Recenzja: Avantgarde ZERO TA XD

   Avantgarde Acoustic Lautsprechersysteme GmbH z niemieckiego Lautertal – Reichenbach to firma dobrze znana czytelnikom HiFi Philosophy, spotykana już przy okazji ich głośników i wzmacniacza parokrotnie. Zawsze też bardzo chwalona, bo naprawdę jest za co. Głębokie przekonanie wyrażę pisząc, że gdyby jej nie było, rynek produktów audio byłby zasadniczo uboższy. Nic bowiem u mnie tak nie zagrało, jak ich głośniki Duo Grosso.

Firma nie rozpowiada wiele o sobie, choć chętnie chwali się nagrodami, których zdobyła wiele. Wszakże przypominająco nadmienię, że z produkcją głośników tubowych startowała w czasach, gdy los ich wydawał się przesądzony i rynek zdawał się już po wsze już czasy należeć do wstęgowych, elektrostatycznych i dynamicznych. Tymczasem za sprawą między innymi Avantgarde tuby wróciły i dziś tryumfują. To bowiem najlepsza konstrukcja głośników – tak ośmielę się twierdzić. Poza tym, z uwagi na związki tego portalu z filozofią, dorzucę, że malownicze Reichenbach w południowo zachodnich Niemczech – siedziba Avantgarde Acoustic – dzieli imię z Hansem Reichenbachem, wybitnym niemieckim fizykiem i filozofem, przedstawicielem neopozytywizmu, którego książki też warto poznać.

Wracając do głośników, których poznawanie o wiele jest łatwiejsze. Pod tym akurat względem konstrukcje Avantgarde są jednak wyjątkowo żmudne, ponieważ półaktywne. Nic by to jeszcze nie znaczyło w sensie trudności, nawet ułatwiając zadanie, gdyby ich część aktywna była pasywna nastawczo. Ale nie jest – i nawet bardzo. W zrecenzowanych Duo Grasso były to cztery niezależne pokrętła z licznymi nastawami, dające sumarycznie (o ile mnie pamięć nie myli) ponad sześćdziesiąt tysięcy możliwości; jasne więc, że nikt tego porządnie nie przetestuje, nawet wieloletni właściciel. Czas rączo naprzód bieży i w nowszych Avantgarde pokręteł już nie ma. W ich miejsce zjawiły się gniazda USB i oprogramowanie komputerowe, którym siedzący z laptopem na kolanach specjalista przysłany przez dystrybutora zmuszał do wygibasów charakterystykę krzywej dźwięku w w zakresie do 500 Hz, starając się jak najlepiej dopasować brzmienie do warunków otoczenia. O tyle ten sposób jest łatwiejszy, że nie trzeba biegać z regulacjami do tyłu; można korygować ustawienia na bieżąco podczas słuchania. Śliczności zatem i cóż za poprawa – ale żeby nie było zbyt pięknie, pan stroiciel za drugim razem (za pierwszym dzieła nie dokończył) pojawił się z nowszą wersją oprogramowania, która akurat w międzyczasie się pojawiła i miała jeszcze lepiej dopasować, ale zamiast tego się dokumentnie wysypała, gubiąc wcześniejsze dokonania. Całe szczęście, że w głowach te ustawienia zostały i udało się w miarę szybko wszystko ponownie ustawić, bo inaczej klops byłby doszczętny. Mają więc te cyfrowe regulacje swe niewątpliwe zalety, ale mają też jeszcze niedociągnięcia. Tą czy inną wersją programu kolumny zostały koniec końców do sali odsłuchowej przyzwoicie dopasowane, a przysłuchując się temu procesowi i wyrokując zza pleców programisty, który profil danego podzakresu najbardziej mi odpowiada, mogłem się dobitnie przekonać, jak makabryczne to brzmienie być może i z jakich zapaści trzeba je nieraz wyciągać. Lecz zawsze najważniejszy jest efekt finalny, a ten mi do gustu przypadł. Z tym, że sam jeszcze musiałem do niego rękę przyłożyć – pokrętła bowiem znikły, ale zostały przyciski. Dwa tylko (plus i minus), służące do regulacji samej głośności woofera, ale i tak zabrały sporo czasu. Basu bowiem może być dużo lub mało, ale wolałem by było w sam raz, co wymusiło użycie wielu płyt, tak żeby wydobyć średnią. By i perkusja dobrze działała, i organy miały swe zejście, i głosy ludzkie odpowiednią naturę – i żeby pogłos nie towarzyszył temu przesadny. Wiele zatem testowych nagrań z płyt najprzeróżniejszych się przewinęło, zanim doszedłem na koniec do wniosku, że najlepsze w moich warunkach i przy tych a nie innych ustawieniach będzie podbicie +1,5 dB. Zabawy i tym razem  więc nie zabrakło, przebierać trzeba było rękami i nogami oraz uszu nadstawiać, jak to tradycyjnie przy Avantgardach.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

12 komentarzy w “Recenzja: Avantgarde ZERO TA XD

  1. Sławomir S. pisze:

    TA = Teil Active.
    Bezpośrednie tłumaczenie to „aktywne w części” lub prościej „częściowo aktywne”. Oczywiście zakładając, że to niemiecki, którego uczyli mnie w szkole, a nie lokalny dialekt z Reichenbach. Tam być może jest to „Aktywny Ogon”

    1. Sławomir S. pisze:

      Oczywiście powinieniem napisać 'Activ’, a nie „Active” Anglosaskie nazewnictwo już utkwiło w podświadomości. Podobnie jest z tym Tail (część) a nie Tail (ogon). Przyczynek do popularności języków w komunikacji rynkowej audio.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Tak czy inaczej ogona te kolumny w sensie dosłownym nie mają i są częściowo aktywne. 🙂

  2. Piotr Ryka pisze:

    Ze spraw aktualnych. Przyjechały po recenzję Final Audio D8000 – i to jest naprawdę mocny zawodnik. Szkoda, że taki drogi. Cena ustalona na 15 tys.

  3. Patryk pisze:

    Final D8000:WOW! Czekam bardzo na recenzje! (moze pobija Final X, moje jedne z wymarzonych sluchawek)

  4. Patryk pisze:

    WOW! Co za wiadomosci dla osoby, ktora marzy o Final X.

    Czuje cos, ze to moga byc TE SLUCHAWKI i kto wie, jezeli beda mialy magie X-ow i z pewnoscia jeszcze lepszy bas (przy tej technice jestem w 100% pewny, ze tak) to bedzie problem finansowy! Czekam bardzo na test!

    1. Piotr Ryka pisze:

      Połowa recenzji już napisana, tak więc będzie niebawem.

  5. Stefan pisze:

    Wyceniony w rejonach HE1000, LCD-4, Utopii. Ciekawe czy będzie to krok do przodu.
    No i pady welurowe.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Pady nie są welurowe, a postęp jest.

  6. Włodek pisze:

    Piotrze, nie rozumiem dlaczego napisałeś, że model Zero nadaje się do większych pomieszczeń niż model Uno. Przecież UNO jest większy gabarytowo i dwukrotnie droższy. Jest tego jakieś mądre wytłumaczenie ? Dlaczego UNO jest dobre do małych pomieszczeń ? Avantgarde Zero to wg mnie jest odpowiednik Mummy u Jacka Zagai (HORNS). Pozdrawiam Włodek

    1. Piotr Ryka pisze:

      Wytłumaczenie jest takie, że słuchałem Uno dobrze grające w kilkunastometrowym pomieszczeniu, a Zero nie.

      1. Paweł pisze:

        Ale to nie powód aby myśleć, że Zero nie zrobią tego lepiej. Pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy