V Symfonia Beethovena część 2.

NietzscheTak to widzieli idealiści starożytni, dla których oczywistym było, że sztuka ma boski rodowód i do boskości prowadzi. Średniowiecze podchwyciło ten nurt i przyoblekło go w postać muzyki religijnej, będącej artystyczną formą modlitwy, a więc także na poły przynajmniej ekstatycznego obcowania z Bogiem.

– Z inkorporacją koncepcji platońskiej w obręb kultury chrześcijańskiej – a był Platon dla średniowiecznych uczonych największym obok Arystotelesa autorytetem spoza kościoła – wiąże się ciekawa historia. Pewien nieznany z imienia wyznawca platonizmu, zwany przez historyków Pseudo-Dionizym Areopagitą, podszył się pod św. Dionizego, pierwszego biskupa Aten i jak kukułcze jajo podrzucił teologom chrześcijańskim dzieło stricte platońskie, zatytułowane „O imionach boskich”, które ci łatwowiernie zaliczyli w poczet pism objawionych, powstałych pod natchnieniem Ducha Świętego.
Lecz oprócz tego sakralno-filozoficznego nurtu wysokiego poziomu, który Nietzsche, nazwie kiedyś apollińskim, istniał przecież od zawsze, odkąd mamy do czynienia z muzyką, nurt, który możemy nazwać plebejskim, albo ludycznym, a który Nietzsche nazwie dionizyjskim. Taniec, muzyka, śpiew, bardzo często także o charakterze religijnym, ale nie w ontologicznym czy czysto modlitewnym znaczeniu, tylko w pierwotnym, pamiętającym czasy przedhistoryczne obrządku o mniejszej dozie sublimacji. Tańce plemienne prowadzące do amoku, szalone orgie ku czci Dionizosa, Artemidy i niezliczonych innych bogów, ale i zwykłe śpiewy, czy opowieści okraszane muzycznym akompaniamentem. Wszystko to stanowi mniej czy bardziej usankcjonowane religią lub obyczajem formy muzycznego wprawiania duszy w stany odmienne, będące istotą muzyki. Różne co do miary, wyrafinowania i okoliczności, ale nie co do istoty.
DionizosForma bywa zmienna, ale cel ten sam. Muzyka może być wcieleniem narzuconego z zewnątrz (lub samemu sobie) sztywnego konwenansu, albo swobodną, poszukującą nowych środków wyrazu, twórczością. Racją jej powstania może być religijny patos, miłosne umizgi, wojenny szał, wydumana twórczość dla –  jak to się mówi – sztuki samej, albo poszukiwanie czystej przyjemności, pozbawione głębszej przesłanki. Ale z wprawianiem duszy w anormalną wibrację będziemy mieć do czynienia przy każdej z tych okazji, jak nie u słuchacza, to przynajmniej u kompozytora, któremu wydaje się, że tworzy coś niezwykłego. Na szczęście nie wszystkim się tylko zdawało…

I tak dochodzimy z powrotem do Beethovena. Miał on niewątpliwie szczęści żyć w momencie gdy konwenans i poszukiwanie reguł wypracowały już bardzo dojrzałe formy, a jednocześnie pękł gorset społecznego ucisku, przymuszający do takich a nie innych zachowań. Oznaczało to skokowy przyrost swobody zarówno po stronie kompozytora jak i słuchaczy. A to utorowało drogę do nieskrępowanego wyrażania samego siebie, co w przypadku kogoś obdarzonego tej miary talentem przyniosło efekt zachwycający. Niewątpliwie wielka jest też w tym zasługa Mozarta, który przeszedł ogromną twórczą ewolucję i którego ostatnie dzieła symfoniczne odznaczają się już tą swobodą i oryginalnością, której symfonika Beethovena będzie kontynuacją.

Beethoven_1Ale jak to możliwe, że człowiek chory, który już na trzy lata przed sporządzeniem pierwszych szkiców swej V symfonii (około 1800 roku) miał straszny szum w głowie, a kiedy w 1808 ją kończył bardzo niewiele już słyszał, stworzył coś tak wiekopomnego, przerastającego wszystkie wcześniejsze dokonania, a zarazem przemawiającego do tak szerokich rzesz nawet niewykształconych muzycznie odbiorców? Faktem jest, że sam Beethoven wyżej cenił Eroicę, a początkowy odbiór „piątej” był bardzo nieprzychylny. Fachowa prasa muzyczna określiła ją jako niemożliwą do słuchania przez zwykłych słuchaczy i bardzo trudną, niemal nieznośną, nawet dla ludzi zawodowo związanych z muzyką. (Nie ma to jak fachowa krytyka muzyczna, chciałoby się powiedzieć. Błędności jej ocen niemal zawsze możemy być pewni.)
Niektórzy jednak poznali wartość dzieła od razu. Goethe, na przykład, był pod ogromnym wrażeniem. „To jest bardzo wielkie, szalone, to tak jakby się człowiekowi walił dach na głowę” – pisał. 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy