Recenzja: Metronome Technologie T3A Signature/C3A Signature

Opublikowano: wrzesień 2009

Metronome_C3A_1Słuchałem już dość wielu wybitnych odtwarzaczy z samego szczytu odtwarzaczowej drabiny do audiofilskiego nieba: Ancient Audio Grand Lektora, Wadii 861, Naim’a 555, Accuphase DP-800/DC-801 oraz DP-700, no a teraz tego dzielonego Metronome’a. Za każdym razem było to przeżycie ekscytujące, połączone z oczekiwaniem czegoś szczególnego – i jak dotąd nigdy się nie rozczarowałem. Niektórzy utrzymują wprawdzie, że źródła cyfrowe nie różnią się zbytnio między sobą, bo to w końcu jedynie skrzynka odczytująca z płyty banalny ciąg bitów, jednak zupełnie nie mają racji. Precyzja odczytu i sposób obróbki tychże bitów decyduje bowiem czy mamy do czynienia z sygnałem kiepskim, przeciętnym, bardzo dobrym, czy wybitnym. No a za ten wybitny przychodzi płacić – czy się to komuś podoba, czy nie – straszne pieniądze. Nie inaczej jest w przypadku obiektu tej recenzji, dzielonego Metronome’a, bynajmniej nie będącego, tak nawiasem, flagowym wyrobem swego producenta. Metronome to przecież firma, która stworzyła i produkuje nadal legendarną Kalistę, uważaną przez wielu z najlepszy napęd CD w dziejach, mająca także w ofercie dzielony konwerter lampowy z wyodrębnioną sekcją zasilacza.

Każdy ze składników drugiego licząc od góry T3A/C3A wyceniono na dwadzieścia dziewięć tysięcy dziewięćset złotych, a więc łącznie na złotych pięćdziesiąt dziewięć tysięcy i końcówkę do negocjacji. Krótko mówiąc – niezły samochód. W peletonie wybitnych odtwarzaczy nie jest to jednak wcale dużo, można nawet powiedzieć, że niezbyt wiele. Ale jak na możliwości przeciętnego polskiego audiofila, to straszna masa pieniędzy. Zostawmy jednak na boku drażliwy temat ekonomiczny. Kogo stać, może kupić, kogo nie, może sobie poczytać. Od tego są recenzje.

Wygląd, budowa i wykonanie

Metronome_T3A_3Trudno wyobrazić sobie, by tak drogi składnik toru audio miał się prezentować nieelegancko i niestarannie. Firma Metronome zadbała więc, byśmy nie musieli zbytnio nadwyrężać wyobraźni i uczyniła swój wyrób ładnym i funkcjonalnym.

Dwa stosunkowo cienkie metalowe plastry obudów prezentują się wykwintnie i okazale. Srebrne panele przednie (mogą też być czarne) opatrzono centralnymi łukowatymi wgłębieniami, co przydaje im lekkości i wdzięku, a pośrodku każdego z tych wgłębień umieszczono niebieski wyświetlacz; bardzo wyraźny, prosty i ładnie skomponowany. Ten od napędu wyświetla numer ścieżki i przebieg czasowy utworu, a ten przetwornika informuje o aktywnym wejściu cyfrowym i jego charakterystyce częstotliwościowej.

Tu wszakże mała uwaga krytyczna, a nawet więcej niż mała. Okazuje się, że nie jest możliwa żadna zmiana modus operandi tych wyświetlaczy. Pracują wyłącznie w jednym trybie, jak już wspomniałem tym najbardziej powszednim, ukazującym czas jaki ubiegł od rozpoczęcia utworu. To wszakże jeszcze nic takiego. Wolę wprawdzie opcję »ile pozostało do końca«, ale żyć bez niej da się bez większego uszczerbku. Znamiennie gorszą rzeczą jest fakt, że wyświetlaczy nie da się ani ściemnić, ani wygasić, a to jest już ból niemały, bo podczas wieczornego odsłuchu przy przygaszonym świetle odtwarzacz uraczy nas bardzo ostrym światłem, od którego trzeba odwracać głowę. Na tym poziomie cenowym to moim zdaniem poważne niedopatrzenie. Na szczęście jedyne jakiego się doszukałem.

W obrębie wyświetlacza znajdującego się na przetworniku umieszczono po bokach małe przełączniki. Ten po lewej jest selektorem wejść, a ten po prawej może, jeśli taka wasza wola, odwrócić o 180 stopni fazę próbkowania. W sensie brzmieniowym daje to czasami minimalne ściemnienie dźwięku, a przeważnie nic zgoła. Jest wszakże i można używać.

Niewielka wysokość obudowy napędu (oba segmenty są identycznej wysokości) wynika z faktu, że jest to top loader. Jego pokrywę odsuwa się ręcznie do tyłu i czyni to z satysfakcją, bo sunie gładko i statecznie. Wnętrze jest niebiesko podświetlone i oczywiście zaopatrzone w krążek dociskowy. Bez zasunięcia pokrywy i zastosowania krążka płyta nie zostanie odczytana. U góry, przed napędem, znajduje się pięć małych chromowanych przycisków podstawowej obsługi: »Back«, »Stop«, »Play«, »Pause« i »Forward«. Działają bez zarzutu i są dobrze widoczne.

Poza aluminiowymi panelami przednimi reszta obu obudów jest czarna. Wspierają się na trzech kolcach. Obie ważą swoje i prezentują się pierwsza klasa. W komplecie jest para kabli zasilających (zwykłe komputerowce) ale nie ma kabla cyfrowego. Tak więc przed nabywcą kolejny wydatek. Jest za to pilot i to nie byle jaki – aluminiowy, srebrny, wykwintny. Przy tym bardzo ciężki, ale jak zauważyłem po paru dniach przestaje to przeszkadzać. Z uwagi na ten ciężar oba jego końce są półokrągłe, by ktoś nie zrobił sobie krzywdy ostrym kantem. Umieszczono na nim przyciski regulacji głośności, ale oba wyjścia odtwarzacza – RCA i symetryczne – są nieregulowane. Kto chce sobie pomajstrować przy sygnale, musi od Metronome’a kupić przedwzmacniacz.

  Wygląd, budowa i wykonanie cd.

Metronome_C3A_2Od strony technicznej nie ma się do czego przyczepić. Wnętrza prezentują się wzorcowo, a w każdym znajdziemy po trzy toroidy transformatorów i całą masę elektroniki. Napęd to profesjonalny CDM12 Pro V6.8m, a producent zapewnia, że w sekcji odtwarzacza, w której go umieszczono, poprowadzono pięć zupełnie niezależnych linii zasilających, obsługujących główne centra operacyjne, dzięki czemu wyeliminowano wszelkie możliwe zakłócenia wewnętrznej sieci energetycznej. Podobnie ekstremalne rozwiązanie zastosowano w sekcji konwertera, z tym że tu trzy toroidy obsługują aż dwanaście niezależnych linii. Konwersja delta/sigma sięga 192 kHz i ma 32 bitową procedurę wewnętrzną, co zwiększa jej prędkość kalkulacyjną. Bardzo ciekawy jest przy tym fakt, że elektronika odpowiedzialna za obróbkę i konwersję sygnału komputerowym stylem została podpięta do płyty głównej i może być z banalną łatwością zastąpiona lepszymi podzespołami, o ile takowe w przyszłości się pojawią. Bardzo wiele lat temu tego rodzaju modułowość była zapowiadana w całej branży elektronicznej, ale zapowiedź ta nigdy się nie ziściła. Są tylko nieliczne wyjątki, wśród nich nasz Metronome. Nareszcie stopień analogowy wyposażono w wyjątkowej ponoć jakości wzmacniacz operacyjny, wyselekcjonowany pod kątem stromizny przejść, przekładającej się na wspaniałość dźwięku. Płynące z niego napięcie na wyjścia musi być wyższe od normalnego, bo odtwarzacz gra wyraźnie głośniej niż te ze standardowym 2V, jednak jego wartości producent nie podaje.

Gniazda cyfrowe do zespalania obu sekcji są trzy: AT&T, AES/EBU oraz S/PDIF, ale jedynie to pierwsze zapewnia całkowitą separację elektryczną. Włączniki »Power« umieszczono na tylnych ściankach obu obudów, a »Stand by« jest tylko na pilocie.

W sumie wszystko poza tym nieszczęsnym przygaszaniem okazuje się takie jak należałoby oczekiwać – solidne, dostatnie, przemyślane i z pięknym wyglądem. Pozostaje wypróbować co się z tego dostatku i wyglądu dobędzie.

Odsłuch

Metronome_C3A_3Na pewno czytaliście wiele recenzji, w których napisano, że pan recenzent przytaszczywszy i podpiąwszy do swego systemu bardzo drogi klocek, nie usłyszał niczego szczególnego. Takie zwyczajne granie; wszystko w porządku, wszystko na swoim miejscu i właściwie nic poza tym. A dopiero potem, kiedy klocek zwrócił, okazało się jak bardzo brakuje mu tego czego nie usłyszał. No więc dzielony Metronome do tej kategorii się nie zalicza. Podpinamy, uruchamiamy i o ile nie jesteśmy posiadaczami jakiegoś innego wybitnego odtwarzacza, spadamy z krzesła. Potęga dźwięku, skala dynamiki, trójwymiarowość obrazu i jego bogactwo zwalają z nóg.

Wielokrotnie wracałem od drogich odtwarzaczy do swojego Cairn’a i żadna większa krzywda mi się nie działa. Ale tym razem tak nie będzie. Już czuję ból rozłąki, mimo iż jeszcze do niej nie doszło. To z pewnością będzie straszne. Ale co robić, sześćdziesięciu tysięcy z rękawa nie wytrzepię… Pospolity ze mnie audiofil; polski, mizerny, ograniczony niskim budżetem. A tu taka sól na rany! O jejku…

No nic, sól na rany ekonomiczne jest zarazem miodem dla uszu. Ależ to gra! Właściwie nie ma w tym względzie niczego szczególnego do powiedzenia. Chwalenie, chwalenie i chwalenie. Wszystko jest ekstra i super. No może, jak już bardzo się czepiać, to scena mogłaby być troszkę głębsza. Ale właściwie.. E, głupie gadanie. Jak ktoś chce jeszcze głębszą, to niech idzie na spacer do lasu.

  Metronome_T3A_4Byłoby wszakże zbytnim uproszczeniem i brakiem szacunku dla czytelnika skwitowanie brzmienia tak wybitnego tak lakonicznym passusem. Przysłuchajmy się zatem tej „metronomowej” muzyce. Dominuje to co napisałem – dynamika, szlachetna soczystość dźwięku, jego trójwymiarowość i ogólne wyrafinowanie. Ludzkie głosy są  tak naturalne dla uszu jak dotyk dla dłoni, a potęga orkiestry symfonicznej i jej przestrzenny rozmach wprawiają w osłupienie. Ten dźwięk jest jak Czomolungma – od której strony się nie zbliżysz, zawsze przytłacza i zmusza do podziwu. Słabych punktów nie ma i nie ma łatwego podejścia, po którym można by się wymądrzać i pleść głupoty o sprawach trywialnych. Wielka góra zabiera cię na wielką wyprawę, a z jej szczytu roztacza się widok zapierający dech w piersiach.

Nie, wcale nie chcę powiedzieć, że jest to najlepszy odtwarzacz na świecie i że lepiej już się nie da. Ale to nie zmienia faktu, że jego gra robi wstrząsające wrażenie na kimś z tej klasy brzmieniem nieobytym. Po paru dniach staje się ono normalniejsze, trochę przywykamy, ale mimo to wciąż imponuje i zachwyca. Słuchasz i cały czas coś szepcze ci w głowie: Ależ to gra, ależ gra, ależ gra…

  Odsłuch cd.

Metronome_C3A_4Przeskok jakościowy jest całkowicie ewidentny. Własna płytoteka okazuje się składać z samych nieznanych pozycji, a właściwie znanych, ale jedynie w pewnym ogólnym zarysie. Zwłaszcza pod względem przestrzennym i dynamicznym jest to prawdziwa wyprawa po złote runo, w dodatku każdorazowo uwieńczona sukcesem. Tak więc dzielony Metronome czyni ze swego posiadacza szczęśliwego Argonautę. (Prawdziwi Argonauci mieli mniej szczęścia i nie czekały ich same przyjemności.) Pytania w rodzaju: czy jest to dostatecznie analogowe, dostatecznie naturalne, właściwe tonacyjnie, należycie barwne itd., w ogóle nie przychodzą na myśl. Zbyt jest to oczywiste i zbyt brzmieniowo przytłacza jakością. To tak jakbyś pytał niedźwiedzia, czy jest dostatecznie silny.

Na czarnym podkładzie tła tańczy żywa kolorystyka. Ale jak tańczy! Co za rozmach! Ten dźwięk w każdym calu jest wyczynowy; pręży się, wibruje, wznosi i opada z oszałamiającą prędkością i po oszałamiających amplitudach. A wszystko w trzech wymiarach, z głębią, z perspektywą, z kubaturą, z nadzwyczaj ostrym rysunkiem. No czego jeszcze byś chciał?

Są na pewno odtwarzacze, a już zwłaszcza gramofony, zaopatrzone w cieplejsze i powabniejsze brzmienie, takie co bardziej się łasi. Ale żeby tego brakowało? A gdzieżby. Może komuś, mnie nie. Wolę taką dynamikę i rozmach od rozmarzenia i zmysłowości. Że co? Że to się da połączyć? A pewnie – da się – pytanie tylko gdzie i za ile. Ja lepszego brzmienia nie słyszałem. Może jeszcze usłyszę. Nie mam nic przeciwko, proszę bardzo. Ale póki co…

Podsumowanie

metronome_technologieCo tu sumować, odtwarzacz jest fenomenalny. Kosztuje słono ale daje w zamian taką masę radości, że tylko bić brawo. Nie chcę się nawet domyślać jak gra podpięty do kondycjonera PS Audio doskonałymi sieciówkami i spięty z jakimś nie mniej fantastycznym od siebie wzmacniaczem topowym interkonektem dopasowanym brzmieniowo do całości. Kiedy na końcu tej magicznej ścieżki pojawi się Wilson Audio Alexandria albo jakaś inna Wielka Utopia, to koniec świata musi być niedaleki, bo niewiele zostaje już do zrobienia.

Przesadzam? Może. Ale nie jakoś szczególnie.

Tak już całkiem na sam koniec dopiszę jeszcze coś niecoś o porównaniach.

Najpierw Metronome’a względem Accuphase DP-700.

Tego Accuphase też u siebie miałem i też wielkie wrażenie wywarł. Porównanie jest z perspektywy kilku miesięcy, a więc nader ułomne, obarczone dużą dozą niepewności osądu.

Oba odtwarzacze grają dość podobnie, co zważywszy ich przynależność do tego samego przedziału jakościowego nie powinno dziwić. Główną różnicą jest fakt, że DP-700 kładzie większy nacisk na głębię barw i leciutko dosładza dźwięk, a Metronome jest bardziej kolorystycznie powściągliwy i w jego smaku nie doszukamy się śladu słodyczy dodanej. Za to dynamika jest lepsza i dźwięk ma więcej energii. Pod względem przestrzennym oba odtwarzacze stoją na tym samym zachwycającym poziomie, toteż bez bezpośredniej konfrontacji nie da się nic o tym powiedzieć.

Metronome to firma francuska, podobnie jak Cairn i Audio Aero Capitol. Jest coś w tym francuskim pochodzeniu, bo wszystkie trzy wywodzące się od francuskich producentów odtwarzacze jakie słyszałem grają podobnie w sensie stylu prezentacji. Odróżnia je jedynie klasa jakościowa. Uszeregowanie jest banalne. Cairn to dobry odtwarzacz, po modyfikacji nawet bardzo dobry, ale poza szczegółowością i przenikliwością dźwięku nie mający żadnej cechy adekwatnej dla najwyższych rejonów. Audio Aero to jest już coś. Wybitna dynamika, wielki drajw, świetne – pieniste i spontaniczne – brzmienie, brak jakichkolwiek widocznych niedostatków. Krótko mówiąc, solidny high-end, chociaż jeszcze nie „wielki zachwyt”. Jaki jest Metronome już napisałem. To właśnie jest wielki zachwyt. Dynamika i potęga jeszcze dużo lepsze, a przestrzenność z całkiem innej bajki, takiej dla zdolniejszych i zamożniejszych dzieci, co to się im w życiu dużo lepiej powodzi.

System testowy:       

CD Metronome Technologie T3A Signature/C3A Signature

Wzmacniacz słuchawkowy  ASL Twin-Head z różnymi zestawami lamp (łącznie kilkadziesiąt kombinacji)

Końcówka mocy  Croft Polestar1

Słuchawki  AKG K1000, Sennheiser HD 800 i Ultrasone Edition 8

Kabel cyfrowy   Stereovox XV2

Kable sygnałowe  Tara Labs Air1 i XLO Limited

Pokaż artykuł z podziałem na strony

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy