze firmowy stojak i jest także dostępny za ponad trzysta nieduży słuchawkowy wzmacniacz samego Kennertona.

Od strony czysto technicznej słuchawki przenoszą częstotliwości 5 Hz – 50 kHz, mają niesamowitą jak na planary czułość 104 dB i niską impedancję 35 Ω, co je faktycznie predestynuje do współpracy ze sprzętem przenośnym. Sam je musiałem zważyć, gdyż się producent nie chwali, że ważą bez kabla aż 695 gramów. O cenie i parametrach przetwornika już było, więc tylko jeszcze wygoda. Waga, rzecz nieunikniona, robi swoje więc czuć je mocno na głowie. Tym bardziej, że nacisk boczny fundują także spory, a skórzana opaska nagłowna nie ma elastycznego mocowania, słabo wypełniając łagodzące zadanie. Dobrze się trzeba napracować, by je możliwie wygodnie osadzić, co tak do końca mnie przynajmniej się nie udało. Mam wobec tego zalecenie, by opaskę mocować w przyszłości na gumkach, a prowadnice i pałąk wykonać z aluminium, tytanu bądź magnezowego stopu. Bez tego do Beyerdynamic T1, a nawet też bardzo ciężkich Audeze LCD-3, dystans komfortu pozostanie wyraźny.

Także coś do polerowania oraz odnośna papierologia.

Na finalną osłodę miła informacja od producenta: Kennerton Odin są fabrycznie wygrzewane na dystansie stu godzin, tak więc nie kupujemy surówek i natychmiastowa awaria też nam raczej nie grozi.

 

 

 

 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

6 komentarzy w “Recenzja: Kennerton Odin

  1. Piotr Ryka pisze:

    Skończyłem już recenzję Viali i zapewniam, że nie będziecie od nich wiali 🙂 Powinna ukazać się jutro.

  2. n pisze:

    Piotrze, przed opublikowaniem popraw nazwę w całym tekście na Vali! 🙂

    1. Piotr Ryka pisze:

      Słuszna uwaga. Nie jestem wzrokowcem i dlatego często przekręcam 🙂

      1. Piotr Ryka pisze:

        Tym bardziej szkoda, że dziś się nie ukazała bo byłyby słuchawki dla Vali na Walentynki.

  3. cfranchi pisze:

    Hello,

    Congratulation for your reviews that are quite different from traditional review, they are really´philosophical’ reviews 🙂

    I have only a question, where can you get the Tonalium cable? It really seems to be a particular cable

    Thanks

    1. Piotr Ryka pisze:

      You only can get it by me. But I think, Kiber Axios is also great

      https://axios.kimber.com/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy