Recenzja: Dynaudio Contour S3.4 Limited Edition

Dynaudio_Contour_S3.4008_HiFi Philosophy    Czasami pojawiają się wyzwania, a ściśle biorąc każda recenzja aparatury audio je stanowi, ale wyzwania różne bywają. Te zwyczajne, codzienne, to próba przelania na papier zawisającego w powietrzu dźwięku, co z uwagi na drugorzędną rolę słuchu w ludzkim procesie poznawczym (aczkolwiek pierwszorzędną w komunikacyjnym) zmusza do borykania się z ograniczeniami i niejednoznacznością form opisowych. Znacznie łatwiej wyrażać emocje i opisywać kształty czy widoki, a obraz dźwiękowy właściwie dopiero wraz z audiofilizmem doczekał się szerszego słownictwa, wyśmiewanego i wypukiwanego w główkę przez dyletantów. Ale na tym między innymi dyletantyzm polega, że śmieje się jeden taki bez zastanowienia, produkując swój rechot jedynie ku uciesze własnej oraz innych sobie podobnych. Oczywiście opisy w odniesieniu do konstrukcji dźwiękowych już wcześniej istniały, jako rodzaj gwary pomiędzy zawodowymi muzykami i wytwórcami instrumentów oraz stroicielami, ale był to świat hermetyczny i język ściśle zawodowy, z którym szersze grona nie miały kontaktu, o ile ktoś nie pofatygował się na próbę orkiestry albo nie gawędził ze stroicielem fortepianów. Może ewentualnie dawniej, w XIX wieku i wcześniejszych, kiedy wielu ludzi muzykowało, język dźwiękoopisowy bardziej był znany.

Tym razem jednak sprawa ma także inne tło komplikujące, podnoszące rangę wyzwania. Kolumny są bowiem jubileuszowe i zgodnie z tym ponoć znakomite oraz stanowiące oczko w głowie zarówno producenta jak i dystrybutora; a przede wszystkim zostały już wykorzystane w recenzji wzmacniacza Accuphase E-470, a tam zawarte opisy wywołały oburzenie niektórych osób z nimi zaznajomionych oraz jednego posiadacza. Zarzucono mi, że nie znalazłem ich dostatecznie ciepło, słodko i przyjaźnie grającymi, tylko coś było o forsownej górze i wyrazistym brzmieniu, a to jak nie one. Dobrze, wrócimy do tych rozbieżności w dziale o brzmieniu i obiecuję niczego nie pominąć, a teraz rzućmy okiem na powierzchowność i zajrzyjmy do środka.

Najpierw jednak słówko o producencie, bo o nim jeszcze nie było. Duńske Dynaudio to powstały w 1977 roku fragment też duńskiego TC Electronic, skupiającego także matki Tannoy i TC-Helicon. Firma, będąca wytwórcą kolumn i monitorów, jest znana jak mało która; głównie za sprawą bardzo dużej produkcji, a więc i rozpoznawalności. Ale liczne nagrody też jej nie omijały, a zdaniem niektórych ma swój styl, polegający na kontrastowości i dość wyrazistym brzmieniu. Osobiście tego nie potwierdzam, ponieważ goszczone onegdaj także jubileuszowe (w odniesieniu do innego jubileuszu) monitory Contour zupełnie w ten sposób nie grały, za to częstowały piękną przestrzenią. Regułą jest za to, że kolumny od Dynaudio mają smukłą sylwetkę, ale to nic również nie znaczy, bo Raidho też mają, także są Duńskie, a jakością i uniwersalizmem brylują. Można do tego dorzucić, że nie jest Dynaudio firmą składającą w całość cudzie głośniki z zamówionymi na zewnątrz obudowami, dodając co najwyżej własną zwrotnicę oraz historię o wyjątkowym zestrojeniu. Zarówno głośniki jak i obudowy powstają u nich, tak więc za wszystko biorą odpowiedzialność. A mimo takich czy innych historii o brzmieniu oraz tego pełnego brania odpowiedzialności, firma się rozrastała i potężniała, a w efekcie należy do wielkich, rządzących. Jednych to cieszy, bo obiecuje jakość za niższą jednostkowo cenę, a inni kręcą nosami, bo ich zdaniem wybitna kolumna czy monitor może powstać tylko w małej manufakturze pod czujnym uchem i okiem zarządzającego nią mistrza.  Za chwilę będziemy to weryfikować, ale wcześniej o budowie i powierzchowności.

Budowa

Dynaudio_Contour_S3.4010_HiFi Philosophy   Głośniki należą do serii Contour, zdaniem samego producenta najpopularniejszej. Oparto je na klasycznej formie konstrukcyjnej, czyli wysokotonowcu i dwóch szerokopasmowcach, z których jeden bierze środek a drugi dół. Względem tych normalniejszych Contour, czyli nie będących limitowanymi i rocznicowymi, zastosowano udoskonalony tweeter z serii Esotec, zaopatrzony w dwa magnesy neodymowe i dodatkową warstwę wierzchnią kopułki, nakładaną w procesie Precision Coating, dzięki której „znane z pięknego, miękkiego brzmienia wysokie tony głośników Dynaudio stają się jeszcze piękniejsze”. Poza tym zmieniono wewnętrzne okablowanie, zastępując zwykłą miedź wysokiej klasy beztlenową, a także usztywniono obudowę, nasączając płyty MFD gęstą substancją usztywniającą, po aplikacji której są one według producenta w stanie wytłumić najmniejszy nawet rezonans. Walka z tymi rezonansami jest tak nawiasem zawarta już w samej koncepcji modelu Contour, a składa się na nią zarówno pełne odizolowanie od ewentualnych drgań zwrotnicy, jak i zawieszenie wszystkich głośników na osobnym panelu przednim, odseparowanym od reszty obudowy i dokręcanym śrubowo z odpowiednią izolacją antywibracyjną. Dochodzi do tego ustawienie na własnych podstawkach zaopatrzonych w kolce oraz dodatkowa separacja tweetera, co razem składa się na pełny zestaw antywibracyjny, mający zapobiegać wszelkim zakłóceniom rezonansowym. Do tego taka uwaga z mej strony, że obudowa faktycznie jest ciężka i bardzo sztywna, a jej odpowiedź na badawcze stukanie krótka, stosunkowo niska i głucha.

W zwrotnicy pracują wysokiej klasy kondensatory ceramiczne Mundorfa z serii Thin Film Ceramic, oraz rezystor o wybitnie liniowej charakterystyce, poprawiający czystość wysokich tonów. Głośniki średnio i niskotonowy mają charakterystyczne dla Dynaudio bardzo lekkie kosze ze stopu aluminium o ażurowej konstrukcji oraz cewki nawinięte drutem aluminiowym (celem szybszej odpowiedzi impulsowej), a membrany wykonano z kaptonu i polimerycznego krzemianu magnezu (MSP).

Wszystko to razem ma skutkować dźwiękiem o lepszym od standardowego wypełnieniu i całościowej kulturze, a przede wszystkim pozwolić połączyć cechy tak przeciwstawne, jak brzmienie ciepłe i miłe z całkowitą transparencją tudzież precyzją. Ma też pozwolić na znacznie głośniejsze podawanie sygnału bez żadnych dających się usłyszeć zniekształceń.

Niektórzy uwielbiają ich wyraziste soprany, inni nie trawią...

Niektórzy wprost uwielbiają ich wyraziste soprany…

Zestaw głośników jest charakterystyczny dla konstrukcji 2,5 drożnej, ale ich rozstawienie już nie, ponieważ wysokotonowy umieszczono na dole. Ma to poprawiać zarówno scenę, w sensie prawidłowego jej zawieszenia, jak i wyskalowywać właściwie gabaryty samych dźwięków, tak by nie budowały postaci ani za dużych, ani zbyt małych; ale główną tego dolnego usytuowania tweetera rolą jest wyrównywanie charakterystyki czasowej.

Z tyłu, na średniej wysokości i bliżej dołu, umieszczono bass-reflex o sporym przekroju, który w przypadku ustawienia mniej niż pół metra od ściany za kolumnami powinien zostać zatkany dołączoną zatyczką z pianki. Terminale przyłączeniowe są pojedyncze, za to najwyższej jakości, od WBT.

Całość jak zwykle jest smukła i dosyć wysoka, a metalowy panel przedni z głośnikami ma charakterystyczny dla Dynaudio wykrój. Forniry oferowane są są luksusowe, a do wyboru mamy wzory mocca, bubinga, orzech i jednolitą czerń, a wszystkie wykończone na wysoki połysk warstwą lakieru fortepianowego. Całość prezentuje się zgrabnie i elegancko, przywodząc na myśl wyższą cenę niż faktycznie żądana, czyli  24 900 PLN, Jaki natomiast dźwięk z tej elegancji się niesie, już opowiadam.

Brzmienie

 

Oto:

Oto: Dynaudio Contour S3.4 Limited Edition

 W opisie brzmienia zacząć musimy od powrotu. Bo już tych kolumn słuchałem, w torze z badawczego punktu widzenia wysoce reprezentatywnym, a więc wiele o ich brzmieniu mówiącym, a także  kontrowersje rodzącym, jako że relacja z tego odsłuchu wywołała gwałtowne reakcje czytelników. Przypomnijmy w czym rzecz.

Tor składał się z odtwarzacza Accuphase DP-700 i wzmacniacza zintegrowanego Accuphase E-470, a sam odsłuch rozbity został na dwa etapy, cezurą których było zasilanie wzmacniacza żyłą gorącą po prawej i po lewej. Wracam do tej tematyki raczej bez entuzjazmu, ponieważ stanowi niewątpliwą komplikację, ale opisując wówczas wzmacniacz E-470 czułem się w obowiązku przedstawić jego różne granie w zależności od orientacji w kablu. Bo też całkiem inne to były style, bynajmniej nie takie, że ten świetny, a ten do bani; a przy okazji okazało się też, jak różnie grać mogą podpinane do niego nasze tytułowe Dynaudio Contour S3.4LE. Przypomnę przeto, że z żyłą gorącą po prawej (a więc nominalnie poprawnie) system grał znacznie chłodniej, w sposób wyrazisty, kontrastowy, chropawy bardziej niż gładki i z ofensywną górą. Ofensywną do tego stopnia, że satysfakcję sprawiło leciutkie wycofanie sopranów regulatorem tonu wzmacniacza (naprawdę minimalne), podobnie jak wysoce satysfakcjonujące było znacznie pokaźniejsze dodanie basu. W tym ustawieniu i tak zasilany tor grał z dość mocnym wyrazem chłodu oraz pogardy dla słodko-ciepłych upiększeń. Nie zimno i nie uszczypliwie, ale w sposób temperaturowo neutralny i uczuciowo zdecydowanie bardziej refleksyjny oraz kontestujący niźli pogodny i radosny. Powiedzmy jeszcze inaczej: temperaturę oszacowałbym na jakieś 15-20 stopni, a światło było dzienne, ale z niebem przykrytym chmurami, choć nie pozbawionym przebijającego przez nie jasnego oświetlenia. Taka stonowana biel wraz z umiarkowaną temperaturą oraz wszechobecnym, przesycającym wszystkie dźwięki powietrzem, dawała atmosferę świeżości i pozostawania w plenerze, a nie duszności zamkniętych pomieszczeń, natomiast wiatr z lekka chłodzący skórę wraz z lekkim chłodem ludzkich głosów budował atmosferę refleksji, chłodniejszego oglądu rzeczywistości i raczej zastanowienia nad światem niż radosnego w nim przebywania.

Ten rodzaj uczuciowości bardzo jest mi bliski, toteż odnajdywałem się w nim natychmiast i mimo pewnych kłopotów ze stereofonią, a wraz z tym konieczności siadania daleko od głośników, słuchanie muzyki elektronicznej, a nade wszystko rockowej, sprawiało dużą satysfakcję. Bo powiedzmy otwarcie: rock i ocieplanie zupełnie do się nie pasują. Buntować się w słodkiej ciepłocie? Czyli co – rewolucja w torcie i na paterze z ciastkami? Albo może w gorącej czekoladzie z pianką? Takie coś to karykatura i nie po to rockmani „brudno” stroją gitary i graną połamane akordy, by miało wyjść  z tego coś w tym stylu. Wycie wilka, syk węża i skowyt cierpiącej duszy, to dźwięki pozbawione ciepła i nie przepojone słodyczą.

Jak na model limitowany przystało, jakość wykończenia stoi na najwyższym poziomie.

Jak na model limitowany przystało, jakość wykończenia stoi na najwyższym poziomie.

Napisałem już kiedyś, że systemy absolutnie szczytowe potrafią dźwignąć się ponad tą dychotomię, to znaczy rozróżnienia ciepłe-zimne i cierpkie-słodkie ich nie dotyczą, bo one operują jakby samą energią, która potrafi przybierać dowolne wartości z tych skal. Ale takie systemy kosztują krocie i nie o nich teraz mówimy. Te zwyklejsze z reguły mają jakąś manierę – cieplejszą lub chłodniejszą; nie mają jej jednak (i na szczęście!) recenzowane właśnie głośniki Dynaudio, bo zaraz potem odwróciłem żyłę w kablu (a ściślej zmieniłem kabel zasilający), a wówczas system Accuphase zagrał poprzez nie ciepło, przyjaźnie, słodkawo i wciąż z tą podwojoną dawką powietrza, co okazało się wybornym połączeniem. Zagrał też ciemniej i w sposób wyczuwalnie silniej naprężający dźwięki, a całościowo w atmosferze bardziej intymnej i bardziej domkniętej; ze światłem jak ze świec czy żarówek, a nie słońca przez chmury. I to znów było świetne, chociaż mniej pasujące do rocka, kiedy brać go na dziko i ostro. Za to reszta muzyki łasiła się i przymilała, a nuty ze srebrnych i chłodnawych stały się ciepłe i złote. Wraz z nimi ozłociły się głosy i połyskując tym złotem na cieniach tła i pośród ogólnej atmosfery gęstości, obdarowywały zmysłowym czarem. To w żadnym razie nie była skrajna postać takiego stylu grania, a tylko lekki ukłon w jego stronę, ale wraz z tym dodanym powietrzem przyjemność jakby się podwajała i słuchać tego było można bez cienia skargi na świat jako taki i samo brzmienie systemu. Nie był to czysty relaks, ale na pewno ta milsza strona mocy i muzyka jak przy kandelabrach, a nie w blasku księżyca ponad zimowym pejzażem.

Te dwa opisy brzmienia, a ściślej zapewne ten pierwszy, bardzo zirytowały pewnego posiadacza, jak również grono osób zaznajomionych z brzmieniem Dynaudio Contour 3.4LE, czemu wyraz dano w komentarzach, gdzie odnalazłem też zdanie: „Nie znam kolumn równie słodko i ciepło grających”.

Pomijając nawet fakt, że od najsłodszych i najcieplejszych sam dałbym zaraz drapaka, bo przecież byłyby jawną deformacją rzeczywistości, w żadnym razie nie mogę się zgodzić z opinią, iż Dynaudio Contour 3.4LE przystają do tego opisu. One są na brzmienie otwarte, to znaczy chętnie i bez własnych dodatków pokażą co tor umie, ale jeżeli już je „oskarżać” o jakieś własne dodatki, to raczej o sopranową otwartość bez prób jej umilania, a także o szczegółowość sięgającą technologiczności, a także chropawe czytanie tekstur, a nie ich wygładzanie. Inaczej mówiąc, to są niewątpliwie świetne głośniki, dla których technologia nie stanowi ograniczeń i które stylu własnego właściwie nie mają, a jak już się upierać, to jest nim sama technologiczna biegłość. Zarazem dodać muszę, że pewne ograniczenia mieć muszą, a wyznacza je sama średnica głośników. Cudów nie ma i fizyka musi pozostać fizyką. Nie da się wyciągnąć z czternastu centymetrów średnicy membran tego co da się z trzydziestu, a chwyty w stylu napylania diamentem tutaj nie znalazły zastosowania. Niemniej stosunkowo niewielkie membrany, wspierane solidnym bass-refleksem, potrafiły generować grzmot całkiem jak tektoniczny i dlatego tak przyjemne było podkręcenie basu we wzmacniaczu. Nie tylko zatem biegłość techniczna, ale też dużej klasy uniwersalizm tym Dynaudio Contour 3.4LE został wszczepiony.

Po podłączeniu tak wyjątkowego modelu od znakomitego producenta, dużo można  sobie obiecywać.

Po podłączeniu tak wyjątkowego modelu od znakomitego producenta, dużo można sobie obiecywać.

Porzućmy teraz wspomnienia i spory z czytelnikami, przechodząc do spraw nowych. A nowy był odsłuch wczorajszy, czyli wieczór przy gramofonie. Początkowo zamierzałem słuchać z odtwarzaczem i nawet troszkę słuchałem, ale myśl taka mnie naszła, że po co tracić czas na rzeczy pomniejsze, skoro stoi i nudzi się gramofon aż prawie za sto tysięcy z najlepszą wkładką Ortofona. Bo jeśli mamy w recenzji pokazać, co te Dynaudio Contour 3.4LE naprawdę potrafią, to najlepiej będzie przejść od razu do niego. Własny tor lampowy przy okazji i tak się pokaże, wspierany tutaj dostarczonym przez dystrybutora przedwzmacniaczem gramofonowym Octave, także nawiasem mówiąc lampowym. Tak więc rozsiadłem się wygodnie, winyle obok złożyłem i dałem nura w świat analogu oświetlanego lampami. Świat dawny, a wciąż najlepszy.

Brzmienie cd.

I w tym wypadku nie było pomyłki - Contour 34S generują przebogaty spektakl muzyczny!

I w tym wypadku nie było pomyłki – Contour 34S generują przebogaty spektakl muzyczny!

Tym razem zacznę od sceny, bo o niej jeszcze nie było. Firmowy przedwzmacniacz HiFiPhilosophy oraz firmowa końcówka najwyraźniej wpływają na głośniki od Dynaudio w sposób każący im grać daleko z tyłu za swoją linią. Tak było w przypadku monitorów Contour i tak samo tym razem z podłogówkami. A trzeba przyznać, że jest to sposób wyjątkowo spektakularny i już za pierwszym razem byłem pod dużym wrażeniem. Kompletność oderwania i głębia odsunięcia, a w efekcie spektaklu jakby z głośnikami w ogóle nie związanego, dawała silne poczucie magii i niezwykłości. W największym stopniu tym razem dotyczyło to nisko usadowionych tweeterów, najbardziej odległych od sopranowych popisów Marii Callas ze 180 gramowego winylu. A przy okazji się okazało, że system bardzo różnicuje płyty, a tak naprawdę nagrania, dobitnie podkreślając różną jakość nawet z jednego krążka. Sopran Callas w przypadku tych gorszych wyraźnie był pikantniejszy oraz przestrzennie spłaszczony do dwóch wymiarów, a na lepiej nagranych przestrzenny i pięknie otwarty, bez żadnych wyostrzeń. Jednocześnie mnie smutek ogarnął, że nawet na tych najlepiej zrealizowanych ma cokolwiek za chude brzmienie, lecz nie dlatego że system czy głośniki coś miały nie takiego, tylko skutkiem odchudzenia samej śpiewaczki. Mam box wielopłytowy złożony z pirackich nagrań, zrobionych podczas tournée  Marii po Ameryce Południowej w drugiej połowie lat czterdziestych, gdy była jeszcze tęga niczym Montserrat Cabale czy Joan Sutherland. Nie wiem czy te piratujące magnetofony trzeba było ukrywać, czy też jawnie stały gdzieś na widoku, ale jakość jest straszna, niemniej kilka realizacji pozwala usłyszeć, czy może raczej domyślić się, jakim wtedy Maria dysponowała głosem. Ten późniejszy był ledwie cieniem tamtej pełności, potęgi i blasku, za to figura śpiewaczki, podkreślana urodą, bardziej pasowały do scenicznych popisów w sensie wizualnym. Niewątpliwe jest katastrofą, że z tych najlepszych dla niej lat 40-tych zachowały się tylko strzępy, podobnie jak katastrofą jest, że Enrico Caruso i Peter Anders też zachowali się jako tako tylko w pojedynczych nagraniach, chociaż w przypadku tego pierwszego decydowała o tym sama chronologia.

Wracając do głośników. Owa scena daleko z tyłu w przypadku utworów rockowych i wielkiej symfoniki, a także co potężniejszych partii muzyki elektronicznej, potrafiła sięgnąć samego słuchacza w sensie odczuwalnych na skórze wibracji, ale wszystko co nie niosło aż takiej energii, działo się pomiędzy metrem a sześcioma na głąb za głośnikami. Ale działo się pięknie, dynamicznie i z obiecywanym przez producenta dobrym wyskalowaniem. Zarówno zawieszenie lokowało się na prawidłowym poziomie, jak i w większości wykonawcy ukazywali się w prawidłowych proporcjach. Tylko nieliczne płyty częstowały powiększonymi, czego na pewno nie można zwalać na same Dynaudio.

Chciałbym teraz raz jeszcze bliżej odnieść się do rodzącej kontrowersje postaci sopranów wraz z kwestią ciepła oraz słodyczy. Otóż nawet w przypadku gramofonu – i to nie byle jakiego – pojawiała się sopranowa pikanteria, chociaż wyłącznie jako obraz treści nagrań a nie obraz stylu samego systemu. Głośniki Dynaudio Contour 3.4LE posiadają genetycznie wszczepioną w tweeter umiejętność wszechstronnego obrazowania, nie pomijającego także obrazów o ostrych rysach. Nie są to w żadnym razie kwiki słabego technicznie głośnika, ale także nie styl usiłujący każdą ostrość stępić i zamaskować.

Choć należy podkreślić jedną rzecz - te kolumny raczej nie zdadzą egzaminu w twardo grających systemach.

Choć należy podkreślić jedną rzecz – te kolumny raczej nie zdadzą egzaminu w twardo grających systemach.

Fakt, że sam producent powiada o swoich wysokotonowcach, iż „znane są z miękkiego brzmienia” tego faktu nikomu przysłonić nie powinien, aczkolwiek są niewątpliwie możliwe do zorganizowania tory dźwiękowe, które ową otwartość interpretacyjną głośników Dynaudio Contour 3.4LE mogą nakłonić do samego łagodnego brzmienia, właśnie za sprawą ich uniwersalności. Nie mamy tu bowiem do czynienia z nierzadką a jakże przykrą sytuacją, kiedy jakieś słuchawki czy głośnik sopranowo zawodzą, w sensie zbytniej pikanterii i reprodukcji świszczących oraz uszczypliwych. Rocznicowe Dynaudio same z siebie nie są sopranowo ani trochę ułomne, niemniej pisanie o nich, że są na górze szczególnie miękkie czy łagodne, z równą pewnością nie obrazuje ich stylu. W rzeczy samej pozostają otwarte i gotowe w pełni wyrażać treść nagrań; ani ich nie upiększając, ani nie łagodząc. I to jest ich niewątpliwą zaletą, ponieważ kultura własna pozwala im to obrazowanie czynić zarówno odpowiednio złożonym, jak i nie skazić żadnymi własnymi ułomnościami. To są po prostu soprany wysokich lotów, pozwalające czerpać wieloraką satysfakcję. Nie takie najlepsze na świecie, ale z tych bardzo już dobrych i nie mających wad wrodzonych, przy wspomnianej gotowości zobrazowania każdego stylu prezentowanego przez podany materiał.

Co do natomiast ciepła i słodyczy: – Nie, w żadnym razie nie są to kolumny najcieplejsze i najsłodsze jakie słyszałem. I bardzo to jest dobre, bo głośnik nie powinien przypominać drożdżowej babeczki prosto z pieca. Osobiście lubię ciepło, chociaż chłód także lubię, natomiast słodycz w dużych porcjach odniesiona do muzyki mnie drażni. W przypadku tych Dynaudio nie byłoby wprawdzie zmartwienia, ponieważ super są szczegółowe, wyraziste i pompujące w dźwięki dużo powietrza a z nim świeżości, ale w sumie to dobrze, że nie są przesadnie słodkie ani ciepłe. Niemniej z gramofonem grały niewątpliwie dość ciepło, a nuta słodyczy się przewijała. Doposażone wspomnianą szczegółowością, wyraźnością, dokładnością rzeźbienia tekstur oraz powietrzem w dźwięku wszechobecnym, oferowały bardzo atrakcyjny obraz brzmieniowy, którego największymi zaletami wcale nie były jednak ciepło ni słodycz. Atutami w pierwszym rzędzie były dynamika, energia, koloryt i sztuka naśladowania rzeczywistości. Kiedy na płycie Franka Sinatry wchodziły instrumenty dęte, to było naprawdę to, a ich dźwiękowy obraz bliski był naturalnemu. Dmuchanie, wizualizacja metalu i ta niesamowita przyjemność, kiedy wysokie dźwięki są samą przestrzenną energią a nie płaskawym jękiem… To była naprawdę uczta. Orkiestra dęta w samochodowym radiu albo jakiejś innej marnej aparaturze? W telewizorze czy tanim systemie? To koszmar czystej wody i z mojej strony całkowity brak zrozumienia, komu i do czego takie coś może służyć. Sam odbieram to jako mękę i natychmiast ściszam, wyłączam, wychodzę. Ale saksofon, trąbka czy atak puzonów ukazany jakimi są naprawdę – to całkiem co innego i czysta przyjemność, zwłaszcza że w aparaturze można trochę ich siłę głosu poskromić, bo prawdziwy saksofon w małym pomieszczeniu potrafi wysadzić z fotela i uszy przedmuchać na wylot.  Sam Sinatara był zaś w większości nagrań bardzo wyeksponowany, a w efekcie trochę za duży, a także faktycznie ciepły i lekko słodkawy. Nie umiem powiedzieć, czy był trochę za ciepły, bo nie słyszałem go w realu, ale może odrobinę. W każdym razie było to ciepło z tych przywołujących realizm a nie przesadzonych, a barwa instrumentów dętych oddana prawidłowo, z minimalnym tylko przejściem na stronę ciepła. W połączeniu z fantastyczną energią i skokami dynamiki pozwalało to słuchać z zaangażowaniem zgoła koncertowym, choć nie są to głośniki na miarę wielkich tub Avantgarda czy wielkich Zingali. Jednak utrata mocy w sensie wszystko ogarniającej wibracji jest u nich nieznaczna i pozwalająca w pełni angażować się w koncert. Zapominamy o technice i pozostaje sama muzyka, a ta swój żywy obraz reprodukuje ze znawstwem przedmiotu oraz niemałym impetem. Zarówno siła dmuchania, jak i moc basu są zupełnie wystarczające, by dać obraz prawdziwej, żywej muzyki.

W delikatniejszych aplikacjach sprawdzą się jak mało które. Godne polecenia głośniki!

W delikatniejszych aplikacjach sprawdzą się jak mało które. Godne polecenia głośniki!

Gramofon to oczywiście ułatwiał i w sumie dlatego go wykorzystałem. Pompował energię z siłą widlastej V szóstki i jazda stawała się ostra. Jej najprzyjemniejszym składnikiem był zaś wielki bąbel dźwiękowej energii, pulsujący z tyłu za kolumnami i sięgający chwilami słuchacza. Przy dobrych nagraniach powodujący silne „Ach!”, że aż ciarki i dotyk magii. Głębia sceny szła o lepszą z głębią samego dźwięku, a nade wszystko miało się to rozkoszne i przejmujące uczucie obcowania z tworem niecodziennym; z kreacją innej rzeczywistości, której niezwykła postać zapraszała do świata nieobecnych na co dzień wrażeń, otwierając bramy innego wymiaru. Bo jest coś takiego, przyznacie, że muzyka staje się całym światem, a ta produkowana przez gramofon o wiele prędzej od innych. Łatwość otwarcia własnego uniwersum, coś jakby poszerzenia przestrzeni, mają te gramofony sobie tylko właściwą i trzeba będzie to kiedyś dokładniej zanalizować.

Podsumowanie

Dynaudio_Contour_S3.4001_HiFi Philosophy    Czym są te rocznicowe Dynaudio Contour S3.4LE?  Przede wszystkim zaproszeniem do tego innego świata, zwłaszcza dla posiadaczy gramofonów, chociaż nie tylko. Bardzo często, bo sam to parę razy bez celowego działania zorganizowałem, są głębokim tchnieniem muzyki, bynajmniej nie ubranej w same szaty ciepła i słodu, ale też powietrznej magii i głębi oddechu. Są dużą dawką energii i realizmu. Są pięknem strun i głosów, ożywioną przestrzenią i sceną bardzo daleko idącą. Są teatrem muzyki w pokazowym wydaniu, gdzie technologia zamienia się w radość a nie walkę z ograniczeniem. Przy swojej umiarkowanej cenie oferują świetny wygląd i prawdziwe otarcie o luksus, bo te forniry naprawdę są przednie, a forma wizualna wysmakowana. W dodatku miejsca zabierają niewiele i do ustawienia trudne nie są, chociaż brać trzeba pod uwagę, że czasami lubią dalekie ulokowanie słuchacza. Za to na nawet niezbyt szerokiej bazie stereofonicznej bardzo dobrze się odnajdują, a zatyczki bass-refleksów umożliwiają stawianie pod ścianą, chociaż to zawsze kompromis i lepiej go unikać. Wbrew napierającym ze stron wielu sugestiom nie napiszę natomiast, że są to kolumny przede wszystkim milusie i słodkie, bo zupełnie tak ich nie odebrałem. Są realistyczne, wyraźne i dokładnie obrazujące, a ciepło, słodycz i sopranowy spokój biorą od toru a nie z własnych zasobów. We własnym repertuarze mają natomiast charakterystyczną dla Dynaudio głęboką przestrzeń za linią ustawienia, i to jest jeden z ich najmocniejszych walorów. A mówiąc całkiem ogólnie – dużo da się z tych Dynaudo Contour wycisnąć, także solidny bas o sile grzmotu oraz wspomniane ciepło i słodycz; a przestrzeń, spójność i technikę dźwiękowego rysunku dają same od siebie. Biorąc pod uwagę wygląd i wykończenie, za te pieniądze naprawdę sensowna oferta. Konkurencja jest wprawdzie silna i liczna, ale gdzie teraz jej nie ma.

 

W punktach

Zalety

  • Żywy obraz muzyczny.
  • Precyzyjne obrazowanie.
  • Porządny zastrzyk energii.
  • Otwartość na różne style prokurowane przez różne tory.
  • W tym gotowość do grania ciepłego i słodkiego, ale także chłodnego i refleksyjnego.
  • Popisowa głębia sceniczna.
  • Skłonność do grania za linią głośników.
  • Dobra kalibracja wielkości dźwięków i prawidłowe zawieszenie sceny.
  • Wybitna szczegółowość.
  • Chropawość tekstur.
  • Dotyk muzyki na skórze.
  • Potrafią zorganizować potężny bas.
  • Dobra spójność.
  • Nietrudne do ustawienia i napędzenia.
  • Dobra szybkość narastania i dobre podtrzymanie dźwięku.
  • Niezła stereofonia.
  • A nade wszystko wejście w świat muzycznej magii.
  • Smukłe.
  • Piękne forniry.
  • Staranne wykonanie.
  • Porządne okablowanie wewnętrzne i poprawiony tweeter.
  • Dobrze zaprojektowana zwrotnica w oparciu o kondensatory Mundorfa.
  • Własna podstawa antywibracyjna i sztywna obudowa o grubych ścianach.
  • Od producenta ze światowej czołówki.
  • Made in Denmark.
  • Limitowana edycja, a więc szczególna jakość.
  • Polski dystrybutor.
  • Rozsądna cena.

 

Wady i zastrzeżenia

Nie wypełnią dźwiękową wibracją dużego pomieszczenia.

Nie należy oczekiwać, że złagodzą ostro brzmiący system.

 Sprzęt do testu dostarczyła firma:

Eter Audio

 

 

 

Dane techniczne:

  • Czułość: 86 dB
  • Rekomendowana moc wzmacniacza: > 30 W dla małych przestrzeni; > 70 W dla średnich; > 130 W dla dużych.
  • Dopuszczalna moc sygnału ciągłego: <270 W.
  • Impedancja: 4 Ω.
  • Pasmo przenoszenia: 35 Hz – 25 kHz (+/- 3 dB).
  • Pojemność obudowy: 44 litry.
  • Konstrukcja: 2-drożny bass-reflex.
  • Punkt podziału: 2000 Hz.
  • Stromizna: 6 dB na oktawę.
  • Waga:  33,3 kg.
  • Wymiary: 357 x 1226 x 366 mm.
  • Cena: 24 900 PLN.

 

System:

  • Źródła: Accuphase DP-700 SACD, Nottingham Dais z wkładką Ortofon Anna.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III
  • Przedwzmacniacze gramofonowe: Divaldi, Octave Phono Module.
  • Wzmacniacz zintegrowany: Accuphase E-470.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Interkonekty: Crystal Cable Absolute Dream, Sulek Audio, Tara Labs Air1.
  • Kabel głośnikowy: Crystal Cable Reference, Sulek Audio.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

15 komentarzy w “Recenzja: Dynaudio Contour S3.4 Limited Edition

  1. Adam K pisze:

    Panowie, jak sądzicie, czy po wejściu modelu Audeze LCD-4 jest szansa, że cena „trójek” spadnie?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Na razie wzrosła. Już trudno kupić po starej cenie.

    2. kabak1991 pisze:

      Było 7 i pół a teraz jest 9, do reszty rozum postradali wariaty. Wariaty rozum postradały – masło maślane 😉

  2. Adam K. pisze:

    Boże, ktoś wbił nóż w moje serce! Cieszyłem się, że do Gwiazdki może uzbieram na LCD-3, licząc że sklep spokojnie opuści z 7,5 tys., tymczasem faktycznie macie rację, cena wzrosła do 9 tys.! Inaczej niż skandalem tego nazwać nie można!

    1. Maciej pisze:

      Drogi Adamie, daj sobie spokój z nimi. Nie pozwól by czyjaś pazerność psuła Twoje nerwy. To tylko słuchawki. Keep Calm and Choose Another One.
      Nasze uszy mają zdolność akomodacji do warunków, podobnie jak oczy. Tańszy model, tylko nieznacznie gorszy może przynieść równie dużo radości z odsłuchów.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Tak ćwiczę z różnymi modelami dzień po dniu, a dźwięk Sony MDR-R10 ni cholerę nie chce z żadnych wyskoczyć. Ale w przypadku Audeze LCD-3 o zastępstwo niewątpliwie jest łatwiej, chociaż też nie do końca. Inna rzecz, że te słuchawki potrafią się znacznie różnić od egzemplarza do egzemplarza, co powinno skłaniać przyszłych nabywców do uważnego odsłuchu przed zakupem.

        1. Maciej pisze:

          Słuchałem dość wnikliwie LCD X i rozczarowały mnie przy prezentacji wokali i instrumentów smyczkowych – wypadły matowo. Napęd: SoulNote SD300 – klasyczny tran i klasyczny dac na pokładzie, ale wydajne prądowo combo.
          HE6 za to mnie olśniły troszkę:)

          1. Piotr Ryka pisze:

            LCD-X jeszcze uważnie nie badałem, ale na wyjściach głośnikowych Audiona grały w Premium Sound fantastycznie, chociaż LCD-3 grały jeszcze lepiej.

    2. Patryk pisze:

      Polecam takze Pandore Hope VI(wspaniale,ale inny komfort i dzwiek) lub Audeze XC.(jak masz pieniadze)
      Audeze XC to magia i sa to dla mnie najlepsze sluchawki.(a znam tez inne i jeszcze drozsze)
      Lcd 3 vs XC: Dla mnie XC!!!
      Patryk.

    3. kabak1991 pisze:

      Adam poczekaj na LCD4 i dozbieraj od nich, będą dwa razy droższe niż LCD3 a więc będą dwa razy lepsze, proste? Proste 😀 A tak na poważnie to słuchawki obowiązkowe do posłuchania to DT150, wzbraniałem się przed nimi długo a jak posłuchałem z Black Pearl kolegi Michała to że tak powiem… na dłuższą chwilę się ustatkowałem, jeśli chodzi o słuchawki, i nawet o niegdyś dawno wyśnionych HD800 nie myślę już 🙂

  3. Łukasz pisze:

    Witam mam pytanie co prawda nie na temat recenzji ale mam nadzieje ze ktoś obeznany i odpowie.Mianowice chcę zakupić pierwszy („audiofilski przenośny sprzęt grający” ) i znalazłem o takie coś Ibasso 50dx i słuchawki Beyerdynamic custom one plus jest wart uwagi ? (cena gra role ) do 1600zł ze słuchawkami ..wiem mało ale nie będę szalał dla początkującego myślę że będzie w sam raz

    1. Piotr Ryka pisze:

      Ibasso niestety nie znam, tak więc może ktoś inny będzie w stanie pomóc. Same słuchawki są bardzo OK.

  4. Adam K. pisze:

    Dziękuję Wam Panowie za słowa pokrzepienia!

  5. miroslaw frackowiak pisze:

    Jak tak ceny sluchawek beda odlatywac w obloki to proponuje kupic kolumny ,tak jak ja to zrobilem,przy tych cenach to juz swietne kolumy kupicie.Wystarczy tylko zaopatrzyc sie w sluchawki K-1000 i dac sobie spokoj z kupowaniem tych drogich nowosci ,ktore nie wiele lepsze sa od sluchawek OPPO za 650$ a kupujac tej samej firmy (wzm+dac) 350$ mamy przenosny zestaw marzen a jak ktos chcelepiej to wzm stacjonarny OPPO za 1000$ i po poszukiwaniach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy