Budowa
Alpha ADL Stratos to niewielkie „wszystko” na biurko, a więc kombajn mający służyć cyfrowym plikom do zamiany w grające słuchawki. Zaczyna od przetwornika opartego o kości Sabre ESS ES9018K2M plus chip CS5340 ADC, który sygnał cyfrowy przyswajać może poprzez gniazda USB, koaksjalne albo optyczne, łykając wszystko z przedziału 44,1 do 384 MHz o długości słowa do 32-bit włącznie, a także pojedyncze, podwójne lub poczwórne próbkowanie DSD. Śle to potem do przedwzmacniacza, który można obsługiwać z praktycznego pilota, ale go także omijać i wchodzić prosto we wzmacniacz, jak również pomijać dla odmiany wzmacniacz i od razu wyskakiwać na zewnątrz poprzez złącza interkonektów – a wszystko to w wariantach symetrycznym i niesymetrycznym. Mało tego, można wchodzić w tę Alphę pomijając przetwornik prościutko z gramofonu – i to zarówno mającego wkładkę MM jak MC – lub drugim analogowym złączem od analogowych źródeł nie będących gramofonem, a więc wymagających słabszego wzmacniania. Na koniec wzmacnia się wszystko cyfrową formą wzmocnienia za pośrednictwem potrojonej kości TI TPA6120A2 (osobno po jednej w kanale dla XLR i jedna wspólna dla RCA), co małemu urządzeniu pozwala osiągać wysokie wartości mocy. I tak 32-ohmowe słuchawki dostaną 1,2 W, a 300-ohmowe 0,7 W – czyli naprawdę sporo.
Producent określa swój wyrób „szwajcarskim scyzorykiem”, i trzeba uczciwie mu przyznać, że nie popadł w przesadę. Strasznie tam dużo jest funkcji i straszna mnogość przyłączy, a można też jeszcze wyciszać, kręcić gałką potencjometru i skoblem umieszczonym po lewej dodawać albo ujmować mocy (w zakresie +-6 dB). Ogólna wartość wzmocnienia jest wyświetlana cyfrowo czerwonym indykatorem, a aktywne wejście i rodzaj próbkowania znakowane wściekłymi niebieskimi diodami, których jest cały rządek plus trzy zielone dla poziomów DSD i jedna czerwona dla »Mute«.
Urządzonko całe jest czarne poza światłami i chromowanym potencjometrem oraz kompletem też w chromie nóżek, a na przodzie ma dwa słuchawkowe gniazda – symetryczny 4-pin i niesymetryczny jack.
Za wszystkie te przyjemności krajowy dystrybutor – firma MIP – życzy sobie 4300 PLN, a rzecz pakują w solidne, zafoliowane pudło i dają na dobrą drogę każdemu dwa lata gwarancji.
Zostaje jeszcze wymienić pozostałe przymioty, uzupełniające tę dużą moc oraz wszechstronne próbkowanie. Pasmo oszacowano na klasyczne 20 Hz – 20 kHz (+- 0,5 dB), odstęp sygnału od szumu na 90 dB, a poziom harmonicznych zniekształceń na równy 1%. Całość waży 1,3 kg i jest dostępna od ręki, że tylko porywać i unosić, by mieć wszystko od razu w jednym, niewielkim kawałku. Bo można w obrębie tych życzonych przez sprzedawcę czterech z kawałkiem tysięcy, załatwić sobie wszystko pomiędzy komputerem a słuchawkami i pozostaje już tylko kwestia, na ile dobre to granie.
Czyli Nighthawk, HD800 i HD600 zaliczyły remis? Gdzie Nighthawk grał najbardziej kameralnie, przynajmniej na symetrii, HD600 z największym połyskiem, a HD800 najlżej lecz w sumie podobnie do Nighthawk. Muszę przyznać, że ciekawy wynik, sugeruje on, że Stratos stara się zmniejszyć różnicę pomiędzy słuchawkami średniej klasy, a tymi z trochę wyższej półki.
Niewątpliwie się o to stara, co też w recenzji napisałem. Technicznie HD 800 minimalnie najlepsze przed NightHawk, ale HD 600 najbardziej spektakularne, takie z dodatkowymi efektami. Jednak przy innym kablu USB już to może wyglądać inaczej, tak więc to zawsze jest do pewnego stopnia relatywizm.
Nie daje się tego czytać. To pisał Bolesław Prus ?!
No z taką znajomością „poprawnej” polszczyzny to ja się wcale nie dziwię, że się „nie daje”…
Konstruktywna krytyka.
Wyjątkowo zaszczytne porównanie. Ale skąd w takim razie trudności? Czyżby czytanie Prusa sprawiało komuś trudność poza analfabetami?
Przepraszam, ale mnie trudność sprawia oglądanie zdjęć, są fatalne. Nie korespondują nijak z tym co możemy tutaj przeczytać.
W jakim sensie nie korespondują? Jest na nich jakieś inne urządzenie albo nieużywane w teście słuchawki?
Jakością tekstu w stosunku do obrazu.
Nie ma za co przepraszać – zdjęcia to zawsze temat kontrowersyjny. Przy większej ich ilość ciężko zgrać ich kolejność/szyk z tekstem recenzji tak, aby nie wyglądało to jak chaotyczna rozsypanka. Być może rozwiązaniem jest zmiana formatowania artykułów na naszej stronie na popularny w dzisiejszych czasach „tasiemiec” i umiejscowienie zdjęć na szerokości całego tekstu.
Pozostaje jeszcze kwestia jakości tychże zdjęć, którą ciężko osiągnąć w nieneutralnym oświetleniowo pomieszczeniu. A trzeba to sobie powiedzieć jasno – pokój, w którym wykonujemy testy posiada świetne walory akustyczne, jednakże jego potencjał fotograficzny jest… Szkoda gadać. Najprostszym rozwiązaniem wydaje się przejście na model fotografii produktowej, wiąże się to jednak z dużymi kosztami. Wynajem studia fotograficznego to duży koszt stał w działalności i małą elastyczność, natomiast zakup własnego studia do fotografii bezcieniowej to z kolei duży wydatek jednostkowy, plus trzeba mieć na to jeszcze miejsce. O ile dla mniejszych urządzeń i słuchawek nie powinno być problemu, o tyle „duża” elektronika i kolumny to spora zagwozdka. Prawdopodobnie jeszcze w kwietniu wykonamy pierwsze próby z fotografią bezcieniową. Zobaczymy jakie będą rezultaty i odzew czytelników.
Generalnie cały ten temat stanowi spory dylemat dla większych redakcji i blogerów. Nawet poczytne What Fi zredukowało ilość zdjęć do minimum, a przepastne CNET pobiło chyba ostatnio niechlubny rekord, dołączając do swojej recenzji bardzo oczekiwanych Audeze Sine… jedną ilustrację! I pewnie, ktoś powie, że zamieścili filmik. Problem jest z tym tylko taki, że autorski odtwarzacz CNET działa jak mu się podoba i filmu trzeba niekiedy szukać na You Tube.
Warto tu przytoczyć wątek podjęty kiedyś na stronie Digital Audio Review, w którym jej autor, John H. Darko wyjaśniał swoje perypetie z oprawą zdjęciową swoich recenzji, między innymi o tym, iż w wypadku jego mieszkania nie ma mowy o naturalnym oddaniu testowanego sprzętu bez żmudnej post-obróbki w programach graficznych. A efekt tego jest taki, że każdy jego tekst jest oprawiony maksymalnie 4-5 dobrymi zdjęciami, które i tak nie podobają się wszystkim, bo ktoś woli „sterylną” fotografię. Słowem – opisał cały ten fotograficzny obłęd, z którym mamy do czynienia na co dzień.
Ale wyzwanie jest i musimy się z nim zmierzyć. I zrobimy to szybko.
Po prostu fotograf powinien na chwile porzucić artystyczne ambicje i przejść w tryb dokumentalny. 😉
Tu akurat wyczuwam przesadę. Zdjęcia nie są idealne, ale dużo pokazują. Zawsze coś może być lepsze. Ale oderwania między słowem a obrazem aż tak dużego nie ma żeby robić z tego 'zadymkę’ 🙂
Urzędzenie samo w sobie piękne nie jest, to jest fakt.
Być może jest w tym przesada, ale jak sam wspomniałeś – zawsze coś może być lepsze. A my chcemy żeby było lepsze i chcemy się rozwijać 😉
Tryb dokumentalny = fotografia produktowa. Czyli musimy zrobić to, o czym wspominałem 🙂
Po prostu tego Ci Piotr brakuje:
http://lumizy.com/dzialanie/?lang=pl
Ja się zdjęciami nie zajmuję. Tylko ściągam sprzęt, słucham i piszę. Ale oczywiście za wszystko odpowiadam. Coś w tej materii się ruszy, obiecuję.