Recenzja: Dynaudio Contour S3.4 Limited Edition

Brzmienie

 

Oto:

Oto: Dynaudio Contour S3.4 Limited Edition

 W opisie brzmienia zacząć musimy od powrotu. Bo już tych kolumn słuchałem, w torze z badawczego punktu widzenia wysoce reprezentatywnym, a więc wiele o ich brzmieniu mówiącym, a także  kontrowersje rodzącym, jako że relacja z tego odsłuchu wywołała gwałtowne reakcje czytelników. Przypomnijmy w czym rzecz.

Tor składał się z odtwarzacza Accuphase DP-700 i wzmacniacza zintegrowanego Accuphase E-470, a sam odsłuch rozbity został na dwa etapy, cezurą których było zasilanie wzmacniacza żyłą gorącą po prawej i po lewej. Wracam do tej tematyki raczej bez entuzjazmu, ponieważ stanowi niewątpliwą komplikację, ale opisując wówczas wzmacniacz E-470 czułem się w obowiązku przedstawić jego różne granie w zależności od orientacji w kablu. Bo też całkiem inne to były style, bynajmniej nie takie, że ten świetny, a ten do bani; a przy okazji okazało się też, jak różnie grać mogą podpinane do niego nasze tytułowe Dynaudio Contour S3.4LE. Przypomnę przeto, że z żyłą gorącą po prawej (a więc nominalnie poprawnie) system grał znacznie chłodniej, w sposób wyrazisty, kontrastowy, chropawy bardziej niż gładki i z ofensywną górą. Ofensywną do tego stopnia, że satysfakcję sprawiło leciutkie wycofanie sopranów regulatorem tonu wzmacniacza (naprawdę minimalne), podobnie jak wysoce satysfakcjonujące było znacznie pokaźniejsze dodanie basu. W tym ustawieniu i tak zasilany tor grał z dość mocnym wyrazem chłodu oraz pogardy dla słodko-ciepłych upiększeń. Nie zimno i nie uszczypliwie, ale w sposób temperaturowo neutralny i uczuciowo zdecydowanie bardziej refleksyjny oraz kontestujący niźli pogodny i radosny. Powiedzmy jeszcze inaczej: temperaturę oszacowałbym na jakieś 15-20 stopni, a światło było dzienne, ale z niebem przykrytym chmurami, choć nie pozbawionym przebijającego przez nie jasnego oświetlenia. Taka stonowana biel wraz z umiarkowaną temperaturą oraz wszechobecnym, przesycającym wszystkie dźwięki powietrzem, dawała atmosferę świeżości i pozostawania w plenerze, a nie duszności zamkniętych pomieszczeń, natomiast wiatr z lekka chłodzący skórę wraz z lekkim chłodem ludzkich głosów budował atmosferę refleksji, chłodniejszego oglądu rzeczywistości i raczej zastanowienia nad światem niż radosnego w nim przebywania.

Ten rodzaj uczuciowości bardzo jest mi bliski, toteż odnajdywałem się w nim natychmiast i mimo pewnych kłopotów ze stereofonią, a wraz z tym konieczności siadania daleko od głośników, słuchanie muzyki elektronicznej, a nade wszystko rockowej, sprawiało dużą satysfakcję. Bo powiedzmy otwarcie: rock i ocieplanie zupełnie do się nie pasują. Buntować się w słodkiej ciepłocie? Czyli co – rewolucja w torcie i na paterze z ciastkami? Albo może w gorącej czekoladzie z pianką? Takie coś to karykatura i nie po to rockmani „brudno” stroją gitary i graną połamane akordy, by miało wyjść  z tego coś w tym stylu. Wycie wilka, syk węża i skowyt cierpiącej duszy, to dźwięki pozbawione ciepła i nie przepojone słodyczą.

Jak na model limitowany przystało, jakość wykończenia stoi na najwyższym poziomie.

Jak na model limitowany przystało, jakość wykończenia stoi na najwyższym poziomie.

Napisałem już kiedyś, że systemy absolutnie szczytowe potrafią dźwignąć się ponad tą dychotomię, to znaczy rozróżnienia ciepłe-zimne i cierpkie-słodkie ich nie dotyczą, bo one operują jakby samą energią, która potrafi przybierać dowolne wartości z tych skal. Ale takie systemy kosztują krocie i nie o nich teraz mówimy. Te zwyklejsze z reguły mają jakąś manierę – cieplejszą lub chłodniejszą; nie mają jej jednak (i na szczęście!) recenzowane właśnie głośniki Dynaudio, bo zaraz potem odwróciłem żyłę w kablu (a ściślej zmieniłem kabel zasilający), a wówczas system Accuphase zagrał poprzez nie ciepło, przyjaźnie, słodkawo i wciąż z tą podwojoną dawką powietrza, co okazało się wybornym połączeniem. Zagrał też ciemniej i w sposób wyczuwalnie silniej naprężający dźwięki, a całościowo w atmosferze bardziej intymnej i bardziej domkniętej; ze światłem jak ze świec czy żarówek, a nie słońca przez chmury. I to znów było świetne, chociaż mniej pasujące do rocka, kiedy brać go na dziko i ostro. Za to reszta muzyki łasiła się i przymilała, a nuty ze srebrnych i chłodnawych stały się ciepłe i złote. Wraz z nimi ozłociły się głosy i połyskując tym złotem na cieniach tła i pośród ogólnej atmosfery gęstości, obdarowywały zmysłowym czarem. To w żadnym razie nie była skrajna postać takiego stylu grania, a tylko lekki ukłon w jego stronę, ale wraz z tym dodanym powietrzem przyjemność jakby się podwajała i słuchać tego było można bez cienia skargi na świat jako taki i samo brzmienie systemu. Nie był to czysty relaks, ale na pewno ta milsza strona mocy i muzyka jak przy kandelabrach, a nie w blasku księżyca ponad zimowym pejzażem.

Te dwa opisy brzmienia, a ściślej zapewne ten pierwszy, bardzo zirytowały pewnego posiadacza, jak również grono osób zaznajomionych z brzmieniem Dynaudio Contour 3.4LE, czemu wyraz dano w komentarzach, gdzie odnalazłem też zdanie: „Nie znam kolumn równie słodko i ciepło grających”.

Pomijając nawet fakt, że od najsłodszych i najcieplejszych sam dałbym zaraz drapaka, bo przecież byłyby jawną deformacją rzeczywistości, w żadnym razie nie mogę się zgodzić z opinią, iż Dynaudio Contour 3.4LE przystają do tego opisu. One są na brzmienie otwarte, to znaczy chętnie i bez własnych dodatków pokażą co tor umie, ale jeżeli już je „oskarżać” o jakieś własne dodatki, to raczej o sopranową otwartość bez prób jej umilania, a także o szczegółowość sięgającą technologiczności, a także chropawe czytanie tekstur, a nie ich wygładzanie. Inaczej mówiąc, to są niewątpliwie świetne głośniki, dla których technologia nie stanowi ograniczeń i które stylu własnego właściwie nie mają, a jak już się upierać, to jest nim sama technologiczna biegłość. Zarazem dodać muszę, że pewne ograniczenia mieć muszą, a wyznacza je sama średnica głośników. Cudów nie ma i fizyka musi pozostać fizyką. Nie da się wyciągnąć z czternastu centymetrów średnicy membran tego co da się z trzydziestu, a chwyty w stylu napylania diamentem tutaj nie znalazły zastosowania. Niemniej stosunkowo niewielkie membrany, wspierane solidnym bass-refleksem, potrafiły generować grzmot całkiem jak tektoniczny i dlatego tak przyjemne było podkręcenie basu we wzmacniaczu. Nie tylko zatem biegłość techniczna, ale też dużej klasy uniwersalizm tym Dynaudio Contour 3.4LE został wszczepiony.

Po podłączeniu tak wyjątkowego modelu od znakomitego producenta, dużo można  sobie obiecywać.

Po podłączeniu tak wyjątkowego modelu od znakomitego producenta, dużo można sobie obiecywać.

Porzućmy teraz wspomnienia i spory z czytelnikami, przechodząc do spraw nowych. A nowy był odsłuch wczorajszy, czyli wieczór przy gramofonie. Początkowo zamierzałem słuchać z odtwarzaczem i nawet troszkę słuchałem, ale myśl taka mnie naszła, że po co tracić czas na rzeczy pomniejsze, skoro stoi i nudzi się gramofon aż prawie za sto tysięcy z najlepszą wkładką Ortofona. Bo jeśli mamy w recenzji pokazać, co te Dynaudio Contour 3.4LE naprawdę potrafią, to najlepiej będzie przejść od razu do niego. Własny tor lampowy przy okazji i tak się pokaże, wspierany tutaj dostarczonym przez dystrybutora przedwzmacniaczem gramofonowym Octave, także nawiasem mówiąc lampowym. Tak więc rozsiadłem się wygodnie, winyle obok złożyłem i dałem nura w świat analogu oświetlanego lampami. Świat dawny, a wciąż najlepszy.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

15 komentarzy w “Recenzja: Dynaudio Contour S3.4 Limited Edition

  1. Adam K pisze:

    Panowie, jak sądzicie, czy po wejściu modelu Audeze LCD-4 jest szansa, że cena „trójek” spadnie?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Na razie wzrosła. Już trudno kupić po starej cenie.

    2. kabak1991 pisze:

      Było 7 i pół a teraz jest 9, do reszty rozum postradali wariaty. Wariaty rozum postradały – masło maślane 😉

  2. Adam K. pisze:

    Boże, ktoś wbił nóż w moje serce! Cieszyłem się, że do Gwiazdki może uzbieram na LCD-3, licząc że sklep spokojnie opuści z 7,5 tys., tymczasem faktycznie macie rację, cena wzrosła do 9 tys.! Inaczej niż skandalem tego nazwać nie można!

    1. Maciej pisze:

      Drogi Adamie, daj sobie spokój z nimi. Nie pozwól by czyjaś pazerność psuła Twoje nerwy. To tylko słuchawki. Keep Calm and Choose Another One.
      Nasze uszy mają zdolność akomodacji do warunków, podobnie jak oczy. Tańszy model, tylko nieznacznie gorszy może przynieść równie dużo radości z odsłuchów.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Tak ćwiczę z różnymi modelami dzień po dniu, a dźwięk Sony MDR-R10 ni cholerę nie chce z żadnych wyskoczyć. Ale w przypadku Audeze LCD-3 o zastępstwo niewątpliwie jest łatwiej, chociaż też nie do końca. Inna rzecz, że te słuchawki potrafią się znacznie różnić od egzemplarza do egzemplarza, co powinno skłaniać przyszłych nabywców do uważnego odsłuchu przed zakupem.

        1. Maciej pisze:

          Słuchałem dość wnikliwie LCD X i rozczarowały mnie przy prezentacji wokali i instrumentów smyczkowych – wypadły matowo. Napęd: SoulNote SD300 – klasyczny tran i klasyczny dac na pokładzie, ale wydajne prądowo combo.
          HE6 za to mnie olśniły troszkę:)

          1. Piotr Ryka pisze:

            LCD-X jeszcze uważnie nie badałem, ale na wyjściach głośnikowych Audiona grały w Premium Sound fantastycznie, chociaż LCD-3 grały jeszcze lepiej.

    2. Patryk pisze:

      Polecam takze Pandore Hope VI(wspaniale,ale inny komfort i dzwiek) lub Audeze XC.(jak masz pieniadze)
      Audeze XC to magia i sa to dla mnie najlepsze sluchawki.(a znam tez inne i jeszcze drozsze)
      Lcd 3 vs XC: Dla mnie XC!!!
      Patryk.

    3. kabak1991 pisze:

      Adam poczekaj na LCD4 i dozbieraj od nich, będą dwa razy droższe niż LCD3 a więc będą dwa razy lepsze, proste? Proste 😀 A tak na poważnie to słuchawki obowiązkowe do posłuchania to DT150, wzbraniałem się przed nimi długo a jak posłuchałem z Black Pearl kolegi Michała to że tak powiem… na dłuższą chwilę się ustatkowałem, jeśli chodzi o słuchawki, i nawet o niegdyś dawno wyśnionych HD800 nie myślę już 🙂

  3. Łukasz pisze:

    Witam mam pytanie co prawda nie na temat recenzji ale mam nadzieje ze ktoś obeznany i odpowie.Mianowice chcę zakupić pierwszy („audiofilski przenośny sprzęt grający” ) i znalazłem o takie coś Ibasso 50dx i słuchawki Beyerdynamic custom one plus jest wart uwagi ? (cena gra role ) do 1600zł ze słuchawkami ..wiem mało ale nie będę szalał dla początkującego myślę że będzie w sam raz

    1. Piotr Ryka pisze:

      Ibasso niestety nie znam, tak więc może ktoś inny będzie w stanie pomóc. Same słuchawki są bardzo OK.

  4. Adam K. pisze:

    Dziękuję Wam Panowie za słowa pokrzepienia!

  5. miroslaw frackowiak pisze:

    Jak tak ceny sluchawek beda odlatywac w obloki to proponuje kupic kolumny ,tak jak ja to zrobilem,przy tych cenach to juz swietne kolumy kupicie.Wystarczy tylko zaopatrzyc sie w sluchawki K-1000 i dac sobie spokoj z kupowaniem tych drogich nowosci ,ktore nie wiele lepsze sa od sluchawek OPPO za 650$ a kupujac tej samej firmy (wzm+dac) 350$ mamy przenosny zestaw marzen a jak ktos chcelepiej to wzm stacjonarny OPPO za 1000$ i po poszukiwaniach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy