Recenzja: Gryphon Scorpio

Gryphon Scorpio HiFiPhilosophy 012   Gryf – pół lew, pół orzeł – symbol ludzkich marzeń o doskonałym drapieżcy, pod tym znakiem się dziś spotykamy. Siła lwa i lot orła, oto ideał. Mityczne gryfy Sumerów, Egipcjan i Greków z czasem przeszły do heraldyki i zdobnictwa, stając się wcieleniami waleczności i doskonałej straży. W dziedzinie audio został zaś gryf herbem duńskiej firmy, której dwa wyroby stanowić będą przedmiot kolejnych recenzji. W jej wypadku skrzydlaty lew to wprawdzie pełny symbol ale dopiero pół nazwy; ta brzmi bowiem Gryphon, od zespolenia symbolicznego gryfa z greckim phon, czyli dźwiękiem. Zanosi się więc, że mieć będziemy do czynienia z dźwiękiem zabójczym, co nie jest żadnym z mej strony sarkazmem, ponieważ Gryphon to firma sławna, której przytyki się słabo imają. Datowana na rok 1986, kiedy to powstał jej pierwszy produkt – przedwzmacniacz gramofonowy, zwący się po prostu Gryphon; dostrzeżony w Chicago na wystawie światowej, a później zbierający laury w prasie branżowej, pozwolił nowemu producentowi wybić się i stać jedną z wiodących marek. Same początki, ów twórczy zalążek, były zaś typowe i nietypowe. Typowe, ponieważ  uczestniczyła w nich poprzedzająca powstanie dystrybucja urządzeń innych producentów, a nietypowe, gdyż założyciel firmy – Flemming E. Rasmussen – jest z wykształcenia grafikiem a nie muzykiem czy inżynierem. Jego związki z muzyką zaczynały się więc inaczej – od projektów graficznych okładek płyt i uczestnictwa w organizacji koncertów. Lecz że przy okazji podłapał sporo wiedzy technicznej, to tak potem życie mu się potoczyło, że wspólnie z Kimem Rishøj zbudowali ten gramofonowy preamp, i tym sposobem narodził się Gryphon. Narodził i rozwinął w firmę omnipotentną – oferującą wszystkie składniki toru audio – od źródeł po kolumny. A pośród nich urządzenia tak sławne jak odtwarzacz Gryphon Mikado, wzmacniacz Gryphon Diablo i kolumny Gryphon Poseidon. Wszystkie powstałe w miasteczku Ry w Danii centralnej, a chociaż Ry to nie tyle co cała Ryka, to jednak Gryphon i tak wiele zdziałał. Szczyci się przy tym, że każde wychodzące od nich urządzenie jest  wykonane z indywidualnym podejściem i niespotykanym gdzie indziej pietyzmem, a na koniec starannie testowane, tak by otrzymać certyfikat nie będący świstkiem papieru, tylko faktyczną gwarancją najwyższej jakości.

Z mitologicznych wyżyn i od światowych sukcesów okraszanych starannym wykonawstwem powróćmy do naszej recenzji, czyli do tego co Ryka może powiedzieć o produktach pochodzących z Ry. A że zaczynać należy od źródeł, tak i my rozpoczniemy od źródła, czyli od odtwarzacza.

Budowa

Symbol czerwonego gryfa zapowiada iście audiofilskie doznania rodem z Danii.

Symbol czerwonego gryfa zapowiada audiofilskie doznania rodem z Danii.

   Jakby nie dość było lwa oraz orła, to teraz jeszcze skorpion. Mało pazurów i szponów, to jeszcze kolec jadowy. Ciężko będzie się bronić biednemu testerowi…

Gryphon zaczynał odtwarzaczowy taniec w roku 1998 od Tabu CDP1, by potem zaoferować w 2002 Adagio, a nieco później referencyjnego Mikado, który stał się legendą. Podobnie jak Linn Sondek stanowił ceniony punkt odniesienia, przy czym. Sondek szczególnie muzycznego, a Mikado przodującego pod względem realizmu. Ale Mikado już nie ma, a sam się na jego odsłuch nie załapałem. (Może kiedyś?) Zniknął z rynku wraz z porzuceniem przez Philipsa napędu Pro2, na którym wiele sławnych odtwarzaczy – tych arystokratycznie ładowanych od góry – bazowało. Nie ma Pro2, nie ma odgórnych arystokratów i nie ma też Mikado. Napęd wziąć trzeba było od TEAC, a choć Gryphon zastrzega się, że wykonawstwo mają te napędy europejskie, widnieje na nich naklejka AsaTech.cc… Nie miał z tymi napędami innego wyjścia, gdyż Accuphase nikomu swoich nie użycza, a Sony swój najlepszy też porzuciło. W efekcie zamiast Mikado jest Scorpio; z szufladą a nie odgórną klapą, ale też zaprojektowany przez Flemminga Rasmussena, zatem wzorniczo nietuzinkowy. Z miejsca to rzuca się w oczy, przy czym design pozostawiono z top-loadera Mikado, co zaskutkowało faktem, iż dla zachowania integralności frontonu szufladę trzeba było gdzieś podziać. W Mikado była u góry, a u Scorpio jest podwieszona pod spodem, przez co w pierwszym oglądzie nowe dzieło Duńczyków proporcjami przywodzi wprawdzie na myśl odtwarzacz, ale dopiero staranne oględziny pozwalają namierzyć ten podczepiony napęd, ratujący elegancki wygląd przodu. Ten ma zaś postać jednolitego na całą szerokość i wysokość płata akrylu, z wtopionymi sensorami dotykowymi (po cztery z każdej strony centralnie ulokowanego wyświetlacza) plus widoczne tylko w mocnym świetle okienko komunikacji z pilotem. Akryl prezentuje się elegancko, jednakże palce zostawiają na nim nieeleganckie ślady, toteż esteci zmuszeni będą dokonywać obsługi z pilota bądź przez ściereczkę. Najlepszy w całym wyglądzie jest tutaj sam wyświetlacz, ozdobiony czerwonym, też świecącym logo Gryphona, odcień którego doskonale zgrywa się ze stonowaną, turkusową symboliką operacyjną o idealnie dobranej mocy świecenia, możliwej na wszelki wypadek – gdyby komuś mimo to nie odpowiadała – do indywidualnego wyskalowania lub całkowitego zgaszenia. Obsługi dopełnia mały, pękaty pilot zapożyczony od urządzeń video, oraz też ukryty pod spodem, niewidoczny z przodu włącznik główny, który trzeba wymacać.

I to w dawni niewidzianym u nas wydaniu - oto odtwarzacz CD Gryphon Scorpio.

I to w najlepszym wydaniu – oto odtwarzacz CD Gryphon Scorpio.

Korpus poskręcano z aluminiowych płyt i osadzono na czterech masywnych, zwężających się ku dołowi i blisko osadzonych podporach z tłumiącego wibracje elastomeru, przy czym ich forma i sposób rozmieszczenia też są dla wyglądu istotne, nadając urządzeniu swoistego, modernistycznego stylu  Od wierzchu ozdobą jest wielkie logo Gryphona, ale nie świecące, tylko uwypuklające się głęboką czernią na tle satynowego podłoża. Z tyłu rzecz wygląda zaś purystycznie, ponieważ nie ma tam wyjść RCA (sic!), a jedynie pojedyncza para złoconych XLR Neutrika uzupełniana cyfrowym, też złoconym i też od Neutrika S/PDIF. Daje to jasno do zrozumienia, że producent życzy sobie, aby sygnał realizowany był w trybie symetrycznym i kierowany najlepiej do własnych wzmacniaczy Gryphona – Diablo, Atila albo Pandora/Mephisto. To bez wątpienia spore rozczarowanie dla użytkowników wzmacniaczy lampowych, którzy niemal bez wyjątku zmuszeni będą z wizją skorpionowego źródła się rozstać.

W środku panuje wzorowy ład w ramach montażu półkowego, a w oczy rzucają się trzy trafa toroidalne Noratela, robione na zamówienie i odsunięte od elektroniki. Jedno obsługuje sekcję cyfrową, wspierane kondensatorami o łącznej pojemności 10 000 mF, a dwa pozostałe są dla kanałów analogowych, wspierane bankami po 15 000 mF każde. Sekcja przetwornika to cztery w każdym kanale 32 bity/192 kHz Asashi Kensai Microdevices DAC, taktowane osobnymi oscylatorami kwarcowymi o dokładności pięciu milionowych sekundy. Składa się to łącznie na wymuszony i fazowo poprzesuwany celem wygładzenia amplitud upsampling w trybie 32-bit/192 kHz, czyli rozwiązanie klasyczne, którego Gryphon był pomysłodawcą. Cała sekcja analogowa pracuje w klasie A bez sprzężenia zwrotnego i w oparciu o możliwie najkrótsze ścieżki, przy czym uwagę zwraca solidne okablowanie, w sekcji zasilającej pogrubione i opatrzone stykami z miedzi. Ważna dla całości jest także sekcja stabilizacji napięcia, zdalna wyrównywać wahania w przedziale +/- 20V.

W dobie miniaturyzacji elektroniki Gryphon stawia na staromodną, mocarną obudowę, wysyłającą jasny komunikat - poważny sprzęt dla poważnego słuchacza!

W dobie miniaturyzacji elektroniki Gryphon wciąż stawia na potężną obudowę, wysyłającą jasny sygnał – poważny sprzęt dla poważnego słuchacza!

Przeglądając dane techniczne zaskoczeni możemy być rozwartością pasma przenoszenia, szacowanego tu na 0,5 Hz – 96 kHz, podczas gdy regułą jest standardowe 20 Hz – 20 kHz. Odstęp szumu od sygnału to 103 dB, a odkształcenia harmoniczne lokują się poniżej 0,0035%. Całość szczyci się zaprojektowaniem i wykonaniem w Danii, a cena opiewa na 29 600 tys. PLN – czyli zdecydowanie mniej niż u Mikado, który kosztował ponad 50 tys., Z grubsza zaś analogicznie do innych dobrej klasy odtwarzaczy współczesnych, względem których w przypadku Scorpio powodem szczególnym zakupu będzie więc sława producenta i piękny, wysmakowany wygląd, a nie taniość. Co jednak z samym dźwiękiem?

Odsłuch

Gryphon jest również bardzo stanowczy jak chodzi o dobór złączy - jedno wyjście cyfrowe BNC, jedna para wyjść analogowych XLR.

Gryphon jest również bardzo stanowczy jak chodzi o dobór złącz – jedno wyjście cyfrowe BNC, jedna para wyjść analogowych XLR.

   Słuchać można oczywiście popisów solowych, czyli na przykład pojedynczego odtwarzacza, ale lepiej będzie porównać. Wyzyskałem zatem własnego Cairna, grającego po licznych modyfikacjach jak dobry CD-ek z przedziału kilkunastu tysięcy, tak by sprawdzić sens podwajania tej kwoty w przypadku Scorpio. Wzmacniaczem był dedykowany, sławny i utytułowany Gryphon Diablo, a okablowanie wziąłem od też skandynawskiego Nordosta  i od brytyjskiego Tellurium Q. Specjalnie też na tę okazję ściągnąłem kolumny Audioform Adventure 304, jako sprawdzone i gwarantujące odpowiednią jakość.

Czy zatem warto zainwestować w Scorpio? To zawsze sprowadza sprawę do przyziemnych pieniędzy; ale przy założeniu, że ktoś nimi dysponuje, warto będzie na pewno. Bo żadna tam wielka różnica, ale kilka kluczowych aspektów, lepszych wyraźnie u Scorpio, złożyło się na lepszy całościowo odbiór, dający większą satysfakcję. A przy tym śmiem twierdzić, że niezależnie od niewielkiej odległości szacowanej obiektywistycznie przekraczał Gryphon Scorpio ważną granicę – granicę braku wątpliwości. Te są u mnie chyba wrodzone, a z wiekiem i doświadczeniami jeszcze głębsze się stały i bardziej tkliwe na muzyczny dotyk. Nie zatem w sensie rzewności, tylko wrażliwości na bodźce, czyli bolesne. Coś tylko mignie niepasująco i już przyjemność przepada, a zamiast niej pojawia się analiza i szukanie nerwowe przyczyn. W przypadku Cairna te nieznaczne uchybienia tyczyły najbardziej mroczności, minimalnego, ale dającego się odczuć w porównaniach odtwórczego skrępowania, a nade wszystko mniejszej przejrzystości. Także nieznacznej, no może tak na kilkanaście procent, ale odbiorczo ważkiej i wiele znaczącej. Bowiem wraz ze Scorpio dźwięk się otwierał, stawał swobodniejszy, jakby nieco ruchliwszy, a także operował na nieco głębszej scenie. U Cairna był natomiast z lekka przydymiony, a chociaż niewątpliwie zdolny przywoływać żywą muzykę i ujmująco melodyjny, to jednak generujący taką trochę nosową, z lekka podwędzaną kondensatorami Black Gate i śladowo bardziej ospałą. Niby więc była całkiem dobra, z własnymi pomysłami na brzmienie i momentami nawet spektakularna, ale taka mniej świeża, z lekka przybrudzona, trochę podmęczona życiem i słabiej oświetlona.

Zaglądamy pod maskę gryfa.

Zaglądamy pod logo gryfa. Uwagę zwraca rozbudowana sekcja zasilania oraz zastosowanie aż czterech kości DAC odAKM w każdym kanale.

Światło, właśnie – to jest to słowo! Niezwykle ważny czynnik, o przekazie którego w Gryphon Scorpio można śmiało powiedzieć, że okazał się bardziej efektowny. Rozświetlający obraz i cały taki, jakby mówił: widzisz, ja jestem gotowy, a tobie pozostało dobrać okablowanie i wszystko będzie jak pragniesz. Ma Scorpio prawo tak głosić, gdyż wszystkie elementy jego muzycznej układanki są starannie wypośrodkowane. Światło, nie dość że mocne i wszechobecne, to jeszcze dzienne, przywołujące realizm. Szczegóły więc w pełnej ekspozycji, a bez żadnego natręctwa; kolorystyka z pełną paletą i o świetnej temperaturze barwowej; artykulacja rewelacyjna, że naprawdę imponowała; a także w pełni rozciągnięte na przestrzeń i nigdy nie agresywne soprany, i jeszcze bas popisowy, że trzeba mu będzie osobny passus poświęcić. Ale najpierw o tym co pomiędzy, czyli o ludzkich głosach.

Pamiętajmy, że te generował zasobny w przetworniki Scorpio, ale potem przechodziły przez tranzystorowego Diablo, a sam przywykłem do torów lampowych. Tu zatem znajdował się punkt węzłowy, który mógł przekierować ku przyjemności albo w stronę jej braku, decydując o wartości Gryphona.

Przyznam, że wątpliwości poważne miałem. Bo wprawdzie wzmacniacz Avantgarde zdążył już udowodnić, że tranzystory śpiewać umieją, ale on to zaledwie Watt z kawałkiem na użytek głośników tubowych, a tutaj trzeba było tych Wattów obsłużyć kilkaset. Z konieczności wybiegam naprzód, ku recenzji wzmacniacza, ale sam Gryphon mnie przymusił, odmawiając obsługi lampowego systemu.

Wszystko to robi ogromnie poważne wrażenie, a tu nagle... to. Bez komentarza.

Wszystko to robi poważne wrażenie, a tu nagle… pękaty krasnal.

To trochę mnie obrażało, ale mile zostałem zaskoczony. Fakt – Diablo to legenda – lecz mam sporo rezerwy dla takich legend, bo zbyt wiele z nich okazało się pustymi bajaniami. Ale nie w tym wypadku. Wzmacniacz naprawdę jest ekstra i na bycie legendą zasłużył, a przypomnijmy, że tylko on mógł obsłużyć wymuszającego symetrię Scorpio, wymuszając przy okazji pracę w rewirze tranzystorowym.

To nie mogło zagrać jak lampa i jak lampa nie zagrało – przynajmniej nie tak do końca. Nie było ocieplania i pogłębiania, nie było też wewnętrznej migotliwości, patrzenia przez kolorowe szkła i takiego szczególnie wzbogacanego upostaciowania harmonii. A jednak zagrało całkowicie przekonująco i to w każdym gatunku muzycznym. Szczególnie przy tym pięknie fortepian, co już drugi raz zdarzyło się w krótkim czasie, jako że wcześniej ujmował pięknem z flagowych słuchawek Staxa.

 

 

Odsłuch cd.

Scorpio podłączony do systemu...

Scorpio podłączony do systemu…

   Jak by ten dźwięk opowiedzieć? Przede wszystkim był, jak mówiłem, doświetlony i całkowicie otwarty. Już raz zaczynałem opis od światła, tak więc ono naprawdę ważyło, będąc czynnikiem szczególnej satysfakcji. Poza tym dźwięk był czysty, transparentny, duży i dynamiczny. Do tego popisowo rozdzielczy i wyjątkowo starannie wypowiadany. Bez takich atrybutów fortepian nie może przecież w pełni zaistnieć, a tutaj istniał dojmująco, że się z jego słuchania wyplątać nie umiałem i zajęło mi to ponad godzinę. Kaskady potężnych a misternych dźwięków, płynące spod najszybszych w dziejach pianistyki palców Józefa Hofmanna, pozwalały się mimo piekielnej szybkości dokładnie oglądać, a jednocześnie wlewały w duszę przynależny wielkiej muzyce ładunek emocji. To był prawdziwy fortepian. Potężny instrument o wielkich możliwościach dynamicznych i harmonicznych promieniował blaskiem wtapiającego się w piękne dźwięki światła. – To tak może tranzystor? Aż trudno uwierzyć, zwłaszcza kiedy przypomnieć sobie, jak niektóre potrafiły kaleczyć muzykę na Audio Show. Ileż to razy brać trzeba było nogi za pas z twarzą całą w grymasach, a jedyne podobnie grające tranzystory, jakie stamtąd w pamięci wyniosłem, to potężna integra Trilogy i potężny Wells Audio Innamorata. Zapewne o jakichś zapomniałem, ale może audiofilski Bóg Ojciec Tranzystor i jego aniołowie-dystrybutorzy zechcą mi wybaczyć.

Nie aż tak ujmująco, ale też znakomicie wypadły wokale. Bogate, podobnie nasycone światłem i okraszane wydatnym indywidualizmem, nie siliły się na aż taką harmoniczną złożoność, jak z triodami 45, ale w pełni zaspokajały apetyt. Odpowiednio dozowały pogłosy (co szalenie jest ważne) i umiejętnie łączyły cielesną pełność brzmienia z bardziej mistyczną delikatnością. A że, jak wszystko u tego Scorpio, artykułowane były mistrzowsko, sumarycznie nie zostawiały nic do życzenia poza nieznacznym marginesem na poprawę dla odtwarzaczy za takie już straszne pieniądze.

...czas dać mu okazję do wykazania się.

…czas dać mu okazję do wykazania się.

Ostatecznie Scorpio to nie Mikado i sam Gryphon musiałby to przyznać. Niemniej żywość, oczywistość istnienia i duża dawka uroku pozwalały sycić zmysły i wyobraźnię. Bez ocieplania, dosładzania i maksymalnej komplikacji wewnętrznej, tylko drogą przez naturalizm, jasność dziennego światła i okraszającą dawkę finezji.

Obiecałem osobny passus o basie i już się wywiązuję. Duet Gryphona Scorpio-Diablo (diabelski zaiste) pospołu z głośnikami Audioforma zaoferował bas mogący imponować. Całkiem niedawno pisałem o słuchawkach flagowych Staxa, pokazujących bębny jakby od środka, co mimo znakomitej rozdzielczości powodowało dziwność oglądu. Tymczasem tutaj bas był bez zarzutu pod każdym jednym względem. Fakt, nie miał potencjału jak przy wielkich membranach głośników typu Tranner & Friedl Isis czy największe Zingali, ale pomijając kwestię maksymalnego formatu, był rzeczywiście mistrzowski. Akurat prawdziwej perkusji dużo w życiu się nasłuchałem i ta tutaj należała do szczególnie dobrych odtwórczo. Rewelacyjnie rozdzielcza, przekonująco autentyczna i mająca moc prawdziwej wibracji. Że bach-bach i już ten dźwięk cię kupił, toteż nie chciałbyś z nim robić nic poza słuchaniem. Nie nasłuchiwać odstępstw, nie szukać dziur w całym, tylko słuchać, przyswajać, napawać się. Tak też i sam posłuchałem, a potem powędrowałem od perkusji do stepowania, kastanietów i tamburynów, nieodmiennie ciesząc się autentyzmem i tryskającą energią.

Gryphon ukazał nam światłość swojego brzmienia -

Gryphon Scorpio świetność swojego brzmienia – realizm i przebojowość.

Sumarycznie całe to koncertowanie miało bowiem łatwy do wypowiedzenia walor – dawało muzykę o postaci powodującej narastającą chęć słuchania. Nie płynącą przede wszystkim z nadzwyczajnej misterności i przenikliwości brzmienia, tylko z energii, drajwu, życiowej oczywistości i gnania pełną parą do przodu. Nie więc takiego skupionego na nostalgii i retrospektywach, tylko na witalności wykonawców i ich instrumentów. To nie było brzmienie mające tajemnicę i wodzące po zakamarkach teatru muzycznych cieni. Dane było wprost, na całego, na przebój, a nie widziane przez jakieś czary. Tak, dobrze mi się powiedziało – to było granie na przebój. Przebojowe na super poziomie, ale właśnie w tym przebojowym stylu. Do tańca a nie modlitwy i tak od ucha do ucha. Ciach go smykiem, a nie rzewne zawodzenie w klimatach samoudręczenia.

Podsumowanie

Gryphon Scorpio HiFiPhilosophy 007    Odtwarzacz Gryphon Scorpio jest już na rynku lat parę, toteż nie była to recenzja nowości, a raczej ugruntowująca obecność. Taka dla przypomnienia i lepszego poznania. Bo wciąż jeszcze wypada posiadać odtwarzacz i płyt kolekcję na półkach; a jak odtwarzacz, to któryś z lepszych. To nieuchronnie wikła nas w problem jakości względem ceny, bowiem krążą legendy o genialnych a takich naprawdę tanich. „Nie wyrzucajcie w błoto pieniędzy, bo szkoda bez sensu przepłacać!” Ale prawda jest według mnie inna, bardziej okrutna i prosta – że jakość musi kosztować i nie ma na to mocnych. Toteż czasami się zdarza, że coś drogiego zawiedzie, czyli się wektor odwróci, natomiast bajki o tanich cudownościach pozostają bajkami, a więc długość wektora jest constans. Na domiar złego postęp jest wykładniczy wyłącznie w odniesieniu do ceny, to znaczy przyrost jakości bieży łagodnym podejściem, podczas gdy skorelowany z nim wzrost cenowy strzela jak pik Matterhornu. Kiedyś mi się zdawało, że stan taki musi się okazać przejściowy i wraz z postępem wybitne odtwarzacze staną się przeciętnością. Nic takiego się nie ziściło i ceny wytyczające jakość nawet ku dołowi nie drgnęły. Przeciwnie, poszybowały wyżej, wraz z kolejnymi konstrukcjami dCS, MSB i Accuphase. Podobno właśnie kroi się jeszcze bardziej flagowy Accuphase DP-950 i nie chce mi się zgadywać, ile będzie kosztował.

Z uwagi na tę nieszczęsną cenę naturalnym konkurentem Gryphona Scorpio jest dzielony odtwarzacz Ayona, grający jednak inaczej, a więc będący alternatywą. Prezentujący muzykę bardziej dobitnie, bardziej na czarnych tłach, bardziej też połyskliwie i bardziej z akcentowaniem szczegółów. Z większym też procentowym udziałem sopranów i przede wszystkim w mocniejszych przejściach światłocienia. O Scorpio zaś nie można powiedzieć, by przekaz miał spokojniejszy, a tylko że bardziej nasycony światłem, w tłach bardziej dziennych niż nocnych i równie dynamiczny. Muzykę przedkłada słuchaczom dużego formatu i na otwartej, skąpanej światłem scenie, a nie czającą się w mrokach i bytującą w atmosferze półcieni. A czy woli się muzykę jako damę promienną w jasnej czy bardziej zamyśloną w ciemniejszej sukni, to już każdy audiofil sam musi wybrać i za niego tego nie zrobię.

Nie, drogi mój czytelniku, wytrwale szukający zaczepki. Nie uchyliłem się od porównania Gryphona Scorpio z Accuphase. Brać porównania rzeczywiście należy  także od góry, czyli w konfrontacji nie tylko z dwa razy tańszym, ale też dwa razy droższym. Ale o tym będzie w recenzji wzmacniacza Diablo, bo z jego udziałem doszło do porównania i on się w tych porównaniach kreował.

 

W punktach:

Zalety

  • Dobry odtwarzacz, potrafiący udowodnić przewagę nad tańszymi.
  • Dający silne poczucie autentyzmu i przebojowy styl.
  • Brzmieniowo wypośrodkowany.
  • A więc pozwalający resztą toru i okablowaniem dostrajać się do preferencji słuchacza.
  • Mocne ale nie agresywne, wszystko efektownie przesycające światło.
  • Dzienna atmosfera muzycznych aranży, podkreślająca realizm.
  • Idący temu realizmowi w sukurs brak ocieplania i dosładzania.
  • Nic za plecami, wszystko na dłoni.
  • Muzyka w dużym formacie.
  • Szybka i dynamiczna.
  • Idąca całą parą naprzód.
  • Pełny konkret, żadnej diety.
  • Szczególnie godna podkreślenia wyraźność artykulacji.
  • Zwłaszcza że szczegóły są w pełnej dawce, a się nie narzucają.
  • Podobnie jak pełna dawka przestrzennie rozpostartych sopranów, które nigdy nie kłują.
  • Wysoki poziom indywidualizacji brzmienia.
  • Znakomicie rozdzielczy, mocno bijący i bardzo dobrze odtwarzający prawdziwą perkusję bas.
  • Popisowa reprodukcja fortepianu.
  • Względem tańszych konstrukcji wyraźnie słyszalna większa czystość i otwartość brzmienia.
  • Drabinkowo, czteroszczeblowo uszeregowane przetworniki od AKM.
  • W każdej drabince taktowane własnym oscylatorem i zasilane własnym zasilaczem.
  • Duże banki energii w kondensatorach.
  • Wymuszona konwersja do 32 bity/192 kHz, z której mistrzowskiej realizacji Gryphon jest znany, zwłaszcza że to on ją zapoczątkował.
  • Sekcja analogowa w czystej klasie A.
  • Imponujący, daleki od przeciętności wygląd.
  • Można się zatem tym Scorpio szczycić.
  • Kapitalny wyświetlacz.
  • Efektownie wyglądające podpory wytłumiające wibracje.
  • Perfekcyjny projekt i wykonanie.
  • Made in Denmark.
  • Sławny, bardzo ceniony producent.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Mały pilot bez klawiatury numerycznej i niespecjalnie wygodny w trzymaniu.
  • Brak wyjść RCA.
  • Design preferujący własny firmowy wzmacniacz. (Ale ten jest naprawdę wybitny.)

Sprzęt do testu dostarczyła firma: Audio Klan

Dane techniczne Gryphon Scorpio:

  • Konwersja D/A: 4 x 32 bity/192 kHz Asashi Kensai Microdevices DAC.
  • Łagodna filtracja cyfrowa, pozwalająca osiągać wyjątkowo czyste wysokie tony.
  • Filtr analogowy pierwszego rzędu zasilany srebrnymi kondensatorami.
  • Odizolowane, wykonywane na specjalne zamówienie transformatory toroidalne Noratel – 1x w sekcji cyfrowej i 2x (po jednym w kanale) sekcji analogowej.
  • Ultrakrótkie ścieżki sygnału.
  • Osobne dla każdego kanału zegary kwarcowe o dokładności 0,000005 (pięć milionowych sekundy).
  • Obwody analogowe w czystej klasie A bez sprzężenia zwrotnego.
  • Wewnętrzna regulacja napięcia +/- 20 VDC.
  • Kondensatory pojemności 15 000 mF w kanale.
  • Regulowana jasność wyświetlacza.
  • Pilot.
  • Pasmo przenoszenia:  0,5 Hz – 96 kHz
  • THD: 0,0035%
  • S/N: 103 dB
  • Wyjścia analogowe: 1 x XLR Neutrik.
  • Wyjścia cyfrowe: 1 x SPDIF Neutrik.
  • Wymiary: 13,5 x 48 x 41,5 cm
  • Waga: 9,6 kg
  • Made in Denmark.
  • Cena: 29 599 PLN

 

System:

  • Źródła: Accuphase DP-700, Cairn Soft Fog V2, Gryphon Scorpio.
  • Wzmacniacz: Gryphon Diablo.
  • Głośniki: Audioform Adventure 304.
  • Interkonekty: Tellurium Q Black Diamond XLR, Tonalium Audio XLR.
  • Kable głośnikowe: Nordost Tyr2.
  • Listwa: PowerBase High End.
  • Kable zasilające: Crystal Cable Reference, Harmonix X-DC350M2R, Nordost Frey.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy