Recenzja: Tara Labs 0.8

Taralabs_ISMOnboardThe0.8Sam nie jestem zwolennikiem bardzo drogich kabli, w każdym razie w tym sensie, że cena nie jest dla mnie żadnym wyznacznikiem. Sytuacja obecna, w której okablowanie systemu high-end jest jego najdroższym składnikiem, a kable głośnikowe okazują się droższe od najdroższych nawet głośników, wydaje się absurdalna. Tym niemniej musimy sobie wyjaśnić parę podstawowych rzeczy.

Pisanie, że kabel, to tylko kawałek drutu, ma tyle samo sensu co twierdzenie, że mózg to tylko gęsto upakowana sieć elektrycznych przewodów. Oba twierdzenia są w swej skrótowości poprawne, ale zarazem jedynie ślizgają się po powierzchni faktów. Drut drutowi nierówny, okablowanie okablowaniu. Ostatecznie w aparaturze audio chodzi przecież jedynie o modulację i przekaz fali elektromagnetycznej (światło w odtwarzaczu laserowym też nią jest). No nie tak to wygląda? Czymże innym różnią się między sobą odtwarzacze, wzmacniacze, kable i tak dalej? Dopiero w słuchawkowym lub kolumnowym efektorze fala ta zostaje zamieniona na akustyczną, czyli ruch elektronów albo fotonów przeistacza się w ruch cząsteczek powietrza, zatem dopiero na tym etapie, jak wcześniej na etapie mikrofonu, chodzi o coś jakościowo odmiennego.

Powiedzmy to dobitnie, aby raz na zawsze do wszystkich dotarło: rodzaj i kształt przewodnika oraz jego izolacja mogą wpływać na kształt oraz złożoność płynących przez niego fal elektromagnetycznych, zatem kable to nie tylko łączówki. I to ewidentnie słychać, czy się komuś podoba, czy nie.

Słowo o kablu Tara 0.8.

Nader kosztowny to i szeroko znany interkonekt, który trafił do mnie przypadkiem w następstwie podwójnego zbiegu okoliczności. Jego poprzedni właściciel nabył bowiem szczytowy model Acrolink’a – Mexcel 7N-DA6300 – pozostawiając Tarę w rozliczeniu, ja natomiast akurat brałem do odsłuchu Ayon’a CD-1s i Tara dostała mi się jako dodatek do niego, by zacnie zagrał i dobrze w recenzji się sprawił.

Nie jestem żadnym znawcą, ale parę wybitnych interkonektów przewinęło mi się przez systemy i to tak dziwnie jakoś, że niektóre zapadły w pamięć nadzwyczaj dobrze, a Tara 0.8 niewątpliwie jest jednym z nich.

Wpiąłem ją w miejsce własnej Tary Air1, która lokuje się cztery piętra niżej w ofercie firmy, przy czym różnica cenowa jest zasadnicza: Air1 (1m) kosztuje 5200 zł, natomiast analogicznej długości Tara 0.8 – 13 960 zł.

Air1 powędrowała w międzyczasie pomiędzy przedwzmacniacz a końcówkę mocy, wszakże nie od razu, bo chciałem najpierw mieć metodologicznie poprawne porównanie także na słuchawkach AKG K1000, napędzanych właśnie końcówką.

Pierwsze wrażenie odsłuchowe okazało się nader osobliwe. Cała przestrzeń dostała bowiem… właśnie, nie bardzo wiem jak to nazwać. Cała się pofalowała – tak chyba to ujmę. Źródła dźwięku zaczęły tańczyć; wszystko zaczęło się ruszać i było to doznanie jednocześnie przyjemnie i nie. Bo z jednej strony muzyczny obraz niewątpliwie ożył, z drugiej jednak stał się w oczywisty sposób nienaturalny.

Posłuchałem sobie tej dziwnej muzyki przez dłuższą chwilę i postanowiłem grzebnąć przy lampach. Intuicja podszepnęła mi wymianę KT-66 na 350B, bo te ostatnie mają w spisie przewag większą i bardziej uporządkowaną scenę. Strzał okazał się celny i wszystko wróciło do normy – taniec źródeł przeminął. Jednakże pozostało – i to na trwałe – coś innego, a ściślej trzy „cosie” i jeszcze coś tam na dokładkę. Zgęstniało bowiem medium, tak jakby w miejsce powietrza pojawił się płynny eter, a dźwięki zyskały bogatszy i subtelniejszy obrys. Może nie bogatszy aż o dodatkowy wymiar, ale na pewno o dodatkowy istotny atrybut. W efekcie wszystko, a już zwłaszcza wokale, zyskało zmuszającą do słuchania konsystencję –  nieprawdziwie piękną, ale jakże przyjemną, która raczy pojawiać się czasem w najmilszych audiofilskich okolicznościach. Poza tym dźwięk się pogłębił i otrzymał czarniejsze tło. Lecz ważniejsze jest to trzecie coś ważne – mianowicie uwypuklona średnica i wyraźniej zarysowany środek sceny. W sumie było zatem jednocześnie bardziej czarownie, bardziej klarownie i z wyraźniejszym akcentem na to co najważniejsze. Niby wszystko to razem znowu nic takiego wielkiego nie jest, mógłby ktoś powiedzieć, ale kiedy się wraca na własne śmieci, okazuje się, że bardzo tego brakuje. Niech sobie piszą znawcy, że interkonekty nie grają, ale ja płakałem kiedyś za Fadel’em Reference One, a teraz płaczę za Tarą 0.8. Nie bardzo płaczę i pewnikiem zaraz mi przejdzie, ale płaczę.

Tara 0.8 nie jest neutralna i wcale być taką nie pragnie ani nie potrzebuje. To czarodziejka, przydająca dźwiękom głębi i powabu, czyniąca muzyczną przestrzeń zjawiskową, nieco nawet udziwnioną i wyjątkowo elegancką. Jej wpływ na system nie jest większy niż wymiana lamp w lampowym wzmacniaczu ze zwykłych na wybitne, tak więc w pewnym sensie to tylko jakby lepsza lampa i to na dodatek piekielnie droga. Ale gdy kogoś stać, czemu sobie nie umilić życia? Oczywiście, są na pewno lepsze interkonekty. Sama Tara oferuje dwa. Oczywiście, jeżeli ktoś goni w dźwięku za realizmem, to ona jest nie dla niego. Ale pomiędzy wariacko drogimi kablami za dwadzieścia i więcej tysięcy, a tymi za dziesięć i mniej jest Tara 0.8. I moim zadaniem dobrze, że jest.

1 komentarz w “Recenzja: Tara Labs 0.8

  1. Janusz pisze:

    Tara Labs the 0,8 jest znakomitym interkonektem, mam więc wiem, co piszę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy