Recenzja: Cayin A55-TP

Cayin A55-TP HiFi Philosophy 008   Ten wzmacniacz, a właściwie niemalże ten, był już recenzowany, ale w wersji z lampami EL-34 i przy pewnych odmiennościach. Tamten miał wbudowany wzmacniacz słuchawkowy oraz przetwornik, a więc był pomyślany także jako urządzenie na biurko, podczas gdy obecna wersja z mocniejszymi lampami to coś stricte salonowego, ze źródłem w postaci gramofonu lub odtwarzacza CD.

To ją zarówno osłabia, jak i daje przewagę. Osłabia funkcjonalnie, ale daje awantaż mocy oraz prostoty, dzięki której we wnętrzu mniej pojawi się zakłóceń generowanych przez dodatkowe obwody. A zatem cała para na wyjścia głośnikowe i tylko one nas interesują. Oto wzmacniacz w dawniejszym stylu, purystyczny – tylko wzmacnia, w dodatku via lampy.

W tym miejscu można by przejść do kwestii konstrukcyjnych, a potem zacząć odsłuchy, jednakże czuję się w obowiązku napomknąć o producencie, mimo iż przy poprzedniej okazji o nim opowiadałem. Chcę to zrobić z dwóch powodów. Pierwszego ogólnego, odnoszącego się całościowo do pochodzących z Chin urządzeń. Znam wielu dystrybutorów handlujących z zapałem chińskimi produktami, a jednocześnie wyznających zasadę: „Im ciszej o Chinach, tym lepiej.” Broń Boże niech pan nie wspomina o żadnym Made in China! To momentalnie obniży sprzedaż! Klienci tego nie chcą!

To moim zdaniem w dzisiejszych czasach przejaw zaściankowości. Zabobon europejskiego grajdołka, bo tak to trzeba nazwać. Obejrzyjcie w Google Maps i na zdjęciach najpierw dzisiejszy Londyn, Berlin i Nowy Jork, a potem Szanghaj i Pekin. Berlin z Londynem  mogą się schować, a Nowy Jork na pierwszy rzut oka zdradza objawy uwiądu. W tym mieście od dawna nie powstał godny uwagi obiekt architektoniczny na światową skalę (nawet ten „ołówek” to nic specjalnego), a nowy World Trade Center jest pod względem siły architektonicznego wyrazu zdecydowanie słabszy od pierwowzoru – tragicznych Twin Towers. Zapewne odporniejszy na ataki, mający mocny rdzeń a nie zewnętrzny szkielet, lecz chociaż wyższy, wydaje się niższy – i chociaż bardziej architektonicznie złożony, ma słabszą siłę wizualnego oddziaływania. To nic innego jak objawy skostnienia. USA są na etapie regresu, czego mogę doświadczyć w ogóle tam nie jeżdżąc. Wystarczy, że od paru dekad kupuję Scientific American i mogę porównać obecne numery z dawnymi. To pismo, niegdyś ciekawe i faktycznie zajmujące się nauką, jest obecnie pożałowania godnym przytułkiem dla genderowych miernot, skrobiących artykuliki o uziemieniach dla elektrowni wiatrowych, roli opiekunek dziecięcych dla gospodarki oraz o tym, jak pewna nastolatka walczy wspaniale z suszą. O tym wszystkim można przeczytać w najnowszym numerze zeszmaconego periodyku i jestem już z tą jego głupotą na skraju wytrzymałości, a żona od dawna mnie zachęca, żebym się nie denerwował tylko wymówił prenumeratę. Nie wiem czy USA się pozbierają, ale albo będą musiały, albo w ciągu paru dziesięcioleci przejdą pod chińską kuratelę, tak jak przechodzą pod nią w szybkim tempie największe gwiazdy futbolu. Chiny, kraj bez żadnej futbolowej tradycji, ubrdał sobie, że będzie miał najlepszą ligę piłkarską, bo to będzie go promowało i wszystkim udowodni, jaką już dziś dysponuje mocą. Jest w tym na pewno lepsza logika niż w elektrowniach wiatrowych i nowych ich uziemieniach, bo te i tak będą musiały wkrótce zniknąć, jako niszczyciele niezbędnych w każdym większym ekosystemie ptaków, owadów i nietoperzy, a przede wszystkim wytwornice prądu mniej wydajne niż najnowsze panele słoneczne, o potencjale elektrowni termojądrowych (z rozmysłem sabotowanych) nie wspominając.

Tak więc myślę, że obejrzawszy sobie dzisiejszy Szanghaj i porównawszy go z Berlinem, trzeba będzie zasadniczo przewartościować znaczenie słów Made in Germany i Made in China. Nie uchylę się przeto od napisania, że wzmacniacz Cayin CS-55A powstał w Chinach, a nawet podkreślenia tego faktu. To dobre urządzenie (rzecz natychmiast rzuca się w oczy), a przy tam stosunkowo niedrogie, co jakże mile rzutuje na portfel. W dodatku powstałe w kraju wysuwającym się na pozycję lidera; i mocno się będzie musiał Zachód napocić, żeby tym liderem ostatecznie nie został. (Marne moim zdaniem ma szanse, a przy obecnych układach żadne.)

Druga sprawa związana z producentem jest nie ogólna a szczegółowa. Słuchałem poprzedniej wersji i wiem co była warta, a także, nie ma co udawać – słuchałem już także obecnej i też mam o niej dobre zdanie. W połączeniu z opinią o wzmacniaczu słuchawkowym Cayin HA-1A i odtwarzaczu przenośnym Cayina, którego też kiedyś chwilę słuchałem, mam wyrobione zdanie i uważam, że marka Cayin jest świetna; a to że chińska, zupełnie mi nie przeszkadza. Nawet powoduje dreszczyk emocji, bo Chińczycy naprawdę się starają i potrafią zaskoczyć, takim na przykład Aune, Little Dot czy Questyle. Nie zaszkodzi jednak przypomnieć, co wiemy o Cayinie w sensie tak bardziej oficjalnym.

Cayin jest marką handlową produktów powstających w AVIC Zhuhai Spark Electronic Equipment, a AVIC to Aviation Industry Corporation of China, czyli potężna korporacja zakładów lotniczych powstałych jeszcze w 1951 roku na potrzeby przemysłu zbrojeniowego. Tak więc mamy do czynienia z technologią wysokiego poziomu i brakiem ograniczeń finansowych. W efekcie oferowana jest przez Cayina szeroka gama wzmacniaczy, co ciekawe lampowych, ale to akurat pozostaje atutem, bo brzmienie lampowe ma przeważnie smak bogatszy od tranzystorowego. I jeszcze można je doprawiać stosując coraz lepsze lampy, tak więc podwójnie lepsza zabawa.

Model CS-55A należy do średniego przedziału cenowego w ofercie producenta, bazującej głównie na wzorcu push-pull i lampach typu KT lub EL. Wzorzec to bardzo popularny, ale była też pośród propozycji Cayina klasyczna trioda 300B w konfiguracji single-ended, zastąpiona obecnie przez monobloki na lampach 845.

Budowa

Bliskich spotkań z chińską marką część trzecia: Cayin A55-TP.

Bliskich spotkań z chińską marką część trzecia: Cayin A55-TP.

   Wzmacniacz jest średni cenowo i średniej mocy, a średnia moc oznacza tu średnią wielkość. Jest wobec tego gabarytowo średni – jak na lampową integrę ani duży, ani mały. Napisałem w poprzedniej recenzji, że na biurku zająłby sporo miejsca, ale obecnie testowana wersja A55-TP (identyczna rozmiarem) na biurko raczej się nie nadaje, gdyż, jak już zaznaczyłem, nie ma przetwornika ani słuchawkowego wzmacniacza. Z funkcyjnych udogodnień posiada jedynie – stylem dawniejszych wzmacniaczy – wbudowany stopień gramofonowy (wyłącznie dla wkładek MM), tak więc z gramofonu można się będzie bezpośrednio podpinać, co w dobie ich tryumfalnego powrotu jest ważkim argumentem. W nawiązaniu do zrecenzowanej wersji CS-55A także tu mamy dwa tryby pracy lamp –Triode/Ultralinear – oznaczające odpowiednio 2 x 20 i 2 x 40 W/8 Ω, przy czym przełącznik trybów znajduje się tylko na pilocie, tak więc kto chciałby tryby porównać, będzie musiał go mieć pod ręką. To zresztą i tak powinno mieć miejsce, ponieważ posiada też wygodny regulator głośności, a nie ma to jak dopasowywać siłę głosu z wygodnego fotela. Za pośrednictwem pilota możemy też zmieniać wejścia, a jest ich łącznie cztery, zatem jest co.

Odnośnie mocy. Tryb Ultralinear na papierze jest wprawdzie aż dwakroć mocniejszy, ale w praktyce przejście z niego na Triode wymaga jednorazowego naciśnięcia „+” regulatora głośności, ponieważ różnica poziomów jest co prawda wyraźnie słyszalna, ale niewielka. Jeszcze wyraźniej da się usłyszeć różnicę brzmieniowego stylu, ale na dywagacje o nim jeszcze nie czas. Już teraz natomiast napiszę, że jest ten przełącznik trybów ciekawą lekcją poglądową, obrazującą różnice stylistyczne powiązanych z danym typem obwodów. Triode to w tym wypadku klasyczne non-OTL, czyli najczęściej spotykane użycie mocy lamp poprzez transformatory wyjściowe, a Ultralinear, o którym była mowa przy innych urządzeniach Cayina, to innowacyjny sposób pracy wzajemnie wspierających się lamp, wykoncypowany przez Alana Blumleina i opatentowany w 1937 roku.

Jaki A55-TP jest każdy widzi - klasycznym, lampowym wzmacniaczem stereofonicznym na bańkach typu 88.

Jaki A55-TP jest, każdy widzi. Jest klasycznym, lampowym wzmacniaczem stereofonicznym na lampach KT-88.

Następstwem tej innowacyjności ma być redukcja zniekształceń i większa sprawność ogólna, co słychać będzie jako większą siłę oraz wyraźną inność brzmienia. (Pytanie, czy rzeczywiście bardziej udaną.) Na wszelki wypadek – zapewne by sprawiał wrażenie mocnego – wzmacniacz dostajemy z fabryki w ustawieniu »Ultralinear«, o czym informuje czerwono świecący indykator, który po przejściu w tryb »Triode« podświetli się na żółto. Dosyć to, trzeba przyznać, jest obrazowe, ale o tym na etapie odsłuchów.

Rzućmy okiem na całość Pod względem rozmiaru, jak mówiłem, jest Cayin taki średni; ale nie średni gdy chodzi o estetykę, bo urządzenia lampowe mają świetlisty czar, co staje się dla słuchającego drugą obok muzyki hipnozą. Tych lamp jest tutaj sporo i są pośród nich spore, toteż jest czym czarować. Gdy chodzi o kolorystykę, wzmacniacz rozpada się na dwie części. Podstawa pod lampami, boki korpusu i osłony transformatora oraz dławików są polakierowane na błękitno-popielaty metalik o specyficznym, gołąbkowym odcieniu, podczas gdy panel przedni jest aluminiowy – matowo czarny bądź lśniąco srebrny. Metalowe puszki osłon tworzą masywne tło lamp, spośród których odpowiedzialne za moc pentody KT-88 rozmieszczono na obwodzie, a małe triody sterujące pośrodku. Te małe to po parze ECC82 i ECC83; jedne i drugie pochodzące od Sino i aż proszące się o podmianę. Obok lamp znalazło się miejsce dla regulatorów biasu, czyli zabawy w autobias zaniechano, co mniej jest wygodne, ale może oznaczać lepsze brzmienie.

Na przednim panelu względem recenzowanego poprzednio Cayina zaszła jedna dobrze widoczna zmiana – włącznik główny nie jest przycinkiem tylko dopasowaną do dwóch pozostałych dużą, chromowaną na obwodzie gałką. Wzmacniacz ma miękki start, informując o tym miganiem podłużnej kreski na froncie gałki włącznika, na środku umieszczono precyzyjnie chodzący potencjometr, uzupełniając go regulacją z pilota, a po prawej znajduje się czteropozycyjny przełącznik wejść: Phono, CD, Aux1 i Aux2. Z tyłu dla tych wejść mamy po parze przyłączy RCA i dodatkowy uziom dla gramofonu, a także wygodny sposób podpinania głośników, z osobnymi przyłączami dla 4 i 8 Ohm.

Lampowa galeria Cayina w pełnej okazałości.

Lampowa galeria w pełnej okazałości.

Wykonanie nie pozostawia miejsca na krytykę, a miłym, choć nieznacznym, akcentem estetycznym jest łukowate podcięcie panelu przedniego od dołu. Waży to wszystko solidne 15 kg i obejmuje dźwiękiem pasmo 8 Hz – 50 kHz przy stosunku szum/sygnal 68 dB dla trybu Triode i 90 dB dla Ultralinear. Na papierze jest zatem innowacyjny Ultralinear nie tylko dwakroć mocniejszy, ale też zdecydowanie lepszy technicznie, tyle że jak chodzi o brzmienie…

Już do niego przejdziemy, ale jeszcze wypada o cenie. Wynosi 6500 PLN, a zatem jak na lampową integrę jest niska. Pytane tylko, na ile brzmieniowo faktycznie lampową i jaka jest jakość ogólna, bo jeśli odpowiednia, to kalkulacja naprawdę będzie atrakcyjna. 

Odsłuch

A55-TP nie posiada układu autobiasu - bez miernika się nie obędzie!

A55-TP nie posiada układu autobiasu – bez miernika się nie obejdzie!

   Nie ma to jak prosta sprawa, aczkolwiek komplikowana dwoma trybami. Gramofonu z wkładką MM nie miałem, toteż pozostawał odtwarzacz. Wszystkie podpięcia zrealizowałem Sulkami, bo w końcu jak się przyznaje nagrody, to wypada własne wybory honorować. Sulek głośnikowy leżał przy tym na podstawkach Rogoza, i to miało dla brzmienia także pewne znaczenie. Dzięki temu już z tymi lampami sterującymi od Sino brzmienie okazało się całkiem dobre, a nie muszę chyba nikogo przekonywać, że o małych triodach z dzisiejszej produkcji (szczególnie tych najtańszych) dobrego zdania nie mam. Mimo to zagrało żywym, szybkim i doświetlonym dźwiękiem, z dobrymi – o dziwo – sopranami, co tym było ważniejsze, że zaznaczała się przewaga ilościowa sopranów nad basem. „Lepsza góra niż dół”, zanotowałem w kajecie, „bo muzykalna i obfita, a dołu mniej i nie całkiem dociążony”.

Grało w stronę muzykalności i z wyczuwalnym ciepłem; takim realistycznie prawdziwym, jak to z tym ciepłem jest w życiu. Pogłosu było mało a głębia brzmieniowa średnia – i ten jej lekki niedobór wydawał mi się początkowo największym mankamentem. Ale kiedy przeszedłem do uważniejszego studiowania pogłosu, jego brak jeszcze bardziej okazał się doskwierać, nie tyle w sensie braku ładności – jako że ładnie grało – niemniej brak pogłosowych ram wokół dźwięków i pogłosowego trójwymiaru zubażał przekaz, czyniąc go bardziej powszednim, mniej wyrafinowanie ukształtowanym. Grało też dosyć jasno, bez uciekania w światłocień, ale jak zdążyłem napisać – żywo, dość dynamicznie i przede wszystkim naturalnie. Naturalność największą była zaletą; żadnych makroskopowych zniekształceń, zmanierowania, udziwnień, a przede wszystkim wad. Żadnego szczypania sopranami, odchudzających się głosów, alienacji basowej. Bas, owszem, mniej procentowo obecny był od sopranów, niemniej wyraźnie obecny, jak najbardziej słyszalny; z tym, że przy małej ilości pogłosu przejawiał ograniczenia odwzorowania akustyki bębnów, brzmiących w efekcie zbyt powierzchownie.

Przedni panel dominują trzy solidne pokrętła: włącznik, potencjometr i selektor źródła.

Przedni panel dominują trzy solidne pokrętła: włącznik, potencjometr i selektor źródeł.

Natomiast ludzkie głosy już powierzchowne nie były, bo chociaż bez pogłosowej aury i lekko poprzez soprany podwyższane, brzmiały realistycznie i natychmiast przywoływały wykonawców. W sumie więc byłem zadowolony, tym bardziej, że brzmienie przejawiało złożoność. Żadna tam, czasami w tańszych wzmacniaczach lampowych spotykana, drożdżowa buła; że samo wypełnienie i obłość kształtów, więc wszystko podczas słuchania czerstwieje i przeżuć tego nie można. (Nic tak nie zalepia uszu jak słaby wzmacniacz lampowy i nic ich tak nie piłuje jak słaby tranzystorowy.) Dźwięk żywy, szczegółowy, wyraźnie kreślący kontur i skłonny do poszukiwań. Nie leniwy i nie podostrzony (no, może trochę), tylko wyrazisty, z kontrastem, a zarazem nie za jaskrawy. Ogólnie zatem satysfakcja, zwłaszcza poprzez tą żywość i udane soprany, ale nie byłbym sobą, gdybym nie sięgnął po lepsze lampy. To zresztą byłoby nieuczciwe w stosunku do wzmacniacza, jako że producenci mają dość wąskie pole manewru w doborze małych triod. Ich oferta z bieżącej produkcji jest naprawdę mizerna, choć trzeba uczciwie przyznać, że ECC83 od Sophia Electric na pewno poprawiłyby brzmienie. Tych jednak już u siebie nie miałem, tak więc sięgnąłem po coś jeszcze lepszego, po zabytkowe (koniec lat 50-tych), sławne i popularne wśród miłośników lamp M8137/ECC83 Mullard. Nie tak drogie, o blisko połowę tańsze niż najlepsze „long plate”, a niemal równie dobre i z osławionym potężnym basem. Cieniste, doskonale wypełniające i dodające do brzmienia specyficzny, tajemniczy składnik, czyniący je piękniejszym. Te tylko lampy włożyłem i żadnych innych podmian, a całkowicie starczyło.

Brzmienie powyżej opisane to fabrycznie ustawiony tryb Ultralinear, a po podmianie lamp wypróbowałem obydwa tryby. Na początek znów oczywiście Ultralinear, by czynić świeże porównania; a te rozpoczęły się od braw za udaną podmianę. To nie jest częste zjawisko, by tak była udana, bo wprawdzie dobre lampy z reguły czynią poprawę – i nawet z reguły ogólną – ale rzadko aż taką. Para M8137 załatwiła sprawę gruntownie. Oczywiście nie był to dźwięk najlepszy na świecie, ale teraz już żadnych uwag krytycznych nie miałem. Dołu przybyło ewidentnie i zrównał się ilościowo z górą, a w efekcie do prawidłowej obniżyła tonacja. Dźwięk przyciemniał, poprawił pogłos i wypełnienie, nabrał całościowej ogłady. A jeśli ktoś nie słyszał w akcji lamp kultowego Mullarda, pomoże nieco porównanie odniesione do perfum.

Tylny panel w pełni ujawnia klasyczność tej konstrukcji. Żadnych wejść cyfrowych.

Tylny panel w pełni ujawnia klasyczność tej konstrukcji. Żadnych wejść cyfrowych.

Te tańsze, za kilkadziesiąt złotych, nie mają czarowania, uroku. Nutę zapachową przejawiają zbyt jednoznaczną i przeważnie za mdłą lub ostrą. Pozbawioną wewnętrznej głębi i rozwarstwienia, a poprzez to bez tajemniczości, przeciągania, zharmonizowanej aury i odchodzenia w inność. Podobnie jest z brzmieniami. Te od zwykłych lamp są niczym woń gorszych perfum. Jednoznaczne, uboższe, pozbawione esencjonalnej głębi i całościowego czaru. Takie sobie, po prostu jakieś – że nie trzeba się zastanawiać, tylko zaraz odstawiasz, bo to nic ciekawego. A Mullard to król brzmienia, arbiter elegancji, choć mocno muszę pochwalić te chińskie KT-88 i nawet te 12AU7. Wystarczyła wielosmakowość i głębia wzięta od Mullarda, by wszystko nabrało nowego wymiaru i całość stała się wyrafinowania. Wybrzmienia wcześniej dość krótkie teraz się wydłużyły, rozwinęła też skrzydła scena, wyraźnie się pogłębiając, a dźwięki na niej także nabrały głębi i zyskały sferyczną formę. Ciemniejsze teraz (chociaż nie ciemne), dawały posmak elegancji, czerpiący między innymi z ciekawej gry świateł i cieni. Ale nade wszystko przekaz całościowo uległ humanizacji. To prawda, że już wcześniej miał wydźwięk stricte realistyczny i kreował udanie wykonawców, ale teraz te same postaci nabrały nowych walorów. Nie samego wyrazistego rysunku, ale też plastyczności, lepszego plasowania na scenie i wraz z tym bardziej przekonującego istnienia. Głosy, tak jak te lepsze perfumy, stały się bardziej złożone, więcej z sobą niosące, bardziej przemawiające do wyobraźni i bardziej rzeczywiste. Pozbawione skażenia artefaktem, choć artefaktem będące. Z pierwiastkiem czegoś artystycznego, co jest ponad zwykły realizm i co w odniesieniu do Mullardów określa się czasem jako „przypalenie”. Tutaj było ono śladowe, jako że całościowy wyraz mocno realistyczny, jednakże akcent cienia kład się na ten realizm, czyniąc go bardziej tajemniczym.

A co oferuje A55-TP brzmieniowo?

A co oferuje A55-TP brzmieniowo?

Najciekawsza rzecz odniesiona do brzmienia była jednakże inna; szczególnie dobrze widoczna na tle trybu Triode, aczkolwiek trochę przez porównania burzona.

W tym miejscu należy się passus o adaptacji słuchu. Gdy nie czynimy porównań, pewne rzeczy pozostają co do swej natury zamaskowane i zdają się oczywiste. Tak dzieje się jednak tylko w pewnych ramach, obejmujących sam dźwięk wysokiej jakości. Tak wysokiej, że gotowi jesteśmy bez zastrzeżeń brać go za autentyczny i dopiero w porównaniach z innymi też wysokiej jakości ale różnymi co do stylu uwidaczniają się różnice i ten pierwotny autentyzm przestaje być jednoznaczny. Tak było właśnie tym razem i już tłumaczę dlaczego.

Zacząć muszę ponownie od tego, co w brzmieniu Ultralinear było najbardziej charakterystyczne i najbardziej zarazem cenne. A była tym czymś różnorodność i w niej zawarta jedność przeciwieństw. Już starożytni bardzo tą jedność cenili, dostrzegając w niej arche (fundamentalne tworzywo i fundamentalne zawarte w nim prawa) leżące u podwalin świata. Nie ma jednakże potrzeby uciekać w filozofię, do tego w starożytną, bo niewątpliwie i dziś cenimy rzeczy potrafiące jednoczyć przeciwieństwa. Wdzięk z siłą, niezłomność logiki ze swobodą interpretacji, bogactwo z wstrzemięźliwością, zdecydowanie z brakiem agresji. Cenimy też na niwie kulinarnej charakterystyczne dla kuchni chińskiej dania słodko kwaśne, i to w tym wypadku porównanie szczególnie trafne. W trybie Ultralinear łączyła się bowiem w jedno pikanteria z muzykalnością. Wyrazista aż po niemalże ostrość kreska konturów i sopranowe podbarwienia wnoszące powiew świeżości ze sferycznością brył, długim trzymaniem wybrzmień, światłocieniem i masywnością basu. Gęstość brzmienia przeplatała się z misternością, dźwięczność i szybkość ataku przechodziła w głębokość rozwinięcia, nasycenie współgrało z rytmem i dynamiką. To była suma kontrastów, suma bardzo udana. Z prawdziwą przyjemnością oddawałem się temu brzmieniu, a kolejne płyty nie zmieniały pozytywnego odbioru. Aż nadszedł moment porównań i wówczas wartościowanie uległo zachwianiu. Tak jak w brzmieniu Ultralinear łączyły się przeciwieństwa, tak rozbicie na Ultralinear i Triode nie chciało ukazać jednoznaczności, definitywnego rozstrzygnięcia.

Choć nie jest to topowa konstrukcja, to dostarcza ona wszystkich analogowych smaków, których pragną audiofile na całym świecie. Polecamy!

Choć nie jest to topowa konstrukcja, to dostarcza wszystkich analogowych smaków, których pragną audiofile na całym świecie.

Długo nie mogłem się zdecydować, a działo się tak z tego dokładnie powodu, od omówienia którego te porównania zacząłem. Tak z naszą jaźnią się dzieje, że kupuje co jej sprzedają, o ile towar wystarczająco jest dobrej jakości. A oba tryby Cayina, szczególnie przy tych Mullardach, bardzo dobrymi były, w czym pewnie niemała zasługa okablowania i kolumn Audioforma. Lecz nie w tym rzecz, chociaż także, tylko w różnicach brzmienia. Te były dobrze słyszalne – powiedziałbym, aż za dobrze. Wypróbowany teraz Triode nie stawiał bowiem na różnorodność, na archetypiczną jedność przeciwieństw, tylko na spójność, elegancję i całościową siłę wyrazu. Żadnych podbarwiających sopranów, żadnych wraz z nimi powiewów świeżości, żadnego przejrzystego aż po nieobecność medium i mocnego krawędziowania, jak również podkręconej ekscytacji, skrajnej kontrastowości, mocnych akcentów dół-góra, wyraziście echowego i trochę poprzez to odrealniającego pogłosu. Wszystko klasycznym triodowym stylem: że gładko, spójnie i w jednolitej formie. A przy tym tak elegancko, że jednak Triode wybrałem. Przed stadium porównań mi się  Ultralinear bez zastrzeżeń podobał, lecz w konfrontacji uległ. Bardzo mi wprawdzie odpowiadał tą swą ożywczą kontrastowością, która go podkręcała, lecz Triode bliższy był prawdy życia, która zwykle nie jest tak jawnie dwubiegunowa w odniesieniu do pojedynczego przejawu. A muzyka płynąca z jednego źródła jest pojedynczym przejawem i zwłaszcza to sopranowe podbarwianie wypadało wprawdzie efektownie, ale nie do końca prawdziwie. Takiego zdania była przynajmniej ma jaźń na bazie swoich licznych doświadczeń i trudno było z nią polemizować. Tym bardziej, że nie miałem ochoty przypłacać recenzji Cayina jej rozdwojeniem, choć pewne zakusy były, jako że podobały mi się obydwa tryby. Lecz w imię spokoju ducha pozwoliłem Triode wygrać.  

Podsumowanie

Cayin A55-TP HiFi Philosophy 002   Wzmacniacz Cayin A55-TP okazał się potwierdzeniem mych wywodów o Państwie Środka. Chiny sprawnie i metodycznie, a także w zaskakującym tempie, dołączają do przemysłowej elity świata. Oferują produkty udane koncepcyjnie i dopracowane technicznie; czasami wręcz przełomowe, ale nie w tym wypadku. Lampowy Cayin jest po prostu dobrym wzmacniaczem o typowych dla takiego urządzenia cechach. Nie odbiega od konkurencji, a na jej tle okazuje się tańszy. Jakością wykonania i wygodą użycia trzyma światowy poziom, utwierdzany jakością lamp mocy i dwoma do wyboru trybami. Siły wystarczająco ma dużo (i to w obydwu trybach), by dobrze nasycać dźwiękiem nawet czterodrożne kolumny, a do wejścia na poziom brzmień wyrafinowanych brakuje mu jednej pary lamp – którychś rasowych ECC83. I trudno mieć o to pretensję, że ich nie daje od razu, ponieważ rynek utrwalił nieprzyjemną praktykę sprzedawania wzmacniaczy lampowych z najtańszymi lampami. A lepsze zawsze poprawią, poczynając od najskromniejszych konstrukcji amatorskich, po Jadis czy Audio Note. Toteż trzeba w tym miejscu zapytać, dlaczego lampy wysokiej jakości nie są masowo produkowane. To jednak temat na inną rozmowę i kwestia głębszych dociekań, a nam pozostaje się cieszyć, że same lepsze ECC83 załatwiają sprawę do końca, więc drugie sterujące ECC82 można zostawić w spokoju, a tym bardziej kwartet mocowych KT-88. Oczywiście wymiana jednych i drugich na wyższe jakościowo da na pewno kolejne przyrosty, z tym, że w odniesieniu do ECC82 jest to kwestia prostego zakupu którychś uznanych z dawnej produkcji, natomiast w odniesieniu do KT-88 to obarczone ryzykiem błędu poszukiwania lepszych zamienników pośród obecnej oferty. Na pewno więc lepiej kupić najpierw ECC82, a zabawę z lampami mocy zostawić na sam koniec. Ale jak już zaznaczyłem – para lepszych ECC83, nawet tych od Sophia Electric – i rzecz mamy załatwioną. Słucha się pierwszorzędnie, można się cieszyć muzyką. Lampowość dobrze będzie słyszalna i bez ucieczki od realizmu, a na dodatkową osłodę dwa style – z podrasowanymi sopranami i bez. To wszystko za sześć tysięcy pięćset, podczas gdy dobra tranzystorowa integra to kilkanaście, dwadzieścia parę, a nawet osiemdziesiąt tysięcy. Czy pomiędzy kosztującym tyle Gryphonem Scorpio a recenzowanym teraz Cayinem jest duża jakościowa różnica w sensie samego brzmienia? Zależy jak bardzo cenisz różnice, ale moim zdaniem umiarkowana. Na pewno bym się nie popłakał słuchając go zamiast Scorpio, a pewne aspekty brzmienia byłyby nawet lepsze. W dodatku chińskie produkty przestają być obciachem, tak więc nie ma się co krępować i kupić można śmiało. Pewnie, że duże triody single-ended zagrają jeszcze lepiej, ale dla ich amatorów Cayin też ma ofertę.

 

W punktach:

Zalety

  • Pomimo lampowości nacisk na bezpośredniość i realizm.
  • Przywołujące obecność wokale.
  • Żadnych ograniczeń ani wad sopranowych.
  • Dobrze słyszalny bas o dużej rozdzielczości. (Zdecydowanie zyskujący po zastosowaniu lepszych lamp sterujących.)
  • Szczegółowość.
  • Prawidłowo wyskalowana, naturalna temperatura przekazu.
  • Żywość, szybkość i transparentność. (Ultralinear)
  • Elegancja, spójność, lampowa powłóczystość. (Triode)
  • A więc do wyboru dwa tryby, znacząco odmienne brzmieniowo.
  • Nieco podniesiona w trybie Ultralinear przy oryginalnych lampach, ale ogólnie dobrze utrafiona tonacja.
  • Porządek na scenie.
  • Zaznaczająca się tej sceny głębia.
  • Brak ograniczeń jakościowych dla podpinanych drogich urządzeń.
  • Wbudowany przedwzmacniacz gramofonowy. (Dla wkładek typu MM)
  • Pełna już elegancja i doskonale uchwycona tonacja po zastosowaniu samych tylko lepszych ECC83.
  • Można biasować lampy mocy.
  • Niski szum własny.
  • Ładny wygląd i staranne wykonanie.
  • Porządny, skuteczny pilot.
  • Cztery komplety wejść.
  • Dopasowanie do głośników 4 i 8 Ω.
  • Daje radę nawet dużym podłogówkom. (I to w obu trybach.)
  • Bardzo dobry stosunek jakości do ceny.
  • Marka Cayin ma już renomę i z każdym kolejnym produktem ją potwierdza.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Najtańsze lampy sterujące w standardzie.
  • Brakuje nieco magii scenicznej, ale jedynie gdy porównywać z najlepszymi.
  • Te ECC83 trzeba koniecznie wymienić.

 

Dane techniczne Cayin A55-TP:

  • Zintegrowany wzmacniacz lampowy push pull z wbudowanym przedwzmacniaczem gramofonowym.
  • Moc wyjściowa : 2 × 40 W (8 Oohm,  tryb ultraliniowy); 2 x 20 W(8 Ohm, tryb triodowy)
  • Pasmo przenoszenia 8 Hz – 50 kHz (+/- 3 dB).
  • THD : 1% (1kHz).
  • Maksymalne wzmocnienie: 40 dB.
  • Stosunek S /N: 68 dB.
  • Czułość wejściowa: 300 mV.
  • Impedancja wejściowa: 47 kOhm.
  • Impedancja wejściowa: 100 kOhm.
  • Odczepy głośnikowe: 4 Ohm; 8 Ohm.
  • Napięcie zasilania: 230 V.
  • Waga:15 kg.
  • Wymiary: 350 x 185 x 300.
  • Pobór mocy: 280 W.
  • Lampy mocy: 4 x KT88.
  • Lampy sterujące: 2 x 12AX7; 2 x 12AU7.
  • Cena: 6500 PLN.

 

System:

  • Źródło: CD Restek EPOS+
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Wzmacniacz: Cayin A55-TP .
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Kolumny: Audioform Adventure 304.
  • Interkonekty: Sulek Audio RCA.
  • Kabel głośnikowy: Sulek Audio Edia.
  • Kable zasilające: Acoustic Revive Triple C, Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R.

 

Pokaż artykuł z podziałem na strony

7 komentarzy w “Recenzja: Cayin A55-TP

  1. Sławek pisze:

    Cena 6500 zł. Ciekawe jak się ma ten wzmacniacz do FEZZ Audio Titania…

    1. PIotr Ryka pisze:

      Ciekawe 🙂

  2. Maciek pisze:

    Cena 6500 zł. Ciekawe jak się ma ten wzmacniacz do FEZZ Audio Titania…

    Tutaj nawet nie ma o czym rozmawiać…. Cayin zarówno jakością wykonania, kulturą pracy oraz dźwiękiem zostawia Fezza w tyle. Cena również przemawia za Cayinem.

    1. Grzegorz pisze:

      Miałeś okazję ich słuchać? stoję przed dylematem zakupu… Fezz Titania czy ten cayin. Będę wdzięczny za każdą uwagę. Chcę go podpiąć pod Pylony Diamond 28.

  3. AAAFNRAA pisze:

    Albo do EGG-SHELL PRESTIGE 12WKT, chociaż to konstrukcja SE i klasa A.
    P.S. Od kilku recenzji widzę CD Restek w systemie. Nowy nabytek, czy przymiarka do recenzji?

  4. Robert pisze:

    Ciekawe czy ten wzmacniacz będzie nadawał się do muzyki klasycznej? I jak zagra np. Z Tannoy Revolution dc6t 🙂

    1. PIotr Ryka pisze:

      A czemu miałby się nie nadawać i czemu nie zagrać?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy