Recenzja: Ancient Audio P1

Odsłuch

Przechodzimy do wnętrza urządzenia.

Przechodzimy do wnętrza urządzenia.

   Recenzowany wzmacniacz z procesorem użyty został przy komputerze korzystającym ze wsparcia przetwornika Phasemation, jak również w torze stacjonarnym, używającym odtwarzacza Accuphase. Oprogramowanie umożliwiało obsługę trzech par słuchawek – AKG K712, AudioQuest NightHawk oraz Sennheiser HD 600, a zatem popularnych a jednocześnie wysokojakościowych.  W obu lokalizacjach jakość sprawdzono za pomocą lustra i jednocześnie zewnętrznego wsparcia, które stanowił flagowy dla Schiita wzmacniacz słuchawkowy Ragnarok, kosztujący sporo więcej, bo 9999 PLN.

W torze z odtwarzaczem

Zacząłem odwrotnie niż zazwyczaj, to znaczy od wielgachnego Accuphase, który po kablach RCA i XLR wygrzewał jednocześnie oba pojawiające się w teście wzmacniacze, przy czym ten tytułowy był już wcześniej sporo używany, a Ragnarok nowiusieńki, prosto z pudełka. Tydzień to wygrzewanie trwało, ale nie w ramach jakiegoś planu, tylko tak po prostu wypadło z grafiku kolejności recenzji oraz poczynań snującego się przez życie recenzenta. Nadeszła pora, czyli wczoraj, i rzecz dostąpiła realizacji.

AKG K712 PRO (kabel Oyaide HPC): Bez procesora

Hmm, to nie było ciekawe granie z audiofilskiego punktu widzenia. Wyraźnie techniczne, zdecydowanie za suche, z takim ni to pogłosem, ni to dudnieniem, a przede wszystkim zrobione z dykty czy innej tektury i naznaczone nieprzyjemną obcością. Za płytkie, zbyt puste, za lekkie, nieprawdziwe. Takie, można powiedzieć, nawiązujące do dawnych czasów reprodukcji dźwięku, i to w złym rozumieniu tego określenia. Bo nie po lampowemu czy gramofonowemu, nie w stylu najlepszych dawnych nagrań, tylko radyjek tranzystorowych z małymi głośniczkami. Przesadzam oczywiście, aż tak źle to nie grało, niemniej analogia sama się nasuwała. Można też powiedzieć, że był to typowy styl dla słuchawek profesjonalnych, a przecież widnieje przy tych K712 przydomek PRO, wyznaczający płaski standard równego pasma, wysokiej szczegółowości i muzycznej technicyzacji.

Tu w samym centrum znajduje się oczko w głowie konstruktora - procesor z linii P.

Tu w samym centrum znajduje się oczko w głowie konstruktora – procesor z linii P.

Taki przydatny do wyłapywania wahań liniowości i następstw podbijania podzakresów podczas realizacji ponagraniowej; tak żeby pan realizator nie musiał się taplać w muzycznych sosach, tylko mógł suchym uchem prędko przelecieć przez robotę i mieć ją z głowy. A więc na rzecz tego powinno być jasno, sucho, wyraźnie, szczegółowo, równo i z dobrze określającą się sceną. I niewątpliwie tak było, z tym że jasność okazała się umiarkowana, głębokość mimo wszystko się zaznaczająca, a scena jak na te AKG wyjątkowo okazała, bo trzeba przypomnieć, że nie mają one sceny aż tak wielkiej jak audiofilskie AKG K701, będące ich pierwowzorem. Ze swej strony mogę jeszcze dorzucić, że nie było to granie nie nadające się do słuchania, a nawet mające swój styl i pewną dozę atrakcyjności, właśnie poprzez to jednoznaczne odejście od audiofilstwa i opowiedzenie się po stronie technicznego aspektu dźwięku. W otwarty zatem sposób prezentacja nie jak w życiu, ale za to z dużą dawką informacji o nagraniach i takiego technicystycznego obiektywizmu, pozwalającego pewne rzeczy łatwiej dostrzegać.

Z procesorem

Jeden ruch ręką i dźwigienka przeskakuje z pozycji środkowej na górną, oznaczającą przepuszczenie sygnału przez procesor z uruchomionym oprogramowaniem dla tych właśnie AKG. Działanie cyfrowej obróbki pasma okazało się bardzo wyraźne i nie pozostawiające najmniejszej wątpliwości co do przejścia ślepego testu. Na pewno każdy by przeszedł w stu próbach na sto. Nie mogło być też mowy o pomyłce wyboru ustawienia, bo prewencyjnie sprawdziłem także procesor w ustawieniu dla NightHawk i nie miało ono pozytywnego wpływu tylko udziwniający. Tak więc i tu ślepy test byłby dla każdego fraszką.

Co się natomiast zmieniło w samych K712? O, bardzo dużo. Zasadnicza zaszła przemiana. Ewidentne pojawiło się dociążenie, dźwięk się radykalnie pogłębił i pojawił jednoznacznie audiofilski klimat, a basu zrobiło się tak na oko i ucho ze trzy razy tyle. Ciut może nawet za dużo i byłbym za minimalnym jego ujęciem, chociaż to zależało już bardziej od poszczególnych nagrań niż jakiegoś aptekarskiego ważenia. Bo w jednych było go w sam raz i dawał jednoznaczną satysfakcję, w innych jeszcze mogłoby być więcej, natomiast niektóre wpadały w basowy przester. To zatem wada nie programu ani wzmacniacza tylko samych słuchawek, nie potrafiących reprodukować dolnych rejestrów w sposób zawsze bezproblemowy. Niemniej ten bas z procesorem o niebo był lepszy, zwłaszcza że poprzednio go prawie nie było, tylko pojawiało się jakieś słabawe zamiast niego dmuchanie.

A poza tym jak to u Pana Jaromirra - pieczołowicie zrealizowana sekcja zasilania i komponenty wysokiej jakości.

A poza tym jak to u Pana Jaromirra – pieczołowicie zrealizowana sekcja zasilania i komponenty wysokiej jakości.

Takie od biedy jeszcze do przyjęcia w muzyce elektronicznej, ale przy prawdziwej perkusji czy stepowaniu już jednoznacznie ułomne. Piszę o stepowaniu, bo oczywiście sięgnąłem po płytę Pepe Romero, doskonale ukazującą prawdę o akustyce i o deskach. Bez procesora w miejsce uderzenia obcasów o drewniane pudło sceniczne pojawiały się jakieś zupełnie odjechane od rzeczywistości sopranowe piki i trzaski, natomiast z nim było to naturalne brzmienie drewnianego pudła pobudzanego tupnięciem. Tak nawiasem niedawno pewien konstruktor był u mnie i na bieżąco regulował za pośrednictwem właśnie tego nagrania zwrotnicę, która okazała się wymagać użycia innych oporników. To tak w ramach technicznych ciekawostek, bo ja się na technice nie znam i tylko efekty mogę oceniać. A efekty okazały się spektakularne i ani bym opornika o takie możliwości nie podejrzewał. Podobnie, a nawet jeszcze dużo bardziej spektakularnie było z tym procesorem od Ancient Audio, bo tu stan wyjściowy zdecydowanie był gorszy. W kolumnach to była mieszanka dobrego z niepotrzebnym, a tu samo dziadostwo do wywalenia i zastąpienia adekwatnym brzmieniem. I to się działo, a satysfakcja jednoznaczna z tego dziania płynęła.

Poza tym dźwięk się nasączył i już pan realizator suchutki i na chybcika by przez tą muzykę po swoje poobiednie piwko nie przeszedł. Muzyka stała się zawiesista, gęsta, dociążona i mokra. Pociemniała też ździebko, chociaż nie radykalnie, ale na tyle mocno, że w miejsce nieprzyjemnego jarzenia pojawił się światłocień. No, wiecie jak to jest: co innego wnętrze oświetlone jarzeniówkami, tak żeby wszystko było widać, a co innego magiczne światło teatralnego aranżu. I tu było to właśnie tego rodzaju przejście – od jarzącego się marketu z elektronarzędziami do tchnienia prawdziwej sztuki.

Na tylnym panelu nie spotkamy żadnych innowacji - ot dwa wejścia LINE i jedno wyjście PRE, I bedzie tego.

Na tylnym panelu nie spotkamy żadnych innowacji – ot dwa wejścia LINE i jedno wyjście PRE. I będzie tego.

A jeszcze dźwięk stał się nieco cieplejszy, choć tylko minimalnie i bez żadnego dogrzewania, a także soprany zyskały kulturę, jak również cała techniczność ich i reszty precz poszła. Pojawiła się tajemniczość spraw tajemniczych i powab rzeczy powabnych, a ludzkie głosy przestały skrzeczeć i śpiew autentyczny z nich się wyłonił. Ni śladu nie zostało z technicyzacji i żadnej w tym już nie było obcości, a pierwszy plan się przybliżył i wessał słuchacza w muzykę. Jednocześnie nieco więcej się pojawiło pogłosu, ale takiego autentycznego, ukazującego wnętrza, a nie jedynie wewnętrznego dudnienia i miotania się nieprawidłowo zorganizowanego dźwięku. A wraz z tym pojawił się romantyzm, zmysłowość, bliskość wykonawców, biologizm, autentyzm. Nie jak zza jakiejś technicznej bariery, ze szkicowanego dopiero obrazka, tylko niczym z lampowego toru o dużych umiejętnościach.

Sięgnąłem na koniec do porównania ze stojącym obok Schiitem, mogącym brać sygnał równolegle ze złącz symetrycznych. Ten dawał muzyce więcej obszaru, powietrza i jasności srebrzeń w promieniach słońca, co przy muzyce elektronicznej doskonale się sprawdzało, natomiast klimaty jazzowe czy rozrywkowe lepiej reprodukował P1, grający gęściej, ciemniej, bliżej i bardziej nastrojowo w sensie dotykowego kontaktu. A zatem tylko od charakteru muzyki zależała większa tu lub tu satysfakcja, co tańszemu produktowi od Ancient Audio niewątpliwie dawało przewagę.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

22 komentarzy w “Recenzja: Ancient Audio P1

  1. Tadeusz pisze:

    Panie Piotrze testował Pan może to urządzenie z HD800 ?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie. Ale wiem, że będzie red. Pacuła.

  2. Piotr Ryka pisze:

    Przepraszam za istotną pomyłkę, choć może nie taką ogromnie ważną praktycznie dla użytkownika, ale jednak w błąd wprowadzajcą i w istotny sposób niedoszacowującą możliwości tego P1. Otóż może on obsługiwać 125 a nie 25 programowych ustawień słuchawek i kolumn, tak więc jest dużo bardziej wszechstronny i pojemny.

  3. kabak1991 pisze:

    A ile właściwie kosztuje? Bo nie widzę na stornie producenta w zakładce cennik, no chyba że przegapiłem w recenzji. Pytam z ciekawości bo sam myślałem upolować raczej Bursona Virtuoso, w razie czego popędzi ortodynamiki.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Przegapiłeś. Kosztuje 6 tysięcy.

  4. Adam K. pisze:

    Panie Piotrze, mam pytanie. Czy używa Pan na co dzień „poprawiacz” słuchawkowy Headphone Optimized Transducer, który kiedyś pozytywnie Pan recenzował?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie, nie używam. Na żądanie dystrybutora został do niego odesłany.

  5. roman pisze:

    Czy mając do wydania taką kwotę na wzmacniacz lepiej kupić jakiś wzmacniacz czy to urządzenie do którego mógł bym podłączyć posiadanego już LYRa ?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Powiedzmy, że sprzedałbyś Lyra i dołożył sześć tysięcy, to miałbyś siedem. Co za to? To zależy, jakie masz słuchawki i czy to nie na nie powinna pójść część albo całość pieniędzy. Napisz jakie to są, a pociągniemy temat. Bo tak, to działamy po omacku.

  6. Piotr Ryka pisze:

    Ale niezależnie od niuansów i relacji wzmacniacz-słuchawki jedno mogę zagwarantować – jak macie problemy ze swoim torem, to P1 je naprawi i stanie się dużo lepiej. Więcej basu, gdyby go było mało, lepsze soprany, lepiej dobrana tonacja – itd.

  7. roman pisze:

    chodzi o to czy lepiej naprawiać problemy ,czy kupić inny wzmacniacz

    1. Piotr Ryka pisze:

      W przypadku Shiita Lyra musiałbyś kupić jakiegoś Cary CAD-300-SEI, by uzyskać analogiczny efekt jak z poprawą od P1. Tak mi się wydaje. Ale to pewnie zależy też od używanych słuchawek. Bo na pewno nie wszystkie poprawiają się w równym stopniu.

  8. kabak1991 pisze:

    Piotrze, myślisz że amp Ancient Audio spięty z Chordem Hugo albo Phasmationem kablami siganture majkela to dobry pomysł? Czy nie ma sensu przepłacać i lepiej wziąć Bursona Virtuoso?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Myślę, że duet Hugo lub Phasemation z P1 będzie miał znacznie większe możliwości niż sam Burson. To moim zdaniem ewidentne. Sobie tego P1 prawdopodobnie zostawię, a właśnie używam go w konfiguracji z Schiitem i dość drogimi słuchawkami, których recenzja niebawem. Bez niego te drogie słuchawki bardzo tracą, przynajmniej z Schiitem. I to tym za 10 tysięcy, więc to sporo znaczy.

      Pożytek z tego P1 jest właściwie jeden (a więc nazwa jest adekwatna). Pozwala na użycie praktycznie każdych słuchawek. Z nim nie ma czegoś takiego jak niedopasowanie. (Oczywiście po wdrożeniu odpowiedniego oprogramowania.) Do dowolnego wzmacniacza można kupić dowolne słuchawki – byle tylko moc się zgadzała – a brzmienia na pewno się zejdą. A jak się nie ma P1, to trzeba szukać dopasowania poprzez próby i błędy, korzystając z pomocy recenzentów i innych audiofili. Wiadomo, że do Cary 300-SEI pasują Grado GS1000, a do Bakoona HD 800. Takich naturalnych zestawień jest trochę w audiofilskiej przyrodzie i można na nich bazować, ale one zawsze ograniczają, bo zawsze możemy zamarzyć o innych słuchawkach. A wtedy się przyda P1. Bardzo się przyda.

      1. Stefan pisze:

        Ciekawe jakby spasował się do STAXów 🙂

        1. Piotr Ryka pisze:

          A to się może niedługo okaże.

  9. roman pisze:

    Mam wrażenie że opinia Pacuły jest mniej entuzjastyczna .

    1. Piotr Ryka pisze:

      Każdy ma przecież prawo do własnej. Ja swojej nie zmieniam. Przetwornik zostaje.

  10. roman pisze:

    wydaje się że Pacuła słuchał z wyjścia słuchawkowego procesora a Ty podłączyłeś pod swój wzmacniacz i stąd minimalnie inne odczucia ,chociaż tak ogólnie to bardzo podobne,nie przeszkadza Ci wbudowany na stałe kabel zasilający ?

  11. roman pisze:

    chyba nie dokładnie czytałem,Ty też słuchałeś z wyjscia słuchawkowego procesora

    1. Piotr Ryka pisze:

      Sam w sobie, całkiem solo, P1 jest już bardzo dobry, gdy chodzi o poprawianie słuchawek oraz nasycanie, barwność i elegancję dźwięku. Natomiast przekazuje za mało energii, i tą może dostać tylko od zewnętrznego wzmacniacza. Przynajmniej dopóki nie pokaże się wersja z mocniejszym własnym.

  12. Bartek pisze:

    Po przeczytaniu tej recenzji mam dylemat – jaki wzmacniacz kupić do moich Night Hawków: P1 czy ifi iDSD Micro? Ten drugi miał osobną recenzję i bardzo pozytywną ocenę. Jest tańszy, ale zapewnia większą mobilność i funkcjonalność. Jak to jest naprawdę z wrażeniami odsłuchowymi? Czy Night Hawki zagrają faktycznie o klasę lepiej z P1, niż z Micro? Czy wspomniany „garnkowy” pogłos (o którym nie ma ani słowa w recenzji słuchawek http://hifiphilosophy.com/recenzja-audioquest-nighthawk/) to przypadłość objawiająca się tylko w tandemie Night Hawk + P1 bez włączonej korekcji?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy