Recenzja: JPS Labs Abyss AB-1266

   Kalifornijska JPS Labs założona została i wciąż należy do Joe Skubinskiego, a zaczynała w 1990 od filtrów poprawiających brzmienie głośników, które nazwano Złotymi Fletami (org. Golden Fluets). Filtry mogły współpracować z dowolną kolumną, ale trzeba je było wstawiać w tor dodatkowymi kablami, które samo JPS Labs zaczęło w tej sytuacji oferować. A ponieważ okablowanie moc rynkowego przebicia posiada zgoła niepojętą, szybko zaczęły te kable dla firmy znaczyć najwięcej i do dziś znaczą. JPS Labs oferuje szeroki ich asortyment, analogowych i cyfrowych, ale niedługo potem do kablowego szaleństwa dołączyło słuchawkowe i świat zaczął coraz bardziej słuchawczyć, a teraz słuchawczy na maksa. Góra ogromna słuchawkowej oferty się usypała, a na jej szczycie opromienione sławą królują konstrukcje za grube tysiące dolarów i zestawy ze wzmacniaczami za dziesiątki tysięcy. Tego właśnie rodzaju dolarowego grubasa firma JPS Labs wymodziła; nie tylko jego wprawdzie – oferuje także modele tańsze – ale to on stał się najsławniejszy, jako że grubaśny był wielce.

Pisanie o nim w czasie przeszłym posiada już sens historyczny, albowiem pierwotny model Abyss AB-1266 z 2012 roku został niedawno zastąpiony nieco tańszą i łatwiejszą do napędzenia modyfikacją Abyss Phi. Lecz ta recenzja jego właśnie tyczyła będzie, ponieważ to już klasyk. Do pojawienia się HiFiMAN Susvara były to najdroższe słuchawki planarne (a ściślej magnetostatyczne), kosztujące mniej więcej tyle na rynku pierwotnym, co Sony MDR-R10 na wtórnym – konkretnie $5500 w USA i 6000 € w Europie. Słuchawki skonstruowano w dawnym stylu magnetostatów, to znaczy jako duże, ciężkie i trudne do rozruszania, wymagające wzmacniaczy o podwyższonej mocy. Jak już kiedyś pisałem, Joe Skubinski, sam będąc specjalistą od głośnikowych kolumn (pracował wcześniej dla Bower&Wilkins) poprosił w tym stanie rzeczy swego kalifornijskiego krajana i jednocześnie kolegę, Jeffa Wellsa, o wzmacniacz pasujący, w rezultacie czego powstała słuchawkowa odmiana sławnego głośnikowego Wells Audio Innamorata, znana jako Wells Audio Headtrip. To cudo było już testowane, zyskując maksymalną ocenę, ale wróciło za Ocean, a u nas można je wprawdzie nabyć – bydgoski audio-connect oferuje – ale nie poprzez zdjęcie z półki, a jedynie na zamówienie. Tak więc duetu Wells-Abyss nie będzie, przynajmniej nie tym razem. Szkoda, bo pasujący do tych Abyss wzmacniacz stanowi spore wyzwanie, ale o tym za chwilę. Na razie o samych słuchawkach, tym słuchawkowym grubasie. Wcześniej tylko uwaga, że w odróżnieniu od dedykowanego wzmacniacza same słuchawki nie są u nas oferowane, polskiego dystrybutora nie ma. Jest w Niemczech, jest we Francji i Rosji, ale u nas na razie nie.

Budowa

Dużo tego.

   Słowo grubas pasuje do tych Abyss średniawo, gdyż pałąk mają na oko dość cienki, niczym nie opatulony, a same muszle też wcale grube nie są, jedynie pady faktycznie. Ale kiedy położyć na wadze, to słuszny ciężar wyskoczy; bez kabla ważą wg danych technicznych 660 gramów, a sam z ciekawości kontrolnie zważyłem i wyszło niecałe 640. W sumie dobra wiadomość, bo zdarzały się już sytuacje odwrotne i deklarowana w papierach waga okazywała się zaniżona. Lecz to i tak dużo, zważywszy że uważane za ciężkie Audeze LCD-3 ważą tych gramów równe sześćset i nowsze LCD-4 też. Niemniej bywają słuchawki jeszcze cięższe; recenzowane niedawno Kennerton Odin pokazały na wadze aż 695 gramów, czym się w papierach profilaktycznie nie chwalą, bo raczej nie ma czym. Akurat w przypadku słuchawek wymienionych waga okazuje się iść w parze z wygodą. Nie zawsze tak się dzieje, ale oba szczytowe modele Audeze od Abyss są wygodniejsze, a Odin mniej wygodne. Przy czym Abyss są specyficzne, bo wedle Skubinskiego nie powinny zbytnio dociskać bocznie, a jedynie jak najdokładniej przylegać, co grube pady mają umożliwić. W moim przypadku umożliwiły prawie, to znaczy nieźle przylegały, ale mały luzik na dole został. To jednak ponoć żaden problem, tak właśnie może być i luzik wg producenta jest lepszy aniżeli docisk.

Konstrukcja mechaniczna pałąka to swoisty popis prostoty. Sam pałąk w całości jest z aluminium, bez żadnej regulacji, jeśli nie liczyć zwornika pośrodku na górze, umożliwiającego lekkie skręcanie przód-tył i w efekcie docisk boczny bardziej przed uchem lub za. Regulacji pionowej wcale nie ma, zastępuje ją z dużym dystansem podwieszona pod pałąkiem opaska z grubej skóry, której mocowanie na gumach skutkuje pewną wygodą i niezłym dopasowaniem. (Niektórzy proponują ewentualnie te gumy obracając opaską skracać, gdyby dla kogoś była umocowana za wysoko, co faktycznie da się wykonać, tyle że czynność trzeba ponawiać za każdym założeniem, co nie jest zbyt praktyczne.) Słuchawki są więc „Unisize”, co nieźle im wychodzi, a coś jeszcze z regulacji zapewniają na magnetycznych przyssawkach przytwierdzane do muszli pady, które łatwiutko się zdejmuje i na powrót osadza, przy czym można to osadzenie zmieniać o skok na punktach mocujących, regulując w ten sposób położenie najgrubszego miejsca za uchem.

Po zdjęciu padów, a nawet i bez tego, widać szczeliny w osłaniających przetwornik od wewnątrz grubych osłonach ze stali niskowęglowej; dokładnie siedem zaokrąglonych na końcach różnej długości, przy czym kształt ich i rozmieszczenie nie są czymś przypadkowym, tylko redukującym rezonans. Za szczelinami jest przetwornik – jedyny w swoim rodzaju, bez żadnych analogii. Dokładna jego konstrukcja pozostaje tajemnicą, której rąbka uchylono na tyle, byśmy się dowiedzieli, że to jedyne na świecie przetworniki typu izodynamicznego (planarnego) o magnesach tylko po jednej stronie i zmiennej sile magnetycznej.

I duże toto.

W normalnych słuchawkach planarnych magnesy są obustronne, działając symultanicznie przyciąganiem po jednej i odpychaniem po drugiej, co skutkuje na całym obszarze wychyleń jednakową siłą napędu. Tu natomiast magnesy są tylko z jednej, a siła wraz z oddalaniem membrany od nich słabnie. Sama membrana jest bardzo lekka i ma napyloną w charakterystyczny dla magnetostatów gęsty wzór esowatą serpentynę z metalu, umożliwiającą oddziaływanie magnesów. Pracuje w tych Abyss niczym żagiel napędzany przez wiatr magnetyczny, z siłą i jej kontrolą po jednej tylko stronie, co względem innych planarów skutkuje wprawdzie większymi zniekształceniami, ale za to w odniesieniu do poszczególnych składowych harmonicznych większą równomiernością wychyleń. To zaś ma bardzo ważkie następstwa, bowiem wg Nelsona Passa zwiększony nacisk na drugą harmoniczną kosztem trzeciej daje brzmienia cieplejsze i milsze w przypadku solistów, ale nacisk na trzecią kosztem drugiej powoduje z kolei odczucie przyrostu dynamiki i znakomicie się sprawdza w odniesieniu do całych orkiestr. Abyss cisną zaś równo na harmoniczne parzyste i nieparzyste, co daje im uniwersalizm.

Tak przy okazji, to wg tego samego Nelsona Passa, sławnego konstruktora wzmacniaczy, zniekształcenia są wszechobecne, tak więc nie dajcie się zwieść zapewnieniom, że jakiś tranzystorowy wzmacniacz pozbył się ich do poziomu poniżej jednej tysięcznej. Bo cóż z tego że faktycznie w odniesieniu do zniekształceń liniowych (czyli tych harmonicznych), kiedy do ich pomniejszenia użyto obwodów przeciwharmonicznych, które produkują (w co kiedyś nie wierzono, ale rzeczywiście tak jest) własne grupy zniekształceń, w dodatku nieliniowych, czyli nie muzycznych a chaotycznych (nieharmonicznych). Efekt? Muzyka z tranzystora okazuje się mniej śpiewna, bo w całym paśmie u podłoża ma cichy szum chaotyczny, który na dodatek potrafi się lokalnie przeradzać w duże piki wyjątkowo nieprzyjemne audialnie. Z tego właśnie powodu wzmacniacze lampowe brzmią lepiej, pomimo większych w pomiarach zniekształceń harmonicznych, natomiast bardzo cenną cechą słuchawek Abyss 1266 jest postać tej harmonii, to znaczy równy nacisk na drugą, trzecią i kolejne harmoniczne, jakbyś połączył w jedno dobry wzmacniacz lampowy i tranzystorowy. Wychodzi zatem z pomiarów, że słuchawki powinny być szczególnie uniwersalne – nadające się i do małych składów, i dużych – jednocześnie dynamiczne i śpiewne.

Brak regulacji pionowej innej niż elastyczność.

Wracając do morfologii. Po stronie zewnętrznej przetworniki są osłonięte sześcioma cienkimi żebrami i pod nimi w duże gruzełki spienioną twardą, czarną pianką ze sporymi, chaotycznie (jak to w pianie) rozmieszczonymi kanalikami, dającymi efekt otwarcia.

Wyloty przyłączy odpinanego kabla są skierowane z lekka do przodu, a same gniazda analogiczne do używanych przez Audeze, dzięki czemu kable można między nimi a Abyss wymieniać. Te od Abyss są oczywiście produkcji samego JPS Labs i jest ich ogólnie sporo. To znaczy kabel zasadniczy jest jeden, tyle że nie złączony, tylko od każdej muszli poprowadzony osobno, co wydaje się niezłym pomysłem z uwagi na brak wewnętrznej interferencji. Dwie cienkie i elastyczne a jednocześnie śliskie i jak całe słuchawki czarne nitki okablowania kończą się każda symetrycznym połówkowo 3-pinem, a w komplecie jest także przejściówka z 2 x 3-pin na 4-pin i osobna na duży jack. Jest także do samodzielnego złożenia praktyczny aluminiowy stojak z logo Abyssa uwiecznionym w podstawie i wyjątkowo porządna torba na ramię z czarnej, elegancko wyprawionej, grubej i gatunkowej skóry. To wszystko ląduje w drewnianym pudle z wieczkiem w odcieniu blue jeans i dużym logo Abyssa.

Odnośnie parametrów technicznych. Słuchawki mogą przenieść pasmo 5 Hz – 28 kHz, co w porównaniu do wielu high-endowych może się wydać za wąskim na górze, ale w praktyce dzieje się całkiem inaczej i góra okazuje się strzelista, a same słuchawki szczególnie „czujne”; dla słabszych jakościowo wzmacniaczy zdecydowanie nawet za. Impedancja jest przy tym niska, wynosi zaledwie 46 Ω, co znów jest mylące, gdyż mimo niej skuteczność to ledwie 85 dB. Wzmacniacz musi zatem być mocny, potrafiący przygrzmocić. Co wcale nie oznacza, że te o przeznaczeniu stricte słuchawkowym się nie nadają i trzeba sięgać po głośnikowe. Samo JPS Labs nawet takiego rozwiązania nie brało pod uwagę, w odróżnieniu od AKG i ich K1000 nie dołączając przejściówki na zwory głośnikowe. Sam, mając takową, zdecydowałem się jednak użyć, by przy okazji stwierdzić, że są te Abyss wyraźnie skuteczniejsze od AKG K1000 i HiFiMAN HE-6. Ale przez to trochę ni takie, ni takie.

Obudowy ze specjalnego aluminium tłumiącego drgania. (Wziętego od techniki lotniczej.)

Z jednej strony wzmacniacz kolumnowy może się okazać zbyt silny, z drugiej słuchawkowy za słaby. Trzeba więc szukać niezbyt mocnych głośnikowych i mocnych słuchawkowych, co tym jest trudniejsze, że słuchawki są szczególnie wyczulone na jakość i do tego stawiają twarde warunki brzegowe.

 

 

 

Odsłuch

Precyzyjnie obrobionego.

Przy komputerze z DAC Norma i Ayon HA-3

Tak się korzystnie złożyło, że były na miejscu liczne wzmacniacze odpowiadające owym specyficznym wymogom względem mocy i pozostawało jedynie sprawdzić, które okażą się najlepiej pasować charakterystyką brzmienia. To jednak w dalszej kolejności, a na pierwszy strzał sprawdzenie czy mocny, ale nie jakoś specjalnie, wzmacniacz lampowy będzie się nadawał do grania z tymi Abyss przy komputerze. Bo właśnie stał tam Ayon HA-3, spięty z Norma DAC drogim Sulkiem; ten sam zestaw który wykorzystany został do ocenienia Sennheiser HD 660 S. Ayon ma mocy 500 mV/32Ω, czyli jest mocny ale średnio. W nowszej wersji ma osobne wyjścia dla niskiej i wysokiej impedancji, więc Abyss trzeba było w niską. I żadnych jak się okazało problemów z mocą, choć potencjometr za połowę. Ale już na 14-tej taki hałas, że sam nigdy głośniej nie słucham .

Druga sprawa do rozstrzygnięcia, to jakość oryginalnych kabli. Samo JPS Labs oferuje teraz z nowymi Phi komplet lepszy od standardowego, ale w cenie grubo ponad tysiąc dolarów. Jednakże kable standardowe, kiedyś jedyne w ofercie, są dobre jakościowo i nie ma się co ich czepiać. Przejrzyste, dynamiczne, z bardzo szybkim atakiem i dobrym podtrzymaniem. Słucha się za ich pośrednictwem z szacunkiem dla amerykańskiej konstrukcji, co nie znaczy, że nie da się lepiej. Samo powstanie droższego kompletu dowodzi tego niezbicie, a dowiodło też przepięcie na kabel Tonalium powstały kiedyś dla Audeze. Dynamika, szczegółowość i atak nie uległy z nim zmianie, ale pojawiła się większa melodyjność i lepiej dociążona, bardziej różnorodna średnica, a także większa dawka ciepła. Wszystko to atrybuty tym Abyss bardzo potrzebne, albowiem nie są to słuchawki zgęszczające tylko głównie przejrzyste i dynamiczne. Gęstości i dociążenia im nie brak, ale większa ich dawka dobrze im służy, natomiast większa melodyjność i ciepło odjęły niepotrzebną obcość. Nieznaczną, ale miara chłodnawego pogłosu była trochę za duża, co w połączeniu z neutralną temperaturą całości skutkowało minimalną obcością. Podkreślam – obcością a nie brakiem bezpośredniości, bo to dwie różne rzeczy. Bezpośrednie te Abyss są zawsze, chociaż pierwszy plan jest u nich przeważnie dalej niż u większości słuchawek. (Aczkolwiek pod dyktando niektórych nagrań potrafi być bardzo blisko.) To daje im ten sam atrybut, który fetowałem przy nowych Sennheiserach – całościowość spektaklu. Spektaklu bezpośredniego i potężnego, a równocześnie postrzeganego jako całość. O tym szerzej przy okazji porównań, bo rozstrzygnąwszy kwestię lepszego kabla i zdiagnozowawszy dopasowanie wzmacniacza sięgnąłem po porównania. Nie chciałem z nimi przesadzać, tak więc tylko dwie pary konkurentów stanęły do konfrontacji: klasyczne planary od MrSpeakers (także w wersji otwartej) i również klasyczne oraz otwarte Sennheiser HD 800. Jedne i drugie z kablem Tonalium, tak więc różnice odnoszone wyłącznie do słuchawek.

 

Czerń jednolita, połyskująca.

Abyss AB-1266 vs MrSpeakers Ether Flow

MrSpeakers zagrały bardziej miękko i z większym naciskiem na bas, z lekka mieszający się do wszystkiego. Mniej naprężone struny, a ten bas mniej przestrzenny, jak reszta bardziej miękki i bardziej chcący się pokazywać, narzucający się trochę za bardzo. Przesadnie się wtrącający, jakby chciał coś zasłonić; bez sensu w sumie, bo przekaz ogólnie na świetnym poziomie, od razu wciągający słuchacza. Przekonująco prawdziwe ludzkie głosy w uzupełnieniu popisowej dynamiki, potęgi i szczegółowości. High-end więc całą parą, niemniej względem recenzowanych dość wyraźna różnica. Po pierwsze artykulacja mniej wyraźna; ta miękkość troszkę jakby sepleniąca, z mniej wyraźnymi konturami, nie wyartykułowana tak dobrze do końca. Po drugie mniej nieco ciepła, ergo nieco mniej naturalności, a już na pewno nie tak przyjemnie. Po trzecie ogólnie smutniej. Po czwarte bardziej miękko co prawda, ale mniej melodyjnie. W efekcie mniej przekonująco i znów mniej za tego sprawą przyjemnie. Soprany coś jakby z lekka histeryczne, wyrywające się z całości, a między nimi a średnim zakresem luka, której u Abyss nie było. Efekt tego wszystkiego taki, że przejście z tańszych na droższe amerykańskich planarów dający poczucie zadowolenia; wrażenie bardziej kompletnego oraz milszego przekazu. Odnośnie jeszcze przestrzeni. Mniej cienkie i odseparowane soprany Abyss czyniły obszar przestrzenny wyższym (wyższy sufit) i bardziej spójnym, nie dającym poczucia uciekania dźwięku i zanikania go w dali, tylko trwania zawsze i wszędzie. Jednocześnie wyraźnie dłuższe było podtrzymanie i mocniej się wyczuwało odbicia, co z kolei skutkowało mocniejszą (wyraźnie) obecnością przestrzeni i poczuciem, że ten obraz jest lepszy technicznie, przekazujący więcej danych. Mniej rzewny, mniej sopranowo płaczliwy, a bardziej opisowo wszechstronny i bogaty. I w ogóle te Abyss mają takiego coś w sobie, że chce się ich bardziej słuchać. Tak po prostu, bez szukania odpowiedzi dlaczego.

Abyss AB-1266 vs Sennheiser HD 800

Sennheiser HD 800 z kablem Tonalium to naprawdę ekstra liga i wierzcie mi, żarty na bok. High-end wielki jak lokomotywa, przytłaczający scenicznym obszarem i głębią analizy. Traktować można jako niepojęte, a przynajmniej wielce zastanawiające, jak bardzo te słuchawki mogą zmieniać charakter, od mdlącej obojętności po wytężoną przenikliwość. Z Tonalium i Ayonem biorącym sygnał od Normy (brawa dla tego przetwornika za naturalność) zagrały Song of White (z pliku FLAC) arcyprzenikliwie i sopranami leciutko chropawymi, jasnymi, migotliwymi, przeszywającymi. Rozsianymi po wielkim obszarze i mającymi taką naturę, jakbyś faktycznie dotykał zmrożonego śniegu z wierzchnią warstewką lodu. Szał srebrzeń i igiełek sopranowych. A po przejściu do fazy basowej (ten utwór ma dwie części) bas potężny przestrzennie i ani miękki, ani twardy, z bogatym i bardzo wyraźnym wtórowaniem pogłosu.

Nie ma złudzeń – to Otchłań.

W porównaniu soprany Abyss były zdecydowanie gładsze i lepiej powiązane z pasmem. Płynnie przechodzące w rejony średnie, mniej przenikliwe a pełniejsze i spokojniejsze. Można powiedzieć: wyraźnie bardziej melodyjne a mniej świdrujące, nie przeszywające tak bardzo słuchacza. Co należy uzupełnić stwierdzeniem, iż te z HD 800 na pewno nie były męczące a efektowne – efektowne do bólu. Skojarzenia z bólem u Abyss nie było natomiast wcale, było jedynie z melodyjnością. Nie było też chropawości, kryształków lodu, jedynie sama pieśń bieli.

Te różnice przeniosły się też na pozostałą muzykę. Wokale u Abyss okazały się pełniejsze, mniej sopranowe i staranniej nuta po nucie wypowiadane, ale nie w sensie wyraźności (ta była jednakowo świetna), tylko melodyjności. Powiązane harmonicznie niczym plastelina spoiście, bez najmniejszych… Jak by to  nazwać? Prześwitów melodyjnych? Luk w paśmie? Wiecie na pewno o co chodzi. Także bez akcentu sopranowego, którego, co ciekawe, w HD 800 przed porównaniem nie było słychać, ale po porównaniu tak. Czy to był efekt owych równomierniejszych zniekształceń? Nie chcę się mądrzyć: może tak, może nie. W każdym razie bas u Abyss także był lepiej związany z resztą; miał bardziej wyrównany przebieg i był potężniejszy, mimo iż ten z HD 800 też potężny i dobrze kontrolowany.

Odsłuch: Kwestia wzmacniaczy

Patrząc od góry tym bardziej.

   Słowo teraz o innych wzmacniaczach. Dobrze pasować okazało się także słuchawkowe dziecko Transrotora, dysponujące mocą 200 mA, co w zupełności okazało się wystarczające i skutkowało ustawieniami potencjometru podobnymi jak u Ayona. Dźwięk testowany z zabytkowym niemalże odtwarzaczem Sony 222ES okazał się melodyjny i dobrze nasycony. Ciemny, detaliczny, ze znakomicie eksponowanymi skrajami i melodyjną średnicą; całościowo bardzo przyjemny i robiący wrażenie.

Wyraźnie mocniejszy od tamtych dwóch jest klasyczny Woo Audio WA5-LE na triodach mocy 300B. Ten w ustawieniu siły maksymalnej miał jej wyraźny zapas i tylko ogromna szkoda, że sprzedawane z nim najtańsze lampy od Psvane (trzy pary lepszych oferuje Woo za różnej wysokości dopłatami) nie spodobały się Abyssom. Nie znaczy to, że źle grało. Jak na przeciętne kryteria wręcz fantastycznie, ale przy Takatsuki albo Sophia Royal Princess z pewnością byłaby to o wiele wyższa liga. Rzecz jasna próbowałem jakieś lepsze 300B znaleźć, ale nic z tego nie wyszło. Dystrybutor Sophii akurat swoje prezentacyjne lampy rozpożyczył, a ze znajomych audiofili jeden wyjechał na wczasy a drugi w sprawach służbowych. Nie mogę napisać w tej sytuacji, jak pięknie te Abyss z 300B współpracują, ale niesprzyjające okoliczności także trzeba umieć wyzyskać. W tym wypadku pojawiła się wiedza, jak są te słuchawki kapryśne. Albo może inaczej – jak są czułe na zmiany. A czułe są wyjątkowo, najczulsze jakie spotkałem. Na każde przemeblowanie w torze reagują gwałtownie, jakby im za to płacili. Dwa podam tego przykłady. Interkonekty Sulka – zwykły (ale i tak 6 tys. zł kosztujący) oraz 6×9 (za 16 tys.) – średnio biorąc nie różnią się jakoś szczególnie i innym słuchawkom nie robiły wcześniej specjalnej różnicy. Zamiana ich między Twin-Head a Croftem nie wstrząsnęła bynajmniej AKG K1000, była niemalże pomijalna. Jednak dla Abyss 1266 znaczenie miała istotne. Ze zwykłym Sulkiem grały dźwiękiem za grubym, można powiedzieć: za słoniowym. Określenie oczywiście przesadne, ponieważ pięknie grały, ale nie na szczyt możliwości i trochę ogólnie za grubo, za mało używając sopranów. Przejście na wyższy kabel 6×9 zaowocowało przeskokiem jakościowym, zmianą bardzo wyraźną. Soprany wyrosły jak spod ziemi i rozruszały brzmienie do poziomu maksymalnego high-endu. Drugi przykład tyczy tej samej rzeczy, to znaczy ekspresji sopranów. Podłożone pod Crofta ciemne podkładki kwarcowe Acousti Revive spowodowały znów tych sopranów pogrubienie, a jasne zbytnią ekspresję. Najlepiej okazały się pasować sprężynowe podkładki szwedzkiego Solid Techa, trafiające pomiędzy. A jeszcze lepiej to grało, kiedy na Solid Techy położyłem ciemne Acoustic Revive…

Gumy regulacyjne są na dobrej wysokości i odpowiednio sprężyste.

Wygłupy? Bardzo może. Ale to było słychać. A przecież audiofilizm to słuchanie w dążeniu do optimum; inaczej wystarczy byle co najtańszego, graty z najniższej półki. Przecież też będą grały – może nie? W sposób gwałtowny zareagowały też Abyss na przejście do odtwarzacza Ayon CD-35 w szczytowej wersji High Fidelity, ale to już odłóżmy na czas jego recenzji. Generalnie biorąc nie są to więc słuchawki łaskawe, nie tolerują niedociągnięć. Co nie znaczy, że nie tolerują zupełnie, albo że nie potrafią się wstrzelić. Przy komputerze grały pierwszorzędnie i ze staruszkiem CD Sony też. Kopnęły za to lampy od Psvane i nie chciały tańszego Sulka z lampą (bo z tranzystorem bardzo chętnie). Lecz co mnie podczas tych przetasowań najmilej zaskoczyło, to konfrontacja napranego jakością własnego toru z zestawem iCan PRO plus iESL. I teraz słówko o tym.

Z iCan PRO plus iESL

To nie jest tani zestaw, ale też nie horrendalny. Po niedawnych podwyżkach (podzespoły podobno ostro w górę, bo Azja się sroży i droży) wzmacniacz kosztuje 9700, a elektrostatyczna przystawka 7900. Razem wychodzi 17 600, czyli trochę więcej niż Ayon i dużo mniej niż Woo. Przy czym sam wzmacniacz już wystarczy, ale z iESL grało to lepiej; co słuchawki Abyssa z tą swoją nadwrażliwością szczególnie dobrze obrazowały. Należy się tu małe wyjaśnienie. Przystawka jest elektrostatyczna, ale ma wyjścia nie tylko dla elektrostatów, także osobne dla każdych innych. Oraz tą szczególną właściwość, że dzięki separacji transformatorowej (cała ona to  głównie dwa transformatory) poprawia wyraźnie dźwięk wszystkim podpinanym słuchawkom, a nie tylko go umożliwia elektrostatom. Napiszę tutaj wprost – gra taki zestaw od ifi z dowolnymi elektrostatami lepiej niż nowy flagowy wzmacniacz od Staksa za 30 tys. – gra i już, nie ma zmiłuj. A kosztuje połowę. Mało tego, stanowi rewelacyjny napęd dla każdych dosłownie słuchawek. Dzięki regulowanej nie tylko z potencjometru mocy można się wpiąć nawet dokanałówkami, a można też bez problemu pogonić super trudne Abyss. Wyjścia ma toto symetryczne i zwykłe i jedyne nowego Pentaconn brakuje, ale pewnie niedługo też będzie, choć w sumie nie ma takiej potrzeby, skoro jest tradycyjny 4-pin.

Dźwięk przez szczeliny.

Teraz dodatkowa dygresja. Zestaw flagowy od ifi, a także sam iCan PRO, nie lubią kiepskich przetworników, pokazując ich słabe strony. Dlatego przy komputerze tylko z jakimś porządnym albo przy przyzwoitym odtwarzaczu grać będą muzykalnie. Samo ifi pracuje nad własnym przetwornikiem i na dniach będzie premiera, a tutaj zestaw iCan PRO z iESL przy Ayon CD-35 High Fidelity pokazali co naprawdę te ifi są warte. A warte są, jak to mawiają, dosłownie każdych pieniędzy, ponieważ konkurowały z zestawem w którym sam interkonekt Crystal Absolute Deam kosztował 50 tys. Z zestawem na podstawkach, z kondycjonerem masy, całą czeredą lamp samych najdroższych, w tym dużymi triodami w trybie OTL, i bóg wie jeszcze czym. Dwa średniej wielkości ifi stały jeden na drugim na własnych podstawkach-poduszeczkach, mając za całe lampowe wsparcie pojedynczą lampkę za paręset złotych, i były podpięte do Ayona symetrycznym Tellurium Q Blac Diamond, kosztującym dokładnie dziesięć razy mniej niż interkonekty w drugim zestawie. Nie, nie zagrało to lepiej, ale tylko nieznacznie gorzej. I jedynie pod względem czegoś, co można skrótowo nazwać upojną urodą dźwięku. Bo nie gorzej pod względem mocy, nie dynamiki i nie szczegółowości. Nie elegancji oświetlenia i nie ogólnej muzycznej aury. Jedynie same dźwięki mniej trochę piękne i mniej falujące oraz mniej nieco ekscytacji ogólnej, ale sumarycznie też rewelacja. Tak, wiem: „mniej ale prawie robi różnicę”. Lecz w tym wypadku nie w reklamowym sensie przekornym, tylko naprawdę niewielką. Słuchałem z fascynacją i jednocześnie niedowierzaniem, że tak są te brzmienia bliskie. Jedyne przy tym, co stało jakością techniczną po stronie zestawu ifi, to okablowanie samych słuchawek – i teraz przejdźmy do sedna.

Z Twin-Head i Croftem

Sedna, a więc najdoskonalszej gry testowanych i poprzedzających ją komplikacji. Odnośnie tych ostatnich, to przyjechały (jak większość) z baletem i chórem, aby odtańczyć panu recenzentowi korowód wygrzewania oraz odśpiewać hymny pochwalne na cześć własną. Bo niby miały wcześniej właściciela i inni też słuchali, jednakże… W tym miejscu chór wkracza gromko i odśpiewuje peany z Internetu. Że to najlepsze słuchawki w dziejach i Stax SR-009 to może się przy nich schować. I że ogólnie i po szczegółach same najlepsze rzeczy, a suma ich tak piękna, że padniesz na kolana.

Sam przetwornik jest dosyć płaski.

To by wprawdzie nie było wiele, bo w Internecie zawsze cuda, ale wymieniałem też korespondencję i rozmawiałem z paroma osobami, zdaniem których te Abyss to jest naprawdę kawał czegoś. Że HiFiMAN HE-6 w porównaniu wypadły blado, a przestrzeń w nich taka duża, że można się zakochać. No nic, myślę sobie, będzie uczta dla ucha. Podpinam przeto niecierpliwie i rzucam się w wir odsłuchów… I – nieee, nie za bardzo… Owszem, dobre słuchawki, ale żeby aż szał? Nie całkiem coś, cholercia, a kiedy uważniej się wsłuchać, to mi zaczęło świtać, że może niewygrzane? Więc tydzień na okrągło z przerwami na odsłuchy – i zaczęło grać lepiej, z dnia na dzień coraz lepiej. Po drodze jeszcze ten kabel od Tonalium, ale odnośnie niego: System flagowy mam dla K1000, czyli jak na głośniki. A dla słuchawek innych trudnych, które zwór głośnikowych nie mają (nie mają ich żadne na rynku) oryginalny kabel AKG zakończony po jednej stronie gniazdem 4-pin, a z drugiej czterema gołymi drutami. Kabel solidny ale bez rewelacji, na pewno dużo gorszy od Tonalium, że o Entreq Atlantis nie wspomnę. Tak więc uszczerbek dla tych Abyss, bo z Crofta wyjście przez niego i dopiero w Tnalium. A sam Twin-Head z kolei za słaby; grać naprawdę głośno z nim samym nie da rady. Ewentualnie w trybie non-OTL, ale to znów gorsza jakość. Zapewne to za sprawą owego gorszego łącza duet od ifi wypadł tak dobrze, ale i tak chwała mu. I by nie przeciągać dywagacji tylko jeszcze uwaga, że przed wygrzaniem te Abyss z Croftem i Twin-Head grały nie lepiej, a może nawet gorzej, niż Sennheiser HD 800 czy Beyerdynamic T1 prosto z Twin-Head. A teraz już samo to, co zaoferowały w optimum.

Odsłuch cd.

Kabli jest spora garść i są one w porządku.

   Podobnie jak przy komputerze amerykańskie planary o jednostronnych magnesach zagrały dźwiękiem zwartym. Z bardzo mocną ekspresją na obu skrajach i jednocześnie dokładnym związaniem pomiędzy, że jedno brzmieniowe ciało. Soprany rozhasały się po wygrzaniu i jak już, to na całego. Strzelały niemal tak samo jak u AKG (mających dużo lepszy kabel), to znaczy aż w niebiosa. Z tym, że pokazała się też różnica, ponieważ te od AKG bardziej przejawiały przejrzystą trójwymiarowość, a te od Abyss też były trójwymiarowe, ale w odbiorze bardziej masywne. Takie o masywniejszej konstrukcji i ciut bardziej złote niż srebrne. A także z echem cokolwiek głuchym – mniej przenikliwym, że w sumie mniej żwawe i mniej smukłe, a w zamian też super wysokie, nieznacznie spokojniejsze i bardziej z dociążeniem. Mniej ukazujące wewnętrzną strukturę dźwięku, jego wewnętrzną harmonię; bardziej operujące powierzchnią i dociążeniem – w efekcie czego ludzka mowa bardziej zwyczajna, a sopranowe skargi mniej rzewne. Ogólnie zatem u Abyss większy optymizm, u AKG więcej smutku; co jednym i drugim nie przeszkadzało w oddaniu pełnej palety uczuć. Wyraźny także to miało wpływ na brzmienie fortepianu, w przypadku którego AKG bardziej skupione były na złożoności harmonii poprzez subtelne różnicowanie dźwięków, a Abyss na jednolitym wyrazie oraz jego potędze.

Odnośnie środka pasma, więc przede wszystkim ludzkich głosów. Już napisałem, że zwykła mowa była bardziej zwyczajna u Abyss, z tym że w niewokalnych partiach oper, w aktywnym akustycznie otoczeniu, Abyss radziły sobie znakomicie, akustykę tę świetnie obrazując bez jakichkolwiek uproszczeń. Same głosy miały natomiast niezależnie od okoliczności bardziej zwarte i jednorodne brzmieniowo. Minimalnie mniej wibrujące i wielopostaciowe (także w odniesieniu do mienienia się pojedynczego wokalu), ale też pięknie nośne, świetliste i natlenione. W wyrazie bardziej prozaiczne; w dobrym jednakże rozumieniu prozy, jako autentyczności bardziej powszedniej, bez odświętnych akustycznych dodatków. Mniej więc rozedrgane, rozmigotane, modulowane – bardziej trzymające się ziemi. I tylko jedna uwaga – same tu wypunktowuję różnice, podczas gdy brzmienia były bardzo bliskie, podobne na jakieś dziewięćdziesiąt procent.

No ale po to się pisze recenzje, żeby różnice wyłapywać, a nie pisać głównie o podobieństwach lub ogólnikami rzecz zbywać. Podobnie to gra zawsze i nie ma takich słuchawek, żeby zrobiły z fortepianu klawesyn. To migocące rozwibrowanie u AKG i więcej sopranowej rzewności dawało też więcej tego, do czego często wracam: efektownych sinusoid brzmienia. Wyraźniej akcentowały modulację na tle większej jednorodności Abyss. Bardziej były och-ach, a mniej tra-la-la. I znów była to tycia różnica i może tylko przez kabel? Akurat do tych Abyss kabel Entreq Atlantis by pasował brzmieniowo i także od strony konstrukcyjnej (duże wtyki), ale można tylko pomarzyć. Zapewne nie od macochy jest ten samego JPS Labs za dodatkowy duży pieniądz, ale jego również nie było. Tonalium miało z kolei zrobić przejściówkę na wzór AKG, ale złapało grypę. Jednak i tak dobra nasza, że był ten topowy Ayon, bo on naprawdę pomógł.

Podobnie jak firmowy stojak.

To teraz odnośnie basu. U obu był potężny i raz jeszcze napiszę – nie wierzcie częstym relacjom o jego braku w AKG. Relacje są wprawdzie szczere, faktycznie tak się dzieje z własnym ich okablowaniem, ale przy Tonalium, czy tym bardziej Entrequ, bas staje się potężny. A niezależnie od okablowania jest on potężny u Abyss. Też, podobnie jak sopran, bardziej zwarty i mniej obnażający strukturę, skupiony na dociążaniu i mocy. Jednak w strukturę wnikający, tyle że mniej niż K1000. I znowu poprzez niewielką różnicę, ale jednak słyszalną. Basowe kurtyny tła stawiane w muzyce elektronicznej u AKG były bardziej zróżnicowane powierzchniowo, a z kolei u Abyss trochę bardziej ciemne i gęste.

Wraz z tym zawadziliśmy o przestrzeń, u obu rewelacyjną. Wielką, wieloplanową, holograficzną, wyraźnie rysującą horyzont i zmierzającą ku niemu. Bardzo dobrze ogniskującą źródła i jednocześnie zachowującą ich trójwymiarową postać; że cielesność dobrze zobrazowana a nie ściągnięta do punktu. U AKG (z czego słyną) z mocniejszym uchwyceniem tego, że coś jest za czymś a coś przed, ale u Abyss także bardzo wyraźnym przy jednolitszej formie sferycznej – znakomitej spójności wieloplanowej przestrzeni.

Ogólnie można powiedzieć, że słuchawki bardzo podobne. Z uwzględnieniem bardziej optymistycznego stylu Abyss aura całościowa i całościowa siła wyrazu na tym samym poziomie, a więc dalece wyższym aniżeli u innych. Bo moc i dynamika dla tamtych nieosiągalna; i czuje się to cały czas – tę siłę oddziaływania. Brzmienie bardziej jak rodem z kolumn, nie tylko głośne i piękne, ale także przytłaczające mocą, imponujące potęgą. Kolumny wielkoformatowe cisną co prawda bardziej, niemniej u innych słuchawek tego nie ma zupełnie, a Abyss dają posmak. Bo mocy się nie oszuka i nie jest tak, że półwatowy wzmacniacz jest mimo wszystko adekwatny do małych potrzeb słuchawek. Ta krasnoludkowość watowa ma swoje konsekwencje i zawsze to będzie słychać, że moc została odjęta. Dynamika i nacisk akustyczny nie będą takiej miary; mogą być bardzo dobre, jednakże nie aż takie. I to jest różnica klasy, ani trochę nie mniejsza. Bo, jak pisałem już kiedyś, nawet w cichutkim dźwięku Abyss za którym stoją mnogie waty czuć cały czas moc rozwinięcia, potencjał eksplozyjny. I głównie czuć dlatego, że czuć mocniej przestrzeń. Nie tylko żywą miriadami pyłków i dźwiękowymi śladami, ale także energią tła, tym jak napiera cisza. To „ciemna energia dźwięku” – wszechobecna, bezpostaciowa, gotowa w każdej chwili runąć kształtami podszytymi mocą o wielkim potencjale działania i nie mniejszym zmienności. Zwykle zwie się to dynamiką oraz szybkością dźwięku, ale to uproszczenia, pochodne a nie sedno. I to jest najważniejszy atut Abyss – zdolność oddania mocy. Podpięte do wielowatowego wzmacniacza uderzą jak żadne inne z dzisiaj produkowanych. Podobne efekty dawały HiFiMAN HE-6, ale przy niższej kulturze i nie takiej urodzie. Porównywane przeze mnie do Abyss nie ustępowały wyraźnie, niemniej ubytek jakości dawał się trochę we znaki. Najprościej mówiąc przez przyjemność – Abyss słuchało się chętniej. Trafniejsze tonacyjnie i więcej wyciągające z nagrań od razu wygrywały.

Ten zwornik u góry wygląda trochę głupio, ale w praktyce się sprawdza.

Wracając jeszcze do analogii z AKG. Analogiczne światło, analogiczna moc i potęga. Ta sama szczegółowość, o ile nie brać pod uwagę większych skłonności do strukturalnych analiz austriackiego zabytku. Podobne też podejście do szczegółów, stawianych za a nie przed muzyką. Podobna zatem ogólna muzykalność i podobne czucie przestrzeni, aczkolwiek to nie do końca. U AKG mocniej bowiem wyrażały się echa przy jednoczesnym braku pogłosu wokali, podczas gdy Abyss echa cokolwiek tonowały, kompensując to ciśnieniem akustycznym, energią bezwyrazową. Bardziej stawiały na ekspresję samych zdarzeń, mniej na dopełnianie ich aurą otoczenia. Niemniej obecność sali też miały bardzo wyraźną, natomiast większy nacisk na wykonawców skutkował zredukowanym poczuciem niezwykłości w sensie odrealnienia – znalezienia się w otoczeniu do którego nie przywykliśmy. I jest oczywiście kwestią gustu, czy woleć to czy to.

Podsumowując

Rzut oka na pożegnanie.

   Rozgadałem się, ale było o czym. JPS Labs Abyss AB-1266 to niezwykłe słuchawki. Natrafiłem w innych recenzjach na uwagi, że średnicę mają zbyt szczupłą natomiast bas gigantyczny. To nie jest prawda o nich, to tylko kwestia gorszego okablowania i gorszej aparatury u testujących. U mnie ani bas nie był przedobrzony (w najmniejszym nawet stopniu), ani średnica za wąska (również). Fakt, kabel oryginalny w porównaniu z Tonalium daje podbite echo, dźwięki dość wyraźnie odchudza i traci poczucie ciepła. Od razu to tłumaczy, dlaczego JPS Labs zrobiło lepszy. A że za niego dużo chce, to osobna niemiła kwestia.

Nasuwa się pytanie, czy jest to nowe wcielenie klasycznych AKG K1000, planarny ich awatar? Poniekąd tak, poniekąd nie. Inna konstrukcja przetworników, ale też wyjątkowa. Trochę większa skuteczność, ale też pasująca do głośnikowych wzmacniaczy. Przetworniki też z dala od ucha, ale u Abyss nie w wolnej przestrzeni. Wygoda podobnie średnia, jednak ciężar planarów większy. Kabel i u nich najsłabszym ogniwem, lecz odpinany i od niedawna dostępny lepszy. Całkiem jednakowe zaś to, że jedne i drugie bywają opiniowane jako najlepsze w historii i jednocześnie mają krytyków. Rzecz ciekawa, krytykujących u obu bas, tyle że w odniesieniu do AKG za szczupłość, a do Abyss za przedobrzenie. Jedni i drudzy racji nie mają; bas u obu jest rewelacyjny. Natomiast co w rzeczywistości różne, to drugi kraniec pasma. Zarówno pod względem przenikliwości, jak i ciężaru własnego. U AKG soprany bardziej strzeliste i smukłe, u Abyss dociążone i pełne. To jedno powoduje zasadniczą różnicę, inne podejście do muzyki, niemniej u obu niezwykle energetyczne i od pierwszej sekundy budzące aplauz. Ale u AKG bardziej opierające się na różnicach pomiędzy dźwiękami, zarówno co do ich lokalizacji przestrzennej jak i samego kształtu, a u Abyss na jednolitości wyrazu całościowego i samej potędze brzmienia. To jednak jedynie rozkład akcentów; AKG są równie potężne, a Abyss też dają wgląd w strukturę. Pierwsze jednak bardziej dążą do niecodzienności, drugie do emanacji mocy. Zarazem repertuar cech podstawowych – takich jak przejrzystość, detaliczność, dynamika, wyraźność, skupienie na muzyce, różnorodność brzmieniowa – u obu jest tej samej miary, tak samo fantastyczny. Jedne i drugie bez najmniejszego problemu odnajdują się w każdym repertuarze i nie ma czegoś takiego, iżby coś winny preferować a czegoś unikać. Gmach dźwiękowy AKG jest bardziej przeszklony i smukły, bardziej można zaglądać do wnętrza, a gmach Abyss bardziej fasadowy, przytłaczający mocarną wagą. I to jest główna różnica

Na koniec odnośnie wygody. Abyss są ciężkie, to prawda. Nie sposób ich nie czuć na głowie, ale nie dają prawie ucisku bocznego, a nacisk górny też nie jest duży, więc da się słuchać godzinami. Rozmiar satysfakcji skutecznie niweczy niewygodę, bo pierwsza jest ogromna a druga umiarkowana.

I jeszcze odnośnie ekonomii. Siłą rzeczy nasuwa się konfrontacja ze Stax SR-009, które także są drogie i też uważane za najlepsze. Wybór nie będzie łatwy, bo po stronie japońskich elektrostatów stają niezwykłe zdolność analityczne, rentgenowska wręcz przenikliwość i zjawiskowa misterność, a po stronie amerykańskich planarów moc, dynamika, siła basu, przytłaczający rozmiarem spektakl. Japoński wyrób jest sławniejszy i na pewno bardziej wygodny, ale amerykański nie ma obciążenia w postaci lepszych poprzedników i daje dużo większe możliwości optymalizowania mu brzmienia. Można wymienić kabel, a paleta możliwych wzmacniaczy jest niemal nieograniczona. Poza tym ma Headtripa, przy którym flagowy wzmacniacz Staksa to dziecinna zabawka. Jednakże tego czy wolałbym słuchać w optymalnym układzie SR-009, czy Abyss AB-1266 nie podejmuję się rozstrzygać. Na szczęście mam AKG i ten dylemat z głowy.

W punktach:

  • Zalety
  • Potęga dźwięku..
  • Elitarna jakość brzmienia.
  • Na którą składają się:
  • Detaliczność.
  • Przejrzystość.
  • Wypełnienie.
  • Energia.
  • Żywość.
  • Witalizm.
  • Szybkość.
  • Długie podtrzymanie.
  • Całkowita bezpośredniość.
  • Dźwięk jednocześnie dociążony i nośny.
  • Spójne obrazowanie pasma i spójne obrazowanie przestrzeni.
  • Nieograniczona moc. (Aż po zupełne ogłuszenie.)
  • Wytrawne operowanie pogłosem.
  • Ekstensja i trójwymiarowość sopranów.
  • Ciepła, żywa, urzekająca średnica.
  • Mocny, zwarty, nisko schodzący i niczego nie zasłaniający bas.
  • Stuprocentowa muzykalność. (Przy lepszym kablu.)
  • Dobre (aczkolwiek nie mistrzowskie) operowanie modulacją głosową.
  • Duża – szeroka i głęboka scena.
  • Wyraźna holografia.
  • Punktowe ogniskowanie źródeł.
  • Przy jednoczesnym zachowaniu naturalnego kształtu postaci.
  • Wyraźność rysunku i doskonała dykcja.
  • Żywa przestrzeń o silnym nacisku akustycznym.
  • Brak zniekształceń nawet na najwyższych poziomach głośności.
  • Jedyne takie przetworniki planarne.
  • Dające nacisk na wszystkie a nie tylko parzyste lub nieparzyste harmoniczne.
  • W efekcie uniwersalizm brzmieniowy. (Czyli do każdej muzyki.)
  • Pancerna budowa.
  • Gatunkowe surowce.
  • Odpinany dobrej jakości symetryczny kabel z licznymi możliwościami podpięcia. (Trzy rodzaje końcówek.)
  • Brak ucisku bocznego.
  • W rezultacie znośna wygoda.
  • Stojak i skórzana torba podróżna w komplecie.
  • Dedykowany wzmacniacz.
  • Klasyczne i sławne.
  • Made in USA.

Wady i zastrzeżenia

  • Ciężkie.
  • Bardzo głośne na zewnątrz.
  • Nie zatańczysz z nimi na głowie.
  • Tylko dla mocnych wzmacniaczy.
  • Brak przejściówki na zwory głośnikowe.
  • Lepszy gatunkowo firmowy kabel dopiero od niedawna i za słoną dopłatą. (Tak naprawdę dedykowany następcy.)
  • A dołączany do słuchawek nie jest do końca muzykalny, ciepły i przekonujący urodą głosów. Natomiast jest nieco dudniący i zbyt pogłosowy.
  • Nie są tak przenikliwie analityczne jak najlepsi w tym względzie.
  • Strasznie drogie.
  • Firma JPS Labs nigdy nie miała i wciąż nie ma polskiego przedstawicielstwa.

Dane techniczne Abyss AB-1266:

  • Słuchawki magnetostatyczne o budowie otwartej.
  • Unikalne przetworniki z jednostronnym, specjalnie perforowanym magnesem neodymowym.
  • Ultralekka membrana.
  • Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 28 kHz.
  • Impedancja: 46 Ω (non-reactive).
  • Czułość: 85 dB.
  • Zniekształcenia: mierzalne – poniżej 1%; audialne – poniżej 0.2%.
  • Akcesoria:
  • Skórzana torba na ramię.
  • Drewniana skrzynka opakowania.
  • Aluminiowy stojak.
  • Podwójny, zbalansowany kabel 2 x 2.5 m XLR 3-pin.
  • Przejściówka na 4-pin.
  • Przejściówka na jack 6,35 mm.
  • Waga: 635 g.
  • Cena: $5495

Sprzęt do testu dostarczyła firma: Moje Audio

System:

  • Źródła: PC, Ayon CD-35 High-Fidelity.
  • Przetwornik dla PC: Norma DAC HS-01.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head Mark III, Ayon HA-3, iCan PRO z iESL, Woo Audio WA5-LE, Transrotor Kopfhörerverstärker.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Słuchawki: Abyss AB-1266, AKG K1000 (kabel Entreq Atlantis), Beyerdynamic T1 V2 (kabel Tonalium Audio), Crosszone CZ-1, Fostex TH900 Mk2, HiFiMAN HE-6, MrSpeakers Ether Flow, Sennheiser HD 800 (kabel Tonalium Audio).
  • Interkonekty: Tellurium Q Black Diamond XLR, Crystal Cable Absolute Dream RCA, Sulek Audio 6 x 9 RCA.
  • ifi iOne z kablem iUSB3.0 oraz koaksjalnym Acoustic Zen Silver Bytes
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek Power.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Stopki antywibracyjne: Acoustic Revive RIQ-5010, Avatar Audio Nr1, Solid Tech Discs of Silence.
  • Listwy: Power Base High End, Sulek Audio.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/B.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

13 komentarzy w “Recenzja: JPS Labs Abyss AB-1266

  1. 3mmm pisze:

    Doczekałem się, dziękuję i pozdrawiam.

  2. Michal Pastuszak pisze:

    Abyssow pierwszy raz sluchalem chyba gdzies 5-6lat temu, wowczas zrobily na mnie duze wrazenie swoim dzwiekiem, ale w tamtym czasie nie mialy specialnie konkurencji, dopiero pozniej zaczelo sypac nausznikami z okolic 15kPLN i wyzej.

    W zeszlym roku przelotnie posluchalem ostatniego ich wydania Phi, wzgledem starszej wersji graly wyraznie przejrzysciej, precyzyjniej kreslily intrumenty na scenie, a ich wysokie tony na pewno byly bardziej nosne i wyzej sie wzbijajace. Ergonomia taka sama, czyli zdecydowanie nie dla kazdego ;’)

    Poprawa wynikajaca z lepszego kabla JPS, czy tez modyfikacji samych sluchawek byla krokiem w dobra strone ale te zmiany sa mocno w cieniu tego co daje wlasciwe sparowanie ze wzmacniaczem, najlepiej takim strojonym pod nie. Kilka tygodni temu, wlasciciel salonu audio do ktorego zagladam przyniosl Formule 'S’ od Eleven Audio, ktory jest chyba najtanszym (3500$) pewniakiem dla tych sluchawek. Wszystkie te audiofilskie elementy wskoczyly tutaj idealnie na swoje miejsce i calosciowo przekaz z nienagannego technicznie zrobil sie tez wspanialy muzycznie ;’))

    https://abyss-headphones.com/products/eleven-audio-xiaudio-formula-s

    Zakup Abyssow z tym wzmacniaczem ma sens tez o tyle, ze zwyczajnie zaoszczedza mase czasu i w konsekwencji tez pieniedzy, bo tak jak napisal Piotr, sa one swoiscie wymagajace, i teoretycznie znakomite urzadzenia niekoniecznie daja taki sam efekt w polaczeniu z Abyssami, trzeba sie mocno nastarac aby wybitnie utrafic.

    ps. co do samej technologii przetwornika, zdaje sie, ze nowy flagowiec od Meze, Empyrean, bazuje na podobnym rozwiazaniu (isodynamic).

  3. Krzysztof pisze:

    Bardzo dziękuję za ciekawe recenzje, które czytam od dawna. Mam też drobną, językową prośbę (żeby jeszcze przyjemniej się czytało), którą wyrażę poniższym cytatem. Pozdrawiam, Krzysztof

    Mirosław Bańko i Maria Krajewska w „Słowniku wyrazów kłopotliwych” z r. 1994 piszą: „W wydawnictwach poprawnościowych konstrukcja odnośnie czegoś uchodzi za zbyteczny rusycyzm, który można zastąpić wyrażeniami odnośnie do czegoś, w odniesieniu do czegoś, w stosunku do czegoś, wobec czegoś lub mniej oficjalnymi: w sprawie czegoś i co do czegoś.”

    1. Piotr Ryka pisze:

      Proszę wybaczyć – rozumiem intencje – ale staram się pisać po swojemu. Każdy ma swoją wenę i ona mu dyktuje. Na pewno teksty recenzji nie są idealne, czasu nie mam, by je dopieszczać. Sam, czytając je po pewnym czasie, wpadam nieraz w gniew stylistyczny, no ale takie życie.

  4. Mariusz pisze:

    Skąd informacje że przyczyną wzrostu cen ifi są drożejące podzespoły? Na pytanie dlaczego ceny w PL poszły tak mocno w górę, ifi audio odpowiedziało na fb że o to trzeba pytać dystrybutora w PL. Czyli ceny na podzespoły tylko w PL? Serdecznie pozdrawiam.

    1. Piotr Ryka pisze:

      O ile wiem, to nie. Mnie ifi przedstawiło właśnie taką wersję. A całej prawdy i tak się nie dowiemy.

  5. Sławek pisze:

    Fajna recenzja. Swoją drogą, ciekawe jak by te Abyssy zagrały pod Audio-gd Master 11?
    No i dylemat Abyss czy Fnal D8000?

    1. Piotr Ryka pisze:

      To jest rzeczywiście dylemat. Final są na pewno dużo łatwiejsze i tańsze. Są też łagodniejsze. Z kolei Abyss w dobrym towarzystwie przeniosą więcej energii i otworzą przed słuchaczem większą i głębszą przestrzeń.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Owszem, ale co z tego? Jest praktyczny i nieskończenie lepszy od tych, których do ekskluzywnych słuchawek nie dołączają.

  6. Tadeusz pisze:

    A dobrego kabla pożałowali 🙂

    1. Piotr Ryka pisze:

      To nie jest tak, że ten dołączony jest zły. Jest w porządku, a że Tonalium lepszy – no tak, lepszy, ale to drogi kabel. Nie słuchałem tego nowego, droższego od JPS Labs, ale całkiem możliwe, iż wcześniej lepszego niż ten dołączany nie umieli zrobić.

  7. miroslaw frackowiak pisze:

    Ciesze sie Piotrze ze w koncu mogles przetestestowac te znane sluchawki,sluchalem je wielokrotnie i nigdy nie zamienie ich na K-1000 ktore uwazam za lepsze….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy