Recenzja: KBL Sound Red Eye

Budowa

KBL_Sound_Red_Eye_013_HiFi Philosophy

Jak widać, Red Eye to nie jakiś tam wypłosz, tylko kawał grubego, audiofilskiego zwierza.

   Nie będę wnikał czy nazwa Red Eye pochodzi od koloru spojrzeń wrogów opasłego audiofilizmu opasanego opasłymi sieciówkami, czy może od czegoś innego. Faktem jest, że kabel ma czerwony oplot, a ściślej czerwone prążkowanie na czarnym tle. Jest to oplot materiałowy, na bazie czegoś w rodzaju nylonowej plecionki, ale nie chcę się mądrzyć, bo na materiałach tkalniczych się nie znam. Na pewno nie jest to w części wierzchniej żaden izolator, tak więc izolowane są pewnie same żyły. Ile ich jest i z czego je wykonano oraz jak są poprowadzone, tego na stronie producenta się nie dowiemy, tak więc zadzwoniłem. Okazuje się, że żyły są trzy, a każda ma postać linki sporządzonej z wiązki odpowiednio powlekanych każdy z osobna specjalną substancją drucików, która to substancja i sposób splatania pozostają tajemnicą producenta. Surowcem jest miedź najwyższej czystości, ale nie długokrystaliczna i nie kriogeniczna; podobno jednak wyjątkowa w sensie jakościowym. Wtyki są karbonowe z bolcami z rodowanej miedzi, a łączny przekrój każdego przewodu ma ponad trzy milimetry kwadratowe powierzchni. Pakowane to jest w porządne kartonowe pudło wyścielane pianką, z emblematem KBL Sound na czarnym tle od wierzchu i pomarańczową częścią spodnią. Klasyczny, półtorametrowy odcinek Czerwonego Oka kosztuje według najświeższej aktualizacji cennika 8900 PLN, tak więc jest to kosztowna przyjemność, niewątpliwie mogąca kierować na siebie przekrwione spojrzenia audiofilskich antagonistów. A czy warta swej ceny, to zaraz spróbujemy oszacować.

 

Metoda i rezultaty

W teście przewodu zasilającego metoda jest wszystkim, a powiedzenie „prosty jak drut” pasuje tu samo przez się, tak więc jedynym wyborem pozostaje co z czym tym drutem zostanie połączone. Zdecydowałem się na drut jeden, chociaż kable otrzymałem dwa, ale skoro izolujemy wyrób, chcąc ocenić jego indywidualne możliwości, niech pracuje w tej izolacji i pokazuje co potrafi. Ustawiłem przeto na froncie prądowego płynięcia kondycjoner Entreqa z własnym jego przewodem sieciowym Gemini, wpinając go do naściennego gniazda Shuko zwieńczającego osobną linię zasilania o przekrojach żył cztery milimetry kwadrat (lite przewody). Odtwarzacz Cairna wspierany przetwornikiem Phasemation zasiliłem kablami Siltech Signature Series Ruby Mountain, a wzmacniacz słuchawkowy ASL Twin-Head testowanym Red Eye, z myślą o porównaniach z kilkoma konkurentami, w tym zwykłym kablem komputerowym.

KBL_Sound_Red_Eye_021_HiFi Philosophy

Wtyki to bardzo solidnie wyglądające, niby Furutechy.

Popatrzyłem na kosztujące ponad osiem tysięcy lampy w Twin-Head i poczułem złość, że tak je będę musiał stresować, no ale trudno. Jakość miała tym razem znaczenie priorytetowe, tak więc należało angażować wszystko co najlepszego było w zasięgu. Tor testowy uzupełniłem słuchawkami AKG K812 z kablem FAW Noir Hybrid, którego porównanie z FAW Noir zamieszczę niebawem, bo też było ciekawe. Na koniec po tych wszystkich przygotowaniach sesja porównawcza ruszyła.

Nie będę opisywał jak dokładnie to przebiegało, bo biegło w te i nazad, to znaczy każdą parę przymierzanych kabli testowałem co najmniej dwukrotnie, zmieniając kolejność słuchania, bowiem ta również bardzo jest ważna. Ważna zawsze i w odniesieniu do każdej aparatury, co łatwo samemu sprawdzić. Coś po czymś zawsze brzmi w pierwszej chwili inaczej niż przed czymś, bo takie już mamy sensorium słuchowe. Tak więc nie będę komplikował opisu o kolejne kombinacje porównawcze, tylko zbiorę rezultaty.

 

Kabel komputerowy

Kabel komputerowy, czyli zwykła łączówka za niewiele złotych albo i za darmo dołączana do sprzętu, znana wszystkim i bardzo przez niektórych ceniona, jako szczyt możliwości i nic gorszego od najdroższych nawet przewodów zasilających, w porównaniu do tych innych droższych, wbrew  sugestiom „znawców” i osób w swym mniemaniu „normalnych”, okazała się zdecydowanie najsłabsza. Nie znaczy to, że w ogóle nie dało się słuchać. Słuchało się jak najbardziej i w oderwaniu, bez żadnych porównań, na pewno można było być zadowolonym, bo tor tutaj grający prezentował bardzo wysoką klasę; nawet z takim przewodem zasilającym zdecydowanie lepszą niż przeciętny tor słuchawkowy. Dopiero w trakcie przymiarek wyszło na jaw, że obraz dźwiękowy w sensie scenicznym i wymiarowości samych dźwięków bardzo się spłaszczał, pierwszy plan pchał nadnaturalnie do przodu, dudnienie i pogłosowość przybierały nieakceptowalny rozmiar, a melodyjność gdzieś przepadała.

KBL_Sound_Red_Eye_015_HiFi Philosophy

Opatrzone dodatkowo miłym dla oka emblematem marki KBL.

Niezła była natomiast dynamika, a pasmo całkiem szerokie, z mocno akcentującymi się sopranami na czele. Połyskliwie i efekciarsko to grało, nie miało wszakże kultury ani naturalności. Myślę, że to ostatnie słowo jest tutaj kluczem. Suma nakładających się zniekształceń, zwłaszcza tego dudnienia i braku płynięcia, miast którego pojawiały się jakieś dźwiękowe wyboje, była na tyle duża, że w porównaniu do innych obraz stawał się mocno nieautentyczny i wręcz irytujący. Bo niby się to popisywało, ale gdzieś przepadała muzyka, dla której nieobecne tu gracja i falowanie są wartościami niezbywalnymi, a obecna w ich miejsce wyboista kanciastość niepożądaną.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

1 komentarz w “Recenzja: KBL Sound Red Eye

  1. Piotr Ryka pisze:

    Od właściciela firmy KBL otrzymałem informację, iż niesygnowane wtyki karbonowe stosuje rozmyślnie, ponieważ w konfrontacji wypadły lepiej od tych Furutecha i mają lepsze wewnętrzne mocowanie przewodów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy