Recenzja: Cary Audio Design SLI-80 Signature

Cary_SLI_80_23   Pisanie recenzji klasyków jest łatwe i trudne. Łatwe, bo można czerpać ze spostrzeżeń tych, dzięki którym klasyk został klasykiem, a trudne, bo przychodzi mierzyć się z czymś co posiada własny autorytet i zdaje się mówić – ty tam się nie wysilaj, bo to co piszesz i tak się nie liczy. Jestem sławny, jestem uznany, nie potrzeba mi żadnych pochwał, a przygany i tak mi nie szkodzą.

W tej sytuacji najlepiej byłoby znanym z epistemologicznego repertuaru szkoły fenomenologicznej Edmunda Husserla chwytem zwanym fachowo epoché wziąć całe to bycie klasykiem w nawias i rozpoczęcie wszystkiego od nowa, tak jakby nasz klasyk dopiero co się pojawił i żadnym klasykiem nie był. Jednak do koncepcji filozoficznych Husserla zawsze miałem stosunek bardzo sceptyczny i w tego rodzaju branie w nawias zwyczajnie nie wierzę. Coś tam wprawdzie tą metodą można uzyskać, ale nic szczególnie godnego uwagi, bo jak to krytycy Husserla dawno temu słusznie zauważyli, jest to swego rodzaju podnoszenie się za włosy. Niepamiętanie o tym o czym się pamięta wymagałoby wszak nie lada sztuki w mierze zapominania, która to sztuka wprawdzie w wielu miejscach i wcale nierzadko po świecie się tuła, ale dla naukowych i filozoficznych badań użytek z niej żaden, albowiem zwie się sklerozą bądź propagandą.

Dobra, nie będziemy się kłócić z fenomenologami, bo nie miejsce tu na to i nie czas po temu. Przyjmijmy zatem, że na potrzeby tej recenzji pamiętać wprawdzie będziemy, że Cary Audio Design SLI-80 jest klasykiem, ale na ile możność spróbujemy ocenić go świeżym uchem i okiem, by sens jakiś recenzja ta miała.

Nie udało mi się wprawdzie dowiedzieć z całą pewnością kiedy ten SLI-80 się pojawił, ale był to w sensie gotowości konstrukcji najprawdopodobniej rok 1997. W następnym roku przedstawiono go  na wystawach, a do normalnej sprzedaży wszedł w 1999. Sama firma liczyła wówczas lat dziesięć, bo powołano ją do życia w 1989 roku w miejscowości Cary, od której pochodzi nazwa. Co prawda obecna siedziba przeniosła się do Apex, ale to miasto również położone jest w Karolinie Północnej, tak więc przeprowadzka nie była odległa. A Karolina Północna to stan położony tak bardzo w centrum USA, że już bardziej się nie da, tak więc Cary Audio Design to produkty z samego serca Ameryki. Pomimo niezbyt leciwego wieku firma może poszczycić się kilkoma wyrobami urosłymi do rangi klasyków, produkowanymi, jak sławny Cary CAD-300 SEI, już prawie od dwóch dekad i wciąż cieszących się uznaniem i znajdujących nowe rzesze nabywców i wielbicieli. Pod tym względem manufaktura Cary jest więc w pewnym sensie amerykańską wersją japońskiego Kondo Audio Note, bo choć jej wyroby są zdecydowanie tańsze, a sama firma dużo młodsza (Kondo powstało w 1976 roku), to też są to konstrukcje lampowe i także klasyczne. Oczywiście nie samo Cary może pretendować w USA do miana firmy kultowej. Inne są szacowniejsze, jak choćby McIntosh, ale jak na swój stosunkowo młody wiek Cary Audio Design może być z siebie dumne, a jego założyciel – Billy Wright – ma tytuł do chluby i sławy.

Budowa

Cary_SLI_80_20

Cary Audio Design SLI-80 Signature

   Cary SLI-80 to klasyczny lampowy wzmacniacz zintegrowany, obdarzony dodatkowo funkcją bycia pełnowartościowym słuchawkowym wzmacniaczem. Na tym jednak jego specyfika bynajmniej się nie wyczerpuje. Posiada także dwa tryby pracy, określone jako „Triode” i „UL”, czyli Ultralinear, z których pierwszy oddaje 40 Watów na kanał w klasie A, natomiast drugi dwa razy więcej w trybie AB. Różnią się tym, że w trybie Triode lampy mocy pracują zgodnie z nazwą jako triody, a w UL jako pentody. Sam producent zaznacza, że tryb pierwszy jest lepszy pod względem klasy dźwięku, toteż drugi zalecany jest tylko kiedy te 40 Watów okazuje się niewystarczające dla zbyt mało skutecznych głośników. Tryby, tak nawiasem, zmienia się przy pomocy skobelkowych przełączników, osobnych dla każdego z kanałów. Nie trzeba przedtem wzmacniacza wyłączać, ale trzeba pamiętać żeby przestawić oba. Niekoniecznie jednocześnie, ale koniecznie przed rozpoczęciem odtwarzania. Te skobelkowe przełączniki są ulokowane po obu stronach górnej pokrywy obudowy, a z tylu znajdziemy dwa podobne, którymi przełącza się impedancję pomiędzy 4 a 8 Ohmów. Tu z kolei pomiędzy użytkownikami wyrobiła się opinia, że przy 8 Ohmach jest lepiej. Ale i to jeszcze nie wszystko. Nietuzinkową własnością jest też możliwość podpięcia prócz kolumn stereofonicznych także aktywnego subwoofera oraz możliwość zastosowania wielu różnych lamp mocy. Sam producent na przestrzeni lat je zmieniał i początkowe 6550 zastąpił obecnymi KT-88, a dopuszczalnych jest wiele innych, na przykład 6L6, KT-66, 350B, a nawet EL-34. Polski dystrybutor bardzo poleca wypróbowanie KT-120, dodających energii i klasy. Zastępowanie nie jest jednak banalne. Wymaga dopasowania biasu, co odbywa się dzięki otworom pomiarowym osobnym dla każdego z kanałów, w które wtyka się miernik prądowy i następnie przy pomocy ulokowanych obok dużych śrubowych pokręteł ustawia wymaganą wartość. Pokrętła te służą oczywiście także do normalnej regulacji eksploatacyjnej, pozwalając dopasowywać prąd podkładu do aktualnego stopnia zużycia lamp mocy, ale nie wymagają częstego stosowania. Raz na pół roku w zupełności wystarczy. Same mierniki są do kupienia u dystrybutora za 300 polskich złotych. To jednak nie koniec koniecznych zabiegów odnośnie zastępowania jednych lamp mocy drugimi, ponieważ wzmacniacz pracuje w trybie push-pull, co wymusza stosowanie dopasowanych prądowo kwartetów.

Cary_SLI_80_21

Ponadczasowy klasyk wzięty na warsztat

Dotyczy to oczywiście wszystkich typów jakich chcielibyśmy użyć, a sprawa jest niepomijalnie istotna. We wzmacniaczach lampowych nie mających konstrukcji push-pull parowanie lamp pozostaje procedurą, do której podchodzić można liberalnie i nic się złego nie dzieje. Sam tak postępowałem. Ale w push-pull nie ma z tym żartów. Lampy dostarczane ze wzmacniaczem są nawet kolejno ponumerowane, toteż należy uważnie je instalować, bo podpisane są tylko pudełka a nie lampy. Tryb push-pull wprowadzają tu w życie bardzo częste w tej roli 6SN7, a rolę stopnia wejściowego pełnią ECC88.

Razem dostajemy w komplecie aż dziesięć lamp, bo dochodzi do tego para prostowniczych 5U4. Wszystkie obecnie dostarczane ze wzmacniaczem są produkcji Electro Harmoniksa, ale w dawnych latach stosowano też NOS-owe małe triody, na przykład od Sylvanii. Ich zapasy najwyraźniej jednak się wyczerpały.

Gdy chodzi o lepsze lampy od nominalnych, sytuacja jawi się jako mieszana. Dobre ECC88 z czasów lampowej świetności są jeszcze dostępne na aukcjach, podobnie jak dobre 6SN7. Można też znaleźć lampy prostownicze 5U4 lub wybrać jedne spośród wielu obecnie produkowanych, z których najlepszym wyborem wydają się Emission Labs. Natomiast kwartet KT-88 z dawnych czasów (rok wprowadzenia 1956), to raczej mrzonka i nawet gdyby ktoś taki oferował zapewniając o jego zestrojeniu, należy to wstępnie odrzucić jako marketingową propagandę. Jedynie dużym sklepom internetowym można by ewentualnie zaufać, gdyby coś takiego ktoś u nich znalazł. Można natomiast kupić taki kwartet od Psvane, której to firmy produkty mają z założenia nawiązywać do najlepszych lampowych osiągnięć i zyskują coraz większe uznanie. Sam jednak nigdy żadnych lamp Psvane nie słyszałem, toteż uchylę się od podpowiadania ich zakupu. Alternatywą (także drogą) jest EAT, albo niespecjalnie droga wspomniana kwadra KT-120 od Tung-Sol. Ale Electro Harmoniksy KT-88 uchodzą za całkiem dobre więc nie ma w ich przypadku pośpiechu.

Cary_SLI_80_22

Lampowa orkiestra w pełnym składzie

Lampy jak wiadomo same nie grają, tylko trzeba je osadzić w gniazdach i zaopatrzyć w szereg urządzeń towarzyszących. W tym miejscu natrafiamy na obudowę, skrywającą wszystkie te skarby, która to obudowa w przypadku SLI-80 ma rozmiary lotniskowca. Piękny kawał lampowego smoka, chciałoby się powiedzieć. Jest szeroka, głęboka i płaska. Cała z metalu i bardzo masywna. Wykończenie może być czarne lub srebrne, a także indywidualne, gdyby ktoś miał takie życzenie i na czekanie się zdecydował. Sam decydowałem się na to co dają, w związku z czym dysponuję czarnym.

Budowa cd.

Cary_SLI_80_24

I kto by to chciał odsyłać do lamusa?

   Na wąskim i dzięki temu lekko tudzież zamaszyście wyglądającym frontonie widnieją trzy pokrętła: selektor wejść, regulowany także z pilota potencjometr i balans kanałów. Największe z nich, ulokowane pośrodku pokrętło potencjometru, w charakterystyczny dla Cary Audio sposób skośnie przycięto, dzięki czemu nawet z daleka możemy rozpoznać jego położenie. Pokrętła są z tworzywa, ale ładne i wyróżniająco się akcentujące na tle metalowej obudowy. Prócz nich jest tam też gniazdo słuchawkowe i przełącznik, pozwalający jednym ruchem przeistaczać się między byciem wzmacniaczem głośnikowym a słuchawkowym. Z tyłu, za lampami, widnieją trzy transformatory, z których środkowy jest zasilającym (sieciowym), a dwa boczne wyjściowymi. Jak zawsze w przypadku technologii push-pull nie są duże, dzięki czemu całościowy wygląd nie jest zdominowany przez wielgachne bloki transformatorów.

Na ściance tylnej oprócz wspomnianych przełączników impedancji znajduje się pojedynczy komplet wyjść głośnikowych i spora ilość gniazd RCA, a wszystkie one, łącznie z zaciskami głośnikowymi, rozlokowane są pojedynczo po przeciwnych stronach. Nie jest to nic złego, a konstrukcja taka wynika niewątpliwie z chęci skrócenia wewnętrznego okablowania, ale trzeba być na to przygotowanym, bo na przykład krótkie, mniej niż metrowe, interkonekty się nie nadadzą. Można by ich użyć jedynie w sytuacji gdyby w odtwarzaczu wyjścia RCA były usytuowane pośrodku, a wzmacniacz postawić na odtwarzaczu, co z uwagi na jego wielkość wydaje się kiepskim pomysłem i możliwym do realizacji jedynie w przypadku naprawdę dużych odtwarzaczy pokroju Accuphase. Z kolei stawianie dzięki jakiemuś stelażowi wzmacniacza zaraz pod odtwarzaczem też nie wchodzi w rachubę, bo grzeje on mocno, co wymaga sporego przewiewu nad nim. Tak więc interkonekty muszą być co najmniej metrowe. Nie jest to nic ważnego, jako że zdecydowana większość ma taką długość, a w przypadku kabli głośnikowych tego rodzaju rozstrzał gniazd w ogóle nie ma znaczenia, ale okazuje się, że nie zawsze i sam tego „nie zawsze” padłem ofiarą. Gdy bowiem gniazda głośnikowe dzieli ponad pół metra, mrzonką jest chęć podpięcia słuchawek HiFiMAN HE-6 i AKG K1000, których przewody nie mają możliwości rozcapierzenia się na taki zasięg. Szkoda. Bardzo byłem ciekaw jak to zagra. Rzecz jest oczywiście do zrobienia, ale wymaga odpowiednich kabli, o czym trzeba zawczasu wiedzieć.

Cary_SLI_80_25

Maszyneria rozdzielona aż do bólu

O samej zawartości obudowy SLI-80 wypada napisać, że dokonano w niej montażu metodą point-to-point, a więc czasochłonną, ale zapewniającą lepszą izolację wzajemną przewodów i krótsze sygnałowe ścieżki. Komponenty w rodzaju rezystorów i kondensatorów są dobrej jakości, a przez czas jakiś Cary produkowało też kosztującą około tysiąca dolarów więcej wersję luksusową w oparciu to kondensatory Jensena i okablowanie Kimbera. Obecnie wersja ta nie jest już dostępna, toteż kto chce sięgać po ulepszenia, musi to uczynić we własnym zakresie, co nie jest specjalnie trudne, bo podzespoły są dostępne, podobnie jak fachowcy gotowi wykonać to niezbyt skomplikowane zadanie.

Miłą nowiną dla wygodnickich jest wspomniana obecność pilota, za pośrednictwem którego możemy sobie regulować siłę głosu.

Odsłuch

 

Cary_SLI_80_01

Czas podgrzać atmosferę

 Zacząłem od porównania impedancji 4 i 8 Ohmów, przy czym trzeba zaznaczyć, że głośniki miały nominalną 4Ω. Brzmienia były różne. To przy 4 bardziej aksamitne i spokojne, to przy 8 bardziej błyszczące, konturowe i twardsze. Trochę bardziej w stronę popisu i z większą dynamiką; niewątpliwie tak bardziej spektakularnie i po audiofilsku; z wyżej pociągniętymi sopranami, mocniejszym kontrastem i większą wyrazistością. Mniej relaksacyjnie a bardziej dożylnie, choć bez przesady – różnica nie była duża.

Następnie porównałem Triode z Ultralinear i tryb Triode był z kolei bardziej subtelny i spokojny, a nieco mniej dynamiczny. Wybrzmienia miał troszkę dłuższe i bardziej eleganckie, a całościowo mniej był wysilony i bardziej wytworny. Różnica znowu nie była duża, ale odniosłem wrażenie jakby Ultralinear odrobinę zniekształcał, czy może raczej zaburzał elegancję wybrzmień. Niewątpliwie był przy tym bliższy prezentacji tranzystorowej, z jej naciskiem na dynamikę i bezpośredniość a nie powab.

Gdy chodzi o walory ogólne, scena była taka jak dotąd z głośnikami Dynaudio Focus 340, testowanymi dopiero co w szerszym wzmacniaczowym gronie. Może tylko nieco bardziej za linią głośników niż wcześniej. Nieszczególnie przy tym głęboka, bo taką kolumny te budują, ale z wyraźnym poczuciem głębi i dobrym pomierzeniem dystansu do źródeł. Soprany były zaakcentowane i bardzo dźwięczne, znakomita była też głębia samych dźwięków, a przy tym nieprzesadna, bez żadnej sztuczności. Przepiękne wybrzmienia, charakterystyczne dla wybitnych lampowych wzmacniaczy, przy których tranzystory mdleją z zazdrości niosły się daleko i jednocześnie doskonała była temperatura. Dźwięk okazał się ciepły, ale nie ocieplony. Dokładnie taki jaki być powinien. Bez przypiekania, bez nawet minimalnego wrażenia „za ciepło”, a jednocześnie doskonale temperaturowo dokładny, taki jak żywa muzyka. Podobnie dokładny był wydźwięk emocjonalny – bez nadmiernego optymizmu i bez oziębłości. Co smutne, było smutne, co radosne, radosne. Tak więc trzy bardzo ważne aspekty – głębia brzmienia, temperatura przekazu i wydźwięk emocjonalny – okazały się być bezbłędne.

Cary_SLI_80_02

A mamy czym…

Przy pomocy wokali raz jeszcze przeniknąłem w zawiłości trybów. Niewątpliwie Ultralinear jest trochę zbyt podekscytowany i manieryczny, bardzo nieznacznie wprawdzie, ale wpadający w przesadę. Na jego przeciwnym biegunie lokowały się triody z impedancją 4 Ohm, gdzie było najspokojniej i najbardziej jedwabiście, a pośrodku, ale bez żadnego przedobrzenia, były triody przy 8 Ohmach, w którym to ustawieniu ludzkie głosy miały najwięcej indywidualizmu, minimalnie tylko wprawdzie więcej niż przy czterech, ale bez wrażenia odrobinę zaznaczonego dystansu, skądinąd przyjemnego i działającego kojąco, ale nie do końca audiofilskiego.

Bezproblemowo wypadły wszystkie gatunki muzyczne. Rock był mocny i twardy, z dobrym wykopem i rozdzielczością instrumentów perkusyjnych, a przede wszystkim ze znakomitą wymową emocjonalną, o której jakości już wspominałem. Ta wszędzie była naprawdę znakomita, toteż nie będę już tego powtarzał. Wokaliza i rozrywkowe klimaty miały swój czar i powab, muzyka elektroniczna uwodziła klarownością sceny i tęsknotą przestrzennych widoków, a jazz wibracją, swobodą i energią. Najbardziej podobała mi się jednak wielka symfonika. Obraz spiętrzonej orkiestry i piętrzących się produkowanych przez nią dźwięków przedstawiał fascynujący widok. Ten dźwiękowy rysunek wyjątkowo był czytelny i z pięknych elementów się składający. Długo nie mogłem się oderwać. Druga rzecz, która szczególnie zapadła mi w pamięć, to normalne wypowiedzi. Zwykłe głosy z wywiadów czy konferansjerki miały bardzo naturalną wymowę, pozbawioną audiofilskiego nadrealizmu i uwodzenia przesadą. Były zwykłe zwykłością prawdziwego życia, tak jakby faktycznie z kimś rozmawiać. Tak więc brak nugatowej lepkości i słodyczy przekładał się na naturalizm, co przy lampowym dźwięku i to takim posiadającym piękno brzmień a nie techniczną oschłość jakiegoś marnego tranzystora, robiło bardzo dobre wrażenie.

Cary_SLI_80_06

Accuphase DP-700 niestety nie załapał się na sesję zdjęciową…

Jedyna rzecz, do której można by się przyczepić, to ilość basu. Nie była mała, ale że da się więcej, nie ma wątpliwości. Tak więc projektanci nie bez racji zaopatrzyli wzmacniacz w subwooferowe wyjście. Oczywiście słuchanie bez niego i tak jest bardzo satysfakcjonujące i oczywiście na pewno i bez suba dałoby się w tej sprawie sporo zdziałać, dobierając kable, głośniki i lampy, ale jeżeli ktoś lubi mocny basowy masaż, to właśnie Cary SLI-80 jest dla niego, bo wyjście na subwoofer w lampowym wzmacniaczu jest rzeczą nieczęstą, a sub to sub – wiadomo, że z nim jest tak, że bez niego tak być nie może – i żadne tranzystorowe końcówki mocy ani bass-bustery tego nie zastąpią.

Ze słuchawkami

Cary_SLI_80_10

Dynaudio Focus 340 pokazały się z jak najlepszej strony

   W kolejnym dniu sięgnąłem po słuchawki. Jak wiadomo wzmacniacze Cary są przez słuchawkowiczów upodobane i ulubione, bo sekcję słuchawkowego wzmocnienia mają na tym samym poziomie co głośnikowego, co jest zjawiskiem rzadkim, nieliczne przykłady mającym. Dopiero co słuchałem jednak takiego przykładu w postaci wzmacniacza Leben CS-300F. Porównywanie na dystans jest wprawdzie czynnością ułomną i zdradziecką, ale jakieś odniesienia trzeba będzie mimo to poczynić. Trzeba też będzie poczynić je w odniesieniu do wzmacniacza własnego.

Słuchawek zgromadziwszy ździebko, pora zanurzyć się w odsłuchach.

 

Sennheiser HD 600

Zacznijmy od klasyka. Jak klasyk z klasykiem. Doskonała prezentacja: spokojna, obfita, emocjonalnie zaangażowana i dosadnie precyzyjna. Z wyrazistym rysunkiem i w dwóch smakach. Ta z Triode łagodniejsza, bardziej aksamitna i uspokojona, z lekko impresjonistyczną i artystycznie wyrafinowaną niejednoznacznością na krawędziach; ta z UL bardziej kontrastowa, dynamiczna i z wyraźnymi konturami. Ta z Triode bardziej też była zdystansowana i w tło się zapadająca, a ta z UL bezpośrednia, wychodząca prosto na słuchacza. Mnie początkowo bardziej spodobała się ta z UL, choć ta druga niewątpliwie miała swoje zalety i bardzo była przyjemna. W dalszej części odsłuchów – a dotyczy to wszystkich poza Audio-Technicą użytych w teście słuchawek – okazało się, że wybór ciekawiej brzmiącego trybu zależał od konkretnej płyty, tak więc nie było tu złotej reguły, co jest zjawiskiem podobnym do przełączania w Twin-Head trybów OTL/non-OTL. Z doświadczenia wiem zaś, że zwykle tryb łagodniejszy i bardziej muzykalny koniec końców z reguły lepiej na długim dystansie się sprawdza, tak więc można zakładać że u Cary typ Triode przy długim używaniu byłby częściej w użyciu, choć ktoś może mieć inne preferencje od moich i wolałby zdecydowanie UL.

Sennheiser HD 650

Cary_SLI_80_19

No cóż, o stratach na kablach zdecydowanie nie można mówić…

No to drugi klasyk. Młodszy, ale także klasyczny. Od razu zacznę od tego, że bardziej podobał mi się w trybie UL, choć Triode też był nie do pogardzenia. Nakładał się jednak na walory samych HD 650 i to podwojenie gorzej skutkowało od wyrazistości i kontrastu trybu UL, w którym znane z wybrednych zachowań, czasami wręcz dziwacznych, HD 650 wypadły wyjątkowo dobrze. Aksamitnie, bogato, naturalnie i śpiewnie. Rzadko je można usłyszeć tak dobrze grającymi, choć nie zmienia to faktu, że większa wyrazistość, czystość i przenikliwość HD 600 podobała mi się jeszcze bardziej. Jednak z niektórymi innymi niż pierwsza płytami tryb Triode okazał się mieć niezaprzeczalne przewagi, o czym napisałem powyżej.

Audio-Technica ATH- W5000

To weźmy trzeciego klasyka. Znana specyfika Audio-Techniki z Cary aż nadto była specyficzna. Pogłosowość, przenikliwość, piekielna aż detaliczność – wszystko to jeszcze bardziej niż zazwyczaj było wydatne a nie złagodzone. Co ciekawe, bardziej podobał mi się teoretycznie mniej pasujący tryb UL, w którym wokale były prawdziwsze, a cały przekaz naturalniejszy i bardziej bezpośredni. Jednakże ze stockowymi lampami Cary SLI-80 nie jest dla Audio-Techniki odpowiednim wzmacniaczem, za mało mając łagodności a za dużo pogłosu i kontrastu. A może chodzi tylko o impedancję? Nie wiem, nieistotne. Tak czy owak synergii nie było i w rezultacie były to jedyne słuchawki, co do których współpracy z Cary można mieć było zastrzeżenia.

Grado GS-1000

Cary_SLI_80_12

AKG K1000 tylko przyglądają się zmaganiom

No to weźmy klasyka czwartego. Te pokazały coś odmiennego, mianowicie wszechobecny bas i praktycznie zawsze lepsze brzmienie w trybie Triode. A zagrały, jak to one, z pełnym zaangażowaniem, porywczym objęciem całego muzycznego przestworu i wielkim emocjami na wielkiej scenie. Żadnej analizy. Muzyka to przeżycie a nie badania – zdają się one mówić. Wszystko w nich żyło, aż po najdalszy kraniec i wszystko było neoplatońską jednością, tak jakby Dusza Świata przemówić zechciała przez te słuchawki, każąc wszystkiemu co się w toku rozwojowym rozprysło i poróżnicowało powrócić do pierwotnej wspólnej formy, którą okazuje się muzyka. Szczególnie potężny wyraz przybierało to wszędzie tam, gdzie muzyka ta była potężna i przestrzenią rosnąca, a więc symfonice i muzyce elektronicznej. Tam połączenie wielkości z jednością przemawiało najsilniej i było obezwładniające. Są to  niewątpliwie słuchawki dla ekspresjonistów, impresjonistów i okultystów. Dla wszystkich tych, którzy chcą coś przeżyć, a nie mierniczych i znerwicowanych audiofilskich poszukiwaczy niedokładności, wędrujących po muzycznej scenie z lupami, oscyloskopami i suwmiarkami w poszukiwaniu powodów do narzekań.

II tura ze słuchawkami

Cary_SLI_80_13

To jeszcze słuchawki, czy może już kolumny?

   Tak sobie pomyślałem, otrzymawszy tego Cary, że co mu będę żałował: jak innych dla niego lepszych lamp nie mam, to niech chociaż te ECC88 ma ode mnie lepsze. Tak więc odsłuch głośnikowy odbył się w oparciu o ECC88 Philips SQ, które za dość znośne pieniądze na aukcjach można wyrwać, konkretnie za około 300 zł albo i nawet sporo taniej. Kiedy rzecz doszła do słuchawek, postanowiłem być jeszcze bardziej szczodry i zaoferowałem Cary swoje Simens & Halske CCa „grey plate”, czyli najlepsze takie lampy na świecie, których za trzysta złotych już się nie kupi, ani nawet za trzy razy tyle. Przerobiłem z nimi wszystko co zamierzałem i co widnieje powyżej, aliści kolejnego dnia naszła mnie chętka, by jeszcze nie pisać podsumowania, tylko liznąć słuchawek z Philipsami, ot tak, na próbę, bo głośniki z nimi dobrze grały, więc co szkodzi posłuchać. I to był dobry pomysł, bo okazało się, że Philipsy do lamp Electro Harmoniksa pasują lepiej. Grają trochę ciemniej, krawędzie lekko zaokrąglają i uwypuklają same brzmienia, a całościowo wzbogacają i jednocześnie łagodzą. CCa są wprawdzie sporo lepsze, ale pod warunkiem, że lampy im towarzyszące same grają łagodnym i pełnym dźwiękiem. Pokazują wówczas lepsze zróżnicowanie i głębsze wejście w muzyczny materiał. Z dynamicznymi i wyrazistymi lampami EH nie miały jednak po temu dość dobrej okazji i w efekcie wypadło to jak wypadło – ogólnie bardzo dobrze, ale nie w przypadku Audio-Techniki.

AKG K550

Cary_SLI_80_14

A oto i cudowne dziecko stajni Grado Labs – model GS-1000

Tych miałem wcale nie słuchać, ale z nudów i ciekawości je wziąłem. Nie dlatego nie miałem, że ich nie doceniam, ale już na powrót do dystrybutora czekały i wyciągać ich mi się nie chciało. Coś jednak mnie tknęło i je wypakowałem. Dobrze się stało, bo jeszcze ich tak znakomicie grającymi nie słyszałem. – Tak, jasna sprawa, odtwarzacz za prawie osiemdziesiąt tysięcy zrobił swoje, ale przecież bez wzmacniacza nic by z tego nie było, a było naprawdę super. Aż mi tradycyjna audiofilska szczęka w mirę słuchania do dołu opadała, tak dobrze to grało. Analogowość bardzo się bowiem wzmogła, a jednocześnie piękna scena kreowana przez te słuchawki była jeszcze piękniejsza niż zazwyczaj i razem zespalało się to w świetne brzmienie, nie gładkie wprawdzie gładkością oliwy czy kremu, ale przyjemnie chropawe, a jednocześnie głębokie i w dal przepastną odchodzące. Tonacja była dość jasna, ale leciutko co do oświetlenia stonowana, bez żadnej jaskrawości, a ogólnie grało to tak dobrze, że jak mówiłem szczęka mi lekko opadła. Z Twin-Head i Cairnem na pewno grało to gorzej.

Niewątpliwie połączenie Accuphase DP-700 z Cary SLI-80 po kablu Crystala i ze sterowniczymi lampami Philips SQ było jednym z najlepszych możliwych dla tych słuchawek, co znakomicie podkreśliła wokaliza – pięknie oprawiona delikatną pogłosowością, ustawiona na perspektywicznej scenie, głęboko brzmiąca i z głębokim indywidualnym wyrazem. Towarzyszył temu mocny bas i świetny drajw. Brawo!

(Na zdjęciach widać wprawdzie Accuphase DP-510, ale cały odsłuch odbył się w oparciu o Accuphase DP-700.)

Beyerdynamic T90

Cary_SLI_80_18

Mniejsza Tesla rada jest z takiego kompana

Te też w poprzedniej turze nie wzięły udziału; tak zwyczajnie, drogą wyboru, żeby nie przedłużać opisów. Ale kiedy AKG tak świetnie zagrały, trzeba było sięgnąć i po nie.

I znów sytuacja się powtórzyła, to znaczy wybornie to zabrzmiało. Inaczej, bardzo inaczej i też znakomicie. Bardzo znakomicie nawet, że znów się językiem zabawię i językowym dziwolążkiem posłużę. Ale żarty na bok, bo przetworniki Tesla pokazały granie nietuzinkowe, gdzie indziej nie spotykane.

Zacznijmy od oświetlenia. Brzmienie było lekko przyciemnione, ale jednocześnie idealnie przejrzyste. Nic nie chowało się w mroku ani żaden kontur się nie zacierał. Wręcz przeciwnie – wszystko było niezwykle klarowne i doskonale z tła wyciągnięte. Ale taki opis jest zbyt powierzchowny. Wnikając głębiej w istotę tego grania dostrzegamy, że te doskonale klarowne dźwięki były jednocześnie pięknie ukształtowane i fantastycznie wyodrębnione. Tesle grają bowiem w taki sposób, że skupiają się na samych dźwiękach. Mniej interesują je pogłosy, aura czy półcienie, a nawet nie interesują ich wcale. Ale to im nie szkodzi, bo te wspaniale uwypuklone i wyodrębnione dźwięki tak były podane, że słuchałem z niekłamanym podziwem. Sam kontur i jego wypełnienie były zjawiskowe, a to skupienie na dźwiękach dawało szczególną, niepowtarzalną atmosferę bliskości, bezpośredniości i zorientowania całkowicie na samą muzykę. Bez aury, bez pogłosów, bez akustyki. Czysta linia melodyczna i czysta wokaliza. Tak to tym razem zagrało.

Podobnie jak w przypadku AKG to zestawienie systemu okazało się dla tych słuchawek wyborne i choć trzeba się zgodzić, że zaplecze było bardzo kosztowne, to sam fakt, że tak te Beyery i AKG grać potrafią jest wielce satysfakcjonujący.

II tura ze słuchawkami cd.

Grado GS-1000

Cary_SLI_80_15

Sprawa Grado znajdzie swój finał w nieodległej recenzji

W ich przypadku wiele się nie zmieniło, ale też było lepiej. Bardziej melodyjnie i głęboko. Zarazem pokazały brzmienie dokładnie odwrotne od Beyerdynamików – skupione na całokształcie, wypełnione powietrzem, całościową aurą, dalej posadowione, w perspektywie ujęte i bez balonikowego uwypuklenia tylko jak łopocące na wietrze.

Przechodzenie z jednych słuchawek na drugie dawało zdumiewający efekt, bo mimo skrajnej odmienności obie prezentacje zachwycały. Ta Beyerdynamiców była nieprawdziwa jak tort na posiłku biedaków i równie jak on smakowita, a ta Grado całościowo realistyczna i porywająca, ale nie tak kaloryczna, bo bardziej przesycona powietrzem a mniej gęsta. Jednocześnie cała podbarwiona basowym tłem, co nadawało jej dynamizmu i uspójniało przekaz, jak już wcześniej pisałem mający wyraz holistyczny.

Audio-Technica ATH-W5000

Sięgnijmy teraz po te słuchawki, które wcześniej się nie sprawdziły. Nie powiem, żeby wszystkie problemy zniknęły, a prezentacja nawiązała przyjemnością odbioru do AKG i Beyerów. Zbyt było nerwowo, a wielka szczegółowość pchała się przed muzykę, podobnie jak podbita akustyka i towarzysząca jej łuna pogłosowa. Poprawiło się jednak względem poprzedniego dnia i słuchanie stało się łatwiejsze. Trochę bardziej muzykalne, gładsze i przyjemniejsze. Jednak dalekie w mierze satysfakcji muzycznej od dwóch poprzednich.

HiFiMAN HE-6

Cary_SLI_80_16

Lampowy magik zjednał sobie wymagające HE-6

Nie kijem go, to pałką. Na koniec sięgnąłem po HiFiMAN’y, których nie udało się podpiąć do wyjść głośnikowych z winy kabli. Potrafiły grać ze słuchawkowego wyjścia dość głośno, ale pojawiały się zniekształcenia. Na średnich poziomach głośności, pod ich nieobecność, można się było jednak upewnić, że wzmacniacz pasował będzie do nich znakomicie. Dźwięk był bogaty, naturalny i dynamiczny. Jak zawsze u nich dokładnie wyartykułowany, tonacyjnie wyważony i doskonale posadowiony w bliskim, bardzo realistycznym plenerze.

Podsumowanie

Cary_SLI_80_09   Cary Audio Design SLI-80 jest klasykiem i na miano klasyka zasługuje. Podobno z najlepszymi lampami gra tak realistycznie, że właściciele nie mogą się nachwalić. Ale i z normalnymi radził sobie pierwszorzędnie i to jednocześnie właśnie w realistycznej i zarazem pięknej manierze prezentacyjnej. Jest to brzmienie lampowe, ale jak zwykle u konstrukcji push-pull dużo cech tranzystorowego mające, takie z dynamiką i przytupem, a nie tylko rozfalowaniem, głęboką tonią i magią.

Wzmacniacz zarówno prezentuje się bardzo ciekawie, jak i brzmienie ma intrygujące; o perfekcyjnej nastrojowości, doborze tonacji i głębokości brzmień, a przy tym oferuje bardzo rozbudowaną lampową żonglerkę. Dla mnie przynajmniej taka zabawa w różne lampowe wariacje jest dużo ciekawsza od zapieczętowanego na amen tranzystorowego brzmienia. Oczywiście przy tranzystorowych konstrukcjach pomajstrować też można, ale są to zabawy tylko dla zaawansowanych i lutujących. Tu tymczasem wystarczy kupić miernik biasu i inne lampy, by czerpać przyjemność z galerii odmiennych brzmień. To oczywiście kosztuje, a jak się właśnie dowiedziałem kwartet sparowanych KT-88 G.E.C. to wydatek ponad pięciu tysięcy złotych, ale podobno warto, a poza tym nie muszą to być zaraz takie lampowe ekstrema, a ponadto nie wszystkie lampowe ekstrema aż tyle kosztują, bo na przykład kwartet polecanych przez dystrybutora KT-120 to ledwie siedemset kilkadziesiąt złotych, a służył będzie przez długie lata. Para prostowników od Emission Labs wyjdzie niestety dwa razy drożej, ale podejrzewam, że będą to dobrze wydane pieniądze, a żywotność może sięgnąć nawet dekady.

Wzmacniacz bryluje uniwersalnością, bo w parze z LRT można nim napędzić wszystko, a i bez tej przystawki dla elektrostatów jest wyjątkowo uniwersalny. W dodatku ze wszystkim się sprawdza, a wysokie czy niskie impedancje słuchawek nie robią mu różnicy.

Pozostaje jeszcze zgodnie z obietnicą odnieść to wszystko do brzmień Twin-Heada i Lebena CS-300F.

Porównywany bezpośrednio Twin-Head był bardziej muzykalny, trochę jaśniej grający i kładący nacisk bardziej na czarowanie niż realizm. Bardziej brzmienia pogłębiał i czynił delikatniejszymi. Porównanie jest jednak niesprawiedliwe, bo dopiero nasycony najlepszymi lampami Cary byłby równorzędnym partnerem, a poza tym Twin-Head to wzmacniacz słuchawkowy/przedwzmacniacz, podczas gdy Cary jest nie tylko słuchawkowym wzmacniaczem ale i solidną, zdolną napędzać nawet niezbyt skuteczne głośniki integrą.

Co do Lebena, to obaj z Cary grali tak podobnie, że bez bezpośredniej konfrontacji słowa poza tym, że podobnie, nie powiem. Jeden i drugi to lampowe push-pulle łączące lampową elegancję z tranzystorowym wigorem. Cary jest sporo mocniejszy i oferuje więcej zabawy z lampami oraz dwa tryby na zawołanie, a także podpięcie subwoofera, a Leben ma bass-buster i także regulator impedancji głośników. Cary wygląda przy tym jak klasyczny, duży wzmacniacz lampowy, a nie niewielki amplituner z końca lat 70-tych. Jeden i drugi mają oczywiście wygląd retro, ale w innej stylistyce, a fakt, że osobiście wolę klasyczne lampy wolnostojące od radiową modą otaczanych obudową, nie przeszkadza mi lubić wyglądu Lebena, przypominającego trochę mój pierwszy sprzęt hi-fi z prawdziwego zdarzenia – amplituner Elizabeth.

Trzeba przy tym zwrócić uwagę, że nowa wersja Lebena, ta z oznaczeniem „F”, jest czymś w rodzaju Cary SLI-80 sprzedawanego od razu z lampami Psvane i Emission Labs, choć trzeba zaznaczyć, że jego konstruktor, pan Hyodo, nie poszedł tu na łatwiznę w sensie zamontowania najlepszych dostępnych lamp, tylko postarał się o dobór takich, które przy umiarkowanej cenie oferowały będą brzmienie wysokiej klasy. Tego rodzaju zabieg w przypadku Cary też oczywiście jest do wykonania, a sam kwartet lamp mocy od razu oferuje ten właśnie styl poszukiwań. Doskonale 6SN7 można zaś dostać od RCA, a o niedrogich Philipsach SQ już pisałem.

Brać, kupować, nie grymasić. Dobry wzmacniacz za takie pieniądze i z takimi dodatkowymi opcjami to skarb.

 

W punktach:

Zalety

  • Bardzo wysoka klasa ogólna.
  • Perfekcyjnie uchwycony balans tonalny, rzecz charakterystyczna dla konstrukcji push-pull.
  • Idealnie dobrana głębokość wybrzmień.
  • Znakomite oddanie warstwy emocjonalnej.
  • Lampowa magia w trybie „Triode”.
  • Tranzystorowa bezpośredniość w trybie „UL”
  • Bezproblemowe soprany.
  • Realistyczne wokale.
  • Masa lampowej zabawy.
  • Zmienna impedancja dla głośników.
  • Najwyższej klasy słuchawkowy wzmacniacz.
  • Doskonała obsługa słuchawek o dowolnej impedancji.
  • Spora moc.
  • Wyjście na subwoofer.
  • Można podpiąć AKG K1000 i HiFiMAN HE-6.
  • Przyzwoitej jakości lampy w komplecie.
  • Dobre komponenty.
  • Możliwe do podmiany jeszcze lepszymi.
  • Nie brumi.
  • Wyjątkowa uniwersalność.
  • Kawał kloca.
  • Klasyk.
  • Od bardzo szanowanego producenta.
  • Przykuwający uwagę wygląd.
  • Czar lampowych świateł.
  • Można zamówić indywidualne wykończenie.
  • Sensowna cena.
  • Made in USA.
  • Polski dystrybutor.

Wady

  • Dość mocno grzeje.
  • Spory pobór prądu.
  • Kusi lampową podmianą i związanymi z nią wydatkami.
  • Krótkie interkonekty się nie nadadzą.

Sprzęt do testu dostarczyła firma:

Audio_System_Logo

 

 

Dane techniczne:

  • Konstrukcja:   Push-Pull Ultra-Linear Pure Class AB-1
  • Moc wyjściowa: 40 W – Triode; 80 W – Ultra-Linear
  • Czułość wejść: 45 V
  • Szum/sygnał:  – 82 dB
  • Pasmo przenoszenia:  19 Hz – 23 KHz  (+/- 5 dB)
  • Wejścia: CD, AUX 1, AUX 2
  • Lampy: 2 x 6922/ECC88 – wzmocnienie stopnia wejściowego; 2 x 6SN7 – drajwery przedwzmacniacza/odwracacze fazy; 4 x KT88 – lampy mocy wyjściowej; 2 x 5U4 – prostownicze
  • Podstawki lamp ceramiczne o srebrnych stykach.
  • Transformator mocy: 1 x EI Laminate, Silicon Impregnated
  • Transformatory wyjściowe: 2 x EI Laminate, Silicon Impregnated
  • Rezystory: 1% Metal Film
  • Kondensatory:  Oil filled coupling, (copper optional)
  • Kondensatory stopnia zasilania: 2 x 1200µF; 450 VDC, 6 x 10µF; 400 VDC Film & Foil
  • Prąd zasilania:  117/234 V; 50/60 Hz
  • Pobór mocy: 166 W
  • Czas gotowości do pracy: 3 minuty
  • Czas docierania (wygrzewania): 100 godzin pracy aktywnej.
  • Chassis metalowe z aluminiowym panelem frontowym.
  • Waga: 18 kg
  • Wymiary: 432 x 178 x 406 mm
  • Cena: 13 300 zł

 

System:

Pokaż artykuł z podziałem na strony

9 komentarzy w “Recenzja: Cary Audio Design SLI-80 Signature

  1. herr doctor pisze:

    w tej cenie mozna juz kupic bakoon products HPA 21, który niestety zjada na śniadanie cary , lebena F itd…

    1. hifiphilosophy pisze:

      Na jakiej podstawie opinia, że zjada? Nie sądzę żeby to było w ogóle możliwe, ponieważ Leben i Cary grają tak dobrze, że zjeść ich się nie da. Nie ma takiej aparatury na świecie. Da się oczywiście lepiej, ale słuchałem Orfeusza czy Staksa T2 i mogę spokojnie powiedzieć, że nikt tu nikogo nie zjadał. Tak więc tajemniczy, nieznany zjadacz z Korei wydaje mi się bajką o żelaznym wilku. Poza tym Cary i Leben są też normalnymi wzmacniaczami, a on tylko słuchawkowym na bateryjkę. A wzmacniacz słuchawkowy na bateryjkę można dużo taniej kupić od Grado.

  2. Przemek pisze:

    A kolega herr doctor sluszal wogole produkty o ktorych dyskutuje czy tylko tak z recenzji wnioskuje co kogo zjada ?

  3. Maciej pisze:

    Bardzo jestem ciekaw relacji Bakoona do Sonic Pearl.. Poczekamy i może zobaczymy.

  4. Maciej pisze:

    Jeszcze dopytam, czy brum na wyjściu słuchawkowym występuje tak jak u Lebena?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Całkowicie śladowy. Przy lepszych lampach powinien zupełnie zniknąć.

      1. Maciej pisze:

        Panie Piotrze i jeszcze jedno pytanie: czy bardzo się różni wersja Signature od normalnej. Bo z tego co widzę po obudowie ciężko szukać różnic czy choćby dopisku wersji.

        1. Piotr Ryka pisze:

          O ile się nie mylę, wersja Signature nie jest już oferowana. Dawała ona kilka poprawek – między innymi lepsze kondensatory i rezystory, lepsze fabrycznie lampy i z możliwością wyboru, lepsze wewnętrzne okablowanie – i temu podobne, tradycyjne dla wzmacniaczy ulepszenia.

  5. MK pisze:

    Posiadam od 3 lat. Zestaw: Harbeth 40.1, Meridian G 08.2, TaraLabs Air. To świetny, uniwersalny wzmacniacz za rozsądne pieniądze, pod warunkiem, że od razu wymienimy wszystkie lampy. Warto zainwestować 2000-3000 pln w NOS-y. Jeśli dobrze dobierzmy lampy, to za 15000 pln otrzymamy wzmacniacz, który będzie grał na bardzo wysokim poziomie. Słucham muzyki poważnej, więc poprzeczka zawieszona jest bardzo wysoko.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy