Recenzja: Hi-FiMAN HE-6

Brzmienie

Hi-FIMAN HE-66Krętymi ścieżkami technologii, estetyki i ergonomii dochodzimy na koniec do audiofilskiej krynicy mądrości, czyli do brzmienia. Więc jakże to: czy spełnią się pokładane oczekiwania, czy popularna w latach 70-tych, a potem zarzucona i znów wskrzeszona technologia planarna ujawni swoje przewagi? Da radę sprostać nieustannie rozwijanej, idącej w międzyczasie naprzód technice słuchawek dynamicznych i elektrostatycznych? Tą historię można opowiedzieć w paru słowach, lecz że jestem starym nudziarzem, opowiem ją po swojemu. Słuchawki rozpakowałem następnego dnia, bo wcześniej nie miałem czasu, dzięki czemu nabrały temperatury pokojowej, co według niektórych jest nie bez wagi dla brzmienia. Bez żadnych ceregieli wpiąłem je następnie w miejsce własnych AKG K1000, czyli do końcówki mocy Croft Polestar1 poprzedzonej przedwzmacniaczem ASL Twin-Head i odtwarzaczem Cairn Soft Fog V2. Dodać tu muszę, że ten Twin-Head bardzo jest przerobiony; ma między innymi lampy mocy 45 w miejsce oryginalnych 2A3, wielkie kondensatory wyjściowe Jensena i dwa krokowe potencjometry DACT, po jednym na kanał. Cairn też coś tam na rzecz swojej lepszości niegdyś podłapał, na przykład zegar LC Audio i kondensatory Black Gate. Ale nie w tym rzecz. Otóż słuchawki zagrały nędznie. Zwłaszcza góra była żałosna. Przejście powrotne na K1000 ukazało przeraźliwy rozziew w mierze reprodukcji sopranów i ogólnej kultury brzmienia, z czystością artykulacji na pierwszym miejscu. E tam, pomyślałem sobie, coś tu nie gra, i to nie tylko te HE-6. Nie może to być, żeby niższy model tak mi się podobał, a te były takie marne. To znaczy, oczywiście tak być mogło, tylko było to bardzo mało prawdopodobne. Głowić się nad zaistniałym dylematem nie musiałem wcale, bo sprawa od początku wydawała się jasna, aczkolwiek jakiś niepokój oczywiście był. Do czego zmierzam, otóż ten Croft ma osobliwy zwyczaj najlepiej napędzać AKG K1000, kiedy zaaplikować mu nieprawidłową lampę. Tak nawiasem jest on hybrydą, mającą tylko jedną lampę w torze. Powinna nią być 5965, lecz z racji nieznanych a mrocznych z K1000 lepiej, a w każdym razie jak dla mnie ciekawiej, wypada w tej roli ECC83 Mullard „long anode”, która włożona w miejsce 5965 pracuje pod przeciążeniem. Co jednak dobre dla K1000, dla HE-6 okazało się katastrofalne. A ponieważ słuchawki HE-5LE testowałem z prawidłową lampą, odgadnięcie przyczyny złego brzmienia HE-6 nie stanowiło problemu. Płynie stąd ważna nauka – te słuchawki niczego nie wybaczają, w związku z czym sygnał im podawany musi być perfekcyjny. Musi też być bardzo nasycony, na ile możliwe barwny, ile się da szczegółowy, no i przede wszystkim bardzo mocny. Moc jest tutaj kluczem. Bez niej te słuchawki nie grają i powiedzmy to od razu, nie grają także na niskich poziomach głośności. W niektórych recenzjach można napotkać sugestie, że melomani lubiący słuchać cichej muzyki, powinni nabyć Grado GS-1000. Osobiście zdania tego nie podzielam. Jak już, to raczej Staksa Omegę II Mk1 albo Staksa SR-009. W każdym razie od HiFiMAN’a HE-6 powinni się miłośnicy cichej muzyki trzymać raczej na dystans, bo on nie to, że po cichu nie zagra, ale traci wówczas tyle ze swego potencjału, że naprawdę szkoda go do takiej roli. Poza tym mimo ulepszeń względem niższego w klasyfikacji bratanka, jego dźwięku nie można postawić na dokładnie tym samym poziomie brzmieniowego wyrafinowania co najwybitniejszych pod tym względem zawodników, z Sony MDR- R10 na czele. Dystans względem niższego modelu niewątpliwie bardzo się zmniejszył, ale tak do końca nie zatarł i nie może być co do tego wątpliwości. Nie jest to przy tym kwestia odczytu samych szczegółów, bo te HE-6 łapią bez problemu, tylko pewnej elastyczności w odpowiedzi na sygnał, zdolnej przybierać kształt dowolnie skomplikowany. Wspomniane Sony elastyczność tę miały niezrównanej jakości, jednakże jedynie w zakresie wysokich i średnich częstotliwości, podczas gdy bas pozostawał ułomny, podobnie jak nieco ułomny (choć w znacznie mniejszym stopniu) jest bas AKG K1000. One także najlepiej sprawdzających się w sopranach i na średnicy, przy czym nadają dźwiękowi dużo więcej energii niż Sony, których dźwięk okazuje się znacznie bardziej łagodny i ezoteryczny. Świeżej daty nawiązaniem do tego typu wysublimowanej w najwyższym stopniu dźwiękowej reprodukcji (chociaż mającym całkiem przyzwoity rewir basowy), są najnowsze flagowce Hi-FIMAN HE-67Staksa SR-009, z którymi miałem przyjemność dość dokładnie się zapoznać. A zatem? Stoi zatem HiFiMAN HE-6 na straconej pozycji względem najlepszych, czy się jakoś obroni? Otóż nie stoi i bardzo jest do tego daleko. Wpiąłem Croftowi przynależną lampę 5965 (JAN RCA) i odczekałem stosowną chwilę, by się rozgrzała. A potem, potem moi mili przeżyłem jedne z najciekawszych chwil w towarzystwie słuchawek jakie dane mi było przeżyć. Lecz najpierw napiszę, jak one grają, a dlaczego było tak wspaniale, zostawię sobie na deser. Dźwięk jest bardzo bliski i otacza nas z trzech stron (za plecami nie grają, a nie śmiejcie się, niektórym słuchawkom się to czasami przydarza). Jednocześnie nie zaznacza się, albo co najwyżej w bardzo niewielkim stopniu, nierzadka tendencja do uciekania dźwięków w górę. Nic także nie gra w samej głowie, podczas gdy u nowego flagowego Staksa gra. (Hańba mu!) W porównaniu z HE-6 dźwięk AKG K1000 jest postawiony dużo dalej i idzie zdecydowanie w głąb, miast nas osaczać. Ma holografię, wyrafinowanie, szybkość, dynamikę i wspaniałą paletę smaków… Co na to odpowiada flagowy HiFiMAN? Nie ma holografii, ale jest jeszcze szybszy. Nie ma takiej palety smaków, ale energię ma co najmniej nie gorszą. I ma coś jeszcze – ma bas. A bas to jest, sami wiecie szanowni panowie, coś bez czego muzyka staje się ułomna i pozbawiona ważnej części urody. Ten bas w HE-6 nie jest aż taki na miarę kolumn głośnikowych z bas-refleksem, ale w porównaniu z niemal całą słuchawkową konkurencją załatwia sprawę jednym potężnym grzmotem, do którego inni mogą sobie co najwyżej powzdychać. I nie jest to bas gdziekolwiek się wpychający. Kiedy go nie ma w nagraniu, u HE-6 też go nie ma. Jest tylko wtedy, gdy jest. Jak chodzi o basową potęgę, chyba tylko Ultrasony E9 mogłyby stanąć w zawody, bo chociaż mające także konstrukcję planarną Audez’e LCD-2 bas mają bardzo wielkich rozmiarów, nie jest on ani tak perfekcyjnie wyrażony, ani tak precyzyjnie ograniczony do samego obszaru swego występowania. Być może świeżej daty flagowiec Audez’e, LCD-3, bardziej stanowi tutaj wyzwanie, ale jeszcze go nie słyszałem. Co do innych słuchawek obdarzonych dużym basem, jak Sennheiser HD 650 czy Beyerdynamic DT150, to jest to zupełnie inna klasa ogólna i nawet nie ma co porównywać. Także flagowe Grado PS-1000, mimo wspaniałego basu i znakomitej ogólnej artykulacji, nie dają tyle frajdy. Więc co z tą frajdą, spytacie? Przejdźmy zatem do clou. Na początek parę zastrzeżeń. Biorę odpowiedzialność wyłącznie za ich brzmienie we własnym systemie i stanowczo podkreślam, że swój wielki muzyczny spektakl słuchawki HiFiMAN HE-6 dają wyłącznie na bardzo dużych poziomach głośności. Z tego względu są niebezpieczne, bo pchają właściciela w czeluść hałasu i to takiego, który może przy długim słuchaniu uszkodzić słuch. A oprzeć mu się jest rzeczą niebywale trudną, bo to czysty narkotyk. Jak urzeczony słuchałem VII symfonii Beethovena pod Karajanem, siedząc w pierwszym rzędzie Berlińskiej Filharmonii, a może nawet bliżej, niemal pośród orkiestry. Ogrom, szybkość i naturalność dźwięku była powalająca. Skoro tak to wygląda, pomyślałem, trzeba sięgnąć po rocka. Czy myśleliście kiedyś, że dane wam będzie stać na scenie razem z Led Zeppelin, zupełnie jakbyście byli członkiem zespołu? Ja nie myślałem. Nie wierząc własnym uszom zawołałem syna, bo kiedy się takich rzeczy doświadcza, człowiek traci pewność własnego osądu. Nic nie mówiąc puściłem mu jego ulubione solo perkusyjne z „Moby Dicka”. Wysłuchał w skupieniu i powiedział: – Nieprawdopodobne, zupełnie jakbym sam grał na tej perkusji. (Jest perkusistą.) Tak to właśnie brzmi, całkiem nieprawdopodobnie. I kiedy się tego słucha, a słuchać bardzo długo niestety nie można, wszystkie te Orfeusze, K1000, czy R10 zdają się jakieś mniej istotne. Puściłem sobie jedno ze sztandarowych nagrań Jordi Savalla – „Caucha” z płyty „Villancicios y Danzas Criollas”. Tancerze porwali mnie za ręce i w jednej chwili znalazłem się pośród nich. Niezrównane przeżycie, niemożliwe z innymi słuchawkami. Puściłem Fugę Hi-FIMAN HE-68organową Bacha i nie wytrzymałem. Napór dźwięku był zbyt potężny. Nie byłem, jak ze Staksem SR-009, samym organistą, tylko stałem na wprost organów i ich dźwięk mnie miażdżył. Uciekłem. To prawda, że z K1000 albo SR-009 można się rozkoszować bogactwem muzycznych smaków, podpatrywać niuanse, albo przepatrywać budowę wewnętrzną fortepianu. Że Stax Omega II ma bajeczną holografię, a Grado GS-1000 bajeczną scenę. Że dźwięk Sony R-10 jest delikatny i subtelny jakby był z morskiej pianki, a Orfeusz wszystko potrafi. Prawdą jest i prawdą zostanie, że dźwięk Staksa SR-Omega to czysta kremowa słodycz, czyniąca kobiece głosy śpiewem rajskich cherubów. Jednakże żadne z tych słuchawek nie potrafią dać takiej złudy naturalizmu na realnych poziomach głośności. Ja w każdym razie niczego takiego nie doświadczyłem. (Najbliższy wydaje się Orfeusz.) Dźwięk HE-6 potrafi cały do was przylgnąć, dotrze do każdego skrawka waszej skóry, nie pozostawi milimetra swobody. Jest żarłoczny, nachalny, nie znoszący sprzeciwu. Jest prawdziwy. Pisałem kiedyś, porównując Sennheisery HD 800 z AKG K1000, że dźwięk tych ostatnich jest na wskroś przeszywający i nie można mu się oprzeć. To prawda, ale tylko w wymiarze emocjonalnym, bo K1000 ukazują muzykę graną przez kogoś innego, muzykę zewnętrzną, dziejącą się w pewnym oddaleniu i z tego oddalenia docierającą, i dopiero wówczas przeszywającą. Tymczasem muzyka reprodukowana przez HE-6 nie zna żadnego dystansu. Jesteście w niej zanurzeni i często staje się tak, a zależy to od nagrania, że odnosicie wrażenie, iż tworzycie ją sami, że jest waszym bezpośrednim udziałem. To jest niesamowite i niepowtarzalne.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

2 komentarzy w “Recenzja: Hi-FiMAN HE-6

  1. Sławek pisze:

    Tyle lat po tej recenzji, ale wciąż są rewelacyjne.
    Zwłaszcza z kablem Tonalium.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Pamiętam, jak słuchałem podpiętych do zacisków głośnikowych Lebena CS-300, gdzie przedwzmacniaczem był Twin-Head. Olśniewające brzmienie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy