Recenzja: Cary Audio Design SLI-80 Signature

Odsłuch

 

Cary_SLI_80_01

Czas podgrzać atmosferę

 Zacząłem od porównania impedancji 4 i 8 Ohmów, przy czym trzeba zaznaczyć, że głośniki miały nominalną 4Ω. Brzmienia były różne. To przy 4 bardziej aksamitne i spokojne, to przy 8 bardziej błyszczące, konturowe i twardsze. Trochę bardziej w stronę popisu i z większą dynamiką; niewątpliwie tak bardziej spektakularnie i po audiofilsku; z wyżej pociągniętymi sopranami, mocniejszym kontrastem i większą wyrazistością. Mniej relaksacyjnie a bardziej dożylnie, choć bez przesady – różnica nie była duża.

Następnie porównałem Triode z Ultralinear i tryb Triode był z kolei bardziej subtelny i spokojny, a nieco mniej dynamiczny. Wybrzmienia miał troszkę dłuższe i bardziej eleganckie, a całościowo mniej był wysilony i bardziej wytworny. Różnica znowu nie była duża, ale odniosłem wrażenie jakby Ultralinear odrobinę zniekształcał, czy może raczej zaburzał elegancję wybrzmień. Niewątpliwie był przy tym bliższy prezentacji tranzystorowej, z jej naciskiem na dynamikę i bezpośredniość a nie powab.

Gdy chodzi o walory ogólne, scena była taka jak dotąd z głośnikami Dynaudio Focus 340, testowanymi dopiero co w szerszym wzmacniaczowym gronie. Może tylko nieco bardziej za linią głośników niż wcześniej. Nieszczególnie przy tym głęboka, bo taką kolumny te budują, ale z wyraźnym poczuciem głębi i dobrym pomierzeniem dystansu do źródeł. Soprany były zaakcentowane i bardzo dźwięczne, znakomita była też głębia samych dźwięków, a przy tym nieprzesadna, bez żadnej sztuczności. Przepiękne wybrzmienia, charakterystyczne dla wybitnych lampowych wzmacniaczy, przy których tranzystory mdleją z zazdrości niosły się daleko i jednocześnie doskonała była temperatura. Dźwięk okazał się ciepły, ale nie ocieplony. Dokładnie taki jaki być powinien. Bez przypiekania, bez nawet minimalnego wrażenia „za ciepło”, a jednocześnie doskonale temperaturowo dokładny, taki jak żywa muzyka. Podobnie dokładny był wydźwięk emocjonalny – bez nadmiernego optymizmu i bez oziębłości. Co smutne, było smutne, co radosne, radosne. Tak więc trzy bardzo ważne aspekty – głębia brzmienia, temperatura przekazu i wydźwięk emocjonalny – okazały się być bezbłędne.

Cary_SLI_80_02

A mamy czym…

Przy pomocy wokali raz jeszcze przeniknąłem w zawiłości trybów. Niewątpliwie Ultralinear jest trochę zbyt podekscytowany i manieryczny, bardzo nieznacznie wprawdzie, ale wpadający w przesadę. Na jego przeciwnym biegunie lokowały się triody z impedancją 4 Ohm, gdzie było najspokojniej i najbardziej jedwabiście, a pośrodku, ale bez żadnego przedobrzenia, były triody przy 8 Ohmach, w którym to ustawieniu ludzkie głosy miały najwięcej indywidualizmu, minimalnie tylko wprawdzie więcej niż przy czterech, ale bez wrażenia odrobinę zaznaczonego dystansu, skądinąd przyjemnego i działającego kojąco, ale nie do końca audiofilskiego.

Bezproblemowo wypadły wszystkie gatunki muzyczne. Rock był mocny i twardy, z dobrym wykopem i rozdzielczością instrumentów perkusyjnych, a przede wszystkim ze znakomitą wymową emocjonalną, o której jakości już wspominałem. Ta wszędzie była naprawdę znakomita, toteż nie będę już tego powtarzał. Wokaliza i rozrywkowe klimaty miały swój czar i powab, muzyka elektroniczna uwodziła klarownością sceny i tęsknotą przestrzennych widoków, a jazz wibracją, swobodą i energią. Najbardziej podobała mi się jednak wielka symfonika. Obraz spiętrzonej orkiestry i piętrzących się produkowanych przez nią dźwięków przedstawiał fascynujący widok. Ten dźwiękowy rysunek wyjątkowo był czytelny i z pięknych elementów się składający. Długo nie mogłem się oderwać. Druga rzecz, która szczególnie zapadła mi w pamięć, to normalne wypowiedzi. Zwykłe głosy z wywiadów czy konferansjerki miały bardzo naturalną wymowę, pozbawioną audiofilskiego nadrealizmu i uwodzenia przesadą. Były zwykłe zwykłością prawdziwego życia, tak jakby faktycznie z kimś rozmawiać. Tak więc brak nugatowej lepkości i słodyczy przekładał się na naturalizm, co przy lampowym dźwięku i to takim posiadającym piękno brzmień a nie techniczną oschłość jakiegoś marnego tranzystora, robiło bardzo dobre wrażenie.

Cary_SLI_80_06

Accuphase DP-700 niestety nie załapał się na sesję zdjęciową…

Jedyna rzecz, do której można by się przyczepić, to ilość basu. Nie była mała, ale że da się więcej, nie ma wątpliwości. Tak więc projektanci nie bez racji zaopatrzyli wzmacniacz w subwooferowe wyjście. Oczywiście słuchanie bez niego i tak jest bardzo satysfakcjonujące i oczywiście na pewno i bez suba dałoby się w tej sprawie sporo zdziałać, dobierając kable, głośniki i lampy, ale jeżeli ktoś lubi mocny basowy masaż, to właśnie Cary SLI-80 jest dla niego, bo wyjście na subwoofer w lampowym wzmacniaczu jest rzeczą nieczęstą, a sub to sub – wiadomo, że z nim jest tak, że bez niego tak być nie może – i żadne tranzystorowe końcówki mocy ani bass-bustery tego nie zastąpią.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

9 komentarzy w “Recenzja: Cary Audio Design SLI-80 Signature

  1. herr doctor pisze:

    w tej cenie mozna juz kupic bakoon products HPA 21, który niestety zjada na śniadanie cary , lebena F itd…

    1. hifiphilosophy pisze:

      Na jakiej podstawie opinia, że zjada? Nie sądzę żeby to było w ogóle możliwe, ponieważ Leben i Cary grają tak dobrze, że zjeść ich się nie da. Nie ma takiej aparatury na świecie. Da się oczywiście lepiej, ale słuchałem Orfeusza czy Staksa T2 i mogę spokojnie powiedzieć, że nikt tu nikogo nie zjadał. Tak więc tajemniczy, nieznany zjadacz z Korei wydaje mi się bajką o żelaznym wilku. Poza tym Cary i Leben są też normalnymi wzmacniaczami, a on tylko słuchawkowym na bateryjkę. A wzmacniacz słuchawkowy na bateryjkę można dużo taniej kupić od Grado.

  2. Przemek pisze:

    A kolega herr doctor sluszal wogole produkty o ktorych dyskutuje czy tylko tak z recenzji wnioskuje co kogo zjada ?

  3. Maciej pisze:

    Bardzo jestem ciekaw relacji Bakoona do Sonic Pearl.. Poczekamy i może zobaczymy.

  4. Maciej pisze:

    Jeszcze dopytam, czy brum na wyjściu słuchawkowym występuje tak jak u Lebena?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Całkowicie śladowy. Przy lepszych lampach powinien zupełnie zniknąć.

      1. Maciej pisze:

        Panie Piotrze i jeszcze jedno pytanie: czy bardzo się różni wersja Signature od normalnej. Bo z tego co widzę po obudowie ciężko szukać różnic czy choćby dopisku wersji.

        1. Piotr Ryka pisze:

          O ile się nie mylę, wersja Signature nie jest już oferowana. Dawała ona kilka poprawek – między innymi lepsze kondensatory i rezystory, lepsze fabrycznie lampy i z możliwością wyboru, lepsze wewnętrzne okablowanie – i temu podobne, tradycyjne dla wzmacniaczy ulepszenia.

  5. MK pisze:

    Posiadam od 3 lat. Zestaw: Harbeth 40.1, Meridian G 08.2, TaraLabs Air. To świetny, uniwersalny wzmacniacz za rozsądne pieniądze, pod warunkiem, że od razu wymienimy wszystkie lampy. Warto zainwestować 2000-3000 pln w NOS-y. Jeśli dobrze dobierzmy lampy, to za 15000 pln otrzymamy wzmacniacz, który będzie grał na bardzo wysokim poziomie. Słucham muzyki poważnej, więc poprzeczka zawieszona jest bardzo wysoko.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy