O luksusie część I

Graff PinkPrzeczytałem tekst Leszka Kołakowskiego o luksusie. Na ogół lubię co pisał, zwłaszcza odkąd przestał być komunistycznym ideologiem i zaszczycił swoją inteligencją wraży obóz, ale nad tym tekstem to mu się popracować za bardzo nie chciało. Załatwił sprawę trochę po łebkach, czyli nie całkiem elegancko i nie dość głęboko, nie spełniając zasadniczego kryterium metodologicznego sformułowanego przez Arystotelesa, by rzecz drążyć najgłębiej jak na to pozwala jej natura a nie nasze zachcianki.

Skoro o zachciankach mowa. Bardzo dobrze,  że mowa właśnie o nich, bo to słowo jest w kontekście luksusu ważne zarówno poprzez  genetyczny z nim związek, jak również w świetle faktu, że posiada pejoratywny wydźwięk, w odróżnieniu od słowa „potrzeby”. Wszak zachcianki to potrzeby kapryśne, nie do końca albo i wcale potrzebne, i dlatego niegodne szacunku i zrozumienia. Zachcianki to przejawy rozwiniętej cywilizacji, zapewniającej (w każdym razie jakiejś części swej populacji) realizację wszystkich podstawowych potrzeb, pozostawiając miejsce także dla właśnie zachcianek: ozdobnych szat, wyszukanych potraw, pałacu w miejsce domu, złotego nocnika, gromady sług, biżuterii, pachnideł, igrzysk, orgii, głupich pomysłów, hulanek i pijatyk. Zachcianki to także do siebie mają, że zaspokojenie jednych rodzi kolejne, coraz zuchwalsze, coraz bardziej wyuzdane, aż po szaleństwo.

Wlad Drakul smacznie jadał ponoć jedynie przy akompaniamencie jęku konających, cesarz Neron częstował pasztetami z pawich języczków i z nudów w poszukiwaniu poetyckiego natchnienia kazał podpalić Rzym, Wiaczesław Mołotow czuł się nieswojo bez podpisania każdego dnia listy skazanych na rozstrzelanie, a August II Mocny spłodził z mnóstwem kobiet kilkuset potomków, w związku z czym jest mało prawdopodobne byście nie byli nosicielami jego DNA.

Jak pisał poeta: „W Suzie, na dworze, król Dariusz ucztuje; sto cudnych dziewic jemu usługuje, stu niewolników na klęczkach się wije; – On innej wody przy stole nie pije, tylko z Choaspu dalekiej krynicy, a chleb jego tylko z eolskiej pszenicy…”

Obecnie modne są pośród zachciankowiczów (choć niespecjalnie się to nagłaśnia) polowania na słonie, popielniczki z dłoni goryla i spożywanie jąder tygrysów, mające ponoć co bardziej spragnionym doznań seksualnych przysparzać upragnionej jurności. Jak widać wyuzdane zachcianki i nietypowe potrzeby są i były obecne, niejednokrotnie drastycznie łamiąc wymogi zdrowego rozsądku, zwykłej przyzwoitości, szeroko rozumianego humanitaryzmu i nie budzącej napięć sytuacji społecznej.

Rhein II

Zwyczajne zdjęcie? – Nie, za 4.338.500 dolarów…

   Roztrząsanie co jest, a co nie jest zachcianką, czy też co już jest, a co jeszcze nie luksusem, nie jest bynajmniej trywialne, na co Kołakowski słusznie zwraca uwagę. Oczywiście podstawowy garnitur potrzeb egzystencjalnych jest stosunkowo łatwy do wyliczenia:

Odpowiednie ciśnienie atmosferyczne, bez którego eksplodowali byście niczym zbyt mocno napompowany balon, zawartość w tym ciśnieniu około dwudziestu procent tlenu przy jednoczesnym braku toksycznych gazów, dostęp do wody, ale koniecznie lekko mineralnie zanieczyszczonej, jako że czyste chemicznie H2O to niebezpieczny, zabijający na dłuższą metę rozpuszczalnik, temperatura w okolicach dwudziestu stopni Celsjusza, możliwość ochrony przed słońcem i deszczem, a także dostęp do pożywienia w ilości około dwóch tysięcy kilokalorii na dobę. Dochodzi do tego konieczność osłony przed promieniowaniem kosmicznym w postaci odpowiednio grubej i gęstej atmosfery, zdolnej to promieniowanie pochłaniać bądź odbijać, gdyż w przeciwnym razie śmierć byłaby wam pisana szybko i boleśnie.  Potrzeba też oczywiście planety i gwiazdy, dzięki którym to wszystko może dojść do skutku.

Jest to program minimalistyczny, zawarty (aczkolwiek innym językiem wyrażony) w posłaniu Jezusa, zalecającym życie na podobieństwo lilii wodnych albo ptaków. W tym religijnym programie zawarta też była, choć również nie wypowiedziana expressis verbis tylko rozumiana sama przez się, potrzeba najskromniejszego bodaj przyodziewku, pozwalającego hamować popędy seksualne. Nic tam także nie wspomniano o obronie przed drapieżnikami, która dwa tysiące lat temu na terenie Palestyny nie była już potrzebą chwili, ale na terenach i w czasach kultury łowiecko zbierackiej potrzebna była jak najbardziej. Otwartym tekstem jest tam natomiast mowa o konieczności miłości wzajemnej, wybaczania i kierowania myśli ku sprawom transcendentnym, czyli ku bogu. W ramach tej transcendencji została tam roztoczona wizja postmortualnej wieczystej szczęśliwości, czyli luksusu dla wszystkich i na zawsze, aczkolwiek nie w życiu doczesnym. Trudno nie zauważyć, iż jest to ogólnie biorąc wizja społeczności hamującej z pobudek religijnych potencjalnie groźne dla stosunków międzyludzkich skłonności do nadmiernej konsumpcji dóbr wszelakich i uciech, dążąca na tym polu do równowagi zapewnianej przez minimalizację oczekiwań drogą samokontroli, czyli ład społeczny dzięki wstrzemięźliwości indywidualnej, najkrócej mówiąc.

Gdyby chcieć to ujmować w języku bardziej naukowym, można by powiedzieć co następuje:

Nie przesadzajcie z dbałością o homeostazę, bo i tak od świata ją otrzymacie; i nie gońcie też za przyjemnościami, bo ich nie dogonicie, a choćby nawet, to i tak was prędzej czy później  opuszczą. Miast tego skupcie się na aspekcie socjologicznym, pielęgnując ze szczególnym pietyzmem postawy altruistyczne oraz całkowite zaniechanie wzajemnej agresji. Dzięki temu w zamian za skromne życie tutaj otrzymacie po śmierci nagrodę pod postacią życia nowego, całkowicie wolnego od grozy umierania i innych udręk, obfitującego w spełnienie marzeń.

Trzeba przyznać, iż program ten zrobił oszałamiającą karierę, z którą żadna z karier nie może się równać, tak więc okazał się być niebywale atrakcyjny, a co za tym idzie przynoszący korzyści (w każdym razie na krótką, łatwą do oszacowania metę) zdecydowanej większości społeczeństwa. Nic w tym nie ma dziwnego; luksusy i uciechy to wszak do siebie mają, że łatwo o nie nie jest, toteż zapewnienie ich wszystkim stanowi nie lada wyzwanie, wobec którego czymś dalece łatwiejszym jest wycofać się na pozycje minimalistyczne, doprawione przez chrześcijaństwo smakowitymi przyprawami miłości braterskiej i gotowości niesienia wzajemnej pomocy, w pewnym stopniu przywracające na szeroką arenę społeczną zapomniane już naonczas stosunki rodzinne i wspólnotowe z czasów plemiennych, co na terenie przytłaczającego jednostki swą gigantyczną państwowością  Imperium Romanum, lubującego się na dodatek w wyzysku, przemocy i okrucieństwie, było tym bardziej pociągające.

Chopard 201-carat watch

Tak, to jest zegarek. Najdroższy.

   Zróbmy skok przez historię, bo nie miejsce tu na analizę jej meandrów, i przypatrzmy się naszej współczesności.

Oczywiście minimalistyczny program Jezusa jest dziś nierealizowalny. Gdyby go wdrożyć, setki milionów musiałby się przemieścić w rejony o łagodniejszym klimacie, a miliardy umrzeć z głodu, ponieważ kultura zbieracko łowiecka zapewnia egzystencję jednej osobie na około 20 kilometrów kwadratowych. Gdyby nawet w ramach kompromisu posłużyć się naturalnym rolnictwem (co naraża nas na takie bezeceństwa jak górnictwo, wytop metali, kowalstwo czy hodowlę zwierząt), mogłoby ono wyżywić najwyżej jedną osobę na kilometr kwadratowy i to wyłącznie na terenach rolniczo przydatnych, stanowiących jedynie kilkanaście procent ogólnego zasobu gruntów. Jasna rzecz, że w tej sytuacji odwrotu do cywilizacji przedindustrialnej nie ma. A skoro nie ma, konieczny jest jakiś kompromis; jakieś wyważenie pomiędzy dążnością do spełnienia zachcianek a możliwością ich realizacji. Cywilizacja techniczna siłą swojej wewnętrznej logiki wystawia nas bowiem na szereg pokus, oferując bogactwo strojów, pokarmów, ozdób, technologicznych ułatwień i umileń życia, a także częściową przynajmniej obronę przed chorobami i niedołęstwem. Kusi wizjami egzotycznych wypraw i łatwej egzystencji, wolnej od ciężkiej pracy. Za mało jest wprawdzie złota, by każdy miał jego worek (skądinąd wówczas mało byłoby warte) i zbyt mało kobiet, by każdy miał ich harem; ale przecież złoto można zastąpić gadżetem, a harem prostytucją. Kłopot w tym, że bieżący etap cywilizacji technicznej nie może zapewnić swych najsmakowitszych kąsków wszystkim.

No dobrze. Skoro już zgodziliśmy się, że od techniki nie ma odwrotu, a w związku z tym nie ma go także od licznych pokus, które niestety okazują się podlegać reglamentacji, pozostaje kwestia ilości i podziału. Co nam w tym względzie oferuje współczesność? Niewątpliwie w coraz większym stopniu  walkę bez reguł. Chrześcijański program równości – niezależnie od tego jak na przestrzeni dziejów był wypaczany, ustępując mniej czy bardziej pod naciskiem popędów biologicznych, by potem ideologicznymi eskalacjami bogomiłów, albigensów czy protestantów te ustępstwa odreagowywać – no więc ten program idzie na naszych oczach w odstawkę i całkiem już niemal przepadł. Przepadł, ponieważ ilość beneficjentów wyuzdania znacząco względem czasów minionych wzrosła, a jako bogatsi mają oni zdecydowanie większą siłę oddziaływania społecznego, lansując dzięki powszechnie dostępnym sobie od strony nadawczej, a innym od strony odbiorczej tubom propagandowym nową wizję społeczną, dającą teoretycznie wszystkim prawo do nieskrępowanego bogacenia, a w praktyce politycznej, gospodarczej i legislacyjnej likwidującą klasę średnio zamożnych i dzięki temu niezależnych w swych postawach i poczynaniach obywateli, poszerzającą sferę ubóstwa i pogłębiającą społeczną dywersyfikację. Najwyraźniej możni tego świata doszli do wniosku, że program hamowania popędów i eskalowania miłości wzajemnej lansowany najpierw za pośrednictwem chrześcijaństwa, a później walczącej z chrześcijańskimi wypaczeniami Rewolucji Francuskiej, bardziej im teraz wadzi niż przysparza korzyści, w związku z czym trzeba go zastąpić czymś innym, czym okazuje się naga opresja pod przykrywką państwowej praworządności wspieranej propagandowym jazgotem, a także idący z nią w parze obleśny, nieskrępowany hedonizm, gotowy posuwać się do niewolniczego wyzysku celem spełniania wyuzdanych zachcianek.

Henry IV Dudognon Heritage Cognac Grande Champagne

Zasmakować luksusu, czyli wydać kolejne dwa miliony dolców…

   Najboleśniejszy wymiar ma to na arenie międzynarodowej. Doskonale pamiętam jak w moich czasach szkolnych, a więc niestety dość dawno już temu, lansowana była wizja rozkwitu krajów kolonialnych i postkolonialnych zaraz po usunięciu z nich kolonizatorów i zaprowadzeniu własnych porządków. Od Algierii po RPA Afryka miała stać się krainą mlekiem i miodem płynącą, podobnie jak Indochiny czy Ameryka Łacińska. Oczywiście ZSRR, jako jedyny godny spadkobierca Rewolucji Francuskiej, miał pełnić w tym procesie rolę wiodącą i sam być rajem na ziemi, a inne demoludy pospołu z nim. Co z tego wyszło, widać czarno na białym, albo biało na czarnym – jak kto tam w kwestiach kolorystycznych sobie woli. Czarna Afryka nie przypomina dziś białej Europy, mimo iż kolonizatorów dawno tam nie ma,  za to biała Europa zaczyna coraz bardziej przypominać czarną Afrykę. I wcale nie dlatego, że zamieszkuje ją coraz więcej czarnych imigrantów. To nowe stosunki międzyludzkie czynią ją coraz czarniejszą.

Nie, wcale nie twierdzę, że kiedyś wyzysku, podłości i draństwa nie było, albo że było go mniej. Chcę tylko powiedzieć, że kiedyś draństwo było draństwem, a wyzysk wyzyskiem, ponieważ obowiązująca ideologia tak je zaszeregowywała, podczas gdy teraz draństwo coraz częściej zaczyna uchodzić za normę, wyzysk nazywa się przedsiębiorczością albo dziejową koniecznością, a opór przeciw temu zyskuje miano kołtuństwa, zacofania i postaw roszczeniowych. W ramach wyzwolenia od rzekomego ucisku, nazywanego kiedyś przyzwoitością, penisy latają po ekranach w biały dzień, by dzieci mogły się do woli napatrzyć co pan może wyprawiać z panią, pederaści i transwestyci paradują głównymi ulicami z piórami w tyłkach, bo tak podobno jest słuszniej, weselej i kolorowiej, a jednocześnie groszowe renty  wypłacane są z całą bezwstydnością, bez oglądania się na to czy ktoś może z nich wyżyć. Lichwa kwitnie na niespotykaną skalę, całe tłumy pracują za nędzne wynagrodzenia bez składki emerytalnej i ubezpieczenia zdrowotnego, a bezczelne bydlaki zarabiające krocie gardłują po telewizjach, że tak trzeba, bo koszty pracy muszą być niskie. Oczywiście nie ich, tylko wasze. Jednocześnie hierarchowie poszczególnych kościołów stoją rozstawieni po kątach z podwiniętymi ogonami, ponieważ zdaniem mediów są niemodni i przestarzali, a bycie niemodnym jest teraz opresją dużo cięższą od bycia nieprzyzwoitym. Na dodatek niektórzy z nich sami poszli na lep wyzysku, bogactwa i zbydlęcenia, tak więc jako autorytety moralne nic do powiedzenia nie mają. Panuje moda na dziką walkę o luksus, w porównaniu z którą stosunki wewnętrzne wilczego stada są przejawem wysokiej kultury społecznej. A wszystko to elegancko, za parawanem, bo przecież „gentelmani o pieniądzach nie rozmawiają”. Jasne, nie rozmawiają. Bo by się wstydu musieli najeść. Poza tym czy warto dyskutować o biedzie i bogactwie? Czy nie lepiej oglądać w telewizji serial z paniami popijającymi kawę i deliberującymi o tym, że ten z tą a ta z tamtym? Albo śledzić losy kolejnej zagubionej dziewczynki, piłkarski mecz, czy internetową pornografię? Obywatelu, zajmij się sobą. Skup się na swojej puszce piwa i daj innym spokojnie sączyć Château Lafite-Rothschild. Twoją jedyną rewolucją pozostają małżeństwa homoseksualistów i lesbijek. To jedyne czego do pełni wolności i całkowitego szczęścia jeszcze ci brakowało. Mądrzejsi od ciebie o tym zadecydowali, a oni wiedzą lepiej. Gdybyś zaś miał co do tego wątpliwości, policja może ci to wytłumaczyć dokładniej. A jak powszechnie wiadomo, policja od zawsze stała na straży postępu…

Mówiąc bardziej ogólnie, na naszych oczach przeistacza się system wartości. Pokraczny zaiste to widok, gdy z jednej strony niby to jeszcze honoruje się dawne wyznaczniki i ideały, nawołując do przyzwoitości, sprawiedliwości i pomocy wzajemnej, podczas gdy jednocześnie w imię jakiejś całkowicie mgławicowej ale absolutnie priorytetowej dziejowej konieczności ekonomicznej zmienia się stosunki społeczne i regulacje prawne w sposób wartościom tym jawnie urągający. Lekarstwem na taką dychotomię mają być akcje propagandowe w rodzaju Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, pozorujące faktycznie nieistniejący solidaryzm społeczny oraz powtarzanie w kółko przy każdej okazji, że jest fajnie. Jak słyszę słowo „fajnie”, dostaję mdłości. Trzeba przy tym pamiętać, że honorowanie dawnych wartości nie jest bynajmniej jakimś ukłonem w ich stronę. Chodzi jedynie o zachowanie spokoju społecznego i statusów majątkowych. Rabowanie pod postacią głodowych pensji za ciężką pracę jest zgodne z prawem a nawet fajne, bo ci co to umieją to przecież fajni faceci i facetki. Natomiast absolutnie wykluczona jest zmiana tego stanu rzeczy. To byłoby barbarzyństwo i jaskrawe naruszenie prawa. Bo własność jest święta. Prawda, sprawiedliwość, przyzwoitość czy pomoc potrzebującym święte nie są. Święta jest nasza własność i święte nasze prawo do nabijania innych w butelkę.

ANTILLA MUMBAI

I tak, to jest prywatny dom. „Cudeńko” za śmieszny miliard dolarów…

   Jest tego wszystkiego istotna dla naszego wywodu konsekwencja. Owoż w takich warunkach luksus, o który tak wszyscy zabiegają, ma się wyśmienicie, ponieważ istnieje spora rzesza osobników na luksus mogących sobie pozwolić i dalece od niej większa gromada spoglądająca na niedostępne sobie luksusy łasym okiem, wzdychająca do nich i nie marząca o niczym innym jak tylko o przejściu na stronę ich konsumentów. Jednocześnie znikają tacy, którzy na luksus kręcą nosem i mają go za coś gorszącego. Luksus staje się niekwestionowaną wartością i to nawet największą z wielkich, bo przecież „Bogaćcie się!” brzmi hasło dnia. Jedyną wadą pozostaje niedostępność. Nie ma już nic gorszącego w pokracznych pałacykach nowobogackich ani facetach obwieszonych złotymi łańcuchami. Kultura wyższa zanikła niemal całkowicie a pauperyzacja jest wszechobecna. Tak więc w przestrzeni publicznej nie istnieje temat stojącej za współczesnymi atrybutami bogactwa przeraźliwej pustki myślowej. Bogactwo stało się synonimem mądrości i jedyną wartością. Kto jest bogaty, jest mądry i zacny. Inaczej wszak być nie może. Bogactwo przeistoczyło się w formę świętości. Jedyną bolączką pozostaje w tym stanie rzeczy brak bogactwa dla wszystkich. Brak tego nowego stanu odkupienia i łaski, osiąganego poprzez zdobycie majątku; oczyszczającego z jedynego grzechu jakim okazała się nędza. To i tylko to jest teraz wartością pożądaną. Bo kto jest bogaty, może też być zdrowy i piękny, a mądry staje się z automatu. Jedyną bolączką pozostaje w tej sytuacji brak widomych form odkupienia dla szerokich rzesz społecznych. Nie ma wszak złotych łańcuchów i pałacyków dla wszystkich. Ale i na to znalazł się sposób, mniej czy bardziej łagodzący napięcia w stadzie. Marketing medialny wylansował w miejsce złotych łańcuchów tatuaże. Ta, pożal się boże, „ozdoba”, zarezerwowana niegdyś wyłącznie dla kryminalistów i znudzonych samotnością marynarzy, pełni obecnie, jak kiedyś w dzikich plemionach, funkcję erzacu biżuterii. Wszak nawet skromny obywatel może się przyozdobić tatuażem, na tyle może sobie jeszcze nasz biedaczyna pozwolić. A ozdobiwszy się może się poczuć odkupiony. Chociaż troszeczkę. Nie darmo przeto bogaci jak krezusi piłkarze czy koszykarze biegają po boiskach wytatuowani niczym papuascy szamani. Nie można mieć wprawdzie tyle pieniędzy co oni, ale przynajmniej można się jak oni wytatuować. Znacznie gorzej wygląda natomiast sprawa w przypadku odpowiedniego metrażu lokalowego, ale i na to znalazła się rada. Po prostu się o tym nie mówi.

Obleśna w swej niepohamowanej żądzy bogactwa polityka społeczna lansowana przez wpływowych i możnych posunęła się jednak za daleko i sama wykopała sobie mogiłę. Dążąc do maksymalnego wyzysku zmusiła do pracy zarobkowej wszystkie kobiety nie będące żonami, kochankami albo krewnymi bogaczy, a tym samym spowodowała drastyczny spadek dzietności. Postępująca w ślad za tym nieuchronna katastrofa demograficzna rozwija się wprawdzie stopniowo, ale nieubłaganie i osiągnie apogeum za jakieś dwadzieścia, trzydzieści lat. Żadne wydłużanie wieku emerytalnego aż po całkowitą likwidację emerytur włącznie, na długą metę tu nie pomoże, a nadzieja na import imigrantów z obszarów gdzie „nowoczesna” polityka społeczna jeszcze nie dotarła i w związku z tym rodzą się tam jeszcze dzieci, jest tożsama z likwidacją Europy jako pewnego obszaru kulturowego w imię doraźnego wyzysku i miliardowych kont na Kajmanach. Szczególnie perfidna jest tutaj akcja propagandowa skierowana do kobiet, wmawiająca im, że podjęcie pracy zarobkowej jest dla nich otwarciem drzwi do kariery, wzrostem prestiżu i wyzwoleniem od nędznego losu żony i matki. Tak jakby kobieta mogła w życiu zrobić cokolwiek piękniejszego i bardziej wartościowego niż urodzić i wychować potomstwo, a stanie przy taśmie produkcyjnej, siedzenie na hipermarketowej kasie, albo przewalanie biurowych papierków było jakąkolwiek karierą. Tego się jednak oczywiście nie mówi, podsuwając wzorce nielicznych biznes woman, redaktorek telewizyjnych czy pracownic naukowych jako przykłady wspaniałych karier, godnych porzucenia w ich imię macierzyństwa. Nikt rzecz jasna przy tym nie wspomina, że kariery te najczęściej obwarowane są nomenklaturowymi płotami i z góry przewidziane tylko dla wybranych. Stwarza się za to atmosferę, w której kobieta nie pracująca zawodowo musi czuć się gorsza i jakoś upośledzona.

Pisząc to w najmniejszym stopniu nie mam zamiaru zamykać kobiet w domowych przedszkolach i nie widzę powodu odmawiania im prawa do pracy zarobkowej. Zwracam jedynie uwagę, iż istnieje zasadnicza różnica pomiędzy prawem a koniecznością, a także pomiędzy wyborem zajęcia faktycznie przynoszącego satysfakcję a zmuszaniem do pracy fizycznej, tak jakbyśmy mieli wojnę i mężczyźni musieli walczyć na froncie. Najbardziej w tym wszystkim podły i znamienny pozostaje fakt, że mimo iż całe społeczeństwo włącznie z kobietami ciężko pracuje, jednocześnie się nie bogaci lub co najwyżej bogaci w żółwim tempie. Zyski przechwytują inni i transferowane są poza kieszenie wytwarzających.

Steinway Lyngdorf

Audiofilizm nie może pozostawać w tyle!

   Wróćmy jednak do bardziej luksusowego luksusu niż tatuaże. Jasne jest, że istnienie dóbr luksusowych może zaistnieć wyłącznie w opisanych wyżej warunkach społecznych. Nie byłoby ich gdyby na świecie zapanowała powszechna chrześcijańska komuna, pielęgnująca radykalną skromność i sielski naturalizm, ani w sytuacji rozwoju technicznego zapewniającego wszystkim wielką obfitość dóbr wszelakich. Ta druga ewentualność jest jednak nieco bardziej problematyczna, bo można wprawdzie wyobrazić sobie cywilizację tak potężną, że każdy dysponowałby własną planetą czy nawet galaktyką (w kosmosie jest prawdopodobnie nieskończona ilość galaktyk), albo cywilizację dostarczającą każdemu dowolnego kwantum uciech w przestrzeni wirtualnej tak doskonale przyrządzonej, że nieodróżnialnej od rzeczywistości materialnej, jednakże są to zagadnienia którymi zabawiać się mogą póki co wyłącznie futurolodzy i fantaści. (Choć niezła fikcja w grach komputerowych jest już dostępna i robi furorę, niewątpliwie w dużej mierze przyczyniając się przy okazji do pacyfikacji społeczeństwa, zwłaszcza młodych samców.)

Problematyczność tej drugiej wersji zniszczenia luksusu – wersji jego anihilacji poprzez ogólną dostępność – pochodzi od jednego z nielicznych ogólnych praw ekonomii, jakie ekonomistom udało się sformułować. Prawo to głosi – mówiąc kolokwialnie – iż apetyt rośnie w miarę jedzenia. I co gorsza, rośnie wykładniczo. Kto nic nie ma, chce mieć jakąkolwiek strawę i bodaj kąt jakiś. Kto ma już kąt i żywność, chce mieszkanie. Kto ma mieszkanie, chce willę. Kto willę, pałac. Kto ma pałac, pragnie wielu pałaców. A kto wiele pałaców zdobył, pożąda władzy politycznej. Kto zaś posiada taką władzę, chce by była absolutna i nad całym światem.

Na każdym szczeblu drabiny oczekiwań wolumen pragnień staje się dramatycznie większy, a drabina ta wiedzie w nieskończoność, usiłując dosięgnąć „wszystkiego”. W tej sytuacji zaspokojenie jednostce wszystkich pragnień z natury rzeczy nie jest możliwe, gdyż ich całokształt obejmuje „wszystko”, a to nie nadaje się do zrealizowania w doczesnym świecie podsłonecznym. Tak więc skazani jesteśmy na luksus w jego najbardziej podstawowym znaczeniu, pod postacią braku, niedostatku i związanych z tym tęsknot. Na luksus elitarny, a nie rozpowszechniony i zdegradowany egalitarystycznym dostępem do drogich zachcianek przez szeroki ogół. A trzeba też przyznać, że dopiero taki luksus smakuje wyjątkowo. Posiadanie dziś auta to żaden smak ani wyróżnik. A kiedyś… Jak się mknęło po pustych szosach zachodnim samochodem, wyprzedzając te żałosne Wartburgi i Warszawy, to życie nabierało innego wymiaru.  To się pęczniało z dumy i patrzyło na innych z góry. A teraz trzeba by mieć samolot albo chociaż helikopter żeby zaimponować, tylko że tego i tak nikt nie będzie podziwiał jak przelatujesz, więc dawnego smaku i tak nie ma. I w ogóle z forsą kryć się trzeba, bo dla okupu porywają, i tak to wszystko zjechało na psy.

Niezła się nam parabola społeczno historyczna z tego zrobiła, ale przynajmniej mamy teraz jakiś filozoficzny i bandycki grunt pod nogami.

Pokaż artykuł z podziałem na strony

19 komentarzy w “O luksusie część I

  1. kmieć pisze:

    Proszę!!!

    Mam nadzieję, że dalszego ciągu nie będzie.

    PS. Zapomniał pan o wyraźnym wskazaniu -> „ideologia gender”

    1. Piotr Ryka pisze:

      Kiedy pisałem ten tekst żaden gender nie istniał w przestrzeni publicznej.

  2. kmieć pisze:

    Proszę raz jeszcze – proszę nie kontynuować, a jeszcze lepiej proszę wycofać ten tekst.
    Nawet w przypadku,gdy tekst ten jest w pełni przemyślany i zgodny z pańskimi przekonaniami.

    1. Piotr Ryka pisze:

      A to niby dlaczego? Do więzienia za niego pójdę? Nie bałem się komunistów, to i współczesności się nie przestraszę.

  3. kmieć pisze:

    – to nie jest właściwe miejsce, jednak jest to miejsce hi-fi

    – tekst jest niespójny, wydaje się, że „luksus” jest pretekstem do przedstawienia swoich przekonań na temat współczesności

    – ” Do więzienia za niego pójdę?” – aż tak ważne, uważa pan, jest pańskie zdanie??

    1. Piotr Ryka pisze:

      A to sobie proszę przeczytać tekst założycielski tego portalu. Jest tam napisane, że nie od parady ma w nazwie filozofię. A filozofowie nie są od tego by się chyłkiem pomiędzy zdarzeniami przemykać i udawać, że niczego nie widzą, ani od przyklaskiwania modom, tylko od dawania świadectwa. Nie zamierzam być jednym z tych klerków, o których można powiedzieć, że zdradzili.

  4. kmieć pisze:

    Oh, tak. Napisał pan – „nie będę stronił”.

    Z drugiej jednak strony – „.. Zwrot »filozofia dźwięku« – a tak miał się pierwotnie nazywać portal, i tylko przez pomyłkę wydawca wykupił go pod inną nazwą…”

  5. Piotr Ryka pisze:

    Napisałem, że „będę też od czasu do czasu nawiązywał do pewnych zagadnień filozoficznych mało z kontekstem muzycznym związanych, no chyba, żeby w ślad za pitagorejczykami przyjąć, iż wszechświat cały jest muzyczną harmonią sfer i zaklętych w nie liczb, bo wówczas każda rzecz i sprawa okaże się pewnego rodzaju muzyką.” I właśnie nawiązałem. A tekst nie jest niespójny, tylko traktuje zjawisko luksusu w szerokim kontekście społecznym. Proszę poczekać na drugą część, by powziąć pełniejszy obraz.

  6. kmieć pisze:

    🙁

    Po I części – już nie.

  7. Piotr Ryka pisze:

    Znakomicie. Widać, że trafiłem w sferę uczuciową.

  8. kmieć pisze:

    Zdecydowanie nie.

    To tylko, wyłącznie brak zainteresowania pańskim punktem widzenia rzeczywistości i kiepskim tekstem.
    Wydawało mi się dotychczas, że stać pana na więcej.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Lubię kiedy niektórych boli. Zasługują na to.

  9. kmieć pisze:

    Nie rozumiem.
    To już zbyt wysoki, jak dla mnie, poziom.

    EOT

    1. Alex pisze:

      trzymamy za słowo…

    2. Michal W. pisze:

      Odniosłem wrażenie, że już wcześniej był za wysoki.

  10. Darth Artorius pisze:

    Pisz Piotrze swoje przemyślenia. To Twój portal i możesz tu przedstawiać swoje poglądy. Można się z nimi nie zgadzać i dyskutować, można określonych artykułów nie czytać. Ale co piszesz, to Twój wybór. A jak nie obrażasz nikogo tylko argumentujesz, pokazujesz to mieści się to w ramach normalnej dysputy.

    Jeżeli posłowie mogą kląć, bluzgać na innych,bić to czemu nie można kulturalnie czegoś napisać ?

  11. Darth Artorius pisze:

    „Marketing medialny wylansował w miejsce złotych łańcuchów tatuaże. Ta, pożal się boże, “ozdoba”, zarezerwowana niegdyś wyłącznie dla kryminalistów i znudzonych samotnością marynarzy, pełni obecnie, jak kiedyś w dzikich plemionach, funkcję erzacu biżuterii.”

    A tu zdanie, z którym się zgadzam w zupełności. Jesteśmy chyba z podobnej epoki. Tatuaż na ręce – znaczy gość siedział (garował) – albo jak bogatszy to pływał po morzach i oceanach.

  12. Roman pisze:

    Panie Piotrze!

    Moja pierwsza lektura dzisiaj, a mialem skromny luksus wyspania sie. 🙂
    Bardzo, bardzo dziekuje i czekam na ciag dalszy!

    Serdecznie pozdrawiam z Niemiec
    Roman

  13. Tomek pisze:

    Zgadzam się w zupełności ze wszystkim, co Pan napisał. Nie jestem sam.
    Budda rzekł, a Lacan by się pod tym podpisał: „przyczyną cierpienia jest pragnienie”
    A Jezusa za Prawdę ukrzyżowali.
    Dziękuję Panu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy