Recenzja: Gradient Helsinki 1.5

Odsłuch cd.

Gradient_Helsinki_1.5_16 HiFiPhilosophy

Cóż, jest tylko jeden sposób aby to sprawdzić…

   Ten realizm ma jednak swoją specyfikę, a ta, jak mówiłem, leży na scenie. Byłoby czymś nierozsądnym oczekiwać, że te bardziej niż zwykle odchylone ku sobie głośniki wysoko i średnio tonowe zagrają tak samo jak tradycyjnie wypuszczone z obudów wprost na słuchającego. To słychać. A słychać w sposób specyficzny, trudny do opisania. W sensie czysto fizycznym jest to oczywiście zderzenie dźwięków zogniskowane przed słuchaczem, a więc powinien być to spektakl całkowicie zewnętrzny, każący się oglądać z pozycji poza jego obrębem. Do pewnego stopnia rzeczywiście tak jest i dlatego dobrą rzeczą móc podchodzić do tego obszaru rozgrywki możliwie blisko, czyli siadać w miejscu nieodległym od tego punku zderzenia. Daje to większe poczucie uczestnictwa w spektaklu, o którym na kanwie głośników Zingali pisałem, że pozwalają na całkowite wejście słuchacza w wir zdarzeń, a tutaj tego wprawdzie nie było, ale znajdujemy się na samym obrzeżu, do pewnego stopnia nawet wewnątrz. Nie należy tego mylić z bliskością pierwszego planu. To dwie różne rzeczy. Pierwszy plan może być daleko, ale u dobrych głośników linia życia, tak to nazwijmy umownie, rozciąga się wiele metrów dalej w stronę słuchacza niż linia pierwszego planu, dzięki czemu słuchacz jest na koncercie a nie ogląda go w telewizji. Ale poza samą obecnością dzieje się tu jeszcze rzecz inna i nie mniej ważna. Powiedziałbym nawet, że jest ona w niemałym stopniu niesamowita. Otóż to zderzenie przeciwbieżnych fal dźwiękowych daje odczucie, że na scenie więcej się dzieje. Normalne kolumny, patrzące wprost na nas swoimi głośnikami, stwarzają żywy obraz rzeczywistości (o ile go w ogóle stwarzają, to znaczy o ile pozwala im na to jakość) tylko w stopniu jaki umożliwia im samo nagranie. Wykonawcy najczęściej stoją jak słupy, ale to i tak jeszcze pół biedy, bo zdarza się, że pan inżynier skopał nagranie i poszczególne lokalizacje oraz relacje wielkości źródeł są nieprawidłowe, a najlepsza heca jest wówczas, kiedy pojawiają się brawa i okazuje się, że biją je słuchacze siedzący z tyłu za wykonawcą, z czego by wynikało, że słuchali koncertu siedząc za sceną, przed którą siedzisz tylko ty sam jeden nasz drogi nabity w butelkę nabywco płyty, której panu inżynierowi nie chciało się porządnie nagrać i zmontować, bo miał ważniejsze rzeczy do roboty.

Gradient_Helsinki_1.5_14 HiFiPhilosophy

Wykorzystaliśmy jedyne „nudne” miejsce w Helsinkach, by podpiąć je do systemu…

Głośniki Gradienta nie sprawią oczywiście, że źle nagrana płyta stanie się dobrze nagraną, ale potrafią coś innego – potrafią ożywić scenę. Jest to ich spécialité de la maison. One grają inaczej, bo inaczej są zbudowane. Można tego w pierwszej chwili nie dotrzeć, ale kiedy siądziemy w wieczornym półmroku, zmrużymy oczy i zaczniemy się przysłuchiwać, dotrze do nas po pewnym czasie, że tu wszystko dzieje się trochę inaczej, a kiedy wsłuchamy się jeszcze mocniej, zrozumiemy, że ten dźwiękowy obraz nie jest tak statyczny jak zwykle. Te same utwory zabrzmią odmiennie, bo te zderzające się przed nami dźwięki tworzą coś w rodzaju tanecznego kręgu, postać swoistego wirowania. W dawnych czasach wierzono… Albo nie, zacznę inaczej. Od starożytności zmagano się z zagadnieniem, jak jest możliwe, żeby coś widzieć. Wchodzimy tu w zakres zagadnień filozoficzno naukowych, które określa się wspólnym mianem naiwnego realizmu. Każdy z nas widzi. To oczywiste. Nikt się nie zastanawia, jak to się dzieje. Widzący widzą, ślepi nie widzą, od patrzenia mamy oczy, i już. To samo dotyczy jeszcze bardziej podstawowego aktu istnienia. Jak to się dzieje, że istniejemy, myślimy, kochamy, nienawidzimy? A kto by się tym przejmował, kiedy na obiad jest pieczeń i dobre piwo. Niektórzy się jednak przejmują i mieli od starożytności problem ze zrozumieniem faktu widzenia. Powstała w ramach zmagań z tym zagadnieniem koncepcja, że każdy przedmiot wysyła nieustająco swego rodzaju powłoki, wpadające do naszych oczu. W pewnym sensie to prawda, choć odbijające się od przedmiotów fale świetlne nie są własnym ich elementem (chyba że mamy do czynienia ze źródłem światła), tylko wszechobecnym składnikiem otoczenia. To nawet, kiedy się nad tym zastanowić, staje się oczywiste, bo gdy zabraknie światła, przestajemy widzieć, zupełnie tak samo jak kiedy zamkniemy oczy. Ale oczywiste dopiero po namyśle, a i wówczas raczej tylko od tyłu, to znaczy kiedy już wcześniej to wiedzieliśmy, ale jeszcze żeśmy się nad tym nie zastanawiali.

Gradient_Helsinki_1.5_07 HiFiPhilosophy

…i popłynęła muzyka.

Przywołałem tę dawną koncepcję widzenia jako odrywających się powłok, bo mamy do czynienia z pewną analogią. Zwykłe głośniki, te ukierunkowane wprost na słuchacza, produkują dźwięki coś jakby będące takimi właśnie powłokami. Wędrują te powłoki wprost ku nam i jest to stosunkowo spokojna, stateczna defilada, bo nawet jeśli są potężne i bardzo szybkie, nie powstaje z tego jakaś przepychanka, tumult, kotłowanina, kompletny zamęt. Nawet rockowy koncert czy symfonika orkiestrowa zachowują porządek, co recenzenci zwykli wychwalać, pisząc o dobrze uporządkowanej scenie, separacji źródeł, koherencji i tym podobnych. Niewątpliwie mają rację – w przypadku dobrze zestrojonych głośników tak to właśnie wygląda i tak wybrzmiewa. Ale nie w przypadku Gradientów Helsinki. To nie znaczy, że u nich pojawia się bałagan – o, bynajmniej. Chodzi o to, że u nich więcej się dzieje. Te dźwięki spotykające się przed nosem słuchacza faktycznie tworzą chmurę, a chmury zwykły się kłębić. Kłębienie, wirowanie, muzyczny krąg – te wszystkie określenia stanowią namiastkę tego co tutaj rzeczywiście się dzieje. Nie da się tego jednak dobrze opisać, trzeba tego samemu doświadczyć. Nie wiem czy w każdym pomieszczeniu to się tak samo przejawia, ale u mnie miało postać swoistego ożywienia, w porównaniu z którym dźwięk normalnie skonstruowanych głośników jest bardziej statyczny i uspokojony. Można go nazwać normalnym, bo faktycznie jest normą, chociaż tuby grają inaczej od zwykłych głośników dynamicznych, a wstęgi jeszcze inaczej. U Gradientów Helsinki jest to coś jeszcze innego: wrażenie jakiegoś wzmożonego ruchu, ogólnego ożywienia, większego dziania się i roztaczającego się nieustannie przed nami wzmożonego względem normalnych spektaklu. Tu jest odmiennie, bardziej w sensie scenicznym dynamicznie. A zarazem jest tutaj scena sięgająca obrębem nas samych, a przy tym będąca obszarem który się dobrze ogląda z wielu miejsc na widowni, tak więc nie jest to spektakl wielu aktorów dla jednego widza, tylko dla dużo liczniejszej widowni.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

5 komentarzy w “Recenzja: Gradient Helsinki 1.5

  1. sebna pisze:

    Bardzo ciekawa propozycja. Nietuzinkowy wygląd i nietuzinkowe brzmienie. Z pewnością z chęcią kiedyś posłucham jak się nadarzy okazja.

    Pozdrawiam

  2. Daniel Duda pisze:

    Zapraszam – u nas są zawsze gotowe, by zaskoczyć kolejnego entuzjastę dobrego brzmienia. Daniel z Fusic

  3. sebna pisze:

    Bardzo dziękuję za zaproszenie, choć szanse na skorzystanie są niestety nieduże bo odległości z Dublina to nie do końca przysłowiowy rzut beretem.

    Za to w najbliższej przyszłości będę miał okazję posłuchać Vandersteenów :).

    Pozdrawiam

  4. Kris pisze:

    Słuchałem tych kolumn kilkakrotnie z różną elektroniką , ale jak do tej pory u mnie zagrały najlepiej- na monoblokach na podwójnych 845 z sterującą 300B – i dlatego właśnie je zamówiłem.
    Pozdrawiam
    Krzysztof

  5. Krzysztof pisze:

    Mam te kolumny ponad połowę roku, grają z Accu, monoblokami na 845 z sterującą 300B, okablowaniem Harmonix i Acoustic Revive . To co prezentują to wielka klasa , obłędny dźwięk, który daje ułudę koncertu na żywo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy