Recenzja: Acrolink MEXCEL 7N-PC9700

   Z kablem zasilającym pochodzącym od AcroJapan Corporation czytelnicy tego portalu mieli już styczność w zbiorczym teście „Topowe kable zasilające – porównanie” (styczeń 2015), gdzie obok szczytowych przedstawicieli Harmoniksa, Acoustic Zen, Shunyaty i Siltecha wystąpił poprzednik recenzowanego, flagowy wówczas model Acrolink MEXCEL 7N-PC9500. Firma z Tokio swoje szczytowe przewody zalicza do ekskluzywnej serii MEXCEL – która to nazwa oznacza opatentowaną technikę splotu szczególnie dbającego o znoszenie efektu naskórkowego, a numerację kolejnych wcieleń liczy co dwieście, tak więc topowe jej kable zasilające miały kolejno numery 9100, 9300, 9500, a teraz 9700. Warto dodać, że te same przewody są równolegle oferowane pod ekskluzywną marką Esoteric Company (dawniej TEAC Esoteric Company); noszą te same oznakowania i tylko w miejsce Acrolinka widnieje na nich Esoteric, co pozwoliło stosunkowo niedawno weszłemu na rynek Acrolinkowi (rok założenia 2006) szybko zyskać popularność i zająć pozycję szczytową, dzieloną w przypadku produktów japońskich z okablowaniem Harmoniksa i Kondo.

A propos japońskości. Sam Acrolink szeroko rozwodzi się o przewagach rodzimej technologii nad światową, otwarcie twierdząc, iż jedynymi producentami miedzi o najwyższej czystości, zdolnymi wytwarzać ją wedle uczciwej a nie zafałszowanej sztuczkami pomiarowymi specyfikacji, są japońskie Nikko Materials Co. Ltd. i Mitsubishi Materials Co. Ltd. I od nich oczywiście miedź do swoich przewodów bierze, uszlachetniając ją dodatkowo metodą „Stressfree”, polegającą na następującym po klasycznym wyżarzaniu i rozciąganiu przepuszczaniu przez uformowany już fizycznie przewód mocnego, specjalnie dobranego prądu, dzięki któremu jest on w szybkim tempie starzony – kryształy prawidłowo się układają i cała struktura wygładza wewnętrznie. Zniwelowane w ten sposób zostają naprężenia powstałe podczas ciągnięcia drutu i nawijania go na szpule, a dodatkowo mamy od razu kabel o uporządkowanej strukturze, jaki w normalnych warunkach tworzy się podczas długotrwałego używania. A w takim razie zysk podwójny: jedyna miedź wysokiej czystości rzeczywiście godna tego miana i na dodatek od startu uporządkowana wewnętrznie tak, jakby kabel był używany przez lata. I takie coś tylko u Acrolinka!

Budowa

Jeszcze dziesięć lat temu ta nazwa niewiele mówiła, a teraz znaczy dużo.

    W teście zbiorczym znalazła się niesłuszna uwaga, sugerująca że japoński producent o budowie wewnętrznej swoich przewodów wiele nie mówi, woląc zachować szczegóły w sekrecie. Nie jest to wszakże prawdą, firma nie ma nic do ukrycia. W Internecie możemy obejrzeć dokładny przekrój i zapoznać się z jego złożonością. A rzecz jest faktycznie złożona i w grę wchodzi wiele surowców. W samym centrum przewodu Acrolink MEXCEL 7N-PC9700 biegną dwa niezbyt grube wątki: nić jedwabna, pełniąca rolę ścięgna, oraz przylegający do niej absorber elektromagnetyczny o nieznanym składzie chemicznym. Wokół nich – niczym rogi w trójkącie – sytuują się trzy wielokrotnie grubsze żyły przewodnika właściwego, zaizolowane poliolefiną monomeryczną (czyli folią termokurczliwą), każda złożona z 50 nitek miedzianych 7N D.U.C.C (Dia Ultra Crystallized Copper) poddanych technologii Stressfree i mających średnicę ø 0,32 mm oraz splot MEXCEL, obniżający efekt naskórkowy. Wszystkie trzy nie tylko same są izolowane, ale dodatkowo zatopione w grubej, zbiorczej izolacji, stanowiącej mieszankę poliolefiny, wolframu i proszku węglowego. Izolacji otoczonej raz jeszcze poliolefiną z dodatkiem tym razem warstwy antywibracyjnej, na co przychodzi ekran z węglowej folii półprzewodzącej, na niego ochronna glazura poliuretanowa z dodatkiem miedzi 4N, i na to wszystko finalnie zewnętrzna warstwa poliuretanowa, którą możemy podziwiać jako śliską, połyskliwą, czarno-rubinową, sprasowaną na gładź plecionkę.

Pomimo takiej złożoności kabel nie okazuje się gruby (ø całkowite 16 mm), jednak cienki też nie jest. Zdecydowanie cieńszy od flagowego Siltecha i jednocześnie grubszy od flagowego Crystal Cable, lokuje się pod względem grubości w zakresie średnim. Jest przy tym twardy i sprężysty, co daje wadę i zaletę. Wadę, bo miękko i skrętnie się nie pozwoli ułożyć, a zaletę, bo dzięki temu chcący go mocno wygiąć użytkownik nie zdoła naruszyć wewnętrznej struktury przewodów, co jest naprawdę ważne w świetle tego „Stressfree”, zabezpieczeń antywibracyjnych i skomplikowanej, wielowarstwowej izolacji.

Numerologia z czerwoną kropką.

Na obu końcach rubinowo-czarnego ślizgu zjawiają się srebrzysto-czarne wtyki sygnowane przez samego Acrolinka, mające korpus z mosiądzu i aluminium wypełniony żywicą w osłonie włókna węglowego, a bolce z miedzi berylowej pokrytej rodowanym srebrem. Okazują się zatem także bardzo skomplikowane i wieloskładnikowe, jawnie przecząc zasadzie wtyku jak najprostszego, będącego surowcowym przedłużenie przewodu właściwego.

Całe owo skomplikowanie – skomplikowany przewód o skomplikowanych końcówkach – ląduje w tradycyjnym dla Acrolinka pudełku z lśniąco lakierowanej tektury z dodatkiem certyfikatu autentyczności i specyfikacji technicznej. Sam natomiast zadbałem o dokładną specyfikację cenową i uzgodniłem z dystrybutorem, że za półtorametrowy odcinek będzie żądał 14,9 tys. PLN, czyli znacznie mniej niż w oficjalnym cenniku.

Odsłuch

A w środku takie coś.

   Słuchajcie a usłyszycie, nie słuchajcie a oberwiecie. Tak w życiu zazwyczaj bywa, aczkolwiek czasem nie. Życie jednak odłóżmy chwilowo na bok i skupmy się na jednym kablu. Do odsłuchu użyty został tor z odtwarzacza Ayon HF Edition i moimi wzmacniaczami oraz kolumny Audioform 304. Porównywane kable wpinane były do listwy Power Base Hi End a następnie kolejno podpinane do przedwzmacniacza Twin-Head i słuchane przez pół godziny na tym samym repertuarze oraz dodatkowo porównywane 1:1 wyrywkowo na kilkunastosekundowych próbkach. W ten sposób skonfrontowano z recenzowanym dwa przewody z dawnego testu zbiorczego: Acoustic Zen Gargantua II i Harmonix X-DC350M2R.

 

Acrolink MEXCEL 7N-PC9700 vs Acoustic Zen Gargantua II

Kultowy, obecny na rynku od dawna i mający już drugą wersję przewód amerykańskiego Acoustic Zena okazał się od nowego flagowego Acrolinka chłodniejszy i mniej zaangażowany.

W tym miejscu konieczny jest passus o źródle. Test zbiorczy rozgrywał się pod dyktando odtwarzacza Accuphase DP-700, mającego charakterystykę nieco odmienną niż użyty teraz Ayon. Cieplejszą, bardziej nasączającą pigmentem barwy, bardziej skupioną na wypełnianiu i dodawaniu minimalnej słodkości, a mniej na obrazowaniu trzeciego wymiaru. Zwłaszcza to pierwsze, czyli ciepło, było na rękę amerykańskiemu kablowi. W połączeniu z Accuphase idealnie trafiał w temperaturę, czemu dałem entuzjastyczny wyraz, ogromnie tę sytuację chwaląc. Natomiast z Ayonem okazał się wciąż ciepły, ale wyczuwalnie chłodniejszy. Nie chłodny czy obojętny, nic z rzeczy urągających realiom, ale taki już z lekka zobojętniający, dystansujący słuchacza od emocji. W grę weszła jeszcze jedna zmiana: w przedwzmacniaczu Twin-Head na miejsce lamp KT-66 zjawiły się 350B. To dodatkowo potęgowało różnice względem stanu przy Accuphase, bowiem te lampy działają dokładnie tak samo jak flagowy odtwarzacz Ayona – wzmagają obecność trzeciego wymiaru w zamian za lekkie ostudzenie klimatu. Zatem dwa jednakowe grzyby do brzmieniowego barszczu i to już wystarczyło, by żywy i ciepły Gargantua stał się bardziej umiarkowany i z lekka zdystansowany.

Nazwa nie pozostawia wątpliwości.

Ale nie wszystko przeciw niemu. W rekompensacie czerpał z tego trzeciego wymiaru i czerpał znakomicie. Wielkie sceny pokazywały się raz za razem i popisowa na nich stereofonia, wyjątkowo dobrze wiążąca kanały. A przy tym pokazowa separacja źródeł, doskonałe także widzenie dali i przede wszystkim rozmach – wielkie spektakle, bas gigant, strzeliste a nigdy męczące soprany. Do tego głosy artystów brane z życia, tyle że jakby słuchane z lekkiego oddalenia i przez to w klimacie trzeźwej naturalności – żadnej przesady, emocjonalnych podrygów, wzmożonej grasejacji. Wszystko ciepłe, ale tak bardziej ciepławe aniżeli gorące i z lekka stonowane, a przy tym urodziwe – rozmiarem i trójwymiarowością nawet imponujące. Mieszanka wielkich teatrów z naturalnością głosową i świetnym formowaniem dźwięku. Dominujące natlenienie i gładkość z akcentami chropawości oraz pogłosu. Ten pogłos jednak troszkę za chłodny, a przez to nieznacznie obcy. Ale w zamian dużo powietrza, dogłębna transparentność, ciemne i dobrze nasycone brzmienie z tendencją do neutralności wprawdzie, ale realizmem przekonujące i można rzec pomnikowe. Wszystkiego słuchało się znakomicie, zarówno dobrych jak słabych nagrań, zarówno muzyki poważnej jak rocka, a jedyna sprawa in minus to nieco za słaba modulacja głosów. Bo te (głównie operowe soprany) sprawiały wrażenie, jakby słuchane były z trochę dalsza i brzmiały bardziej jednolicie; cały czas równo, bez wydatnego falowania, nie były do końca przekonujące. Ładnie kreślące realizm tą swoją jednolitością wyrazu i jednoczesnym bogactwem tonalnym, wszakże bez tego ważnego składnika – bez dobrze słyszalnego trylu. I w efekcie za płaskie modulacyjnie, za mało czarujące.

Przeszedłem na Acrolinka. Powinienem wprawdzie odczekać, dać mu się trochę rozegrać, ale to nie było konieczne. Z miejsca dała się zauważyć wyższa temperatura brzmienia, mocniej przywołująca żywych ludzi, a przede wszystkim ich do słuchacza zbliżająca. Wraz z tym więcej emocji, bezpośredniego kontaktu, głosy bardziej podekscytowane, bliskie, gardłowe. Wciąż znakomicie gładko – nawet gładziej – ale akcent na chropowatości kładziony trochę wyraźniej. Więc lepsza różnorodność już choćby tylko z tego, ale nie tylko. Bo właśnie ta zagubiona modulacja, o którą się martwiłem, że Ayon pospołu z 350B ją zjedli, pojawiła się z całym przepychem i obawy precz poszły.

Własne wtyki na własnym kablu.

Głosy rozfalowały się, ociepliły i stały ekstatyczne. Prąd płyną przez nie bardziej elektryczny i mimo większej gładzi bardziej się stały podniecone. Nie postrzępione na krawędziach – tego nie było ani trochę – ale wszystko co dźwięczne bardziej się rozdzwoniło; spółgłoski dźwięczne stały dźwięczniejsze, a szczelinowe bardziej szumiące. Więc z jednej strony większa gładkość, a z drugiej podekscytowanie – i wszystko to pośród ogólnie cieplejszego nastroju i większej elegancji.

Elegancja, a dokładniej jej przyrost, to druga rzecz usłyszana od razu. Dźwięki zaczęły być wypowiadane dokładniej, końcówki stały się wyraźniejsze. Nie rozpływały się w powietrzu zanim wybrzmiały do końca, tylko klasycznie malarskim stylem kształty ich stały się krąglejsze i bardziej jednoznaczne na obrysach. Zanikła wszelka impresyjność, zniknęły niedopowiedzenia. Forma bardziej zebrała się w sobie i wypełniła dokładniej obrys. W wymiarze nastrojowości biegło to trzema ścieżkami: ciepło wzmagało pogodę ducha, bogactwo satysfakcję, a większa dokładność wypowiedzi spokój. Wrażenie, że z tym kablem jest lepiej, zjawiło się od razu i jednocześnie się zdziwiłem, że tak ceniony Gargantua komuś w ogóle ustępuje. Zapewne po przejściu na Accuphase i ewentualnie dodatkowym powrocie do KT-66 (ich brzmienie ciemniejsze, bardziej nasycone, cieplejsze i nie tak przestrzenne), amerykański kabel odrobiłby straty, ale to tylko gdybanie. Trzeba pisać jak było, a było właśnie tak. Soprany zjawiły się nie tylko lepiej modulowane ale i lepiej wypełnione, a pogłos stał wyraźnie cieplejszy – już tylko ludzki a nie obcy. Ciepło i elegancja jeszcze lepiej współgrały ze słabszymi nagraniami, a modulacja i bogactwo wzmagały jakość dobrych. Muzyka się przybliżyła, stała bezpośrednio odczuwana, a nie widziana z oddalenia. Przede wszystkim jednak humanistyczny teraz wymiar pogłosu i znacznie lepsza modulacja czyniły wespół z lepszą artykulacją różnicę; że jakby chleb jeszcze ciepły, a nie wystygły, czerstwawy. Są jednak zwolennicy widzenia muzyki z dalsza i wielkich, niekoniecznie przyjaznych wędrowcom obszarów – i dla nich większa przestrzeń, niższa temperatura oraz śladowy akcent obcości mogłyby być bardziej pożądane.

Opakowania drogich przewodów bywają szokująco wymyślne, ale Acrolink się nie wygłupia.

Sam nie czułem się częścią tej grupy, niemniej przestrzenna uroda dźwięku z amerykańskim kablem pozostawała bezsporna. Większe też wyważenie emocjonalne – łatwość przechodzenia od radości do smutku, podczas gdy Acrolink wyraźnie optował za radośniejszym brzmieniem i bliższym, bardziej namacalnym. To oczywiście po odjęciu mu lampowego wzmocnienia mogłoby się szybko zmienić, ale znów muszę siebie upomnieć, by nie pisać o domniemaniach. Skądinąd jednak słyszałem z nim nie u siebie najnowszą integrę Accuphase i grała jak wzmacniacz lampowy. I jeszcze jedna cecha – Acrolink operował mniejszymi przestrzeniami, ale stwarzał klimat większej tajemniczości. Przybliżał dalekie plany, równie dobrze jak Gargantua je obrazując, natomiast większą głębią dźwięków i bardziej smolistymi czerniami dawał odczucie nieodgadnioności i mroku. Z kolei Gargantua chłodniejszym dźwiękiem i obcością rozlaną na większy obszar dawał silniejsze poczucie grozy i dostojeństwa. Wysoce więc inne brzmienia, czym innym imponujące.

Odsłuch cd.

Acrolink MEXCEL 7N-PC9700 vs Harmonix X-DC350M2R

Co by nie mówić – drogi precel.

   W praktyce audiofilskiej nieczęsto zdarza się coś, co bez praktycznego doświadczenia zdawać się powinno powszechnym – podobieństwo brzmieniowe. Tym razem jednak ów rzadki przypadek się zdarzył, przewody Acrolinka i Harmoniksa zaoferowały brzmienia podobne. Aż w pierwszej chwili podskoczyłem, przyzwyczajony do tradycyjnych różnic. Albowiem wbrew sceptykom, uparcie głoszącym, że kabla zasilającego nie sposób usłyszeć, mało jest rzeczy równie łatwych do usłyszenia jak zmiana takiego kabla. Tym razem jednak tak się nie działo, pojawił się dźwięk zbliżony. Przynajmniej w pierwszej sekundzie takim się zdawał i dopiero po w dwójnasób nadstawieniu uszu zjawiły się różnice. Te były po części podobne do tych z Gargantuą, pewnym ułamkiem tamtych. To znaczy Harmonix wszedł w skórę Acrolinka, kontrując Acoustc Zena tymi samymi cechami. Proponował dźwięk równie ciepły, bliski, intymny, namacalny i śpiewny; podobnie też gęsty i jednocześnie natleniony, a także podobnie ciemny. Nie było też różnic w złożoności (a ściślej minimalne) – w predyspozycji modulacyjnej i humanizacji pogłosu. Także nie w zaangażowaniu – rozedrganiu emocjonalnym. Gdyby trzymać się tych aspektów, trudno byłoby o różnice i można uogólniająco stwierdzić, że jeśli chodzi o brzmieniową zawartość dźwiękowego obrysu, tych różnic prawie nie było. Oba japońskie przewody okazały się sobie bliskie, ale zjawiła się jedna istotna rozbieżność, naprawdę zasadnicza. Ponownie odwołam się do malarstwa. Dźwięki produkowane pod obecność Acrolinka przypominały postaci spod pędzla Rafaela. Skończone, cyzelowane, w sposobie istnienia nastrojowe, magiczne. Finezyjnie oddane na obrysach w łączeniu poczucia bryły z przejściem kolorystycznym w tło, tak żeby kontur się jednoznacznie domykał, a jednocześnie wzbogacał obraz. To wszystko u Harmoniksa działo się całkiem inaczej i można to skomentować nawiązaniem do późnych płócien Goi, a jeszcze prędzej Turnera. Obrysy u Harmoniksa  zaczęły się rwać, tracić punktową jednoznaczność. Granice się zatarły, naszły na siebie i przestały domykać. A przez to dźwięki odchodziły, stapiały się z innymi, nie umierały własną ciszą.

Listwa okablowana wewnątrz Acrolinkiem 7N-PC9500.

Poczucie otwartości każdego brzmienia towarzyszyło słuchaniu Harmoniksa zawsze, tak samo jak Acrolinkowi towarzyszyło poczucie domknięcia. Tego nie należy identyfikować z wyobrażeniem, że dźwięki u Harmoniksa były rwane. Takie coś prędzej dałoby się przypisać przewodowi Acoustic Zen, przy którym końcówki rzeczywiście się słabiej wyrażały, natomiast przy Harmoniksie zupełnie tego nie było, a tylko impresjonistyczne odczucie nieoznaczoności brzmieniowych kształtów zmieniało odbiór muzyki z jednoznacznie wyrażanego na nieograniczony. Dźwięk – można powiedzieć – wyrażał siebie u Harmoniksa aż za koniec istnienia; nie finalizował się jednoznaczną granicą ciszy, tylko trwał aż po roztopienie w przestrzeni. Elegancję i poetykę czerpał więc z form nieostatecznych, roztapianych w bezkresie. Poza tym był jeszcze odrobinę ciemniejszy, a wraz z tym bardziej tajemniczy. To jednak, jak sobie zapisałem, bardziej w tle emocjonalnym aniżeli na pierwszym planie; na pierwszym zaś jeszcze trochę bardziej wydawał się zaangażowany, dalszy od neutralności i obiektywizmu, do którego Gargantuę zbliżało zdystansowanie od zdarzeń i lekkie ostudzenie, a Acrolinka perfekcyjność artykulacji przechodząca w domkniętą, idealną formę.

 Tu docieramy do sedna, krzyżowania się stylów. Acrolink stawiał na perfekcyjność, jej ostateczne wypowiedzenie, mając w tym wsparcie ze strony większej wyraźności i większej (a w każdym razie łatwiejszej do wypatrzenia) różnorodności. Dzięki jednoznacznie liniowym obrysom jego dźwiękowy obraz był łatwiejszy do rozłożenia na czynniki i tymi czynnikami bogaty, ale przez to bardziej statyczny. Harmonix dawał obraz w odczuciu bardziej ruchomy, ku czemuś zmierzający. Bardziej też eksplozyjny, niespokojny. Jego dźwięki wirowały, kłębiły się i nie chciały zakończyć, podczas gdy Acrolinka majestatycznie sunęły zapięte na ostatni guzik.

Japoński wąż kąsa dobrym prądem i każe sobie za to płacić.

Te Harmoniksa miały więcej z natury wiatru niż defilady, i ten ich dynamiczny obraz równie był piękny, oszałamiający. Tą samą kunsztowną muzykę portretował inaczej, na sposób bardziej ekspansywny niż figuratywny. Co nie znaczy, że Acrolink był zbyt statyczny. Też obrazował dynamikę, ale przy pomocy mniej ekspresjonistycznych, bardziej dookreślonych obrazów.

 

 

 

Podsumowanie

   Każda recenzja aparatury audiofilskiej zdana jest na łaskę synergii. Opisy kabla Acoustic Zen Gargantua z testu zbiorczego i obecny są tego dobrym przykładem. Z jednym odtwarzaczem utrafiał idealnie w temperaturę, przy drugim był za chłodny. A takie przesunięcie, ledwie o parę stopni, zmienia wszystkie proporcje i dyryguje stylem. Od tej strony spoglądając można powiedzieć, że tytułowy kabel Acrolink MEXCEL 7N-PC9700 charakteryzuje się dużą odpornością na zmiany, jeszcze większą aniżeli poprzednik. Trudno go wybić z rytmu, z przynależnego ciepła i piękna. Zarówno starszy model 9500 przy Accuphase, jak i nowy 9700 przy Ayonie dawały muzykę ciepłą i perfekcyjnie wykonaną w odniesieniu do kształtu. Wypowiadaną z idealną dykcją i obrazowaną finezyjnym konturem okalającym wzorcowe wypełnienie. Gęste, nasycone i barwne, a jednocześnie natlenione i dynamiczne. Warto tak przy okazji przypomnieć, że starożytni Grecy, dawcy naszego widzenia świata, postrzegali piękno jako skończone, nieskończoność mając za coś podlejszego, bo nieokreślonego.

Dynamika to ta cecha, która jest w tym najbardziej znacząca, decydująca o charakterze. Zarazem też i zmienna, ponieważ to w odniesieniu do niej zaszła pomiędzy modelami 9500 a 9700 największa zmiana. Niewątpliwie następca jest bardziej dynamiczny. Nie rezygnuje z cech poprzednika, wciąż dąży do idealnej fotografii, ale zarazem bardziej zmienia ją w film. Wszystko ożywa, krew szybciej krąży, akcja nabiera tempa. Wciąż jednak jest to akcja tocząca się pod dyktando wiernie zobrazowanych aktorów, których figury, szaty oraz staranność wypowiedzi ważniejsze są od dynamiki ruchu. Więcej więc dostajemy skupienia na pięknie brzmieniowych figur, a mniej na oddaniu żywości. Ta żywość się pojawia i więcej jej niż poprzednio, ale wciąż perfekcyjny obraz jest dominantą, a ekspresyjny żywioł dodatkiem.

Tu wtrącę pewną dygresję – odniesienie do polskich filmów, a ściślej ich ścieżek dźwiękowych. Znawcy tematu wiedzą, że są wyjątkowo marne. Debiutujący teraz serial „Kruk” wzbudził nawet krytyczną wrzawę. „Sądząc po obrazie zapowiada się nawet ciekawie, ale nic nie można zrozumieć.” – żalił się jeden z internautów. „Trzeba sobie włączyć napisy” – radziła mu internautka. W odpowiedzi autorzy twierdzą, że wszystko to skutkiem nagrywania dźwięku bezpośrednio podczas kręcenia, bez używania tzw. postsynchronów, czyli dźwięku realizowanego studyjnie. A wszystko w trosce o oddanie emocji, których aktor dogrywający dubbing nie jest w stanie powtórzyć, bo stanie przy mikrofonie to nie to samo co życie. Posiłkując się tą dygresją można powiedzieć w ten sposób, że przewód sieciowy Harmoniksa w tym a nie innym sprzętowym układzie działał zgodnie z intencjami polskich filmowców, tyle że w odróżnieniu od nich sprawnie. Doskonale akcelerował muzyczną akcję i wierny był w oddawaniu przeżyć. To jednak nieuchronnym kosztem bardziej wystudiowanych póz oraz precyzji wizerunku. Skrótowo można powiedzieć – kosztem fotograficznego portretu. To da się odnieść nawet do fizycznej zasady nieoznaczoności, filaru mechaniki kwantowej. Albo mamy lepszą informację o szybkości obiektu, albo o jego położeniu; obu nie da się równocześnie zmierzyć z tą samą dokładnością. I od tej strony patrząc można z kolei powiedzieć, że przewód Harmoniksa większy kładł nacisk na pomiar ruchu, a Acrolinka na położenia. (Acoustic Zena pomijam, ponieważ w realistycznych kryteriach licząc wypadł od obu słabiej.)  I już tylko od słuchacza będzie teraz zależeć, którą z tych opcji woli; czy więcej statycznego piękna, czy lepsze oddanie ruchu. Mnie oba style się podobały, oba były imponujące. I już by można napisać, że w tym samym stylu co Acrolink obrazujące muzykę urządzenia od Accuphase pozwalają wnioskować, iż Japończycy wybierają styl bardziej dbający o perfekcję statyczną, gdyby nie fakt, że Harmonix to także przewód japoński.

Wszystko to – muszę na koniec zaznaczyć – to wynurzenia spisane pod dyktando poszukiwania różnic. Te wprawdzie się zaznaczyły i dzięki nim recenzja ma sens, ale nie były ewidentne. Wszystkie trzy kable spisały się znakomicie, chociaż dwa spośród trzech lepiej. A spośród tych dwóch lepszych każdy podawał muzykę inaczej, pomimo że w pierwszej chwili wydawały się niemal identyczne. Ale to w skutek tej samej temperatury medium i tej samej temperatury barwowej, które najprędzej znaczą różnicę. Natomiast w odniesieniu do kryterium dynamika vs statyka działo się już inaczej. Więc sumarycznie stwierdzę, że nowy Acrolink MEXCEL 7N-PC9700 nie jest wprawdzie tak doskonały, jak trzy razy droższy Siltech Triple Crown Power – nie potrafi wyczytać z dźwięku aż tylu czynników stwórczych i tchnąć w nie tyle życia – ale na tle podobniejszej cenowo konkurencji w swoim dążeniu do perfekcyjnego portretowania muzyki także jest doskonały.

W punktach

Zalety

  • Tradycyjny styl Acrolinka, styl idealnego obrazu.
  • Zarazem względem poprzednika wzbogacony o większą dynamikę.
  • Finezyjne kontury dźwiękowych brył, pracujące na rzecz wzbogacenia.
  • Trójwymiarowość form.
  • I świetne ich wypełnienie.
  • Barwność i głębia dźwięków.
  • A przy tym znakomita analiza, wydobywanie składników.
  • Transparentność medium.
  • Jednocześnie mocne czucie przestrzeni.
  • Ciepło.
  • Namacalność.
  • Bliscy i żywi wykonawcy.
  • Dźwięk ciemny, nastrojowy.
  • Zarazem z tlenem i połyskliwy.
  • Gardłowy styl wypowiedzi z ekspresją dźwięcznych spółgłosek.
  • A skutkiem którego ekscytacja, zapobiegająca zbytniemu uspokojeniu.
  • Dynamika.
  • Żywość.
  • Szybkość.
  • Wysokiej miary realizm i obrona przed nudą.
  • Głęboka, uporządkowana scena z horyzontem na linii oczu.
  • Odporność na zmiany sprzętowe, czyli trwanie przy swoim stylu.
  • A więc uniwersalność.
  • Skomplikowana budowa w oparciu o najlepsze surowce.
  • Najwyższej klasy miedź Mitsubishi.
  • Technologia „Stressfree”.
  • Splot MEXCEL, pomniejszający efekt naskórkowy.
  • Wielowarstwowa izolacja.
  • Najwyższej klasy wtyki.
  • Duża sprężystość, zapobiegająca odkształceniom wiązek przewodzących i całej struktury wewnętrznej.
  • Renoma marki.
  • Made in Japan.
  • Polski dystrybutor.

Wady i zastrzeżenia

  • Wysoka cena.
  • Ogromna konkurencja.
  • Nie dla potrzebujących miękkiego, łatwego do wyginania kabla.

Sprzęt do testu dostarczyła firma: Nautilus

Dane techniczne Acrolink MEXCEL 7N-PC9700:

Materiały przewodu

  • Przewodnik: D.U.C.C.
  • Technologia Stressfree.
  • 7N MEXCEL ø 0.32 x 50 żył.
  • Izolacja: poliolefina monomeryczna.
  • Pierwsza warstwa wewnętrzna: poliolefina monomeryczna + wolfram + struktura amorficzna + proszek węglowy.
  • Druga warstwa wewnętrzna: poliolefina monomeryczna + warstwa antywibracyjna. Ekranowanie: glazura poliuretanowa + wstęga półprzewodząca.
  • Warstwa zewnętrzna: poliuretan odporny na promieniowanie UV.
  • Oporność przewodnika: 2.0 mΩ/m.

Materiały wtyków

  • Styki: miedź berylowa.
  • Powłoka: rodowane srebro (powierzchnia polerowana przed pokryciem).
  • Korpus: żywica + mosiądz + włókno węglowe + aluminium.

Parametry

  • Średnica: ø 16 mm.
  • Odporność: 2,0 moma/m.
  • Pojemność: 10 pF/m.
  • Maksymalna obciążalność: 50 Amperów.

Cena: 14 900 PLN za odcinek 1,5m.

System:

  • Źródło: Ayon CD-35 HF Edition (kabel zasilający Illuminati Reference Power).
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1 (kabel zasilający Sulek Power).
  • Kolumny: Audioform 304.
  • Interkonekty: Sulek 6×9 i Sulek Audio.
  • Kabel głośnikowy: Sulek 6×9.
  • Listwa: Power Base High End z kablem zasilającym i okablowaniem wewnętrznym Acrolink MEXCEL 7N-PC9500.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Stopki antywibracyjne: Acoustic Revive RIQ-5010, Avatar Audio Nr1, Solid Tech Discs of Silence.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/B.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy