Budowa
Nawiązanie do flagowego DC-901 to w rzeczywistości jedynie chwyt marketingowy, a tak naprawdę przetwornik jest analogonem tego zawartego w odtwarzaczu jednobryłowym DP-720. Ten także już opisałem, ale co innego grać płytą, a co innego plikiem. Płytą oczywiście także i tu można – z komputerowego napędu albo jakiegokolwiek innego – lecz nawet audiofilski żółtodziób zdaje sobie sprawę, że takie całkiem osobne przetworniki tworzy się przede wszystkim dla plików.
Plik może nie jest najszczęśliwszym określeniem, bo obrazowo przywołuje stos kartek a nie zbiór impulsów elektrycznych, lecz językowo już się otrzaskał, a poza tym tak czy siak chodzi o zapis bitów. Atramentem na papierze, czy impulsami na nośniku magnetycznym – nie ma różnicy co do istoty. Jest za to odnośnie prędkości odczytu, a ta w przypadku plików z nośników magnetycznych umożliwia odtwarzanie muzyki przełożonej na cyfry w czasie rzeczywistym z natychmiastową transpozycją do dźwiękowego pierwowzoru. Wyobrażacie sobie kogoś czytającego cyfry z kartki a potem zamieniającego ich zbiory na modulacje fali elektromagnetycznej słane głośnikom? Ciekawe ile czasu zajęłoby odtworzenie w ten sposób jednego taktu.
Przywołałem historyjkę o plikach nie bez powodu, gdyż uświadamia ona jak ważny jest czynnik czasowy. W przypadku odtwarzania cyfrowych zapisów muzycznych jeszcze ważniejszy niż metronom przy normalnym odczycie nutowym, jako że zmiana tempa to w żywej muzyce jeden z podstawowych chwytów interpretacyjnych, natomiast urządzenia audio mają odtwarzać zapis w idealnym porządku czasowych następstw, tak żeby pierwowzór nie został odkształcony. To zaś wymusza posiadanie na pokładzie jak najlepszego czasowego wzorca, pozwalającego korygować anomalie przy tworzeniu i odczycie kodów cyfrowych. Tymczasem Accuphase, podobnie jak opisywany niedawno odtwarzacz Aqua Acoustic, nie raczy informować otoczenia o użytym zegarze, rozwodząc się w zamian nad złożonością sposobu zamiany cyfr w nośniku na analogowy sygnał finalny. Czynnik czasowy przemilcza, częstując dla niepoznaki długą historią o ośmiu w każdym kanale przetwornikach przesuniętych względem siebie o jeden cykl, tak żeby odzyskiwaną z cyfrowych próbek analogową sinusoidę maksymalnie wygładzić. A trzeba przyznać, że osiem osobnych DAC-ków w jednym kanale to sytuacja faktycznie sporadyczna, uświadamiająca klasę urządzenia. Gdy inni chwalą się już jednym osobnym na kanał, a dwa w kanale to ho-ho! jak dużo, Accuphase oferuje aż osiem, które zbiegają się na dodatek w dziewiątym, to znaczy sygnał z tych ośmiu scalany jest przez znajdującą się na ich zbiegu kości ES9018S od Sabre. Kości te są ośmiokanałowe, tak więc wszystko się zgadza i wygładza, a całość stanowi wzorzec stosowany zarówno w szczytowym DC-901, jak i w najnowszym, jednoczęściowym DP-720.
U DC-901 jest wprawdzie jeszcze szacowniej, jako że ma on po szesnaście a nie osiem DAC-ków w kanale i stosownie do tego po dwie a nie jednej scalającej kości ES9018S, a także wiele innych jeszcze wyższej klasy rozwiązań, które wyliczyłem porównawczo w recenzji odtwarzacza DP-720. Odpowiednio do tego zdecydowanie też więcej kosztuje, toteż bezpieczniej będzie o nim zapomnieć, bo gra jednak w innej lidze, tak więc przywoływanie go przez producenta jako analogii do DC-37 jest bardziej przesadnym zabiegiem marketingowym niźli faktyczną analogią. Za to samych kości DAC ma nasz tytułowy DC-37 mniej tylko o połowę, a kosztuje trzy razy taniej. W dodatku ma tych kości i tak więcej od innych, czyli chwalić się nimi wolno mu jak najbardziej.
Dobrze, dajmy spokój kościom i zostawmy sprawę zegara. Poza tym godne odnotowania są dwa duże, zapuszkowane transformatory toroidalne, oddzielne dla sekcji cyfrowej i analogowej. Wspiera je bateria sześciu potężnych kondensatorów olejowych, a z tyłu, za grubą grodzią z metalu, są również wzajemnie odseparowane metalem sekcje cyfrowego wejścia i analogowego wyjścia. Napięcia w analogowej stabilizują dodatkowo zasilacze obwodowe, a za obliczenia w cyfrowej odpowiada pojedynczy, programowalny procesor Xilinxa. Tak więc o dobre zasilanie się postarano, a obliczenia są wykonywane w klasycznym dla wysokich modeli Accuphase, sprawdzonym stylu.
Osobne przyciski aktywacji na przednim panelu pozwalają wybrać wejście USB, jedno z dwóch optycznych, jedno z dwóch koaksjalnych oraz zalecane dla napędów od samego Accuphase HS-Link. Najlepsze jest właśnie ono wraz z najważniejszym w całym cyfrowym graniu USB, mogącym tutaj obsługiwać sygnał 32-bitowy o częstotliwości do 384 kHz, a także DSD miary 5,6 MHz.
Poza ulokowanymi pod klasycznym dla Accuphase wyświetlaczem przyciskami wyboru na jak zawsze mieniącym się odcieniami złota panelu przednim jest tylko włącznik główny i dwa przyciski regulacji siły głosu, a wszystko to powtarza się na dołączonym pilocie, takim samym jak w najnowszych odtwarzaczach.
Z tyłu poza cyfrowymi wejściami jest po parze analogowych wyjść RCA i XLR, które obsługiwane są przez osobne stopnie wyjścia, tak więc bez obaw o jakość mogą być używane równocześnie. Polaryzację na bolcach XLR można zmieniać małym suwakiem i warto sprawdzić, która dla naszego wzmacniacza jest lepsza.
Wraz z przetwornikiem otrzymujemy płytę ze sterownikami, pozwalającymi podbijać próbkowanie, ale sam jakoś wolę stare, dobre 44,1 kHz od tych wygładzaczy w wyższych częstotliwościach. Są te sztucznie podbijane częstotliwości bardziej gładkie, to fakt, ale zwykle brakuje im ikry – i z Accuphase częstotliwość podstawową także wolałem. Pewnie, pewnie – są pliki mające natywnie wyższe próbkowanie, a wówczas to inna historia, ale na takie trzeba się wykosztować bardziej. Poza tym przetwornik zdecydowanie woli pracować w standardzie bezpośrednim ASIO, a odtwarzane w nim przez program JRiver dobrze nagrane płyty w klasycznym 44,1/16 zabrzmiały rewelacyjnie.
Na koniec ostatnia uwaga. Obszerny grzbiet GC-37 nie jest drewniany, tylko wykończony sympatycznym, ciemnopopielatym tworzywem, co okazuje się bardzo praktyczne, gdyż umożliwi postawienie bez obaw o porysowanie wzmacniacza. W sytuacji gdy przetwornik jest tak obszerny, chociaż tyle można zrobić na rzecz oszczędności miejsca.
Złocista zamiana cyfry w analog od Accuphase waży ponad 14 kilogramów, stoi na firmowych, karbonowych podstawkach o sporej średnicy i prezentuje się jak wszystkie wyroby tej marki, czyli pierwsza klasa.
Witam. Dziękuje z recenzje, jak zawsze ciekawa.
Jest szansa na recenzje jakiegoś Luxmana? Czy dystrybutor dalej nie wyraża chęci?
Polski dystrybutor Luxmana – firma Audio Center – zrezygnował z dystrybucji. Podobno współpraca układała się fatalnie a warunki dyktowane przez Japończyków były skandaliczne. Zwłaszcza w odniesieniu do serwisu.
Trudno, może kiedyś, Luxman z tego co wiem został przejęty przez jakiś koncern Chinski IAG (International Audio Group) w sensie własności. Produkcja jest w Japonii nadal. Ten IAG ma tez brytyjskiego QUADA i inne.
Ten „jakiś” koncern ma połowę jak nie więcej angielskiego audio: Audiolab, Quad, Mission, Wharfedle, Castle, Ekco, Leak.
Tak, to są tacy chińscy bracia, co wykupili kawał świata audio.
Piękna rzecz. Fajnie że są jeszcze takie typowo japońskie urządzenia w takiej narodowej ichniej estetyce. Pilot jest rodem jak z Technicsa. I ma to sporo uroku. Jakby jeszcze tańsze były te Accuphase, jak owe Technicsy. Bo pytanie co bardziej się liczy dla producenta. Trafić pod strzechy czy do ekskluzywnych kręgów bogaczy.
Odpowiedź na to pytanie, zawarta jest w cenie urządzenia, niestety 😉