Recenzja: Ayon Scorpio Mono

Odsłuch

Shuguang, Electro Harmonix i Tung-Sol.

   Na początku się muszę wyzłościć, bo mi się uzbierało. Jest trochę w przedmiocie tego mej winy, bo się dokładnie nie przyjrzałem, lecz sedno tkwi gdzie indziej. Nie wiem kto przede mną monobloki Scorpio od dystrybutora pożyczał, ale załatwił jedną z lamp ECC82 i w jej miejsce wstawił jakąś nie pasującą, sądząc po wyglądzie anody najprawdopodobniej ECC81. Na pomnażający zło dodatek monobloki przyjechały z osadzonymi już lampami, więc bliższych oględzin nie było. To znaczy były, ale różnic pomiędzy anodami nie wychwyciłem, zadowalając się stwierdzeniem nadruku Tung-Sol na jednej i sądząc, że druga ma taki sam z tyłu. (Nadruki na lampach często lądują bez zwracania uwagi na orientację, a nieraz wcale ich nie ma.) Dopiero potem obie z gniazd wyciągnąłem i wówczas okazało się, że druga jest no-name i anodę wyraźnie ma krótszą. A „potem” oznacza w tym przypadku bardzo wyraźne zniekształcenia na basie, czyli wysoce nieprawidłowe zachowania membrany. Przekonany oczywiście byłem, że przyczyna leży gdzie indziej i jakiś podzespół się zepsuł, ale przy oględzinach lamp sprawa od razu się wyjaśniła. Bardzo mnie to rozzłościło, gdyż zachowanie takie jest wyjątkowo małostkowe i nieodpowiedzialne. Dwie sparowane Tung-Sol to wydatek rzędu niecałych dwustu złotych, więc nie stanowi problemu i nie trzeba się bawić w partyzantkę z lampowymi minami. Stłukła ci się albo przestała działać? – trzeba było odkupić, a nie pakować co pod ręką i niech się inni martwią.

No nic, już się wyzłościłem się, a teraz jedźmy dalej. Wyrzuciłem w tej sytuacji także tą dobrą Tung-Sol, a nie tylko sparowane z nią „niewiadomoco” i na ich miejsce włożyłem NRD-owskie RFT – porządne lampy pod względem jakościowym, chociaż nie sam top topów. Zostawiłem natomiast zwyczajne (najzwyklejsze z możliwych) ECC83 Harmoniksa, by stan sprzedażowy wzmacniacza możliwie był przebadany. I korzystając z jego niewielkiej mocy oddałem się porównaniom z Croftem na bazie czterodrożnych kolumn Audioform 304 oraz słuchawek AKG K1000. To porównanie odłóżmy jednak na finał, a na razie sam opis Scorpio.

Zagrało pierwszorzędnie i bardzo byłem zadowolony, że tak te najtańsze monobloki elegancko się prezentują. Super szczegółowo i wyraziście, na bardzie bardzo ostrej kreski konturu i wypośrodkowanej ciepłoty. Żadnego chłodu – nieznacznie po stronie ciepła, akurat by pojawiło się życie. Bardzo czytelny rysunek postaci – wyraźne ich wyodrębnianie z tła na bliskich i dalszych planach – oraz towarzyszący temu ogólny porządek brzmieniowy. Świetna też dynamika i równie świetna szybkość, bez żadnych lampowych spowolnień, przymuleń i nudzenia. Ogólnie można nawet powiedzieć, że nie było to typowo lampowe brzmienie, prędzej coś jak z hybrydy. Ale to w sumie żadna niespodzianka, bo tak push-pulle grają i tylko zachodzi zawsze pytanie, czy nie są przy tym zbyt pikantne. Ale nie, nie tym razem, nawet, prawdę rzekłszy, przeciwnie. Scorpio, zarówno jak na konstrukcję push-pull, jak i styl swego producenta, zupełnie nie jest pikantny – przeciwnie, z elegancką górą. Z lampami Harmoniksa to wprawdzie elegancja jeszcze nie w pełni rozwinięta, ale już taka serio. Że nawet bardzo trudne sopranowe testy przeszedł bezproblemowo, ani razu się nie skrzywiłem. Jednakże, by nie przesadzić z pochwałami, parę bardziej krytycznych uwag.

Małe triody aż proszą się o podmianę.

Wypełnienie było dość dobre, ale jeszcze nie takie zupełne. Podobnie trójwymiarowość. Postaci bardzo wyraźne a sama scena trójwymiarowa, jednakże te wyraźne postaci miały raczej po dwa a nie trzy wymiary i nie do końca też się zaznaczał indywidualizm brzmień poszczególnych. Nie do końca też było muzykalnie, choć całkiem pod tym względem dobrze. (A propos tej muzykalności, bo czasem odnośnie tego określenia się pojawiają problemy. Wpiszcie więc w wyszukiwarce na YouTube nazwisko Alfred Cortot i posłuchajcie jak gra. To właśnie jest muzykalność.)

Ogólnie więc dobrze i lepiej niż się spodziewałem, ale jeszcze nie tak, żeby się całkiem oddać muzyce. Pewne mankamenty czuć było, to nie był stuprocentowy high-end.

W takich razach pomaga zwykle tryb triodowy, gdyż to, co napisałem, odnosi się do pentodowego. Wyłączyłem więc oba monobloki – pstryk, pstryk – wcisnąłem oba przyciski – i szybko znów włączyłem. Niezwykle rzadko się zdarza, żeby triodowy był gorszy, ale tym razem się zdarzyło. Owszem, dźwięk uległ całościowo zmiękczeniu, co można poczytywać za przyrost muzykalności (aczkolwiek niekoniecznie), ale nie w sposób pełen wdzięku, tylko się z lekka zeszmacił, tracąc siłę wyrazu. Kontury zmiękły, lecz nie na trzeci wymiar, tylko się troszkę zamazały, a dźwięk cały ujednolicił i przez to stał łatwiejszy, jednakże cokolwiek mniej angażujący.

Pisząc to stosuję ostre kryteria, przymierzam do najlepszych. Ten tryb triodowy grał bardzo dobrze, ale od pentodowego słabiej. Wyraźnie na rzecz złagodzenia a nie przyrostu podniety, i nie aż tak triodowo, jak potrafią najlepsze triody. Przyjemnie, elegancko i w całościowym stylu, ale bez high-endowego szaleństwa i rozpętanych emocji.

Wróciłem więc do pentody. Od razu się poprawiło i nie ma w tym przypadku złudzeń – końcówki mocy Ayon Scorpio wolą się produkować pentodą. Lecz w obu trybach grały tak dobrze, że tuż, tuż przy high-endzie – i to takim w pełnym wymiarze, a nie jakimś per perskie oko. Więc postanowiłem pójść im jeszcze bardziej na rękę, a tak naprawdę sobie. Bo skoro ja słuchaczem, to mnie powinno zależeć. Dosyć tej scholastyki odnośnie recenzenta postaci – zachciało mi się, więc sięgnąłem po najlepsze posiadane dla tego Scorpio lampy, by cały mu potencjał uwolnić. No, może nie najlepsze, bo Mullard ECC83 „Long anode” w Twin-Head zostawiłem, ale po Mullard M8137/ECC83 oraz Sylvania „Black Plate” ECC82.

Tyłem i przodem.

Dochodzimy zatem do clou, do porównania z hybrydowym Croftem, zasobnym w świetne Brimary ECC81.

Ten Croft, nawet bez Brimarów i jeszcze nieprzerobiony, spuścił niejeden łomot bardzo drogim końcówkom mocy, a ktoś, od kogo go kupiłem, doszedł z czasem do wniosku, że błąd popełnił sprzedając. Nie piszę tego, by się chwalić, bo całkiem nie o to chodzi. Piszę, aby pozycjonować i dobrze ustawić Scorpio. Też z miejsca, by mieć to z głowy, wyliczę przewagi Crofta: kreślił jeszcze wyrazistsze postaci i sączył w dźwięki więcej indywidualnego smaku. Indywidualizm brzmieniowy stawał się z nim bardziej dobitny i bardziej uwodzący hiperbolami brzmienia, albowiem siodła melodyki to z Croftem były głębsze. Lecz jednocześnie ważkie przewagi były po stronie Scorpio. A pośród nich najważniejsza – lepiej komponował dźwięki z przestrzenią. O ile ze słabszymi lampami mogłem, a nawet musiałem, napisać, że postaci kreował dwuwymiarowe, a tylko samą przestrzeń sferyczną (co jest pleonazmem i może być sferyczna lub żadna, aczkolwiek w różnym stopniu), to przy lampach wysokiego gatunku postaci modelowały się pięknie.

 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy