Recenzja: Ayon Scorpio Mono

   Ayon, Ayon i ciągle Ayon. A i to teraz recenzowanie to wcale jeszcze nie koniec, bo kroi się – i mam nadzieję serio – test szczytowego ich odtwarzacza CD-35 „High Fidelity”. A potem znów pewnie coś wymyślą, bo ciągle wymyślają, i austriacka firma wyrzuca z siebie lampowe urządzenia jak wulkan lawę. Lampowe, bo tylko takie robi. Pod szyldem „Powrót do lampowości” powstała i trwa w tym pierwotnym zamiarze, przyznać trzeba, stanowczo, na tranzystory jej nie zarzuca. Za to samych lampowych końcówek mocy oferuje aż dziewięć (trzy jednoczęściowe i sześć dzielonych), a zintegrowanych wzmacniaczy też trzy. Razem wobec tego dwanaście i do nich trzy przedwzmacniacze. Niezły wynik jak na przedsiębiorstwo, w którym za dowodzenie i projektowanie odpowiedzialny jest jeden człowiek – Gerard Hirt.

Coś jeszcze dodam, dla odmiany o sobie. Nie muszę chyba tłumaczyć, bo taka jest nasza natura i każdy wie to po sobie, że ciekawość goni stale za czymś najlepszym, co w audiofilizmie oznacza „drogo”. Odruchowo szukamy najdroższych urządzeń stojących na najwyższych półkach, a te ulokowane poniżej to szara rzeczywistość. Nie zawsze – czasem coś mniej drogiego zyskuje sławę i dusi tych najdroższych, ale zazwyczaj szczyt oferty „to jest to”, a poniżej bolesny kompromis. W przypadku Scorpio Mono jest to kompromis wręcz krańcowy, jako że spośród dzielonych końcówek mocy jest w ofercie najtańszy. Szesnaście tysięcy dziewięćset nas ten robaczek będzie kosztował, a taki Ayon Titan Evo dwieście czterdzieści pięć. Medal taniości ma jednak i drugą stronę – stara prawda o urządzeniach lampowych głosi, że im prostsza konstrukcja, tym efekt bardziej spektakularny. Nie oznacza to jednak banału, bo „prosty” w tym wypadku oznacza także zmyślny. Prosta linia wzornicza Christiana Diora zawojowała kiedyś świat mody, ale wpierw ją trzeba było wymyślić – nikt przed nim na nią nie wpadł. Prostota nie jest także i w tym wypadku czymś prostym; nie leżącym przy drodze patykiem, że wystarczy się schylić i podnieść.

Na ile proste są, mierząc tą miarą, monobloki tytułowego Ayona Scorpio, to się niebawem okaże, a od siebie jeszcze dorzucę, że mimo cenowej mizerii (choć nie takie znów one tanie), chętnie je do recenzowania wziąłem, jako probierz własnego Crofta. Ten też jest prosty, ale bardzo szczególny, i rzec można klasycznie angielski. Z małej manufaktury w Cambridge i już go dawno nie robią. Lecz zdobył kiedyś sławę i świetnie był oceniany, a mój jest jeszcze bardziej nietypowy, bo mocno przerobiony. W miejsce jednej niewielkiej sterującej ECC81, wspólnej dla obu kanałów, ma dwie, dla każdego z osobną, a są nimi od niedawna genialne Brimary z lat 50-tych. Dlaczego tak genialne, o tym było w odniesionej między innymi do nich recenzji lamp tego typu, a małe monobloki Ayona, pracując w słabszym mocowo trybie „triode”, mają akurat tyle samo 25 W mocy, idealnie więc się nadawały do porównania z Croftem.

Poza twórcą Gerardem Hirtem i moją skromną osobą są jeszcze – bagatelka – czytelnicy, i nie zapominajmy o nich. Producent i recenzent to jedna para kaloszy, a czytelnicy inne. Są między nimi tacy, co tylko sobie czytają i oczywiście najchętniej o gwiazdach, ale są też prawdziwie poszukujący, najczęściej rzeczy niedrogich. Więc dla nich przede wszystkim recenzja tego Ayona, co w sensie cenowym jest na tle innych takich robaczkiem, w nazwowym pajęczakiem-stawonogiem, a w audiofilsko-techniczynym parą monobloków na lampach KT-88.

Urządzenie na rynku znalazło się w 2016 i było już recenzowane, ta recenzja to zatem nie nowinka ani sensacja a przypomnienie.

Budowa

Ayon Scorpio.

   Zwyczajem swojej szkoły lampowe monobloki są rozciągnięte do tyłu. I nie inaczej w tym wypadku; Ayon Scorpio Mono to para podłużnych urządzeń wymiaru 20 x 44 cm i wadze 15 kg każde. Klasycznie dla samego Ayona ubranych w grube pancerze z czarnego mat aluminium o mocno zaokrąglonych narożach. Wygląd to niewątpliwie mocna strona, bo mimo dołu oferty monobloki są duże i efektowne. Solidność korpusów bardzo konkretna, a wykończenie identyczne jak w najdroższych od tego producenta. Ayon – i to mu się chwali – nie dozuje bowiem jakości obudów równolegle ze wzrostem cen. Niezależnie od położenia w ofercie jego wyroby powierzchowność mają tej samej, bardzo wysokiej klasy, toteż kupuje się tę klasę nawet w przypadku najtańszych. Monobloki Scorpio mają też inny ciekawy wyróżnik: na obu frontach umieszczono duże, stylizowane, czerwono podświetlane napisy ayon, dreszczyk pewien wywołujące. Czy wstępujemy pod ich szyldem do piekła, czy do innego przybytku? Tak czy inaczej czerwień znaczy zawsze podnietę, bo jak utrzymują doświadczone hetery „faceci szaleją za czerwonym”. Ta czerwień jest przy tym efektowna także pod względem doboru odcienia i ładnie stonowana, że nawet w ciemnościach nie razi. Wyłączyć jej się nie da, no chyba że od środka, ale zupełnie nie przeszkadza – nawet mnie, który jestem na punkcie drażnienia wzroku przeczulony.

Odnośnie światła, to oczywiście także lampy. Na każdym monobloku po dwie KT88 pracujące w push-pull, a przed nimi po jednej 12AX7/ECC83 i 12AU7/ECC82. Lampy mocy są sygnowane napisem Ayon, ale to specjalnie dla niego produkowane Shuguang KT88 SX, natomiast ECC83 to zwykłe Electro Harmonix, a ECC82 zwykły Tung-Sol (to znaczy współczesny rosyjski, a nie dawny amerykański). Pole do lampowego popisu pozostaje więc spore, zwłaszcza że urządzenie wyposażono w autobias. Sam zacząłem drapać się w głowę, czy dać temu własne lepsze i ostatecznie się zlitowałem. O tym jednakże i związanych z tym zawirowaniach przy odsłuchu, a teraz reszta budowy.

Push-pull i KT88 to nieodłączny sygnał wybierania dwóch trybów. I rzeczywiście, na tylnej ściance każdego monobloku jest mały, szary przycisk opatrzony napisem „Triode”, oznaczającym, że po jego wciśnięciu pentody KT88 przejdą na pracę triodową. Moc spada wówczas z 45 do 25 W w kanale, ale powinna w nagrodę wzrosnąć muzykalność, choć nie wykluczone, że kosztem wyraźności.

I z bliska.

O tym też jednak przy odsłuchach, a tu na wszelki wypadek zaznaczę, by nie bawić się tymi guziczkami kiedy urządzenie pracuje. Pif-paf i będzie po lampach bez żadnej w zamian korzyści. Czy natomiast danego guziczka użyto, to można sprawdzić bez zaglądania do tyłu czy po omacku macania, bo odnośnie tego na przodzie, między lampkami sterującymi, jest także po napisie „Triode” i przynależna lampka świeci gdy tryb triodowy został uruchomiony. Rzucę jeszcze, że warto uważać przy pierwszej aplikacji lamp i nie pomylić małych triod, myśląc że wszystkie są jednakowe. Nie są, więc warto się skupić i ECC83 wtykać po lewej stronie.

Za lampami, jak zwykle to bywa (no, chyba że to Jadis, bo u niego odwrotnie) mamy transformatory – w przypadku monobloków Scorpio na każdej sekcji po dwa w okrągłych, czarnych baniakach, które, by obudowa mogła być dość wąska a niespecjalnie przy tym długa, nie leżą obok siebie ani jeden za drugim, tylko z lekka względem siebie ukośnie.

Na froncie nic nie ma poza napisami, które podczas miękkiego startu ostrzegawczo migają, co trwa z pół minuty, a włączniki są tradycyjnie pod spodem, na dolnych deklach z lewej strony.

Dużo większy ruch za to z tyłu, gdzie obok szarych guziczków jest także po chromowanym pstryczku „Ground”, celem przerwania ewentualnej pętli masy, po jednym złoconym gnieździe RCA i trzech przyłączach głośników WBT. W sumie przyłącze generalnie jest jedno, więc powinny być dwa, ale plusowy przewód możemy podpinać do zacisku 4 lub 8 Ω.

I tyle tego dobrego znakiem wzmacniania sprawy. Komplet kosztuje, jak mówiłem, szesnaście tysięcy dziewięćset, a monobloki prezentują się ładnie i przede wszystkim solidnie. Duże są i konkretnie ważą; czerwone napisy rodzą podnietę, a czarna reszta uspokaja. Czy zatem dźwięk nas podnieci i dzięki temu w sensie udanego zakupu się okażemy spokojni, ta kwestia staje właśnie przed nami.

Od lewej: KT-88, ECC83 i ECC82.

Dla porządku jeszcze dorzucę, że pasmo przenoszenia to 10 Hz – 50 kHz, a stosunek szum/sygnał 98 dB. I jeszcze, bo bym zapomniał – wzmacniacz pracuje w klasie A i bez sprzężenia zwrotnego. Producent gwarantuje wysoką jakość podzespołów i optymalizację obwodu, a teraz przejdźmy do sedna.

 

 

 

Odsłuch

Shuguang, Electro Harmonix i Tung-Sol.

   Na początku się muszę wyzłościć, bo mi się uzbierało. Jest trochę w przedmiocie tego mej winy, bo się dokładnie nie przyjrzałem, lecz sedno tkwi gdzie indziej. Nie wiem kto przede mną monobloki Scorpio od dystrybutora pożyczał, ale załatwił jedną z lamp ECC82 i w jej miejsce wstawił jakąś nie pasującą, sądząc po wyglądzie anody najprawdopodobniej ECC81. Na pomnażający zło dodatek monobloki przyjechały z osadzonymi już lampami, więc bliższych oględzin nie było. To znaczy były, ale różnic pomiędzy anodami nie wychwyciłem, zadowalając się stwierdzeniem nadruku Tung-Sol na jednej i sądząc, że druga ma taki sam z tyłu. (Nadruki na lampach często lądują bez zwracania uwagi na orientację, a nieraz wcale ich nie ma.) Dopiero potem obie z gniazd wyciągnąłem i wówczas okazało się, że druga jest no-name i anodę wyraźnie ma krótszą. A „potem” oznacza w tym przypadku bardzo wyraźne zniekształcenia na basie, czyli wysoce nieprawidłowe zachowania membrany. Przekonany oczywiście byłem, że przyczyna leży gdzie indziej i jakiś podzespół się zepsuł, ale przy oględzinach lamp sprawa od razu się wyjaśniła. Bardzo mnie to rozzłościło, gdyż zachowanie takie jest wyjątkowo małostkowe i nieodpowiedzialne. Dwie sparowane Tung-Sol to wydatek rzędu niecałych dwustu złotych, więc nie stanowi problemu i nie trzeba się bawić w partyzantkę z lampowymi minami. Stłukła ci się albo przestała działać? – trzeba było odkupić, a nie pakować co pod ręką i niech się inni martwią.

No nic, już się wyzłościłem się, a teraz jedźmy dalej. Wyrzuciłem w tej sytuacji także tą dobrą Tung-Sol, a nie tylko sparowane z nią „niewiadomoco” i na ich miejsce włożyłem NRD-owskie RFT – porządne lampy pod względem jakościowym, chociaż nie sam top topów. Zostawiłem natomiast zwyczajne (najzwyklejsze z możliwych) ECC83 Harmoniksa, by stan sprzedażowy wzmacniacza możliwie był przebadany. I korzystając z jego niewielkiej mocy oddałem się porównaniom z Croftem na bazie czterodrożnych kolumn Audioform 304 oraz słuchawek AKG K1000. To porównanie odłóżmy jednak na finał, a na razie sam opis Scorpio.

Zagrało pierwszorzędnie i bardzo byłem zadowolony, że tak te najtańsze monobloki elegancko się prezentują. Super szczegółowo i wyraziście, na bardzie bardzo ostrej kreski konturu i wypośrodkowanej ciepłoty. Żadnego chłodu – nieznacznie po stronie ciepła, akurat by pojawiło się życie. Bardzo czytelny rysunek postaci – wyraźne ich wyodrębnianie z tła na bliskich i dalszych planach – oraz towarzyszący temu ogólny porządek brzmieniowy. Świetna też dynamika i równie świetna szybkość, bez żadnych lampowych spowolnień, przymuleń i nudzenia. Ogólnie można nawet powiedzieć, że nie było to typowo lampowe brzmienie, prędzej coś jak z hybrydy. Ale to w sumie żadna niespodzianka, bo tak push-pulle grają i tylko zachodzi zawsze pytanie, czy nie są przy tym zbyt pikantne. Ale nie, nie tym razem, nawet, prawdę rzekłszy, przeciwnie. Scorpio, zarówno jak na konstrukcję push-pull, jak i styl swego producenta, zupełnie nie jest pikantny – przeciwnie, z elegancką górą. Z lampami Harmoniksa to wprawdzie elegancja jeszcze nie w pełni rozwinięta, ale już taka serio. Że nawet bardzo trudne sopranowe testy przeszedł bezproblemowo, ani razu się nie skrzywiłem. Jednakże, by nie przesadzić z pochwałami, parę bardziej krytycznych uwag.

Małe triody aż proszą się o podmianę.

Wypełnienie było dość dobre, ale jeszcze nie takie zupełne. Podobnie trójwymiarowość. Postaci bardzo wyraźne a sama scena trójwymiarowa, jednakże te wyraźne postaci miały raczej po dwa a nie trzy wymiary i nie do końca też się zaznaczał indywidualizm brzmień poszczególnych. Nie do końca też było muzykalnie, choć całkiem pod tym względem dobrze. (A propos tej muzykalności, bo czasem odnośnie tego określenia się pojawiają problemy. Wpiszcie więc w wyszukiwarce na YouTube nazwisko Alfred Cortot i posłuchajcie jak gra. To właśnie jest muzykalność.)

Ogólnie więc dobrze i lepiej niż się spodziewałem, ale jeszcze nie tak, żeby się całkiem oddać muzyce. Pewne mankamenty czuć było, to nie był stuprocentowy high-end.

W takich razach pomaga zwykle tryb triodowy, gdyż to, co napisałem, odnosi się do pentodowego. Wyłączyłem więc oba monobloki – pstryk, pstryk – wcisnąłem oba przyciski – i szybko znów włączyłem. Niezwykle rzadko się zdarza, żeby triodowy był gorszy, ale tym razem się zdarzyło. Owszem, dźwięk uległ całościowo zmiękczeniu, co można poczytywać za przyrost muzykalności (aczkolwiek niekoniecznie), ale nie w sposób pełen wdzięku, tylko się z lekka zeszmacił, tracąc siłę wyrazu. Kontury zmiękły, lecz nie na trzeci wymiar, tylko się troszkę zamazały, a dźwięk cały ujednolicił i przez to stał łatwiejszy, jednakże cokolwiek mniej angażujący.

Pisząc to stosuję ostre kryteria, przymierzam do najlepszych. Ten tryb triodowy grał bardzo dobrze, ale od pentodowego słabiej. Wyraźnie na rzecz złagodzenia a nie przyrostu podniety, i nie aż tak triodowo, jak potrafią najlepsze triody. Przyjemnie, elegancko i w całościowym stylu, ale bez high-endowego szaleństwa i rozpętanych emocji.

Wróciłem więc do pentody. Od razu się poprawiło i nie ma w tym przypadku złudzeń – końcówki mocy Ayon Scorpio wolą się produkować pentodą. Lecz w obu trybach grały tak dobrze, że tuż, tuż przy high-endzie – i to takim w pełnym wymiarze, a nie jakimś per perskie oko. Więc postanowiłem pójść im jeszcze bardziej na rękę, a tak naprawdę sobie. Bo skoro ja słuchaczem, to mnie powinno zależeć. Dosyć tej scholastyki odnośnie recenzenta postaci – zachciało mi się, więc sięgnąłem po najlepsze posiadane dla tego Scorpio lampy, by cały mu potencjał uwolnić. No, może nie najlepsze, bo Mullard ECC83 „Long anode” w Twin-Head zostawiłem, ale po Mullard M8137/ECC83 oraz Sylvania „Black Plate” ECC82.

Tyłem i przodem.

Dochodzimy zatem do clou, do porównania z hybrydowym Croftem, zasobnym w świetne Brimary ECC81.

Ten Croft, nawet bez Brimarów i jeszcze nieprzerobiony, spuścił niejeden łomot bardzo drogim końcówkom mocy, a ktoś, od kogo go kupiłem, doszedł z czasem do wniosku, że błąd popełnił sprzedając. Nie piszę tego, by się chwalić, bo całkiem nie o to chodzi. Piszę, aby pozycjonować i dobrze ustawić Scorpio. Też z miejsca, by mieć to z głowy, wyliczę przewagi Crofta: kreślił jeszcze wyrazistsze postaci i sączył w dźwięki więcej indywidualnego smaku. Indywidualizm brzmieniowy stawał się z nim bardziej dobitny i bardziej uwodzący hiperbolami brzmienia, albowiem siodła melodyki to z Croftem były głębsze. Lecz jednocześnie ważkie przewagi były po stronie Scorpio. A pośród nich najważniejsza – lepiej komponował dźwięki z przestrzenią. O ile ze słabszymi lampami mogłem, a nawet musiałem, napisać, że postaci kreował dwuwymiarowe, a tylko samą przestrzeń sferyczną (co jest pleonazmem i może być sferyczna lub żadna, aczkolwiek w różnym stopniu), to przy lampach wysokiego gatunku postaci modelowały się pięknie.

 

Odsłuch cd.

Z tyłu jest tego trochę.

   Aż muszę temu poświęcić chwilę, bo to wydaje się ważne. Otóż jest często spotykanym zjawiskiem zachwyt nad brzmieniem bardzo wyrazistym, dynamicznym i barwnym, ale z płaskimi postaciami. O ile bowiem odruchowo, natychmiast i bez zastanowienia wyłapujemy brak szczegółów, spłaszczoną dynamikę, a także barwy zszarzałe, o tyle postaci określone wyrazistym konturem już się wydają właściwe, a na sposób ich interakcji z przestrzenią już się wcale nie zwraca uwagi. Więc dopiero kiedy porównać i zdać sobie sprawę z wagi, wówczas się objawiają różnice pomiędzy wyraźnym konturem a sferycznością i między wstawianiem byle jakim a prawidłową lokacją przestrzenną. A są to różnice zasadnicze, bo różnice stopnia istnienia. Postać okolona wyraźnym konturem i śpiewająca czystym, głębokim głosem może się wydać idealna, prawdziwie istniejąca. Lecz kiedy głębiej to analizować, gdy mieć wyrobioną świadomość rzeczy, ta postać ujawnia swoją sztuczność, tak samo jak obrazy na ekranie. Jest jednak (o czym wielokrotnie pisałem) wielką przewagą dobrej aparatury audio nad najlepszą nawet wizyjną, że umie przywołać perfekcyjną złudę przestrzennej obecności, że jakby ktoś obok naprawdę był. Takich postaci nie wyczaruje najlepszy telewizor, ani najlepsze nawet kino, a high-endowy sprzęt audio wyczaruje. I w mierze tego czarowania wraz z tymi lepszymi lampami monobloki Scorpio zrobiły przeskok dramatyczny i wyprzedziły Crofta. Nie dały takiej wyraźności, tyle poetyki i tyle brzmieniowej soli, ale sferyczne modelowanie i plasowanie tych modeli w przestrzeni okazało się u nich lepsze. A to jest strasznie ważne, bo to właśnie przekłada się na obecność – na realizm. Postać może być bledsza, nie tak barwna i nie tak czarująca trylem, ale kiedy jest lepiej uformowana i lepiej wstawiona w przestrzeń, to wyda się prawdziwsza. Z niekłamanym zatem podziwem przysłuchiwałem się produkcjom Scorpio i jednocześnie podziwiałem małe triody na jego przodzie, że tak na ten podziw wpływają. Zarazem to jest okropne, że teraz takie nie powstają, więc producenci, nie mając wyboru, muszą wstawiać tandetę. Zapewne jest wiele osób (nie chcę nikogo obrażać), którym styl lamp obecnie produkowanych wyda się znakomity.

Dwa identyczne kable zasilające są niestety tutaj wymogiem.

Czytałem w wielu recenzjach szanownych kolegów po piórze, że lampy z dawnych czasów to wydziwianie i zawracanie głowy. Sam powiem tak: jak komuś można wmówić, że Jackson Pollock czy Andy Warhol byli wielkimi malarzami, tak można też wmówić, że współczesne Harmonix, Tung-Sol czy Gold Lion są wielkimi lampami. Różnice nie są na pewno w przypadku lamp tak drastyczne, ale nie całkiem od rzeczy będzie stwierdzić, że mają coś z dystynkcji pomiędzy Tycjanem a Warholem. Jeżeli się stawia na emocje, na sekundowe wrażenia, to wygłupy Warhola i bazgroły Pollocka mogą się wydać na miejscu. Lecz trwałe z nimi obcowanie to już przejawy masochistycznych ciągot i ulegania wpływom. Nie dajcie sobie mieszać w głowach cudzymi idiotyzmami ani socjotechnicznym zabiegom. Wciskanie ludziom do głów brzydoty pod płaszczykiem artyzmu oraz modowych popisów, to w gruncie rzeczy wyraz pogardy ludzi bogatych i wpływowych dla słabszych i biedniejszych. Nierzadko też wyraz głupoty zbiorowej i zblazowania klas wyższych, obrazowany tylekroć w szyderczych opowieściach.

Czym jest sztuka? Wielu się nad tym głowiło, ale nieźle to ujął Schopenhauer. Sztuka jest pierwiastkiem ogólności i nieskończoności zawartym w rzeczach pojedynczych. Im mocniej się wpatrujesz, tym więcej, głębiej widzisz. Tak, przesyt się z czasem zjawia, tak już jesteśmy skonstruowani, ale poczucie napotkania czegoś szczególnego i głębokiego musi jej towarzyszyć. I by nie przedłużać dygresji od razu to skwituję: sposób organizacji przestrzennej, a więc przywoływania duchów, ma ten Scorpio przy dobrych lampach wybitny. O wiele wybitniejszy aniżeli przy sprzedażowych, co można wyłapywać lub nie. Dlatego jednym to słabsze nie będzie przeszkadzać, a dla innych stanowić cierń w oku. Oku, bo o obrazy idzie, aczkolwiek wewnętrzne, wyobraźnią słuchową inspirowane.

I bardziej całościowo.

Dlatego z wielką przyjemnością długie godziny wpatrywałem się w korowód postaci mocą muzyki tego Scorpio przywołanych. Postaci nie dających o sobie myśleć inaczej niż poprzez mimowolne odczuwanie istnienia i podziwianie wizerunkowego kunsztu. Zwłaszcza na tle poprzedniego ich widoku ze zwyklejszymi lampami. Tego, o ile lepiej łączą się teraz w całość z otoczeniem i o ile prawdziwsza jest forma. Że to wcześniej było niczym bogata i barwna lecz na poły płaska ikona, a teraz samo już życie. Może nie w stu procentach, nie całkiem dosłowne, ale właściwego kształtu i prawdziwego dotyku.

 

 

Podsumowanie

Porządny kawałek audiofilizmu o dużym potencjale.

   Zdaję sobie sprawę, że opis brzmienia nie przebiegł w tej recenzji typowo. Mimo to mam nadzieję, że uruchomił wyobraźnię i pozwolił wyrobić zdanie. A jeśli nie, to raz jeszcze napiszę, że wzmacniacz z lampami sprzedażowymi (no, prawie, bo te RFT), grał żywym, wyrazistym i barwnym dźwiękiem. Prawdziwą klasę pokazał jednak dopiero z topowymi, które akurat w jego przypadku nie należały do szczególnie drogich. Koszt łączny użytych ECC82 i ECC82 to rząd dwóch tysięcy. Odrębna sprawa to pentody mocy KT-88, których wysokiej klasy kwadra od EAT to aż 4 x $450, ale już cztery karbonowe od Psvane-Treasure to niezbyt wyśrubowane 4 x $‎110. Na pewno z jednymi i drugimi grał będzie jeszcze lepiej, ale jak, tego nie wiem.

Mocy ten Scorpio posiada akurat dosyć, by wysterować nawet duże, czterodrożne kolumny, a jednocześnie na tyle niewiele, by obsługiwać klasyczne „wzmacniaczowe” słuchawki, pokroju Abyss czy K1000. To czyni go uniwersalnym, choć właściciele konstrukcji mało skutecznych muszą się rozejrzeć za czymś mocniejszym.

Największą zaletą przy triodach sterujących z wyższej półki jest daleko posunięty realizm w oparciu o znakomite operowanie przestrzenią i modelunkiem postaci. Obserwowałem to już wcześniej przy okazji różnych połączeń między częściami odtwarzacza Ayon Sigma/CD-T, a teraz, po przerwie na zaledwie jedną recenzję, sytuacja się powtórzyła. Powtórzyła w aż takim natężeniu, że szczerze mówiąc nie wiem czy wolę własnego Crofta, czy zamieniłbym go na Scorpio. Z pewnością byłoby to klasyczne coś za coś, czyli bądź barwa, gęstość smaku i upojne piękno melodyki, bądź lepszy modelunek postaci sytuowanych lepiej w przestrzeni. Niby trzy argumenty przeciw jednemu, ale to wcale nie przesądza. I nie przesądza nawet to, że Croft budował scenerię głębszą i bardziej tajemniczą. Bo trzeba własnym uchem doświadczyć, czym jest przewaga samej organizacji przestrzennej, aby móc się zadeklarować albo pozostać w rozterce.

W punktach:

Zalety

  • Lampowe monobloki w klasie A za stosunkowo skromne pieniądze.
  • Doskonałe panowanie nad wzorem wzmocnienia push-pull.
  • Udowadniające możliwą jego przewagę nad trybem triodowym.
  • I rzadko spotykane panowanie nad sopranami.
  • Wyraziste obrazowanie.
  • Dobre nasycenie już ze zwykłymi lampami.
  • Szczegółowość.
  • Dynamika.
  • Żywość.
  • Dobre światło.
  • Żadnego więc przyciemniania ani rozjaśnień.
  • Żadnej też jaskrawości, przy push-pull niestety dosyć częstej.
  • Dobry też, zwłaszcza jak na ten styl wzmocnienia, czas podtrzymania dźwięku.
  • Przy dobrej klasy lampach sterujących popisowy modelunek postaci.
  • I popisowe włożenie ich w przestrzeń.
  • Zwarty więc cały muzyczny obraz, a jednocześnie figuratywny.
  • Nie bójmy się tego powiedzieć – z takimi lampami to już sztuka.
  • Albo, mówiąc po audiofilski – high-end.
  • Solidna, masywna konstrukcja.
  • Dwa tryby do wyboru.
  • Brak sprzężenia zwrotnego.
  • Wysokiej klasy podzespoły i transformatory.
  • Cztery i osiem Ohmów.
  • Efektowne – krwistoczerwone lecz nie drażniące wzroku – podświetlenia na przodzie.
  • I ładny cały wygląd.
  • Dobre lampy KT-88. (Choć są oczywiście lepsze.)
  • Czołowy producent.
  • Made in Austria.
  • Polski dystrybutor.

Wady i zastrzeżenia

  • Słabe lampy sterujące w standardzie.
  • I przy nich niedostatek wypełnienia.
  • A także melodyki.
  • Również indywidualizacji dźwięków.
  • A także tkanki łącznej – spoiwa między dźwiękami.
  • I same dźwięki za płaskie. (Co wszystko biegunowo się przeistacza przy zamianie tych sterujących na wybitne.)

Sprzęt do testu dostarczyła firma: Nautilus

Dane techniczne Ayon Scorpio Mono:

  • Wzmacniacz monofoniczny: 2 x trioda/pentoda.
  • Klasa A.
  • Brak sprzężenia zwrotnego.
  • Lamp mocy: 2 x KT88 (na każdym monobloku).
  • Lampy sterujące: 1 x ECC82; 1 x ECC83 (na każdym).
  • Impedancja: 4/8 Ω.
  • Pasmo przenoszenia: 15 Hz – 50 kHz.
  • Moc wyjściowa (trioda/pentoda): 25 W/45W.
  • Impedancja wejściowa (1 kHz): 100 kΩ.
  • Czułość wejściowa (pełna moc): 700 mV.
  • S/N: 98 dB.
  • Wejścia: 1 x RCA.
  • Wymiary (S x G x W): 200 x 440 x 230 mm.
  • Waga: 15 kg/szt.
  • Cena: 16 900 PLN.

System:

  • Źródło: Cairn Soft Fog V2.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Ayon Scorpio, Croft Polestar1.
  • Słuchawki: AKG K1000 (kabel Entreq Atlantis).
  • Kolumny: Audioform 304.
  • Interkonekty: Crystal Cable Absolute Dream, Sulek 6×9.
  • Kabel głośnikowy: Crystal Cable Absolute Dream.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II & 2 x Krakatoa, Harmonix X-DC350M2R, Sulek Power.
  • Listwa: Power Base High End.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Acoustic Revive RIQ-5010, Solid Texh „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy