Recenzja: Hegel HD30

Odsłuch: Hegel HD30 jako streamer

System składający się odtwarzacza Accuphase i wzmacniacza Ragnarok bezbłędnie pomoże w tym zadaniu.

System składający się odtwarzacza Accuphase i wzmacniacza Ragnarok bezbłędnie pomoże w tym zadaniu.

„Kichał Michał całe to plikowe granie!” – mógłby na podstawie tych różnic względem płyty CD powiedzieć zirytowany krytyk plikowych nowin, gdyby tylko na internetowych plikach poprzestać. Tu wszakże wąskim gardłem okazał się właśnie Internet, bowiem pliki brane z twardego dysku spisywały się już inaczej. Dla Hegla jednak nie tylko to było ważne. Bo twardy dysk PC-ta i jego zripowane z płyt albo kupione w muzycznej księgarni pliki wysokiej jakości to tylko jedna z form dostępnego mu plikowego grania. Druga zaś to wejście w skórę PC-ta i samodzielny odczyt, co zwie się w języku audiofilskiej gwary odczytem strumieniowym. To również Hegel umie – i umie jak się patrzy, a nawet jak słucha. Kabel mieć trzeba ethernetowy dobrej jakości i router odpowiedni oraz bibliotekę nagrań na nośniku zewnętrznym, a wówczas omijamy cały ten komputerowy bałagan, którego zarzucony przez twórcę program JPlay już nam nie poskromi, a wraz z tym staje się lepiej, i to bardzo zdecydowanie.

Przyznam szczerze, że w całe to „streamowanie” bawić mi się nie chciało, bo i bez niego recenzja przetwornika zamienia się teraz w piekiełko. Sprawdzaj toto z komputerem, słuchając osobno plików z YouTube, Tidala, twardego dysku i napędu CD; sprawdzaj na dodatek z różnymi słuchawkami i wzmacniaczami; a potem jeszcze sprawdzaj osobno z kolumnami i napędem płytowym. A tu na dokładkę ten odczyt strumieniowy, z oddzielnym okablowaniem, routerem oraz nośnikiem danych. Jednakże moczenie nóg w plikowym strumieniu się opłaciło, jako że bez cienia wątpliwości to strumieniowe granie po kablu ethernetowym klasą przewyższyło komputerowe definitywnie i jednoznacznie. Było to świetne dla Audeze, a dla NightHawk jeszcze lepsze. Bo teraz całościowo bardzo nieznacznie już odstawały, a ich wyraźnie mocniejszy bas (sic!) zdolny był nadganiać przewagi płynące z większej melodyjności i głębszych barw u straszliwie drogiego konkurenta. Tak nawiasem przy własnym kablu oryginalnym grały NightHawk też połyskliwie i kontrastowo a nie bardziej matowo i szaro, wszakże zniekształcenia z tym oryginalnym pokazywały się większe, jak również melodyka słabsza, co po chwili namysłu i przede wszystkim konfrontacji z własną chęcią słuchania uznałem za całościowo gorsze. Najlepsze było jednak to, że w tym strumieniowym odtwarzaniu barwy u NightHawk z symetrycznym kablem Forzy także stały się syte, na tło ciemne kładzione i gęste, a tylko połyskliwość, powierzchniowa gładkość i filigranowe ćwierkanie mieszane z ogólną głębią u flagowca Audeze dawały jego graniu inny wyraz. Wyraz świetlistego migotania na bazie głębokiej toni, a nie szybkiej jazdy po muzycznym asfalcie w rytm mocno bijącego basu. I oba te style były wyraźnie różne, i oba bardzo do słuchania chciane. Ten od Audeze bardziej kobiecy – bardziej uszminkowany i więcej o drobiazgi dbający, a także roztańczony, rozfalowany, z połyskiem; a ten NightHawk bardziej szorstki, stanowczy i zmierzający do celu mocnymi, szybkimi ruchami. Niemniej, co wciąż zachowuje wagę, złożoność harmoniczną, wielogłosowość i melodykę Audeze zachowały lepszą, choć już nie tak widocznie. No i bas. Bas dawkowały z większym umiarem i taki w akustycznym odejściu na przestrzeń, a nie w całościowo mocnym tła wibrowaniu.

 

To co najbardziej rzucało się w "oczy", to niezwykła analogowość wypływającego z HD30 dźwięku.

To co najbardziej narzucało się podczas odsłuchów, to niezwykła analogowość wypływającego z HD30 dźwięku.

Przy odtwarzaczu jako napędzie płytowym

To jeszcze na koniec Accuphase jako napęd i Hegel jako przedwzmacniacz a zarazem przetwornik; w torze głośnikowym, bo przecież tak naprawdę to właśnie jest rolą tego pełnogabarytowego urządzenia. Zabrałem się za sprawdzanie tego czysto technicznie, bez żadnych specjalnych zabiegów, mając zamiar zrobić wstępną przymiarkę i trochę ograć system, a potem dopiero użyć własnego wzmacniacza. Wyszło jednak inaczej i już mówię jak było. Otóż przeniosłem Hegla i Schiita od komputera pod Accuphase i podpiąłem do tego trio niedawno przybyłe, wygrzewające się pomału kolumny Xavian Stella, z zamiarem zastąpienia ich przez redakcyjne Reference 3A. Puściłem zrazu cichutko, sprawdzając czy wszystko działa, i odczekałem bez słuchania kilka rozruchowych godzin. A potem zrobił się wieczór i postanowiłem, tak na próbę, posłuchać. Wyznam, iż z założeniem, że zagra to kiepściutko, bo przecież Xaviany świeżynka i grać dobrze prawa nie miały, a Schiit to tylko tranzystor udający lampę w przedziale skromnych dziesięciu tysięcy. I jeszcze wewnętrzny DAC Accuphase zastąpiony tym Heglem; no owszem, nietanim, ale już wizualnie skromniejszym. Tak więc jedynie okablowanie towarzyszyło temu wykwintne, z kablem koaksjalnym Tellurium Q Black, interkonektem symetrycznym Tellurium Q Black Diamond oraz kablami głośnikowymi Siltech Anniversary. I jeszcze do tego wszystkiego humor zły miałem, wynikły ze zmęczenia, bo wcześniej pracowałem nad recenzją przybyłych na zaledwie dzień jeden słuchawek HiFiMAN Edition X i dosyć już miałem muzyki a wraz z nią całego tego audiofilizmu. Zbierając rzecz w całość odsłuch wydawał się formalnością, tak żeby wiedzieć z grubsza na czym stoimy. I przy okazji poprawić sobie zły humor konfrontacją ze wspomnieniami własnego toru, bo nic tak przecież nie poprawia audiofilowi humoru, jak lepiej grający własny system.

Siadłem, słucham i humor mi wcale się nie polepsza. Dlaczego to właściwie gra tak aż dobrze? – się pytam. Jakim w ogóle prawem? Czy ja bym na przykład odgadł w ślepym, okrutnym teście, że w tym torze nie ma moich lampowych cacek? No, może i zgadłbym, bo nie grało to aż tak lirycznie i z taką migotliwą przenikliwością, pozwalającą zaglądać w głąb migocącym dźwiękom. Grało w sposób taki bardziej nasycony, zastępujący wypełniającą treścią to iluminacyjne przenikanie. Ale raz, że tak można woleć, a dwa, że poza tym…

Poza tym grało tak, że mimo zmęczenia i złości nie byłem się w stanie oderwać, a na koniec postanowiłem, że to właśnie brzmienie opiszę. Nie będzie żadnej zamiany głośników ani wzmacniaczy, mimo planu użycia własnej końcówki mocy i udziału integry od Accuphase. Bo po co psuć, po co ruszać? Skoro brzmienie przykuwa i o nic w ogóle się nie można przyczepić, to chyba wystarczająco gra dobrze? I w sumie tak dobrze było, że teraz dopiero nabrałem do tego Hegla szacunku. A stało się tak dlatego, że do jego muzycznych przymiotów dołączyła w całej rozciągłości dynamika. Tę bowiem zakłócało przy komputerze najsłabsze w porównaniach granie internetowe. Owszem, z napędu CD, z plików na dysku i podczas streamowania była świetna, ale Tidal i YouTube zostawiały pod jej względem lekki niedosyt i mimo że to nie była wina przetwornika, to jakiś osad zostawał. Przede wszystkim taki, iż zrodziło się przekonanie, że w torze głośnikowym ta dynamika jakaś super nie będzie. Bo najwięcej słuchałem właśnie z Internetu i tak to w podświadomości osiadło. A tymczasem…

Grał ten przetwornik niezwykle spójnie i koherentnie.

Przetwornik zagrał niezwykle spójnie i koherentnie. Nic w jego przypadku nie jest pozostawione przypadkowi!

Taaak… niewątpliwie grało to teraz eksplozyjnie. Dźwiękowe wybuchy orkiestr symfonicznych i symfonicznych wejść operowych siadały na piersi mocą, a w oczy biły barw feerią oraz blaskami trąbek. Dźwięk był nasycony, treściwy, kolorowy i eksplozyjny. A prócz tego po lampowemu wykończony, w gładź melodyki zmieszaną z wyraźnym tłoczeniem tekstur i urokiem od ludzkich głosów. Pierwszorzędna tych ostatnich indywidualizacja, pozwalająca bezproblemowo i z satysfakcją czytać tożsamość postaci w najtrudniejszych do takiego czytania sopranowych duetach. To naprawdę mnie zaskoczyło, bo często w torach poczytywanych za dobre są z tym zasadnicze problemy. Zdaje ci się, że wszystko jest w porządku i granie całkowicie cię zadowala, a potem bierzesz się za sprawdzanie i soprany okazują się scalać. A tu nie, nic z tych rzeczy. A do tego ta eksplozyjność, pozwalająca wkraczać orkiestrom w całej okazałości. I jeszcze styl ogólny… Lekkie, bardzo przyjemne ciepło, pełna paleta barw, także o ciepłej, kojącej temperaturze. Piękne powierzchniowe wykończenie dźwięków – z tą gładzią, teksturami i indywidualizmem głosów. A jeszcze piękna do tego głębia samego brzmienia i dobre nasycenie; a wszystko doświetlone, plastyczne, wycieniowane. Scena głęboka, poukładana, ze średnio dalekim pierwszym planem; a na niej soprany strzeliste i w tej strzelistości sferyczne. Bas mocny – z zejściem i akustyczny, tak więc na dobre kilkanaście minut nura dałem w japońskie bębnienie i wygimnastykowani niczym mistrzowie kung-fu japońscy perkusiści z opaskami na głowach stanęli mi przed oczami. Całkiem jak żywi, a membrany ich bębnów szalały. I głupio mi się zrobiło, że tak gra wzmacniacz jakiegoś Schiita i przedwzmacniacz jakiegoś Hegla, a w torze jednej nie było lampy. To nie powinno tak grać, ale uszy mówiły coś innego.

Na koniec ujmę rzecz nieco inaczej. Kiedy się chadza po Audio Show albo odwiedza salony, od czasu do czasu lądujemy w dobrym muzycznie pokoju i od progu coś szepce w duszy: – Tu gra dobrze, naprawdę, trzeba to będzie pochwalić. Lecz równocześnie bies inny podszeptuje za głową i zna go każdy audiofil: – Wiesz, to faktycznie gra nieźle, lecz przecież byś sobie nie kupił. Upatrzone masz co innego i są takie miejsca i rzeczy, że tam to dopiero gra dobrze i tamto dopiero chciałbyś.

I tak - całokształt tego urządzenia zasługuje na sumę, jaką trzeba na niego wydać.

I tak – całokształt tego urządzenia zasługuje na sumę, jaką trzeba na niego wydać.

Nie mówię tu o super drożyznach, takich spoza zasięgu, tylko o normalniejszych zestawach, o których da się praktycznie myśleć. Każdy z nas ma takie wybrane albo już posiadane, a o innych dobrze grających może się wypowiadać z pochwałą, ale bez szczególnego zachwytu. No więc teraz chciałem powiedzieć, że opisany powyżej, przypadkowo powstały zestaw, nie grał tak, że bym go tylko pochwalił i poszedł sobie dalej, ale był jak najbardziej do wzięcia w sensie całkowicie praktycznym. Grało to zajmująco, angażująco, ciekawie. Wizualnie dziwną stanowiło mieszankę, ale brzmieniowo wyjątkowo dobrze pod każdym względem pasowało. Składało się z samej poprawności, bez żadnej odczutej wady, a jednocześnie okraszone było smakowitościami naprawdę dużego formatu. Tak więc kiedy orkiestra wchodziła, to było prawdziwe – Bum!!! A kiedy rockman się wściekał, to można było z nim razem rozwalić gitarę o scenę.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

4 komentarzy w “Recenzja: Hegel HD30

  1. Paweł pisze:

    Z heglem HD30 znamy się już od dwóch miesięcy. Słuchałem go z wieloma systemami słuchawkowymi oraz stereo. Za każdym razem HD30 grał na bardzo wysokim poziomie. Dźwięk stoi moim zdaniem na wyższym poziomie technicznym niż np. Mcintosh D150, z którym go bezpośrednio porównywałem. Dla wielu może to być ostatni DAC jaki kupią w życiu. Jest co prawda jeszcze np. Chord Dave, kosztuje on jednak 50 tysięcy…:)

    Co do tekstu to jak zawsze – profeska! 🙂

  2. Stefan pisze:

    HD30 to świetny DAC jedynie góra w nim nie do końca mi pasowała, taka trochę przytłumiona,
    mało realna, reszta wręcz genialna, a zwłaszcza smyczki ich oddanie w orkiestrze gdzie muzyków wręcz widać
    było super, ale ta góra tego mi brakowało. Tak D150 to nie ten poziom co HD30, ale można lepiej i co by nie mówić
    o cenie to DAVE daje radę.

  3. Miltoniusz pisze:

    Czy jest lepszy niż Mytek Manhattan? Z tego co Pan napisał rozumiem, że jest bardziej barwny, nasycony, wypełniony. A jak ogólnie z klasą brzmienia?

  4. swirski.piotr@aviva.com.pl pisze:

    Dla mnie genialna przestrzeń i klarowność niczym źródlana woda. Barwa też do mnie trafia, każda nutka wycyzelowana i pozbawiona kurzu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy