Recenzja: Ayon Stratos

Odsłuch cd.

Rzadkie ale niezwykłe 3 x BNC pośród mnóstwa innych wyjść i przyłączy.

   Nie spodziewałem się jednak, że stanie się aż tak, zacznijmy wszakże od ustawienia, bo ono okazało się ważne. Odnośnie tych ustawień są różne szkoły, a jedna z nich, dość popularna, mówi ażeby nie odginać. Głośniki stawiać równolegle do ścian bocznych, bo wówczas gra naturalnie. Tak dla świętego spokoju od tego więc zacząłem i nie był to dobry początek. W odróżnieniu do monitorów Reference 3A, które też mam na stanie i które to ustawienie lubią, czterodrożne Audioform z dzielonym odtwarzaczem Ayona w tym ustawieniu nie zagrały. Dźwięk od nich się nie odklejał, przestrzeń była kaleka. Zacząłem więc odginać; i im bardziej odginałem, tym robiło się lepiej.

Więc na koniec całkiem odgiąłem, tak żeby głośniki spojrzały mi prosto w oczy, a wówczas stało się coś, co jeszcze nigdy się nie wydarzyło. Pojawiła się scena, jakiej jeszcze u mnie nie było, z pierwszym planem wiele metrów za linią głośników, że od siedzącego trzy metry od nich słuchacza to było gdzieś między sześć a siedem. Tak dalekiego pierwszego planu jeszcze nie percypowałem i zdawać by się mogło, iż będzie to za daleko. Że dźwięk wprawdzie świetnie oderwany, naprawdę całkowicie i w sumie jak nigdy jeszcze, ale dystans daleki, a więc ubytek bezpośredniości. Jednakże nic z tych rzeczy – znalazłem się na koncercie. Nie takim ze zdawkowych opisów, że „wiecie-rozumiecie, po koncertowemu dość było i świetnie przywołana obecność”, tylko obecność świetna swoją drogą, naprawdę zjawiskowa, ale do tego okraszana pełnym wrażeniem estrady. Dźwięk całkowicie rozciągnięty w pionie i z linią horyzontu trochę powyżej oczu, tak żeby postawić rockowy zespół, orkiestrę czy fortepian na podwyższeniu estrady, jakiś metr powyżej widowni.

Trzy kolory w komplecie: czerwony, zielony, niebieski.

A na tej estradzie cuda, to znaczy żywa muzyka. Zupełnie niezapośredniczona, zupełnie autentyczna. Na tyle, na ile tylko zdołał uchwycić ją realizator; i na tyle, na ile pozwala sam przekaz cyfrowy, a nawet jeszcze bardziej. Bo jak chodzi o postać przekazu, to nadzwyczajna dawka energii. Nie taka aż jak z super gramofonem, ale niewiele mniejsza. To mi się zaraz narzuciło i byłem poruszony. A jednocześnie obraz sceniczny w tym przetwarzaniu DSD dalece lepszy niż normalnie, z odtwarzaniem scenografii prawdziwym. Każdy utwór, niezależnie od repertuaru i rodzaju muzyki, jawił się jako dogłębnie realistyczny w estradowym ujęciu. I pośród tego autentyzmu, uczestnictwa w koncercie, muzyka znów pozbawiona tradycyjnych upiększeń. Nie ciepła i nie słodka, bez wygładzania i statycznych obrazów. W zupełności z rodzaju tych, kiedy się o poszczególnych aspektach nie myśli, bo autentyzm je znosi.

Bardzo dobitnie ukazał to repertuar rockowy swym przyrodzonym brudem. Rock ciepły, wygładzony, wyzbyty krzykliwości? To wszak karykatura, nawet kompromitacja. Takiego rocka nie chcemy, taki jest kontrfaktyczny. A ten był autentyczny, porywająco prawdziwy. Mocny, przestrzenny, charczący, strzępiasty na krawędziach. Bez cienia podkolorowań, należycie brudny i szary. Wyjątkowo prawdziwa perkusja o autentycznej objętości oraz fakturze brzmienia, zwizualizowane struny i realistyczne wokale. Wyraźnie wydobyte z ogólnego harmidru, a jednocześnie nie powiększone i nie uładnione. Dobitnie obrazujące indywidualny charakter głosów i stan emocjonalny artysty, włącznie z tym, na ile rzeczywiście się zaangażował, a na ile udaje. A to już najwyższa szkoła jazdy, to rozpoznają bardzo nieliczni.

Ze słuchawkami nie wypadło to oszałamiająco, lecz co innego z głośnikami.

Więc znakomite wrażenie i długo rocka słuchałem, ale jeszcze większe zrobił fortepian solo. Dzięki takiej postaci sceny zupełnie był autentyczny, dosłownie się czuło obecność stojącego tam w głębi instrumentu. Także za sprawą tego, że dźwięki nie były powiększone i przede wszystkim tego, że zachowany był prawidłowy dystans. Bo zwykle mamy do czynienia z sytuacją, a już w słuchawkach szczególnie, że instrumenty grają za blisko, czasami nawet w głowie. Do tego idzie się przyzwyczaić, dość łatwo się to akceptuje (chociaż niektórzy nie mogą), natomiast to tutaj było bez mała jak zupełnie prawdziwe. Zaangażowałem się więc w reprodukcje fortepianowe do stopnia maksymalnego i bardzo niezadowolony jestem, że odtwarzacz zaraz wybywa (bo ktoś tam na niego poluje). Tylko dlatego kolejna recenzja produktu Ayona pojawia się tak szybko, ale nie będę utrudniał życia innym swoimi wydawniczymi kaprysami. Mógłbym – bo czemu nie? – recenzenci są ważni, ale w stosunkach międzyludzkich przecież nie o to chodzi.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

11 komentarzy w “Recenzja: Ayon Stratos

  1. Piotr Ryka pisze:

    Z innej całkiem beczki, ale to niektórych mocno interesuje: HiFiMAN Sundary przyjechały.

    1. Alucard pisze:

      Kiedy recenzja?

      1. Piotr Ryka pisze:

        Chyba za dwa, trzy tygodnie. Może wcześniej.

        1. Marek S. pisze:

          A czy szykuje się recenzja nowych Audeze LCD 2 Classic? Ciekawie się zrobiło w tym zakresie cenowym oraz odnośnie porównania z Sundarami.

          1. Piotr Ryka pisze:

            Może będzie, w tej chwili nie umiem odpowiedzieć, inne słuchawki są już pozamawiane.

          2. Paweł pisze:

            W nowych więcej ciepła kosztem mniejszej sceny i gorszej holografi

  2. Alucard pisze:

    Paweł, mówisz o Sundarach względem starych HiFimanów, czy LCD 2C względem LCD2 bez fazora?

    1. Paweł pisze:

      LCD do LCD

  3. Patryk pisze:

    A czy moze ktos powiedziec jaka roznica jest pomiedzy CLEAR a CLEAR PRO? (jak rozni sie przede wszystkim bas w porownaniu?)

  4. TomekKoszalin pisze:

    nic już mnie nie obchodzi w audio poszukiwanie drogich urządzeń, często dziwacznie wyposażonych i dziwnie grających, po kilku latach poszukiwań kupiłem krakowski wzmacniacz Sinus Audio el34, gram na lampach NOS el34RFT/TGL-NRD, oraz 6sn7RCA/TungSol-USA (lampy z lat ok 70 i one na prawdę dają dźwięk rytmiczniejszy i gładszy od obecnej produkcji), całość z lampami to ok 6 tys zł, gra gładko, grubo, rytmicznie (tranzystorowy Krell 300i był przy tym ospały, powolny, zbyt 'ciemny’ a lampowiec to tylko ok 30 wat), instrumenty duże, przestrzeń ok – a jeżeli chodzi o recenzję Ayon’a – to cnie rozumiem że przestrzeń jest jakąś wartością ???, otóż redaktor chyba nie wie, że muzycy bardzo często nagrywają nawet w kilku studiach, więc po co mi ten audiofilski 'obrazek’ ?, na dodatek prawie zawsze gdy dźwięk miał przestrzeń to jednocześnie np. fortepian szczególnie taki nagrany z bliska miał 'podbite,’ zniekształcone wyższe rejestry, podobnie szum taśmy studyjnej był wyraźniejszy (Miles Davis Kind of Blue), dziwne że w recenzji nie pisze się o naturalności instrumentów i głosów ludzkich, wolę mój system, nie robiący 'wrażenia,’ ale grający muzykę (ProAc D28 8ohm, Musical Fidelity M6, kable MIT-T2)

    1. Piotr Ryka pisze:

      Pardon, ale co nagrywanie w różnych studiach ma do rzeczy z faktem, że odpowiednio modelowana w odsłuchu przestrzeń robi niezwykłe wrażenie? I wcale nie jest tak, że musi ona przekreślać naturalność brzmieniową instrumentów. Natomiast zupełnie mi nie przeszkadza, że wzmacniacz Sinus Audio gra świetnie. Wręcz przeciwnie. O lampach RFT także mam dobre zdanie, chociaż nie są szczytowymi osiągnięciami lampowości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy