Recenzja: Dynaudio Contour S3.4 Limited Edition

Brzmienie cd.

I w tym wypadku nie było pomyłki - Contour 34S generują przebogaty spektakl muzyczny!

I w tym wypadku nie było pomyłki – Contour 34S generują przebogaty spektakl muzyczny!

Tym razem zacznę od sceny, bo o niej jeszcze nie było. Firmowy przedwzmacniacz HiFiPhilosophy oraz firmowa końcówka najwyraźniej wpływają na głośniki od Dynaudio w sposób każący im grać daleko z tyłu za swoją linią. Tak było w przypadku monitorów Contour i tak samo tym razem z podłogówkami. A trzeba przyznać, że jest to sposób wyjątkowo spektakularny i już za pierwszym razem byłem pod dużym wrażeniem. Kompletność oderwania i głębia odsunięcia, a w efekcie spektaklu jakby z głośnikami w ogóle nie związanego, dawała silne poczucie magii i niezwykłości. W największym stopniu tym razem dotyczyło to nisko usadowionych tweeterów, najbardziej odległych od sopranowych popisów Marii Callas ze 180 gramowego winylu. A przy okazji się okazało, że system bardzo różnicuje płyty, a tak naprawdę nagrania, dobitnie podkreślając różną jakość nawet z jednego krążka. Sopran Callas w przypadku tych gorszych wyraźnie był pikantniejszy oraz przestrzennie spłaszczony do dwóch wymiarów, a na lepiej nagranych przestrzenny i pięknie otwarty, bez żadnych wyostrzeń. Jednocześnie mnie smutek ogarnął, że nawet na tych najlepiej zrealizowanych ma cokolwiek za chude brzmienie, lecz nie dlatego że system czy głośniki coś miały nie takiego, tylko skutkiem odchudzenia samej śpiewaczki. Mam box wielopłytowy złożony z pirackich nagrań, zrobionych podczas tournée  Marii po Ameryce Południowej w drugiej połowie lat czterdziestych, gdy była jeszcze tęga niczym Montserrat Cabale czy Joan Sutherland. Nie wiem czy te piratujące magnetofony trzeba było ukrywać, czy też jawnie stały gdzieś na widoku, ale jakość jest straszna, niemniej kilka realizacji pozwala usłyszeć, czy może raczej domyślić się, jakim wtedy Maria dysponowała głosem. Ten późniejszy był ledwie cieniem tamtej pełności, potęgi i blasku, za to figura śpiewaczki, podkreślana urodą, bardziej pasowały do scenicznych popisów w sensie wizualnym. Niewątpliwe jest katastrofą, że z tych najlepszych dla niej lat 40-tych zachowały się tylko strzępy, podobnie jak katastrofą jest, że Enrico Caruso i Peter Anders też zachowali się jako tako tylko w pojedynczych nagraniach, chociaż w przypadku tego pierwszego decydowała o tym sama chronologia.

Wracając do głośników. Owa scena daleko z tyłu w przypadku utworów rockowych i wielkiej symfoniki, a także co potężniejszych partii muzyki elektronicznej, potrafiła sięgnąć samego słuchacza w sensie odczuwalnych na skórze wibracji, ale wszystko co nie niosło aż takiej energii, działo się pomiędzy metrem a sześcioma na głąb za głośnikami. Ale działo się pięknie, dynamicznie i z obiecywanym przez producenta dobrym wyskalowaniem. Zarówno zawieszenie lokowało się na prawidłowym poziomie, jak i w większości wykonawcy ukazywali się w prawidłowych proporcjach. Tylko nieliczne płyty częstowały powiększonymi, czego na pewno nie można zwalać na same Dynaudio.

Chciałbym teraz raz jeszcze bliżej odnieść się do rodzącej kontrowersje postaci sopranów wraz z kwestią ciepła oraz słodyczy. Otóż nawet w przypadku gramofonu – i to nie byle jakiego – pojawiała się sopranowa pikanteria, chociaż wyłącznie jako obraz treści nagrań a nie obraz stylu samego systemu. Głośniki Dynaudio Contour 3.4LE posiadają genetycznie wszczepioną w tweeter umiejętność wszechstronnego obrazowania, nie pomijającego także obrazów o ostrych rysach. Nie są to w żadnym razie kwiki słabego technicznie głośnika, ale także nie styl usiłujący każdą ostrość stępić i zamaskować.

Choć należy podkreślić jedną rzecz - te kolumny raczej nie zdadzą egzaminu w twardo grających systemach.

Choć należy podkreślić jedną rzecz – te kolumny raczej nie zdadzą egzaminu w twardo grających systemach.

Fakt, że sam producent powiada o swoich wysokotonowcach, iż „znane są z miękkiego brzmienia” tego faktu nikomu przysłonić nie powinien, aczkolwiek są niewątpliwie możliwe do zorganizowania tory dźwiękowe, które ową otwartość interpretacyjną głośników Dynaudio Contour 3.4LE mogą nakłonić do samego łagodnego brzmienia, właśnie za sprawą ich uniwersalności. Nie mamy tu bowiem do czynienia z nierzadką a jakże przykrą sytuacją, kiedy jakieś słuchawki czy głośnik sopranowo zawodzą, w sensie zbytniej pikanterii i reprodukcji świszczących oraz uszczypliwych. Rocznicowe Dynaudio same z siebie nie są sopranowo ani trochę ułomne, niemniej pisanie o nich, że są na górze szczególnie miękkie czy łagodne, z równą pewnością nie obrazuje ich stylu. W rzeczy samej pozostają otwarte i gotowe w pełni wyrażać treść nagrań; ani ich nie upiększając, ani nie łagodząc. I to jest ich niewątpliwą zaletą, ponieważ kultura własna pozwala im to obrazowanie czynić zarówno odpowiednio złożonym, jak i nie skazić żadnymi własnymi ułomnościami. To są po prostu soprany wysokich lotów, pozwalające czerpać wieloraką satysfakcję. Nie takie najlepsze na świecie, ale z tych bardzo już dobrych i nie mających wad wrodzonych, przy wspomnianej gotowości zobrazowania każdego stylu prezentowanego przez podany materiał.

Co do natomiast ciepła i słodyczy: – Nie, w żadnym razie nie są to kolumny najcieplejsze i najsłodsze jakie słyszałem. I bardzo to jest dobre, bo głośnik nie powinien przypominać drożdżowej babeczki prosto z pieca. Osobiście lubię ciepło, chociaż chłód także lubię, natomiast słodycz w dużych porcjach odniesiona do muzyki mnie drażni. W przypadku tych Dynaudio nie byłoby wprawdzie zmartwienia, ponieważ super są szczegółowe, wyraziste i pompujące w dźwięki dużo powietrza a z nim świeżości, ale w sumie to dobrze, że nie są przesadnie słodkie ani ciepłe. Niemniej z gramofonem grały niewątpliwie dość ciepło, a nuta słodyczy się przewijała. Doposażone wspomnianą szczegółowością, wyraźnością, dokładnością rzeźbienia tekstur oraz powietrzem w dźwięku wszechobecnym, oferowały bardzo atrakcyjny obraz brzmieniowy, którego największymi zaletami wcale nie były jednak ciepło ni słodycz. Atutami w pierwszym rzędzie były dynamika, energia, koloryt i sztuka naśladowania rzeczywistości. Kiedy na płycie Franka Sinatry wchodziły instrumenty dęte, to było naprawdę to, a ich dźwiękowy obraz bliski był naturalnemu. Dmuchanie, wizualizacja metalu i ta niesamowita przyjemność, kiedy wysokie dźwięki są samą przestrzenną energią a nie płaskawym jękiem… To była naprawdę uczta. Orkiestra dęta w samochodowym radiu albo jakiejś innej marnej aparaturze? W telewizorze czy tanim systemie? To koszmar czystej wody i z mojej strony całkowity brak zrozumienia, komu i do czego takie coś może służyć. Sam odbieram to jako mękę i natychmiast ściszam, wyłączam, wychodzę. Ale saksofon, trąbka czy atak puzonów ukazany jakimi są naprawdę – to całkiem co innego i czysta przyjemność, zwłaszcza że w aparaturze można trochę ich siłę głosu poskromić, bo prawdziwy saksofon w małym pomieszczeniu potrafi wysadzić z fotela i uszy przedmuchać na wylot.  Sam Sinatara był zaś w większości nagrań bardzo wyeksponowany, a w efekcie trochę za duży, a także faktycznie ciepły i lekko słodkawy. Nie umiem powiedzieć, czy był trochę za ciepły, bo nie słyszałem go w realu, ale może odrobinę. W każdym razie było to ciepło z tych przywołujących realizm a nie przesadzonych, a barwa instrumentów dętych oddana prawidłowo, z minimalnym tylko przejściem na stronę ciepła. W połączeniu z fantastyczną energią i skokami dynamiki pozwalało to słuchać z zaangażowaniem zgoła koncertowym, choć nie są to głośniki na miarę wielkich tub Avantgarda czy wielkich Zingali. Jednak utrata mocy w sensie wszystko ogarniającej wibracji jest u nich nieznaczna i pozwalająca w pełni angażować się w koncert. Zapominamy o technice i pozostaje sama muzyka, a ta swój żywy obraz reprodukuje ze znawstwem przedmiotu oraz niemałym impetem. Zarówno siła dmuchania, jak i moc basu są zupełnie wystarczające, by dać obraz prawdziwej, żywej muzyki.

W delikatniejszych aplikacjach sprawdzą się jak mało które. Godne polecenia głośniki!

W delikatniejszych aplikacjach sprawdzą się jak mało które. Godne polecenia głośniki!

Gramofon to oczywiście ułatwiał i w sumie dlatego go wykorzystałem. Pompował energię z siłą widlastej V szóstki i jazda stawała się ostra. Jej najprzyjemniejszym składnikiem był zaś wielki bąbel dźwiękowej energii, pulsujący z tyłu za kolumnami i sięgający chwilami słuchacza. Przy dobrych nagraniach powodujący silne „Ach!”, że aż ciarki i dotyk magii. Głębia sceny szła o lepszą z głębią samego dźwięku, a nade wszystko miało się to rozkoszne i przejmujące uczucie obcowania z tworem niecodziennym; z kreacją innej rzeczywistości, której niezwykła postać zapraszała do świata nieobecnych na co dzień wrażeń, otwierając bramy innego wymiaru. Bo jest coś takiego, przyznacie, że muzyka staje się całym światem, a ta produkowana przez gramofon o wiele prędzej od innych. Łatwość otwarcia własnego uniwersum, coś jakby poszerzenia przestrzeni, mają te gramofony sobie tylko właściwą i trzeba będzie to kiedyś dokładniej zanalizować.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

15 komentarzy w “Recenzja: Dynaudio Contour S3.4 Limited Edition

  1. Adam K pisze:

    Panowie, jak sądzicie, czy po wejściu modelu Audeze LCD-4 jest szansa, że cena „trójek” spadnie?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Na razie wzrosła. Już trudno kupić po starej cenie.

    2. kabak1991 pisze:

      Było 7 i pół a teraz jest 9, do reszty rozum postradali wariaty. Wariaty rozum postradały – masło maślane 😉

  2. Adam K. pisze:

    Boże, ktoś wbił nóż w moje serce! Cieszyłem się, że do Gwiazdki może uzbieram na LCD-3, licząc że sklep spokojnie opuści z 7,5 tys., tymczasem faktycznie macie rację, cena wzrosła do 9 tys.! Inaczej niż skandalem tego nazwać nie można!

    1. Maciej pisze:

      Drogi Adamie, daj sobie spokój z nimi. Nie pozwól by czyjaś pazerność psuła Twoje nerwy. To tylko słuchawki. Keep Calm and Choose Another One.
      Nasze uszy mają zdolność akomodacji do warunków, podobnie jak oczy. Tańszy model, tylko nieznacznie gorszy może przynieść równie dużo radości z odsłuchów.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Tak ćwiczę z różnymi modelami dzień po dniu, a dźwięk Sony MDR-R10 ni cholerę nie chce z żadnych wyskoczyć. Ale w przypadku Audeze LCD-3 o zastępstwo niewątpliwie jest łatwiej, chociaż też nie do końca. Inna rzecz, że te słuchawki potrafią się znacznie różnić od egzemplarza do egzemplarza, co powinno skłaniać przyszłych nabywców do uważnego odsłuchu przed zakupem.

        1. Maciej pisze:

          Słuchałem dość wnikliwie LCD X i rozczarowały mnie przy prezentacji wokali i instrumentów smyczkowych – wypadły matowo. Napęd: SoulNote SD300 – klasyczny tran i klasyczny dac na pokładzie, ale wydajne prądowo combo.
          HE6 za to mnie olśniły troszkę:)

          1. Piotr Ryka pisze:

            LCD-X jeszcze uważnie nie badałem, ale na wyjściach głośnikowych Audiona grały w Premium Sound fantastycznie, chociaż LCD-3 grały jeszcze lepiej.

    2. Patryk pisze:

      Polecam takze Pandore Hope VI(wspaniale,ale inny komfort i dzwiek) lub Audeze XC.(jak masz pieniadze)
      Audeze XC to magia i sa to dla mnie najlepsze sluchawki.(a znam tez inne i jeszcze drozsze)
      Lcd 3 vs XC: Dla mnie XC!!!
      Patryk.

    3. kabak1991 pisze:

      Adam poczekaj na LCD4 i dozbieraj od nich, będą dwa razy droższe niż LCD3 a więc będą dwa razy lepsze, proste? Proste 😀 A tak na poważnie to słuchawki obowiązkowe do posłuchania to DT150, wzbraniałem się przed nimi długo a jak posłuchałem z Black Pearl kolegi Michała to że tak powiem… na dłuższą chwilę się ustatkowałem, jeśli chodzi o słuchawki, i nawet o niegdyś dawno wyśnionych HD800 nie myślę już 🙂

  3. Łukasz pisze:

    Witam mam pytanie co prawda nie na temat recenzji ale mam nadzieje ze ktoś obeznany i odpowie.Mianowice chcę zakupić pierwszy („audiofilski przenośny sprzęt grający” ) i znalazłem o takie coś Ibasso 50dx i słuchawki Beyerdynamic custom one plus jest wart uwagi ? (cena gra role ) do 1600zł ze słuchawkami ..wiem mało ale nie będę szalał dla początkującego myślę że będzie w sam raz

    1. Piotr Ryka pisze:

      Ibasso niestety nie znam, tak więc może ktoś inny będzie w stanie pomóc. Same słuchawki są bardzo OK.

  4. Adam K. pisze:

    Dziękuję Wam Panowie za słowa pokrzepienia!

  5. miroslaw frackowiak pisze:

    Jak tak ceny sluchawek beda odlatywac w obloki to proponuje kupic kolumny ,tak jak ja to zrobilem,przy tych cenach to juz swietne kolumy kupicie.Wystarczy tylko zaopatrzyc sie w sluchawki K-1000 i dac sobie spokoj z kupowaniem tych drogich nowosci ,ktore nie wiele lepsze sa od sluchawek OPPO za 650$ a kupujac tej samej firmy (wzm+dac) 350$ mamy przenosny zestaw marzen a jak ktos chcelepiej to wzm stacjonarny OPPO za 1000$ i po poszukiwaniach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy