Recenzja: HiFiMAN Sundara

   Chiński HiFiMAN (słowo chiński brzmi teraz dumnie, wystarczy rzucić okiem na zdjęcia Pekinu czy Szanghaju) to marka słuchawek stworzona przez dr Fang Bian w okolicach 2009 roku, której pierwszym produktem były planarne HiFiMAN HE-5 o drewnianych muszlach i niskiej, trudnej do zaspokojenia mocą skuteczności. Dr Fang zajmował się jednak słuchawkami już wcześniej i między innymi stworzył (udaną ponoć) kopię legendarnego Sennheisera Orpheusa, a teraz, po blisko dekadzie, jego HiFiMAN-y są przez wszystkich w słuchawkowym światku rozpoznawane i każdy wie kto zacz. Sam też napisałem parę recenzji i były zasadniczo pozytywne, choć nie bez uwag.

W tym miejscu musimy nawiązać do pewnych zawirowań, choć ich na pewno z marszu, ani nawet modnym ostatnio zwyczajem biegając, nie rozstrzygniemy. Zawirowania tak na dobre rozpoczęły się w 2015 roku od modelu HiFiMAN HE-1000, czyli nowego wówczas flagowca, postrzeganego jako brzmieniowo udany (aczkolwiek nie przez wszystkich), ale za mało dobrze wykonany. Utyskiwano zwłaszcza na problemy z pałąkiem, który potrafił się łamać. Dołączyły do tego niebawem problemy z flagowcem elektrostatycznym – popisowym zestawem Shangri-La – który cenę posiadł astronomiczną (50 tys. USD), a brzmieniowo za wielu na tle konkurencyjnego Orpheusa HE-1 nie przekonał. W efekcie wokół prosperującego dotąd HiFiMAN-a zaczęła narastać atmosfera, przed którą każdy właściciel firmy broni się jak tylko może. Popatrywać zaczęto z ukosa, coś jakby mrużyć oczy i w towarzystwie sarkastycznych uśmieszków: „pan żeś się wykopyrtnął”. HiFiMAN zareagował błyskawicznie, wprowadzając poprawiony model HE-1000 V2 i poprawił też, a właściwie wydatnie przeprojektował Shangri-La; i teraz jakości wykonania ani brzmienia nikt nie śmiał już kwestionować i tylko konkurencja (od czego w końcu ją mamy) cośkolwiek rezonowała poprzez podstawionych internetowców. Ale pech HiFiMAN-a tak całkiem nie opuścił, i niestety na własne życzenie. Zapewne za sprawą dynamiki Kraju Środka, przeżywającego bezprecedensowy dla naszych czasów boom gospodarczy, który wszedł właśnie w fazę dochodzenia do bycia największą gospodarką świata. Drapacze chmur dużo wyższe od amerykańskich i tylko trochę mniejsze od amerykańskich lotniskowce są kamieniami milowymi chińskiej drogi do dobrobytu, od wzorca taniej siły roboczej na przestrzeni trzydziestolecia przeszłej do stania się technologicznym gigantem. Ku przerażeniu między innymi Japończyków, którzy po latach bycia krajem zdemilitaryzowanym też wzięli się za budowę lotniskowców.

Na łonie tego chińskiego boomu wszystko wydaje się możliwe, a w każdym razie dużo więcej, niż w tkwiącej w zastoju Europie. Ta zapatrzyła się nie w dynamiczną Azję a w barbarzyńską Afrykę i postanowiła zakosztować barbarzyńskich zwyczajów, ale to temat na inną rozmowę. W tej atmosferze wzrostu i łamania stereotypów dr Fang stworzył słuchawki planarne HiFIMAN Susvara, mające być najlepszymi spośród takich i przy okazji najdroższymi. Przy cenie $6000 faktycznie najdroższymi się stały, ale tu znowuż pojawiła się kontrowersja, czy aby warto aż tyle płacić? Bo konkurencja nie próżnuje i takie Pioneer SE-MASTER1, Audio-Technica ATH-ADX5000, albo Final D8000, wcale nie są poczytywane za gorsze, a dołączają do tego Audeze LCD-4, Ultrasone Edition 15, Kennerton Odin, Focal Utopia, Abyss AB-1266, Sony MDR-Z1R, Crosszone CZ-1 i wiele jeszcze innych, gotowych na twardych warunkach bezpośredniej konfrontacji udowadniać, że wcale gorsze nie są. I nie są to czcze przechwałki, rzecz ma materialne podstawy. Więc po co płacić aż tyle, gdy to nie daje przewagi? Wpływowi tej argumentacji uległa nawet polska dystrybucja i na ostatnim AVS dowiedziałem się, że Susvar u nas nie będzie, bo rzecz się nie opłaca. W efekcie ich nie testowałem, ale miałem okazję chwilę słuchać i na tej podstawie opinię, że coś w tych Susvarach jest i jest to coś dobrego, ale dokładnie co i o jakim zasięgu, tego wyrywkowy odsłuch z przypadkową aparaturą nie mógł rozkodować. A więc Susvary zawieszamy, może i na nie przyjdzie pora, natomiast konkurencja okazji nie przespała; zwietrzyła świeżą krew i dalej wilczym stadem. Nuże podsycać atmosferę, że HiFiMAN-y be – że po nich, że nie warto. Sypie się toto, nie gra – jak najdalej od tego.

Nie wiem, w na ile trudnym położeniu się chińska firma znalazła, bo ma za sobą chiński rynek, a on jest tak ogromny, że cała Europa blednie, niemniej złe echa i tam mogły dotrzeć, w dzisiejszych czasach to nie problem. O ile mi wiadomo, Chińczycy są właśnie tymi, którzy najczęściej przeczesują Internet w poszukiwaniu opinii, i w tej sytuacji dr Fang poszedł po rozum do głowy – zarzucił ekstremizmy i wziął się za słuchawki „normalne”.  I zrobił właśnie te, o których głośno teraz. Że z kolei coś cudownego, że świat od dawna czekał, bo za niewielkie pieniądze (dwa raptem tysiące złotych) wpadają nam w ręce i na uszy faktycznie warte krocie – super wygodne, super grające, że drożyzna może się wypchać.

To tyle ogólników, pora przejść do konkretów.

Budowa

Sundara znaczy „Piękno”.

   Słuchawki stanowią bezpośrednią konkurencję modeli takich jak AudioQuest NightHawk czy Sennheiser HD 660S; i tu nie da się ukryć, że obaj główni konkurenci są ładniejsi i wygodniejsi. W podstawę surowcową odnośnie powierzchowności wyposażeni lepszą, i wygodę też większą mający; mniej cisnący i milej otulający uszy. Na dodatek pałąk Sundar klekocze i cały wykonany jest z metalowego płaskownika z podwieszoną skórzaną opaską, dość siermiężną i  sztywną, co razem nie wygląda imponująco. Lecz czepiać też nie ma co się: słuchawki po założeniu siedzą wygodnie, opaska mimo twardości nic a nic nie uciska, a pady ze sztucznej skóry na obszarze kontaktu z głową obszyto przyjemnym welurem. Poza tym ten metal to cienko sprasowana specjalna stal – super giętka i praktycznie nie do złamania – a za częścią regulacyjną to aluminium, zatem słuchawki ciężkie nie są i w miarę odporne na wibracje, aczkolwiek najlepsi z najlepszych (dużo też niestety drożsi) sięgają nie po aluminium, a po stopy magnezu.

Regulację pionową podpatrzono u Beyerdynamic i pracuje ona w oparciu o wchodzące w szczeliny regulacyjne dziurkowane końcówki obejm, które to obejmy są także wzorem Beyerdynamic całe z płaskownika i przytwierdzone do muszli trzpieniowo. Dopasowanie poza regulacją w pionie w całości bazuje na giętkości pałąka, który na tyle jest giętki, że nic to nie przeszkadza. Słuchawki siedzą solidnie i dobrze się układają, choć nacisk boczny mógłby być mniejszy. Wyposażono je w cienki, elastyczny i lekko sprężynujący kabel długości 1,5 metra z wtykiem kątowym mały jack i dodaną przejściówką na duży. Kabel ma podpięcie do obu muszli mikro jackami lekko skierowanymi do przodu, dzięki czemu mniej będzie przeszkadzał. Producent nad nim się nie rozwodzi, wspomina jednak, że wykonano go z krystalicznej miedzi, co ma pozwalać słuchawkom na przenoszenie całego dostępnego pasma, nad którym się z kolei już się rozwodzi, podkreślając, że to imponujące 6 Hz – 75 kHz, a takie pasmo jest warunkiem, by dźwięk stał się niczym żywy; więc tu coś takiego mieć będzie miejsce. Tak przy okazji odnotujmy, że kabel z krystalicznej miedzi to niewątpliwie dobra wiadomość w świetle faktu, iż kable w tyle kosztujących słuchawkach generalnie są marne i nawet światowej sławy producent okablowania, amerykański AudioQuest, debiutując na rynku słuchawek wyposażył swoje NightHawk początkowo w tak lichy, że go prędko musiał poprawiać. Kabel za chudo i zbyt obco brzmiący, co jest przypadłością wszystkich kiepskich przewodów. W Sundarach takiego czegoś ma nie być, a czy faktycznie, to się rychło okaże.

Piękno od góry.

Gdy chodzi o całościową powierzchowność, słuchawki niczym specjalnym nie imponują i przede wszystkim unikają rzucania się w oczy. Dominuje matowa czerń (co mnie akurat odpowiadało) z niewielkim srebrnymi akcentami w postaci opasek na końcach pogrubionej, regulacyjnej części pałąka i logo HiFiMAN-a pomiędzy nimi. Dominantą nie są jednak srebrne dodatki, tylko duże, okrągłe muszle z aluminium, wypełnione czarną jak one siateczką i uzupełnione czarnymi padami.

Ale wygląd wyglądem, a sercem są niewidoczne przetworniki, o których już wiemy z materiałów firmowych, że potrafią operować w obrębie pasma o wyjątkowym zakresie. Przy okazji dwie rzeczy są wybijane na plan pierwszy – pomimo konstrukcji planarnej skuteczność tak wysoka, że umożliwiająca współpracę ze sprzętem przenośnym (94 dB), a przede wszystkim dźwięk powstający na membranach cieńszych od ludzkiego włosa i jednocześnie na tyle sztywnych, że nie generujących własnych zniekształceń. W połączeniu z konstrukcją planarną, obustronnie tę membranę kontrolującą, ma to chronić w bardzo wysokim stopniu przed wszelkimi odchyleniami od rzeczywistego brzmienia, czemu w sukurs przychodzi dodatkowo konstrukcja otwarta. Dźwięk zatem szczególnie realistyczny zarówno z aparaturą stacjonarną jak i przenośną, że klękajcie narody.

Dorzucę do tego uwagę, iż cienkość membran to od jakiegoś już czasu danie główne w marketingowym menu HiFiMAN-a, na czele z dumnym stwierdzeniem, że we flagowych Susvarach jest ona taka cienka, że aż niewidoczna. W Sundarach tak cienka nie jest, ale mimo to nazwa przypisana tym słuchawkom znaczy tyle co „Piękno”. Piękno w tym przypadku sprzedawane jest w solidnych pudłach z grubej tektury, ładnie przyozdobionej utrzymanym w szarościach i czerniach wizerunkiem skrywających się w środku słuchawek. Poza nimi samymi w wyścielonym czarną pianką wnętrzu znajdziemy jedynie książeczkę z opowieściami producenta o własnych dokonaniach i tą przejściówkę na duży jack.  

Odsłuch: Z aparaturą przenośną

Pałąk w części nagłownej wykonano z super elastycznej, niełamliwej stali.

   Celujących ze swoimi stu pięćdziesięcioma omami także po trosze w sprzęt przenośny, tańszych od Sundar o dwieście złotych Sennheiser HD 660S niestety nie posiadam, ale mam kosztujące analogicznie do atakujących rynek „chińczyków” AudioQuest NightHawk, które – by było sprawiedliwie – pozbawiłem drogiego przewodu Tonalium, zastępując go producenckim do sprzętu przenośnego. I w ruch Astell & Kern AK380, czyli sprzęt jak najbardziej przenośny.

AudioQuest NightHawk

Ten kabel nie jest zły; na pewno lepiej się spisuje z aparaturą przenośną niż też oryginalny do aparatury stacjonarnej ze swoim sprzętem docelowym. Szkoda w związku z tym, że to tamtego użyłem w niedawnej recenzji ALO Audio Continental Dual Mono, ale stało się i nie odstanie. Jak teraz zagrało? Przede wszystkim uderzała potęga basu wraz z niezwykłą gęstością. Aż nie do wiary, że po tak cienkim kabelku mogło się transferować coś tak gęstego i dużego. Bo kabel cienki prawie jak ta membrana w zachwalających jej cienkość HiFIMAN-ach (przesadzam, ale rzeczywiście cieniutki), a tu ryk, grzmot i nasycenie podziw budzące. Śladu najmniejszego chudości, redukcji mocy, spowolnienia. Wysoki ciężar zarówno własny jak gatunkowy, a jednocześnie wyraźność z towarzyszeniem braku piskliwości, sybilacji, sopranowej cienizny. Nieznaczne ocieplenie, wysoce muzyczny klimat i zejścia kontrabasu dające dreszcz rozkoszy. Mocarne organy, mocarna siła orkiestr, a kiedy uderzyły równocześnie talerze i kotły w gęstym materiale plikowym, to aż mną potrząsnęło. Medium nie aż tak gęste jak przy Tonalium, ale z odczuwalną obecnością i transparentne bez żadnych ale. Spora przestrzeń, żadnej ciasnoty, a wokal ciepły, nasycony; nieco może za bardzo przyjazny, tak za mało gdy trzeba posępny. To wszystko w aurze bardzo nieznacznego przyciemnienia, że raczej wygrana dnia z nocą, i przede wszystkim ten bas, że jak ktoś lubi, to mniam.

HiFIMAN Sundara

Przeszedłem na Sundary i zrobiło się wyraźnie inaczej. Przede wszystkim większy obszar działania i nieco mocniejszy, odrealniający niestety pogłos, natomiast o wiele mniej nasycenia i mniej mocy. Przy tutti orkiestrowych albo pełnym wejściu organów z NightHawk aż w sobie przysiadałem, a w brzmieniu HiFIMAN-ów znacznie więcej było sopranowych akcentów a mniej basu, przez co z jednej strony większa ta scena, ale też odchudzenie i akustyczne ciśnienie słabsze.

A obejmy muszli z chroniącego przed wibracjami aluminium.

Dźwięk całościowo znacznie lżejszy, chłodniejszy (to nie wada) i z nieco bardziej jaskrawym oświetleniem, przy jednoczesnej obecności dość ciemnych lecz nie dogłębnie czarnych teł. Więcej też wraz z obfitszymi i cieńszymi sopranami poświstów, w efekcie czego „Sweet Jane” Cowboy Junkies już nie całkiem bez sybilacji, ale na pewno daleka od kompromitacji, jaką popisały się w cudzysłowie Ultrasone Edition 10.

W przypadku kontrabasu akcent na wibrację strun i wejście dźwięku w duże pudło, natomiast samo zejście basowe bardzo wyraźnie słabsze i dużo mniejsza gęstość. Medium z odczuciem wielkości i otwartości, a także z pełną przejrzystością, natomiast czucie go bardziej poprzez szczegóły i iskrzenia niż ciśnienie. Kontury wyrysowane ostrzej, ale mniej trójwymiarowo. Ładna za to ekstensja, duża szybkość i w brzmieniach niestety mniej muzyki, a więcej nacisku na obrazowanie wszystkiego wyraźne. Zapewne z myślą o audiofilach młodszych, często preferujących takie podejście.

Wraz z ubytkiem ciepła na pewno lepsza umiejętność roztaczania posępnych klimatów, ale brak jednoczesny potęgi i wypełnienia psuł to dosyć znacząco. Niemniej dobra bezpośredniość i bardzo dobre łapanie szczegółów, a wraz z nimi podnieta i mocne poczucie obfitości bitowej. Brakowało w tym jednak tkanki łącznej, przynajmniej komuś do niej przyzwyczajonemu. Ta muzyka bardziej się przetwarzała w pewną na jej temat wariację niż pojawiała we własnej postaci, zwłaszcza na tle NightHawk, które ucieleśniały ją lepiej. Więcej tchnęły naturalizmu i życia, choć niewątpliwie na mniejszych scenach. Tym niemniej rock w wykonaniu Sundar wypadł dobrze: był posępny, należycie brudny, dobitnie wyrazisty i mocny w całościowym wyrazie. Przy lepszym wypełnieniu byłby groźniejszy i silniej wbijający w fotel, ale i tak dobrze grało. Dobrze także wypadały wszelkie utwory bazujące na dużych obszarach i atmosferze smutku. Dużo tlenu, całkowita przejrzystość, daleka linia horyzontu. Saksofon Jana Garbarka niósł się poprzez metafizyczne połacie świat napełniając zadumą. Niemniej po przejściu na NightHawk zabrzmiał zdecydowanie lepiej i nic na to nie poradzę. Niczym byś tchnął w martwy obraz życie, obrócił nieżyjące w żywe. I nie dziwota – wszak taka rola wypełnienia: przydawać duchom ciał. Brzmienie Sundar miało coś z ducha, a brzmienie NightHawk z żywych istot.

MrSpeakers Ether Flow

A teraz będzie niesprawiedliwie, niesprawiedliwie podwójnie. Słuchawki aż trzy razy droższe i na dodatek z symetrycznym kablem. Identycznie planarne, identycznie otwarte i identyczne z siebie dumne, a przy tym o rodowodzie bardzo niezwykłym, można powiedzieć zakręconym. Bo wywodzące się w prostej linii od tanich Fostex T50; trzy razy dla odmiany od Sundar tańszych, co pokazuje skalę wariactwa słuchawkowego świata. Lecz co w związku z tym względem brzmienia? Dźwięk otwartych planarów od MrSpeakers okazał się także lepszy. Dający więcej odcieni, płynniej przechodzący przez frazy, subtelniej oddający delikatność i dobitniej głośne fragmenty.

Kabel jest odpinany.

Ogólnie biorąc zdecydowanie muzykalniejszy, zarówno poprzez gładź oraz głębię brzmienia, jak i swobodę przepływu. Potężny bas miękko otulał i łączył się bez drażniących luk z elegancko rozsmarowanymi na przestrzeń sopranami, które u Sundar były ostrzejsze, bardziej płaskie i bardziej oderwane. Inna jakość bez wątpliwości, aczkolwiek to nie znaczy, że Sundary są nieudane. Niemniej obietnica czegoś zupełnie szczególnego się u nich nie ziściła. Wokale podawały z lekko wyobcowującym pogłosem i trochę jednak za chłodne; cisnące przede wszystkim na sopranową wyrazistość konturu, a nie analogową pełnię i naturalność wypowiedzi. Na tle dużo droższej konkurencji brzmiały trochę jak tranzystorowe radio przy gramofonie; i tym oczywiście męczyły.

Odsłuch cd.: Sprzęt stacjonarny

I zakończony kątowym małym jackiem 3,5 mm, czyli niesymetrycznym.

Z Emperor Headphone Amplifier

Tak sobie pomyślałem (jak nieodmiennie słusznie), że słuchawek za dwa tysiące nie warto podpinać do wzmacniaczy za kilkanaście, bo kto na taki się zdecyduje i tak będzie szukał droższych. Odgrzebałem więc w magazynie kurzącego się tam Emperora, którego właściciel nie odebrał z sobie wiadomych względów, a który cenowo akurat. I nic to, że nie został ofertą rynkową (a przynajmniej nic o tym nie wiem) – to tranzystorowy wzmacniacz za dwa tysiące i można powiedzieć klasyk. Klasyk w sensie świetnej jakości, wyzbyty tranzystorowej biedy. Treściwy, muzykalny, doskonale zdający egzamin na skrajach pasma i na średnicy tak lampowy, że ślepy test względem lamp prawdziwych chyba nie byłby z marszu do przejścia. Podpięty super muzykalnymi Sulkami do naturalistycznego przetwornika Normy współtworzył tor dobrze dopasowany do niespecjalnie drogich słuchawek, lecz takich już z ambicjami. Obiecujących wiele za niewiele, byle ich torem nie skrzywdzić. Więc tutaj krzywdy nie było, prawda musiała wyjść na jaw. Przy okazji ponownie naszła mnie chętka na porównania niesprawiedliwe, ale tym razem od drugiej strony, od dołączenia do nich też wymodzonych z pamiętnych Fostex T50, ale kosztujące zaledwie tysiąc dwieście Fostex T60 RP. I teraz parę słów właśnie o nich.

Fostex T60 RP

Wyjątkowo przyjemne słuchawki – gęste, basowe, muzyczne. Fakt, grające brzmieniem zwartym jak pięść – nie wchodzącym w drobiazgowe analizy, tylko częstującym spójną całością: gładką, płynną, głęboką, bliską, w niemałym stopniu namiętną. Przy pełnym nacisku na muzykę a nie wydobywanie detali – cyzelowanie ostrym piórkiem krawędzi i sopranowe poświsty. Do tego schodzenie gitar basowych czy kontrabasu – coś pysznego! Moc, dynamika i jednolity wyraz, a wszystko tylko muzyką. Bez pewnych elementów sopranowych, bez dokładnego uwidaczniania wydarzeń na dalszych planach, ale z pełną otwartością i z dużym ciśnieniem akustycznym. Nie do końca wyśpiewywane słodyczą tryle i nie w stu procentach oddany indywidualizm, ale to nie obchodzi, to grymasy. Muzyczna jazda na całego i chce się tego słuchać!

AudioQuest NightHawk (kabel oryginalny cieńszy, do urządzeń przenośnych)

Podpina się go do muszli tymi samymi jackami, których używa Beyerdynamic i Focal.

Na wstępie porównałem cieńszy z grubszym kable oryginalne i grubszy grał wprawdzie gładziej i gęściej, ale nie dość wyraźnie. W detale nie będę wnikał – cieńszy podobał mi się bardziej więc go zostawiłem.

Co do samego brzmienia. Zejście, moc i potęga jeszcze lepsze niż u Fosteksów, a przy tym bardziej analityczne podejście; bardziej podkreślające szczegóły, mocniej akcentujące soprany, przy strunach gitar strojonych trochę wyżej i z odczuwalną nie tylko niską ale i wysoką wibracją. Bardziej przejrzyste samo medium, ale mniej gęste i cisnące, co mniej mi odpowiadało. Wyraz całościowy nie tak jednoznaczny – wyraźna mieszanka tonów wysokich i niskich, nie tak dobrze jak u Fosteksów zebranych w całość. Przy Tonalium by tak nie było, ale dużo wraz z nim trzeba dopłacić. I mniej by to też było rozstrzelone przy grubszym kablu oryginalnym, ale za cenę mniejszej wyraźności i lekkich przesterów basowych. Więc w sumie względem poprzednika zarazem lepiej i gorzej. Sopranowa wyraźność większa, ale muzyczna jednolitość i całościowa przyjemność słuchania na tym traciły.

HiFiMAN Sundara (kable różne)

Na tle dwóch słuchanych poprzednio Sundary zachowały się podobnie jak ze sprzętem przenośnym – zagrały bardzo przejrzystym i wyrazistym dźwiękiem, ale mniej wypełnionym. Bliższym temu od NightHawk, też mieszającym niejednorodnie soprany z basem, ale wyraźnie mniej nisko schodzącym i osadzonym w brzmieniu jeszcze bardziej usiłującym akcentować detale. Takim typowo dobrym i niedobrym. Bo z jednej strony ta przejrzystość i soprany wyśrubowane, a przy tym przestrzeń duża i tych szczegółów odczyt świetny, ale pasmo wyraźnie podzielone na segmenty (źle), wokale odchudzone i pogłosowo wyobcowane (jeszcze gorzej), a bas nie tak nisko schodzący (to już w ogóle). I najgorsze w tym wszystkim pomieszanie składników z różnych worków; a dokładnie do dobrego ogólnie brzmienia mieszająca się zła przymieszka odchudzenia oraz pogłosu. Jakbyś serwatki w śmietanę dolał, że smak się rozgęści, schudnie. Diety są wprawdzie dobre w sensie zdrowia i medytacji, ale akurat muzyka po odchudzeniu nie proponuje żadnych zalet. Maksymalnie powinna być kaloryczna i jednocześnie żywa, tak żeby energią tryskała i biła z biodra basem. Delikatności też wprawdzie potrzebuje, ale tylko na jej własnym terenie, bez ingerencji w resztę. A tutaj właśnie nie – za dużo wszędzie diety.

Tak sobie więc siedziałem, dumając i popatrując na te Sundary, a wszystko ze świadomością, że im się dzieje krzywda. Że one za dobrze oddają to, co oddają dobrze, by mogły być niedobre. Ale coś je od dobra odpychało, coś nie dawało w pełni wybrzmieć. I nic to nie mogło być innego, jak ten kabel z krystalicznej podobno miedzi. Tonalium im nie zamówię, trudno dawać go każdym, ale kabli na mikro jackach jest sporo i wziąłem się za przymierzanie. Od NightHawk nie pasował i od Crosszone też nie mógł, bo one mają jacki po obu stronach symetryczne (jak symetryczne na jeden wtyk) dla budowania stereofonii osobno w każdej muszli. Ale od Focal Clear okazał się pasować. No to jazda w muzykę i – Nooo! – nareszcie zagrało!

Siateczka wypełniająca muszle też jest antywibracyjna i antyrezonansowa.

Nareszcie spójnie, nareszcie gęsto, nareszcie całościowo muzycznie! Pod tymi względami podobnie do obu wcześniej próbowanych, z tym że ciągle względem Fostex z mocniejszym wybijaniem sopranów, co teraz nie miało już charakteru odchudzania, a jedynie podejścia nie kładącego całego nacisku na ujednolicanie, tylko na oddanie różnorodności. Dogłębnie się zasłuchałem i mi się podobało. Z tym kablem grały co najmniej nie gorzej od NightHawk, a tak naprawdę lepiej i ogólnie bardzo podobnie. Nie tak basowo, nie tak akustycznie, ale za to czyściej i na większym obszarze. I przy słabszej jakości plikach bez basowych przesterów, które gigantyczny bas NightHawk momentalnie znajdował.

I tak by to już zostało, na tym by się recenzja urwała, ale tknęło mnie jeszcze, czy kabel od Beyerdynamic T1 też nie ma takich wtyków przy muszlach? I okazało się że ma, a zatem można było bez specjalnego zamawiania uraczyć Tonalium Sundary. I porównywać do wyposażonych weń NightHawk oraz do całej reszty.

Tę konfrontację postanowiłem przenieść pod Twin-Head – bo jak już maszerujemy w jakość, to na całego. Zbyt mnie jednak korciło, więc na poczekaniu skonfrontowałem z Sundarami oba kable zewnętrzne. Różnica okazała się wyraźna, polegająca na tym, że Tonalium pozwalał podawać szersze pasmo, zwłaszcza na górnym skraju. Nie traciła nic na tym nic spójność, natomiast wszelkie chrypki, dzwonki, szelesty i gruzełkowatości tekstur wybrzmiewały donośniej. Ilość szczegółów na decymetr sześcienny przyrastała i otwartość przy okazji też. Brzmienie z kablem oryginalnym określiłbym jako spaczone, z tym od Focal Clear jako pięknie bogate, ale ciążące w stronę relaksu (czasami to zaleta), a to z Tonalium dojmująco realistyczne i pozwalające w pełni zabłysnąć. Toteż błyszczały Sundary, błyszczały…

Odsłuch cd.: Z ASL Twin-Head

Wewnętrzna strona padów to miły w dotyku welur.

   Tu już nie zrobię podrozdziałów, jedynie będę nawiązywał. Przy czym wszyscy porównywani poza Fostex T60 RP mieli kabel Tonalium. I od tych nawiązań rozpocznę, bo może błąd popełniłem, ale znów od porównań zacząłem, a ściślej jako pierwszych słuchałem tych Fostex z własnym kablem. I one okazały się najbardziej od reszty odbiegać. W końcu są to dziedziczki pamiętnych T50, o których kiedyś pisałem, że każde po nich słuchane wydają się za ostre. I tym razem się to powtórzyło i było analogiczne do sytuacji, gdy ktoś przyzwyczajony do delikatnych potraw spróbuje pikantniejszej. Szok dla zmysłów nieunikniony i w drugą stronę podobnie, aczkolwiek mniej drastycznie. Nawykłym do ostrych potraw łagodne mdłe się zdają, ale to porównanie, jak każde inne, jest obciążone wadami. Słuchawki Fostex T60 RP nie są łagodne w sensie mdlizny – bardzo są od niej dalekie. Brzmią potężnie i angażująco, natomiast słuchane bezpośrednio po nich HiFiMAN Sundara wydają się za ostre. Nie w takim stopniu, jak było przy komputerze, gdzie słabszy sygnał i słabszy wzmacniacz mocniej brakami narzucały różnice, podczas gdy w torze wyższej jakości się one redukowały, a już zwłaszcza na osi ostrzejsze-łagodniejsze. Tym niemniej wszystkie porównywane (pięć łącznie) podzieliły się na dwie grupy: po parze w każdej z czymś na kształt między nimi przewiązki z NightHawk. W grupie łagodnych była para wariantów Fostex T50 – wspomniane T60 RP, jako udoskonalenie firmowe, i dużo droższe rozwinięcie zewnętrzne – MrSpeakers Ether Flow. Te dość wyraźnie od pierwowzoru pikantniejsze poprzez większą ekspresję sopranów, ale mimo wszystko na tle pozostałych łagodne. Pośrodku NightHawk – też łagodne, ale wokale traktujące chropawiej – a na drugim biegunie akcentujące jeszcze wyraźniej pierwiastek sopranowy Beyerdynamic T1 i nasze recenzowane Sundary.

Na zdjęciu do towarzystwa wzmacniacz Divaldi, ładnie się wizualnie komponujący.

Gdyby nie robić porównań, taki podział by nie zaistniał, bo każde z wymienionych dalekie były od klasycznej ostrości. Wszelako ludzkie głosy (ich różnice decydowały) po stronie tych łagodnych były wyraźnie gładsze i pozbawione sopranowej przyprawy. Nie były przy tym starzone basem, obniżone w stopniu wyraźnym, natomiast wolne od sopranowej przymieszki do średniego zakresu, charakterystycznej na przykład dla głosów Edith Piaf czy Barbary Krafftówny. Z tym że u nich głos taki to kwestia przyrodzona, natomiast słuchawki ostrzej grające mają tendencję do przerabiania wszystkich głosów na ten rodzaj brzmienia.

Nie chcę tej dygresji rozciągać, zapewne czytelnika nuży. W końcu czyta recenzję po to, by prędko się dowiedzieć, czy tytułowe słuchawki warto kupić, czy nie. Otóż kupić je warto, są naprawdę nieliche. Podobnie jak nieliche są jeszcze tańsze Fostex T60 PR, które w dodatku świetnie grają już z oryginalnym kablem. Kable to jednak osobna sprawa, a same Sundary dla tych, którym sopranowa podnieta sprawia radość, gdyż dzięki niej szczegóły lepiej się eksponują, wokale stają bardziej wyraźne i bardziej wibrujące, a cały obraz zyskuje podnietę i migotliwość tła. Wraz z lepszym kablem nie będzie na tym cierpiała muzykalność, ani pełnia, ani moc całościowa; zjawią się zarówno wyeksponowane detale, jak i potęga, jak spajająca to wszystko tkanka łączna i przede wszystkim sama muzyka. Niemniej brzmieniowa postać będzie odmienna niż u słuchawek łagodnych – bardziej przenikliwa, pikantna, muzyczne podniebienie drażniąca. Więc musisz, potencjalny nabywco, zawczasu wiedzieć o sobie, czy wolisz gładszą jednolitość, czy czucie ostrzejszej przymieszki, tej cieńszej sopranowej igły. Bowiem pikantne zawsze cienkie – i na podniebieniu, i w uszach, i nawet na skórze w ukłuciu.

Została do opisania ostatnia sprawa: kwestia różnic dających się zauważyć w obrębie ostrzej grającej pary. Te okazały się mieć wymiar ogólniejszy, wychodzący za grupę. Sprowadzały w największym stopniu do dwóch aspektów ogólnych i zarazem bolesnych, ponieważ wytyczających dystynkcję dzielącą słuchawki tańsze od droższych. Otóż jedne i drugie droższe, niezależnie od różnic stylu, miały nad trzema tańszymi dwie przewagi – mniejszą oraz się bardziej narzucającą. Ta mniejsza to romantyzm, ta większa holografia. Zarówno łagodne MrSpeakers, jak i sopranowo aktywniejsze T1, przydawały głosom i brzmieniom więcej czaru i nastrojowego piękna. A przy tym jeszcze mocniej wyróżniała je przestrzeń podzielona na plany – lepiej obrazująca co dalekie, co bliskie. Sundary mają dużą scenę, ale holograficzną w stopniu nikłym. Różnicują rzecz jasna bliższe-dalsze, ale mniej się to u nich czuje. U T1 i MrSpeakers było to wprawdzie nie aż tak dojmujące, ale mające już coś w sobie z cofającego doznania u kogoś, kto stanął nad prawdziwą przepaścią.

Kosztujący jednak aż cztery tysiące, bo obciążony gramofonowym pre. Tak więc użyłem tańszego

U Sundar tego nie było, tylko coś niczym rozglądanie się po pokoju. I u dwóch pozostałych tańszych też, nie ma co tego ukrywać. Niemniej gdy rzucić precz porównania, te różnice szybko znikają i można się cieszyć świetnym dźwiękiem, który u Fosex T60 RP jest spójniejszy nawet niż u tych drogich, a u Sundar niemal na miarę z T1. A cena o połowę niższa i tylko kabel marny, ale da się go zaakceptować, a przy sprzęcie z tendencją do płaskiego, nudnego grania może być nawet przydatny.

 

 

Podsumowanie

Logo firmy i opaska z nazwą to jedyne nie czarne akcenty.

   Słuchawki HiFiMAN Sundara nie są aż taką okazją, jaką chcieliby w nich widzieć niektórzy, niemniej okazją są. Za dwa tysiące złotych dostajemy brzmienie przejrzyste, czyste, sypiące szczegółami i nie stroniące od muzyki. Chudsze co prawda i nie aż tak spoiste, jak od tańszych Fosteksów, jak również nie mające tak wyszukanej postaci wyrazowej i tak teatralnego charakteru, jak u Sennheiser HD 660S, ale mające ważkie zalety. Osnute wokół rozległego pasma, aczkolwiek to 6 Hz, to się doktorowi Fang przyśniło i mawet jeśli gdzieś wyskoczyło na wykresach (w co wątpię, ale jeśli), to brak tym niskim hercom ciała i nie przeistaczają się w moc. Niemniej słuchawki grać mogą imponująco także pod względem mocy, nawet jeżeli ten bas nie schodzi aż tak nisko – nie jest na miarę NightHawk czy Fostex TH900. Zwłaszcza grać będzie imponująco, gdy dać Sundarom lepszy kabel, bo ten oryginalny jest dobry pod względem szczegółowości i efektownie nabłyszczający brzmienia, ale też niewątpliwie słabiej wypełnieniający od dobrych gatunkowo. Odchudza odczuwalnie i też okrada z muzyki, co da się tolerować, ale czego nie da się lubić. Nieprzyjemnie kroi pasmo na części, zwłaszcza izolując soprany, w efekcie czego przejścia tracą płynność i cała muzyka coś z urody. Nie na tyle jednakże, by się jej dobrze nie słuchało, zwłaszcza w przypadku takich, którzy lubią pikantniejszą jej postać. Wyrazistą, dosadną, szczegółami obfitą i sopranowo cyzelowaną podkreślającą kontur kreską. A jednocześnie przestrzenną, wyzbytą jaskrawości i dającą przede wszystkim informacyjną obfitość. Zarówno samych bitów Sundary mnóstwo dają, jak i te bity są dobitne, narzucające obecność. To było obiecane, tak miało to wyglądać. Tyle że już za sprawą oryginalnego kabla miała się też ziścić muzyka całkiem na miarę żywej, a to się nie ziściło. Bo owszem, się ziściło w stopniu całkiem niemałym, ale dopiero przy obu kablach lepszych. Wielu jest wszakże takich, którzy już ją z oryginalnym polubią, więc dla nich te słuchawki zwłaszcza, ich popularność nie dziwi. I oczywiście także dla sprzętu mającego informacyjną stronę słabszą. Sundary go poprawią, więcej z niego wycisną. Są bardziej analityczne niż muzyczne, i to się może przydać. A z każdym lepszym kablem i przy rasowym sygnale same się staną muzykalne – i to jest oczywiście świetne. Jak już zdążyłem napisać – gdy im dać jakościowy kabel i muzykalny sygnał, stają się młodszym bratem Beyerdynamic T1 V2 – naprawdę niewiele młodszym.

W punktach:

Zalety

  • Brzmienie:
  • Przejrzyste.
  • Wyraziste.
  • Szczegółowe.
  • Szybkie.
  • Dynamiczne.
  • Na dużej scenie.
  • Dające poczucie otwartości.
  • Dobrze zindywidualizowane.
  • Angażujące.
  • Wraz z użyciem lepszego kabla także:
  • Muzykalne.
  • Spójne.
  • Płynne.
  • Należycie trójwymiarowe.
  • Dobrze wypełnione.
  • Z czuciem urody i misterności.
  • Konstrukcja lekka i wygodna.
  • Elastyczny, odporny na uszkodzenia pałąk.
  • Pady profilujące kąt muszli względem głowy, obszyte welurem.
  • Odpinany kabel z krystalicznej miedzi.
  • Wysoka skuteczność, umożliwiająca współpracę z przeciętnym DAP-em.
  • Stonowany, spokojny wygląd.
  • Aluminiowe muszle i ich obejmy, gwarantujące niski poziom wibracji, a więc i wibracyjnych zniekształceń.
  • Konstrukcja planarna, lepiej kontrolująca (przynajmniej teoretycznie) pracę membran niż dynamiczna.
  • Super cienkie membrany o dużej sztywności.
  • A więc szybka odpowiedź impulsowa i brak zniekształceń własnych.
  • Rozsądna cena.
  • Chwalone i popularne.
  • A więc łatwe do odsprzedania.
  • Znany producent.
  • Poprawne wykonanie.
  • Polski dystrybutor.

Wady i zastrzeżenia

  • Skromny wygląd, nie mający pretensji do luksusu. (To na pewno nie wada, ale dla wielu też nie zaleta, choć mnie to akurat odpowiadało.)
  • Półtorametrowy kabel może stanowić ograniczenie.
  • Poza tym, wbrew mydleniu oczu krystaliczną miedzią, jest w sensie czysto muzycznym marny.
  • Przez co słuchawki rozwijają skrzydła dopiero z lepszym.
  • Bez którego brak wypełnienia i pełnej muzykalności, zwłaszcza skutkiem wyosobnionych z pasma i za mało trójwymiarowych sopranów.

Sprzęt do testu dostarczyła firma: Premium Sound

Dane techniczne HiFiMAN Sundara:

  • Słuchawki otwarte z przetwornikami magnetostatycznymi (planarnymi).
  • Pasmo przenoszenia: 6 Hz – 75 kHz.
  • Impedancja: 37 Ω.
  • Skuteczność: 94 dB.
  • Waga bez kabla: 372 g.
  • Przewód: odpinany z krystalicznej miedzi, długość 1,5 m.
  • Typ wtyku: 3,5 mm mini jack (w komplecie przejściówka na duży).
  • Gwarancja: 24 miesiące.
  • Cena: 2199 PLN

System:

  • Źródła: PC, Astell & Kern AK380, Cairn Soft Fog V2.
  • Przetwornik: Norma Audio HS-DA1 VAR.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head Mark III, Emperor Headphone Amplifier.
  • Słuchawki: AudioQuest NightHawk, Beyerdynamic T1 V2, Fostex T60RP, HiFiMAN Sundara, MrSpeakers Ether Flow.
  • Kable słuchawkowe: oryginalne, Focal Clear, Tonalium.
  • Interkonekty: Sulek Audio RCA i Sulek 6×9.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

42 komentarzy w “Recenzja: HiFiMAN Sundara

  1. fon pisze:

    A miały być lepsze od LCD2 i o kroczek od lcd3,tak niektórzy pisali

    1. Piotr Ryka pisze:

      Z pewnością aż tak dobre nie są. Zwłaszcza pod względem nasycenia i muzykalności.

  2. Sławek pisze:

    HiFiMan to zawsze marne kable dawał do swoich słuchawek niestety. Ten oryginalny od HE-6 to po porostu … zaśniedział, zielony nalot na miedzianym przewodniku poszedł około 10 cm wgłąb po kablu, co było widać przez przezroczystą jego izolację.
    Panie Piotrze – a jak wypada ta Sundara na tle HE-6?

    1. Piotr Ryka pisze:

      To innego typu słuchawki, nawet nie ma ich jak posłuchać z jednego wzmacniacza. Dobrze napędzane HE-6 są na pewno mocniejsze w wyrazie. Nieco jaśniejsze, lepiej wypełnione i grające bliżej słuchacza na mniejszej scenie. Bas mają znacznie mocniejszy.

      1. Sławek pisze:

        Dziękuję za odpowiedź.
        Jeśli Sundary mają słabszy bas niż HE-6, to nie są to słuchawki dla mnie. Ja swoje HE-6 napędzam Audio-gd Master 11, 8 watt przy 50 ohm-ach więc jest spoko – są IMO dobrze napędzone.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Poza tym HE-6 z mocnym wzmacniaczem to zawsze będzie lepsza dynamika niż ze zwykłych słuchawek dynamicznych albo planarnych.

  3. Al pisze:

    Czytając obie recenzje, zauważam że HD660s postrzega Pan jako lepsze słuchawki, czy tak?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Odpowiedź poprzez „tak” albo „nie” nie byłaby właściwa, bo sprawa jest nieco zagmatwana. Poczynając od tego, że Sennheiser HD660 S to słuchawki bardziej niezwykłe od przeciętnych, mające wyraźna styl o artystycznym w sensie sposobu prezentowania muzyki zacięciu. Sundary są natomiast w sensie sposobu prezentacji typowe. Duża, ale nie podkreślająca holografii scena, a na niej wszystko jak najwyraźniejsze i jak najbardziej drobiazgowo wyrysowane, a jednocześnie wyraźne braki w odniesieniu do wypełnienia, plastyki, trójwymiarowości, spójności pasma. Soprany podbite i poprzez cienkość za nerwowe i nie dość trójwymiarowe, bas nie dość nisko schodzący i za mało wypełniony, a średni zakres zbyt pogłosowy i trochę obco brzmiący. Ale to wszystko przykryte wyraźnością, szczegółowością i na szczęście pozbawionym jaskrawości, lekko ściemnionym światłem. I w rezultacie tak na pierwszy strzał bardzo efektowne. Ale by było efektowne naprawdę, potrzeba lepszego kabla i podejrzewam, że ten od FAW już by w zupełności wystarczył. Natomiast Sennheiser HD660 S to słuchawki dla melomanów. Nie wyżywają się w szczegółach, tylko w całościowym ukazywaniu muzyki jako twórczości artystycznej; nie czegoś głównie do obfotografowania i pomierzenia. Nacisk kładą na spójność i plastykę, a nie wysoką rozdzielczość obrazu. Przy czym nie wiem jak grają z lepszymi kablami, nie słuchałem.
      Słuchając HD660 S można się poczuć jak w filharmonii, a słuchając Sundar z lepszym kablem mamy przede wszystkim mocne poczucie, że słuchamy świetnych technicznie, bogato grających słuchawek.

  4. Piotr Ryka pisze:

    I jeszcze może taka uwaga: jeżeli ktoś lubi styl prezentowany przez SUndary, lepiej zrobi kupując Fostex TH610. A na wyższym pułapie cenowym Kennerton Vali, u których szczegółowość to już prawdziwie mistrzowski popis.

  5. Szkudi pisze:

    A myśli Pan Panie Piotrze o recenzji audeze LCD 2 classic? U mnie wygoniły na serwis aukcyjny wspomniane w komentarzu Fostexy th610, które ocenia Pan lepiej niż Sundary, ciekawe jak by się Panu nowe/stare audeze spodobały. Od razu dodaję że Fostexy wyposażone były w kabelek z miedzi 7n a Audeze fabryczny. U mnie te lcd zażarły faktycznie dopiero po ok 200h grania.

    1. Piotr Ryka pisze:

      LCD-2 dawno temu zrecenzowałem, a na ostatnim AVS nowsza wersja grała świetnie. Dobrze byłoby ją zrecenzować, ale na razie inne czekają w kolejce.

    2. Marek S. pisze:

      Do nowych LCD2C polecam kabel słuchawkowy FAW Hybrid Noir, od razu słychać, że jest lepiej. Ostatnio nie chce mi się wracać do ED5 Unlimited. Jak LCD3 jest sporo lepsze (nie słuchałem), to już znam kierunek poszukiwań. LCD4 troszkę za drogie.

      1. Szkudi pisze:

        Właśnie zamierzam go sobie sprawić, póki co dozowałem sobie przyjemność oswajając się z ich dźwiękiem na fabrycznym kablu 😉

        P.s. dla zainteresowanych zestawami 'hotelowymi’, Alo Audio Continental V3 napędza te słuchawki znakomicie, jego brzmienie również zgrywa się z tymi słuchawkami wyśmienicie. Ciekawe jak by się sprawowały z V5.

  6. Marcin pisze:

    Czy te słuchawki to budżetowa wersja Edition X? Na to może wskazywać recenzja jak i inne internetowe opisy. Pozdrawiam.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Edition X są jednak o wiele bardziej zaawansowane konstrukcyjnie i w efekcie wyżej uplasowane brzmieniowo. Potrafią grać analogowo, Sundarom do tego mimo wszystko trochę brakuje.

  7. Tadek pisze:

    Panie Piotrze, czy potwierdza Pan, że swego czasu, gdy Wojciech Pacuła otrzymał od Fang Biana HE-6 zrobił Pan sromotną awanturę HiFiMANowi i jego polskiemu dystrybutorowi, że Pan nie gorszy?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie, nic takiego nie miało miejsca. Z Fang Bianem nigdy się nie kontaktowałem, a z polskim dystrybutorem HiFiMAN-a poróżniłem się odnośnie produktu innej firmy. I skąd w ogóle taka informacja?

      1. Tadek pisze:

        Z forum Audiohobby, na którym sam Pan narzekał, że Pacułę HiFiMAN wyróżnia, a Pana nie, i w czym Pan gorszy. Szczerze mówiąc, od tamtej pory czytam pańskie recenzje HiFiMANa z mocno przymkniętą powieką.

        1. Piotr Ryka pisze:

          To ciekawe, bo takich narzekań sobie nie przypominam. W każdym razie na pewno nie w sensie robienia komukolwiek awantury. Powiekę można oczywiście mrużyć albo nie, a prawda i tak się obroni. Mają te Sundary dobre wypełnienie, albo nie mają. Każdy może sam sprawdzić.

          1. Tadek pisze:

            Tak, to ciekawe, że te posty zniknęły z Audiohobby, a szkoda, bo może Pan dziś zaprzeczać i nic nie idzie z tym zrobić.

          2. Piotr Ryka pisze:

            To może jeszcze powiesz, że sam je usunąłem? 🙂

            Poza tym pozwolę sobie zauważyć pewną nieścisłość: w czasach gdy tam pisałem, nie było tego serwisu. Nie zajmowałem się wtedy pisaniem recenzji profesjonalnie, a zatem jakiekolwiek kategoryczne żądania pod adresem dystrybutorów czy producentów nie miałyby po prostu sensu.

          3. Tadek pisze:

            Panie Piotrze, po co te nerwy, przecież my nie jesteśmy na Ty.

          4. Piotr Ryka pisze:

            Nie ma to nic wspólnego z nerwami. Sam Pan nawiązał (nawiązałeś) do forum Audiohobby, a tam, podobnie jak wcześniej na Audiostereo, lansowałem zwracanie się do siebie per ty. Na tej prostej zasadzie, że wszyscy jesteśmy kolegami.

  8. Piotr Ryka pisze:

    A tak już całkiem poważnie: Sundary są w porządku, trzeba im tylko koniecznie zmienić kabel.

    1. Andrzej pisze:

      Ale ta „tylko” wymiana kabla podnosi koszt słuchawek budżetowych o co najmniej 1000zl 😉

      1. Piotr Ryka pisze:

        HiFiMAN od zawsze dawał swoim słuchawkom słabe kable i jeszcze się chwalił, że wyjątkowo dobre. Nie wiem, czym to tłumaczyć? Może deficytem wysokich tonów u dr Fang Bian? Nie chcę być złośliwy – no ale czym? Skąpstwem?

      2. Marcin pisze:

        Mnie przeszkadzało zjawisko opisane (tak mi się wydaje) w recenzji, tj. w brzmieniu przeszkadzała mi swego rodzaju niewielka bariera dźwiękowa (ja nazwałem to mgłą lub bibułą w nausznikach), zabierająca nieco detali i ograniczająca dynamikę. Nowy kabel pozwolił pokazać przetwornikom potencjał i to zjawisko ustąpiło. Wszystko stało się przejrzyste, bardzo dynamiczne, z dużą ilością detali i powietrza. A zmajstrowałem go na bazie Mogami 2549, więc koniec końców budżetowa opcja – ok. 55zł za przewód + oploty, wtyki, splitter ok. 100zł. Nie rozumiem czemu HiFiMan nie mógł dać czegoś takiego od razu w zestawie? Ja wiem, że każdy grosz się liczy, ale bez przesady. Chyba nie celują tymi słuchawkami w szarego Kowalskiego, a niszowy miłośnik byłby w stanie nawet dopłacić.

    2. Grzesiek pisze:

      Czy wymiana kabla ma również sens dla wyjścia niezbalansowanego (jack)?

    3. Grzegorz pisze:

      Widzę, że komentarz nie został dodany, więc napiszę jeszcze raz – czy wymiana kabla ma również sens dla wyjścia niezbalansowanego (Jack)? Nie mam tu na myśli kabla sklepowego za 1 tys. zł, ale skręconego we własny, zakresie np. z miedzi 6N, 7N/srebra.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Oczywiście, że ma. Dokładnie taki sam jak w przypadku symetrycznego.

        1. Grzegorz pisze:

          Dziękuję za odpowiedź. W takim razie do tych słuchawek lepsza będzie czysta miedź, czyste srebro czy hybryda (miedź + srebro)?
          Czy celując w tę samą średnicę pojedynczego przewodu lepiej skręcać więcej żył o mniejszej średnicy czy mniej żył o większej średnicy? Pomijam tutaj kwestię elastyczności całego kabla.

          1. Piotr Ryka pisze:

            Gdybym sam miał coś kombinować, zrobiłbym kabel z większej ilości cieńszych żył miedzianych.

          2. Grzegorz pisze:

            Dziękuję za odpowiedź.

  9. Grzegorz pisze:

    Do czego recenzowane Sundary podpiąć, tak aby wydobyć z nich, jak najwięcej (oczywiście w rozsądnym przedziale cenowym)? Zapewne jest jakiś pułap, którego nie warto przekraczać z uwagi na wartość samych słuchawek, a co za tym idzie jakość generowanego dźwięku?

    Interesuje mnie w zasadzie tylko integra (dac+amp) zachowująca barwę (neutralność) samych nauszników. Wstępnie wytypowałem Aune S6, Questyle CMA 400i oraz Audio-gd NFB 28.38 różniące się m.in. mocą, możliwościami przyłączeniowymi oraz… ceną.
    Ma Pan doświadczenie z produktami każdej z powyższych firm, dlatego chciałby zapytać o zdanie – co „lepsze”, „bardziej opłacalne”. Być może jest jeszcze inny produkt/produkty, na który/e warto zwrócić uwagę w kontekście recenzowanych słuchawek?

    PS. Wykorzystywane źródło dźwięku to na ten moment Aune x1s po USB z PC.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Na ślepo wybrałbym Aune, ale to tylko intuicja.

      1. Grzegorz pisze:

        Przy S6 obawiam się tylko wysokiej impedancji na wyjściu. Sundara ma tylko 37 Ohm. Stąd pytanie czy może to być duży problem?

        1. Piotr Ryka pisze:

          Raczej nie.

          1. Grzegorz pisze:

            Dziękuję.

        2. Marcin pisze:

          Jeżeli kolega ma na myśli tzw. współczynnik tłumienia wzmacniacza (damnping factor), to śpieszę donieść, że dla ortodynamików nie ma on znaczenia, bowiem impedancja przetworników planarnych nie ulega zmianie w czasie pracy.

          1. Grzegorz pisze:

            Dzięki za odpowiedź, ponieważ dokładnie to miałem na myśli.

            Jakiś czas temu znalazłem test w/w słuchawek (na http://www.diyaudioheaven.wordpress.com), gdzie zbadano to na wzmacniaczu z impedancją wyjściową 0,2 Ω oraz 120 Ω i nie było różnicy w „tonalności”.

  10. rott pisze:

    Czy do Hifiman Sundara będą pasowały pady i ringi od innych słuchawek z serii HE ?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Przyznam się bez bicia – nie wiem. Na forum mp3store (https://forum.mp3store.pl/) na pewno będą wiedzieli.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy