Recenzja: Grado GS1000i

Grado_GS_1000i_19   Zaczynając tę recenzję czuję się nieco niezręcznie, bowiem recenzję tych słuchawek już dwa razy napisałem. Ta pierwsza mi się zawieruszyła, a druga zawarta jest w tekście Trójbój na szczycie, zawieszonym na tym serwisie. Obie tamte odnosiły się jednak do modelu sprzed modyfikacji, jaka miała miejsce przed paroma laty przy okazji pojawienia się nowego szczytowego wyrobu firmy, słuchawek Grado PS-1000. Poddano wówczas modyfikacji wszystkie wyższe modele słuchawek Grado, a modyfikacja ta opierała się głównie na zastosowaniu lepszego kabla, ośmiożyłowego, mającego poprawiać brzmienie. Przewijała się też wówczas przez Internet sugestia, że coś tam także pomajstrowano przy przetwornikach, ale żaden konkret się nie pojawił.

Napiszmy przy okazji tych flagowców i ich modyfikacji słów parę o samej firmie. Jej założycielem był urodzony w Nowym Jorku z pochodzenia sycylijczyk Joseph Grado, będący z wykształcenia zegarmistrzem. Pasja zegarmistrzowska kazała mu wprowadzać zegarmistrzowską precyzję do wszystkiego czego się imał, a ponieważ był równocześnie obdarzony wybitnym słuchem, przywiodła go na koniec do aparatury audio. Był początek lat 50-tych i właśnie zaczęło się pojawiać coś, co nazywało się kiedyś hi-fi, a co obecnie zwie się aparaturą audiofilską. W ten świat wprowadzał Josepha sam sławny Saul Marantz, z którym nawiązał współpracę i w firmie którego początkowo pracował. W 1953 roku Joseph, jak to się mówi, poszedł na swoje, a tym czymś był stół kuchenny i dwa tysiące dolarów gotówki. Galon benzyny (3,785 litra) kosztował wówczas 25 centów, czyli litr około sześć i pół centa, a zatem jakieś dwadzieścia groszy. Za dwa tysiące dolarów można było kupić ponad trzydzieści tysięcy litrów, co na pobliskiej stacji benzynowej kosztowałoby was teraz jakieś 170 tysięcy złotych. Tak więc te dwa tysiące dolarów nie były aż takie śmieszne jak w pierwszej chwili może się zdawać. Tempora mutantur et nos mutamur in illis, jak powtarzali parafrazując Heraklita Rzymianie. To były zupełnie inne czasy, inna kultura i inny świat. Świat bezpowrotnie miniony, który obiecywał zupełnie inną przyszłość niż ta, która się ziściła.

Na swoim stole, za swoje dolary, dzięki swoim talentom i umiejętnościom, wykonał Joseph swą pierwszą gramofonową wkładkę. W 1955 roku powstała z tego firma Graso Labs, Inc – której siedziba od 1958 roku usadowiła się tuż obok sklepu spożywczego należącego od ojca Josepha i zlokalizowana jest tam po dziś dzień. W firmie powstawały początkowo gramofony i głośniki, a z czasem także słuchawki. O tych słuchawkach krążą legendy, toteż musimy im poświęcić słów parę.

Grado Labs szczyci się tym, że wyprodukowało pierwsze dynamiczne słuchawki klasy high-end w historii. Zaprojektowane zostały oczywiście przez Josepha, podobno bardzo rozzłoszczonego faktem, że po powrocie z koncertu nie był w stanie rozkoszować się w domu analogicznej klasy dźwiękiem. Tak powstały Grado HP-1, występujące także w odmianach HP-2 i HP-3, różniących się między sobą tym, że HP-1 miały przełącznik polaryzacji, HP-2 były identyczne, ale bez przełącznika (co niektórzy postrzegają jako korzystne dla dźwięku), a HP-3 też były identyczne, jednak z mniej dopasowanymi akustycznie drajwerami. Poza tym HP-1 i HP-2 były dostępne z dwoma rodzajami okablowania: zwykłym „Signature Laboratory Standard Cable” oraz niezwykłym „Joseph Grado Signature Ultra-Wide Bandwidth Reference Cable”. Najistotniejszą dla wspaniałego brzmienia słuchawek HP sprawą był podobno wyjątkowej jakości drut użyty do nawijania cewek, mający doskonałą gładkość uzyskiwaną dzięki specjalnemu procesowi wyciągania i wyżarzaniu.

Wszystko to były słuchawki profesjonalne, przeznaczone dla inżynierów nagrań i w związku z tym z założenia mające posiadać brzmienie maksymalnie naturalne. Powstało ich łącznie tysiąc sztuk, a idea powstania sięga końca lat 80-tych.

Tego rodzaju profesjonalne i realistyczne brzmienie wymagało kilku założeń. Przede wszystkim braku plastiku. Zero plastiku równa się zero rezonansów – stwierdził nauczony własnymi doświadczeniami Joseph. A zero rezonansów to naturalny dźwięk, którego uzyskanie wymagało także powściągnięcia wysokich częstotliwości do okolic 24 kHz, by wyrugować rezonanse wysokoczęstotliwościowe, nadające brzmieniu nieprzyjemnej, jasnej barwy i nerwowego charakteru. Zejście na dole sięgało okolic 30 Hz, dając to coś, co nazwane zostało świetnym basem, charakterystycznym dla wszystkich słuchawek Grado. Membranę wykonano z lekkiego polimeru, prawdopodobnie mylaru, obudowę ze stopu aluminium, a sam głośnik miał postać podobną do współczesnych tweeterów, tyle że z membraną o dużej sztywności i naprężeniu, a jednocześnie z możliwością wyjątkowo dużych jak na membranę słuchawkową wychyleń. Istotne znaczenia miał również kształt zawieszenia muszli oraz fakt, że także w jego konstrukcji pominięto plastik. Zawieszenie składało się z dwóch metalowych prowadnic, łączącego je metalowego pałąka obszytego skórą i aluminiowych, śrubowych zacisków blokujących. Zdaniem Grado nawet minimalne odchylenie od tej konstrukcji powodowało degradację brzmienia.

Nie wiem gdzie swój pierwszy głośnik słuchawkowy firma Grado wyprodukowała. Niektórzy twierdzą, że we własnym laboratorium w Nowym Jorku, inni wskazują na kooperację z singapurską fabryką Primo, w każdym razie obecnie są one produkowane w Ameryce, tam też oprawiane w także amerykańskie muszle i zespalane w całe słuchawki.

Słuchawki Grado HP-1, HP-2 i HP-3, określane czasami od limitowanej ilości w jakiej powstały zbiorczo jako Grado HP-1000, podobnie jak wkładki i ramiona gramofonowe Grado Statement przeszły do legendy i stanowią po dziś dzień wzorzec naturalnego brzmienia, po który często sięgają profesjonaliści związani z muzyką. Powszechna jest opinia, że nie ma i nie było słuchawek grających równie naturalnie i tylko monitory nagłowne AKG K1000 mogą tutaj stanowić alternatywę. Nie mając możliwości posłuchania którychkolwiek z HP nic niestety na ten temat nie mogę powiedzieć i pozostaje jedynie wierzyć lub nie tym, którzy takie opinie głoszą.

Na koniec tego historycznego wstępu pozwolę sobie na małą paralelę i zauważę, iż pomiędzy firmami Grado Labs Inc, a dopiero co opisywaną Burmester GmbH okazują się zachodzić osobliwe analogie i różnice. Obie łączy talent założycieli i ich miłość do naturalnego brzmienia. Grado pozostało jednak niewielką manufakturą o bardzo wąskiej specjalizacji, podczas gdy Burmester roztył się i oferuje szeroką gamę urządzeń. Jednocześnie obie firmy są bardzo sławne, natychmiast rozpoznawalne i należące do elity świata audio. Dodajmy, że Grado szczyci się posiadaniem 48 patentów, co jak na niezbyt wielką manufakturę jest wyjątkowym osiągnięciem.

Wielki sukces słuchawek Grado HP-1000 i legendy o ich brzmieniu jakie się pojawiły skłoniły Josepha do wejścia w szeroki rynek konsumencki i tak pojawiły się audiofilskie Grado RS-1 oraz popularne SR-100. W mig zyskały wielką sławę i uznanie, a najbardziej rozpoznawalną cechą flagowych RS-1 były muszle analogiczne kształtem do tych z modeli profesjonalnych, ale wykonane z drzewa. W tym miejscu docieramy do pewnego zderzenia opinii. Grado RS-1 były i są kochane przez rzesze użytkowników za wyjątkowo dynamiczny i efektowny dźwięk, ale znawcy zwykli podkreślać, że nie ma to jednak jak profesjonalne HP z ich niepowtarzalnej klasy naturalnym brzmieniem. Znów oczywiście nie mogę w tej sprawie zająć stanowiska i tylko nadmienię, że osobiście pozostaję wielkim entuzjastą brzmienia Grado RS-1, które przez kilka lat posiadałem i bardzo to miło wspominam. Wraz z RS-1 dochodzimy zaś także do naszych tytułowych Grado GS-1000, albowiem słuchawki te stały się ich następcą.

Budowa

Grado_GS_1000i_13

Grado GS-1000i

   Pomimo uwielbienia dla RS-1 nierzadkie były pod ich adresem słowa krytyki. Chodziło głównie o wygodę. Małe nauszne muszle, charakterystyczne dla słuchawek z dawnych czasów i widoczne choćby na zdjęciu telegrafisty z Titanica, nie obejmując uszu musiały dysponować sporą siłą nacisku, co powodowało dyskomfort. Jedni mają małżowiny uszne bardziej wrażliwe na dotyk, inni mniej, ale wygody z tego tak czy siak nie ma, chociaż spokojnie da się wytrzymać, a specyficzne gąbki, stosowane przez Grado po dziś dzień, zapobiegały przegrzewaniu i poceniu. W każdym razie jedynym awantażem był fakt, że takie małe nauszne muszle właśnie mniej grzały, do czego dzisiaj dołącza się narastająca moda na słuchawki przenośne, do której małe muszle pasują jak ulał. W ogóle trzeba przyznać, że Grado RS-1 o dwadzieścia lat wyprzedziły modę, grając dźwiękiem bardzo bliskim, bardzo dynamicznym i bardzo żywiołowym, doprawionym znakomitą przejrzystością i świetnym basem, wprost idealnie pasującymi do roli wzorcowych słuchawek przenośnych. W dodatku słuchawki te grały z byle czego, toteż powszechna była opinia, że niezastąpione są dla posiadaczy wzmacniaczy o lichej jakości. Zwracano jednak uwagę, że krystaliczna czystość ich brzmienia i fantastyczna szczegółowość są przypłacane podostrzonymi sopranami, których poskromienie dla słabszej aparatury stanowiło problem. Fakt, stanowiło. Stanowiło, ale nie stanowi, do czego zaraz dojdziemy. A skoro już przy tamtych zacierających się pomału w pamięci latach 90-tych jesteśmy, warto może także wspomnieć o królującym także wówczas zapomnianym dziś wzmacniacz Melosh SHA-1, z którym słuchawki Grado wyjątkowo dobrze się parowały i z którego sam Joseph korzystał. Minione lata, miniona sława. Wiele takich wybitnych urządzeń poszło w zapomnienie i tylko między starszymi audiofilami krążą opowieści o dawnym Krellu KPS-25sc, równie fantastycznym CD Linna, czy oryginalnych wzmacniaczach lampowych Western Electric. Wracajmy jednak do lat dwutysięcznych, a konkretnie do 2006 roku, kiedy to model RS-1 zastąpiony został na pozycji flagowej przez GS-1000. Wymiana lidera, a ściślej pojawienie się nowego i automatyczna degradacja dawnego na pozycję drugą, miała z założenia przynieść trzy zasadnicze poprawy: wygody, wielkości sceny i zakresu sopranowego. Dwie pierwsze udały się niewątpliwie. Scena ze stosunkowo niewielkiej i bardzo bliskiej cofnęła się do tyłu i jednocześnie przybrała gigantyczny rozmiar, a wygoda stała się bardzo wysoka w następstwie zastosowania konstrukcji wokółusznej. Jedynie sopranów nie udało się tak do końca naprawić i choć stały się łatwiejsze do poskromienia, tak zupełnie oswoić się ich nie udało i ze słabszą aparaturą nadal potrafiły brzmieć nieco zbyt ofensywnie. Samo Grado było tego świadome, a recenzenci i użytkownicy uświadamiali mu to jeszcze lepiej. Żaden duży problem to nie był, ale minimalny cień jednak pozostawiał. Jego źródłem był kabel.

Grado_GS_1000i_15

Wykonanie jedyne i niepowtarzalne

Importowano go z Chin, bo jak twierdził następca Josepha na stanowisku szefa firmy, jego bratanek John, produkowanie okablowania we własnym zakresie byłoby zbyt czasochłonne i zbyt kosztowne. Jako rozwiązanie doraźne proponowano więc za dopłatą trzystu dolarów korzystanie z okablowania amerykańskiej firmy Moon Audio, zrakablowane przez którą słuchawki Grado GS-1000 dzięki uprzejmości kolegi posiadacza z wysp brytyjskich mogłem posłuchać i było to brzmienie faktycznie w sferze sopranowej doprowadzone do ładu, a jednocześnie całościowo potężniejsze i jeszcze bardziej niezwykłe. Zadra sopranowa cały czas jednak w ciele firmy Grado tkwiła, toteż po trzech latach, przy okazji wypuszczenia kolejnego modelu flagowego Grado PS-1000, pojawiła się wspomniana i tytułowa dla tej recenzji poprawka, wprowadzająca do sygnatury Grado GS-1000 literkę „i”, oznaczającą przede wszystkim inny kabel. Kabel ośmiożyłowy, dalece grubszy i lepiej przewodzący. Wykonany z miedzi o oznaczeniu UHPLC – OFC (ultra high purity, long crystal – oxygen free cooper), tej samej z której wykonywano dotąd cewki przetworników. (Materiał wyjściowy Furukawa?) Pierwotny drut był tutaj doskonalony ciągnięciem wyciągarką w małych porcjach przez odpowiednie kształtki, w kolejnych etapach coraz węższe, i za każdym razem po przeciągnięciu dodatkowo uszlachetniany procesem  wyżarzania. W efekcie uzyskiwano przewód wyjątkowo gładki i jednorodny. Procedura ta została opracowana już na potrzeby serii HP, a obecnie stosuje się ją przy produkcji modeli PS-1000, PS-500, GS-1000i, RS-1i oraz RS-2i, także w odniesieniu do okablowania a nie tylko materiału do nawijania cewek. A ponieważ to słychać, pora zagłębić się w odsłuchy.

Brzmienie

Grado_GS_1000i_16   Postanowiłem nie ułatwiać życia sobie ani słuchawkom. Na stronie internetowej Grado widnieje recenzja modelu GS-1000 sporządzona przez właściciela ogólnoświatowego forum słuchawkowego Head-Fi, Jude Mansilla, w której napisano, że słuchawki te osiągnęły poziom Sennheisera Orpheusa. Orpheusem wprawdzie chwilowo nie dysponuję, ale podłożyć nogę mimo to mogę, a to za sprawą AKG K1000, HiFiMAN’ów HE-6, a także flagowych dla firmy Grado, profesjonalnych PS-1000. A co się będziemy pieścili. Jak się tak przechwalają, to niech wychodzą na ubitą ziemię i udowodnią. Napisać „jestem najlepszy” to każdy jeden potrafi. Jednocześnie jestem przebiegły. Pisanie recenzji od dołu, to znaczy mając do porównania aparaturę lepszą od recenzowanej, to czysta męka. Albo walić trzeba prosto przez łeb, albo robić uniki. Ani jedno, ani drugie nie jest dobre. Bo jak walić przez łeb, to po co w ogóle pisać recenzję? Wystarczą dwa zdania: – Do bani. Nie kupujcie. A robić uniki, też bez sensu, bo cóż jest warta recenzja wprowadzająca czytelników w błąd. W dodatku walenie przez łeb sprzętem z wyższego przedziału jakościowego byłoby zwykłą nieuczciwością, bo to tak jakby wychodząc z baru mlecznego, w którym zjadło się smaczne naleśniki, powiedzieć, że w Ritzu podają lepsze i jeszcze duży wybór win mają. Chamstwo i nonsens. No ale jak ktoś się tak przechwala i jak recenzent pojechał samym Orfeuszem, to co pozostaje? Tylko do tego się odnieść. No to się odnieśmy. Ale, jak napisałem, przebiegły jestem i zawczasu sprawdziłem. Gdyby konkurencja waliła te Grado przez łeb, nie chciałoby mi się pisać takiej walącej w ciemię recenzji, bo za wygodny jestem. Ale nie wali. Można zatem spokojnie i bez żadnego mylenia śladów pisać. Tak przy okazji jeszcze dopowiem, że zdarzyło mi się napisać w życiu kilka dosyć krytycznych recenzji, jawnie piętnujących niedociągnięcia brzmieniowe albo funkcjonalne, i tak się jakoś osobliwie złożyło, że te skrytykowane urządzenia błyskawicznie lądowały potem u pewnego znanego recenzenta, który już się w nich wad nie dopatrywał. Bardzo go za to chwalą. On sam natomiast, kiedy się dowiedział, że przeszedłem na zawodowstwo, bardzo był czegoś zdenerwowany i nawet pewne kroki przedsięwziął. Ale co tam, niech przedsiębierze.

Grado_GS_1000i_17

Porównanie z PS-1000

Tak więc recenzję Grado GS-1000, jak sprawdziłem, można śmiało pisać porównując je do najlepszych, co już w tekście „Trójbój na szczycie” pozwoliłem sobie uczynić i co teraz w odniesieniu do poprawionego modelu GS-1000i powtórzę. Albowiem są to słuchawki wyjątkowe.

Nim zacznę wykładać dlaczego są wyjątkowe i na czym ta wyjątkowość polega oraz dlaczego jedni powinni je kupić, a inni niekoniecznie, zrobię jednak jeszcze jedną dygresję. Dygresję odniesioną do tych, którzy z niemałą pasją i przy każdej sposobności zwykli bezpardonowo a nawet wręcz oszukańczo atakować Grado GS-1000, nazywając je badziewiem, tandetą, szmirą i chłamem, niewartym wydania choćby i dwustu złotych. Tego rodzaju wręcz obsesyjna pasja krytyczna, rozpanoszona na pewnym polskim audiofilskim forum, ma w istocie źródło w mej skromnej osobie. Jako posiadacz słuchawek Grado RS-1 bardzo tę markę chwaliłem i lansowałem, w związku z czym osoby jakoś ze mną z tych czy innych względów skłócone postanowiły się odgrywać poprzez krytykę Grado. Rzecz sama w sobie jest śmieszna i może nie warta wzmianki, a objawienia pewnego znawcy, któremu w momentach mistycznej ekstazy słuchawki Grado rozpadały się w rękach i okazywały szczytem brzydoty, są tak kuriozalne, że właściwie nie powinienem ich tu przywoływać, ale na wszelki wypadek, gdyby ktoś z takimi opiniami się zetknął i chciał je traktować poważnie, niech pamięta, że to w istocie mnie krytykują a nie słuchawki, dając upust nienawiści i złości. Same Grado GS-1000 są zaś słuchawkami wyjątkowo pięknymi, bardzo wygodnymi i w żadnym razie się nie rozpadającymi, chyba żeby cisnąć je o podłogę, ale ta przypadłość dotyka wszystkich słuchawek. Mają jednak kilka faktycznych słabości. Najważniejszą jest blokowanie wysokości zawieszenia. Tej funkcji praktycznie nie ma, ponieważ opiera się wyłącznie o hamującą siłę uślizgu plastikowej obejmy wokół prowadnicy. W stanowiących pierwowzór Grado HP obejma ta była aluminiowa i miała zaciskową śrubę, do czego należałoby co prędzej powrócić, nie tylko z uwagi na lansowanie się hasłem „Żadnego plastiku!”, ale także w kontekście zwyczajnej ergonomii. Wprawdzie słuchawek Grado o mahoniowych, a w efekcie bardzo lekkich muszlach, praktycznie to nie dotyczy, ale dla metalowych modeli serii PS stanowi uciążliwość całkiem konkretną. Tak więc wracaj Grado do aluminium! Druga słabość jest bardziej estetyczna niźli praktyczna. Chodzi o zacisk, do którego zbiegają się kable. Ten jest po prostu nieładny. Spłaszcza wchodzące do niego przewody, powierzchowność ma byle jaką i zwyczajnie nie pasuje do pięknych drewnianych muszel. A same słuchawki, jako całość, prezentują się tak znakomicie, że wciągnięte zostały na listę zakupową sławnych kreatorów mody Dolce & Gabbana pod ich własną marką.

Brzmienie cd.

Grado_GS_1000i_01

Drewniane muszle na drewnianym statywie

   A teraz już naprawdę o brzmieniu.

Literka „i” oraz stojący za nią lepszy kabel spełniły swoje zadanie. Grado GS-1000i nie mają żadnych problemów sopranowych. Można je spokojnie napędzać zwykłymi słuchawkowymi wzmacniaczami, a nie tylko takimi z najwyższej ligi. Oczywiście te starsze bez „i” też można było, ale zawsze przyjemniej jest nie mieć sopranowych problemów niż mieć choćby minimalne. Tak więc ta ostatnia, ostateczna poprawka została przez Grado zrealizowana. A skoro tak się stało, możemy się zabrać do porównań, a te rozpoczniemy od konfrontacji z następcą, czyli modelem Grado PS-1000.

 

Grado GS-1000i vs Grado PS-1000

Tym razem nie będę pisał o GS-1000 w formie całościowe, zrobię to dopiero w podsumowaniu. Poodnoszę jedynie poszczególne kluczowe aspekty brzmienia do dwóch wysoko postawionych w słuchawkowej hierarchii konkurentów, poczynając od nowego flagowca własnej firmy. Porównywał będę w oparciu o własny system wzmacniający, czyli ASL Twin-Head i Crofta.

Wokaliza

Grado_GS_1000i_04

O tak, spore te słuchawki…

Kiedy podłączyć PS-1000 zaraz po GS-1000, można odnieść wrażenie, że nowy flagowiec deklasuje starego, czyniąc ludzkie głosy dużo bardziej bezpośrednimi, realnymi i naturalnie brzmiącymi. Różnica wydaje się tak duża, że aż zasmucająca. A wszystko to, czy może raczej prawie wszystko, okazuje się być tylko złudzeniem. Złudzeniem wynikającym z faktu, że PS-1000 są bardziej skuteczne i w związku z tym grają głośniej. Różnica odpowiada z grubsza jednemu krokowi każdego z dwóch krokowych potencjometrów w Twin-Head, mającemu po jednym krokowcu DACT dla każdego z kanałów. Kiedy to uwzględnić, podgłośniając dla GS-1000 a ściszając dla PS-1000, różnica jakościowa okazuje się minimalna i wynikająca prawie wyłącznie z charakteru prezentacji, a nie walorów jakościowych. U PS-1000 wokale zostają bowiem z przekazu do pewnego stopnia wyodrębnione. Ich wyciągnięcie z całości jest nawet bardzo wyraźne, a poprzez to one same bardzo czytelne, intymnie w duszę słuchacza swym indywidualnym charakterem i ładunkiem emocjonalnym przenikające, a przy tym niezwykle wyraźnie podane, bliskie i znakomicie czytelne. W odróżnieniu od tego wokaliza GS-1000 jest zdecydowanie bardziej elementem całości. Wraz z całym pierwszym planem lokuje się dalej i dużo bardziej stapia ze wszystkim co się rozgrywa na scenie. Pojawia się zatem nie osobno, tylko w kontekście. Jednocześnie kiedy uwzględniamy korektę głośności, różnica w obrębie samej wokalizy okazuje się bardzo niewielka.

By przebadać sprawę dogłębnie, zastąpiłem własnego Cairna Accuphase DP-510, który brzmienie ma mniej jednolite, nie dające całościowo tak jednoznacznej formy, tylko takie bardziej różnorodne, przypominające bukiet z różnych kwiatów. I tu zaszły ciekawe zmiany. Brzmienie stało się bardziej dynamiczne i jednocześnie bardziej obfite, bo bardziej polimorficzne i kolorowe. Pojawiła się charakterystyczna dla odtwarzaczy Accuphase wielosmakowość, a jednocześnie w układzie z Twin-Head i słuchawkami Grado panowała pełnia synergii i do niczego nie można się było przyczepić. Grało to wyśmienicie. W tej sytuacji postanowiłem już zostać przy Accuphase i wszystkie następne opisy będą się odnosiły do toru z nim w składzie. Bynajmniej jednak nie tylko na tym polegały zmiany. Odtwarzacz zdecydowanie okazał się preferować jedne ze słuchawek, a tymi były, ku niemałemu memu zaskoczeniu, Grado GS-1000. Od własnego następcy zagrały dźwiękiem ciemniejszym, jak zawsze bardziej rozległym i jednocześnie piękniejszym. No tak, no naprawdę, możecie mi wierzyć. Niby po co miałbym zmyślać. Nic mi za to nie płacą. Mało tego, może jeszcze pretensje mieć będą, ale naprawdę tak było. Uwzględniając cały czas dopasowanie głośności masę razy przechodziłem z jednych na drugie i nie mam wątpliwości, że GS-1000 podobały mi się bardziej.

Grado_GS_1000i_05

Dźwięk również jest sporych rozmiarów

PS-1000 grały dźwiękiem całościowo gładszym, takim bardziej śliskim i jednorodnym, jednocześnie wyraźnie mocniej akcentując soprany, a cały ich przekaz bardziej był jednopostaciowy. Tak, tak, wiem, w recenzji LRT i przy paru innych okazjach pisałem, że to ten z GS-1000 jest wyjątkowo jednorodny i całościowy. Ale jednorodność jednorodności nierówna. Tym razem chodzi o to, że przekaz GS-1000 faktycznie miał jak zawsze całościowy wyraz i był jak jedna muzyczna moc i jeden podmuch, ale jednocześnie ten podmuch niósł ze sobą więcej barw, głębi oraz brzmieniowej różnorodności, a ten z PS-1000 miał bardziej jednorodną harmonikę i mniej różnych rzeczy się w nim działo. Mniej było cieniowania, zakrętów, znaków zapytania i dynamiki. Jakiś uboższy i spłaszczony w sensie siły wyrazu się okazywał. Pisząc to mam wrażenie, że kłócę się sam ze sobą, bo w recenzji Grado PS-1000 napisałem coś dokładnie przeciwnego. Jednak w niej, tamtym razem, prawie wszystko było inne: Inne Grado GS-1000, takie bez „i”, inny egzemplarz PS-1000, inny odtwarzacz, inne kable, po części inne lampy w Twin-Head. Jednak używany wtedy Cairn i tym razem wydawał się w porównaniu z Accuphase działać na korzyść PS-1000. Także teraz w pierwszych momentach porównań, bez uwzględnienia poziomu głośności i na Cairnie, PS-1000 wydały się w wokalizie zdecydowanie lepsze. Po uwzględnieniu głośności sytuacja właściwie się wyrównała, a różnica ograniczyła do formy prezentacyjnej, a przy użyciu Accuphase GS-1000 spodobały mi się już bardziej. Wytłumaczenie tego jest dosyć proste: Accuphase pozwala GS-om nadrobić słabsze nasycenie barwą, a charakterystyczna dla odtwarzaczy Accuphase duża przestrzeń podkreśliła ich w tej mierze niezwykłe umiejętności. Dlaczego jednak ludzkie głosy spodobały mi się bardziej z dawnym flagowcem, tego nie wiem. Ciemniejsza barwa? No tak, może trochę. Oprawa większej sceny? Nie bardzo. Głosy przecież najlepiej wypadają w kontakcie bezpośrednim. No to co w takim razie? Ano, nie wiem. Może trochę niższa tonacja GS’ów w rewirze średnicowym? Może to, że brzmienie miały bardziej chropawe i mniej w całość stopione? A może fakt, że te PS-y były takie po przejściach, z przerabianym kablem i z początków produkcji. Może zestaw lamp w Twin-Head? Może, może, może…

Brzmienie cd.

Grado_GS_1000i_07

I nawet bez lamp jest wyjątkowo piękny

   Poproszę dystrybutora o podesłanie PS-1000 z najnowszych dostaw, tych o chromowanych muszlach i wtedy zrobię jeszcze jedno porównanie, ale teraz muszę pisać o tym co mam pod ręką, twardo brnąc w rozpoczętą awanturę.

 

Muzyka symfoniczna

Dość już może o wokalizie. Muzyka symfoniczna znów spodobała mi się bardziej na GS-1000. Ta wydobywająca się z PS-1000 szła niżej w sensie wydatniej eksponowanego basu i znów była bardziej jednorodna brzmieniowo; taka mniej różnorodna i wielopiętrowa. Miała w sobie więcej składników basowych, a mniej nośności, wzbijania się w górę i rozpostarcia. Dźwięk PS-1000 był bardziej uporządkowany, klarowny i stateczny, a ten z GS-1000 miał więcej pasji, artystycznego uniesienia i poetyckiego gniewu. Nie porządkował wszystkiego, nie ustawiał równo książek na półkach, tylko się kłębił i miotał. Był jak szkwał, jak bunt, jak przewrót, a nie defilada czy pokaz. Jego różnorodność i rozwarstwienie dobrze uwidaczniało się w instrumentach dętych, które z PS-1000 brzmiały gładko i jednolicie, a na GS-1000 miały chrypkę i wielowarstwowe rozbicie.

 

Kameralistyka

Wejrzyjmy tedy w kameralistykę, dla której bardziej uporządkowany i klarowny styl PS-1000 powinien być właściwszy. Być może, ale niekoniecznie. Wiolonczela w PS-1000 była gładka, esencjalna i posępna, ale na GS-1000 nie tylko bardziej była chropawa, ale autentycznie płakała. A czy woli się brzmienie bardziej gładkie i emocjonalnie wyważone, czy bardziej chropawe i dojmujące, to już kwestia indywidualnych upodobań a nie recenzorskich gwiazdek.

 

Muzyka organowa

Grado_GS_1000i_09

Ale jak już się w takowe zaopatrzymy…

Grado GS-1000 pokazały większe uporządkowanie oraz przejrzystość w rewirze basowym, bardzo u organów trudnym, a PS-1000 bardziej ofensywne i mniej przyjemne wysokie rejestry. Lepszość dawnego flagowca była oczywista.

 

Jazz

Jazz okazał się pierwszym gatunkiem, na którym jaśniejsze, gładsze i bardziej uporządkowane brzmienie PS-1000 spodobało mi się bardziej. Było łatwiejsze w odbiorze i bardziej relaksujące. GS-1000 stawiały przed słuchaczem większe wymagania. Ich ciemniejsze, bardziej szorstkie i nasycone powietrzem brzmienie było zarazem bardziej wielorakie, zadające pytania i niejednoznaczne, wymagając większego skupienia i nie pozwalając oddać się muzycznej błogości. Było jak głaskanie pod włos a nie z włosem.

 

Muzyka rozrywkowa

Piękna ballada Jaka szkoda Leszka Długosza, będąca materiałem archiwalnym, dość słabym technicznie, w przypadku PS-1000 pokazała za silne zlanie na basie, wywołujące małą czytelność. Znów za ofensywne były soprany. Z kolei nagrania o wysokiej jakości okazały się pasować do obu słuchawek równie dobrze, przy wymienionych wyżej walorach i cechach.

 

Rock

Już prawie jesteśmy na mecie. Mnie bardziej podobał się ten mroczniejszy i nieheblowany z Grado GS-1000, ale jak ktoś woli gładką jazdę po dolnych rejestrach, to PS-1000 będą lepsze. Jednak rock zdaniem syna, który sam jest rockmanem, powinien być przybrudzony i poszarpany, a nie wypolerowany na gładko. No ale to jednak mimo wszystko kwestia gustu i stylu, a nie obiektywnej lepszości. Chociaż…. Jak coś ma być takie a nie inne, to chyba lepiej kiedy jest.

 

Muzyka elektroniczna

Grado_GS_1000i_11

Bratobójczy pojedynek?

No i finał. Wydawało mi się czymś oczywistym, że GS-1000 i tutaj bardziej mi się spodobają, ale nie. Różnica stylu była wyraźna, jednak szala przyjemności ustawiła się równo. PS-1000 zatapiały słuchacza w łagodnym, nostalgicznym ogromie o spokojnej toni, a GS-1000 były tęskne, nieco pochmurne i lustro wody miały zmarszczone. Jaśniejsze i spokojniejsze brzmienie PS-1000 bardziej było niebiańskie, a mroczniejsze GS-1000 bardziej z naszego świata; z pochmurnego, trochę nieczytelnego na krańcach, ale sięgającego w bezkres pejzażu. Było jednocześnie bardziej tajemnicze, każące domyślać się czegoś, czego wzrok już nie sięga i z lepiej związanymi z pasmem sopranami, które u PS-1000 miały tendencję do wyrywania się spod kontroli, co zdało mi się dziwne, bo z własnymi, uważnie kiedyś słuchanymi, czegoś takiego sobie nie przypominam.

Grado GS-1000i vs AKG K1000

Grado_GS_1000i_10

Starcie z legendą

   Nie martwcie się, nie będę już Was ciągał po wszystkich gatunkach muzycznych, tylko ujmę rzecz syntetycznie. A synteza jest taka, że AKG łączą w sobie cechy GS-1000 i PS-1000, jednak nie dosłownie, tylko poprzez inny repertuar środków. Brzmienie mają podobnie uporządkowane co PS-1000, ale mimo to osiągają efekt analogiczny do tego z GS-1000. Dzieje się tak dlatego, że ich dźwięk posiada bardziej złożony charakter. Słychać za ich pośrednictwem rzeczy wcześniej niesłyszalne. Harmonia opiera się na większej złożoności i poprzez tę złożoność uzyskuje efekt wielowarstwowego rozbicia na mnogość czynników, podobnie jak u GS-1000 dający poczucie obcowania z artyzmem, a nie tylko odtwórczością. To wszakże nie znaczy, że należy sięgać po K1000, a jedne i drugie Grado odrzucić. W ogóle takie porównanie ze słuchawkami nieobecnymi już na rynku jest trochę w sensie bieżącej recenzji nie na miejscu i bym go nie robił, gdyby samo Grado nie powoływało się na Orfeusza. Wiele linijek temu napisałem już jednak, że to buńczuczne przywołanie najsławniejszych słuchawek w dziejach nie okazało się dla GS-1000 powinięciem nogi i uchodzi im na sucho. W każdym razie z grubsza. I to samo odnosi się do porównania z K1000. A dzieje się tak dlatego, że GS-1000 mają swój styl. Opiera się on na budowaniu całościowego tła, które możemy umownie nazwać basowym echem, albo basową składową – takim swego rodzaju basso continuo. Dzięki osadzeniu wszystkiego na jednolitym tego rodzaju tle, które w dodatku nie jest martwe, tylko przeciwnie, jak najbardziej ożywione, uzyskujemy swoistą i bardzo pobudzającą wyobraźnię siłę wyrazu. Wszystko ożywa, pojawia się w pewnej scenerii i dzięki temu tworzy całościowy spektakl. To się nie musi podobać. To jest wartość dodana. Ale mnie się ogromnie podoba i choć nie zawsze, to jednak bardzo często stanowi dodatkową atrakcję o magicznej sile przyciągania i wielkim potencjale estetycznych przeżyć.

Może nie powinienem tego pisać, bo w końcu każdy z nas przeżywa świat na swój sposób, ale przyznam, że nie bardzo rozumiem jak można kochać muzykę i jednocześnie nie kochać Grado GS-1000. Wiem, że najlepsze elektrostaty są bardziej wyrafinowane, podobnie jak Sony MDR-R10. Denony AH-D7100 mają potężniejszy i naturalniejszy bas, HiFiMAN’y HE-6 dają czytelniejszy przekaz i silniejsze poczucie bycia na scenie, a AKG K1000 bogatszą harmonikę i lepszą separację muzycznych planów.

Grado_GS_1000i_03

Tu mieszka prawdziwa muzyka

A jednak Grado GS-1000 tak do końca zastąpić się nie da. Mieszka w nich bowiem pewna muzyka, muzyka unikalna, możliwość percypowania której daje przeżycia gdzie indziej nieobecne. One są po prostu jak inny instrument. I nawet jeśli pewne muzyczne formy nie uzyskują w nich całkowicie klarownej postaci i ostatecznej dogłębności, a może właśnie dlatego, że nie uzyskują, tylko łączą się w formę inną, specyficzną i niejednoznaczną, są Grado GS-1000 całym osobnym magicznym światem muzycznych doznań, który można oczywiście odrzucić albo pominąć, tak jak wszystko na tym świecie, łącznie z muzyką i samym życiem, ale dla mnie, przyznam, będzie to pociągnięcie niezrozumiałe, chociaż mogę przyjąć do wiadomości racje jakie można na jego obronę przedłożyć. Zawsze są jakieś racje i wszystko jakoś daje się wytłumaczyć. Tak naprawdę, na najgłębszym poziomie, wszystko jest ostatecznie racjonalne, nawet jeśli jest całkiem nieracjonalne. Bo nieracjonalność też jest pewną racją, choćby w buncie osadzenie mającą i choćby ku samozagładzie wiodła. Jednakże styl Grado GS-1000 tak silnie powiązany jest z muzyką, zarówno co do jej wprawiającej świat w wibrację treści jak i czysto emocjonalnej formy, że trudno mi przyjąć za dobrą monetę te wszystkie dywagacje o tym, że wszystko jedno na czym się słucha, albo że muzyka powinna być bardziej uporządkowana i neutralna. Powiedzcie mi, proszę, do czego komu neutralna muzyka? To tak jakby się domagać nudnej literatury albo kobiet o nie budzącej inspiracji urodzie. Mogę zrozumieć ludzi jeżdżących samochodami bez przyspieszenia ale za to o oszczędnych silnikach, bo jazdę autem można traktować jako przemieszczanie się do punktu docelowego i nic więcej. Ale słuchać muzyki bez emocji, tylko po to by było taniej, albo w sposób bardziej wyważony i grzeczniej? To jakiś skończony idiotyzm i sprzeczność wewnętrzna.

Tak, tak, wiem, emocje są także gdzie indziej, za mniejsze pieniądze można je kupić, mniejszymi pieniędzmi napędzać, z innych walorów je czerpać i żyć sobie wygodnie tudzież oszczędnie. Wodę też można pić zamiast wina i tak jest nawet zdrowiej. Głowa nie boli, a portfel ma się dzięki temu bardziej pękato. Ale jak to śpiewał Leszek Długosz w swojej balladzie do wiersza Stanisława Balińskiego? Tak chyba to szło:

 

W niedzielne letnie popołudnie

Gdy kulę smutku toczy demon

Nad rzeką w kwiaty oprawioną

Pod niebem bladym jak anemon

Siedzieli rzędem staruszkowie

Pochyłe panie i panowie

Ubrani jasno mile schludnie

I patrząc w wodę jak zanika

– fala za falą, świat za światem,

Pili herbatę za herbatą

(Tu cicha gra muzyka)

 

Jaka szkoda, jaka szkoda, jaka szkoda

Że dni nasze, dni wiosenne nawet we śnie

Przepłynęły beznamiętnie

Bezszelestnie jak ta woda

Jaka szkoda, jaka szkoda, jaka szkoda…

Podsumowanie

Grado_GS_1000i_14   Dlaczego, można zapytać, tak właśnie się dzieje, że scena z GS-1000 jest większa a ich przekaz skomasowany i wszystko ogarniający, podczas gdy PS-1000 artykułują wszystko bardziej jednoznacznie, bardziej esencjalnie i dają dźwięk głębszy, gładszy a mniej nośny? Odpowiedź jest banalna, choć okoliczności rozwikłanie tej zagadki utrudniają. Jedne i drugie słuchawki mają bowiem konstrukcję otwartą, ale prawda jest taka, że PS-1000 są w istocie znacznie bardziej zamknięte. Druciana siatka wypełniająca otwór obudowy przetwornika jest w ich przypadku bardziej gęsta, bo wykonano ją z grubszego drutu. W efekcie nie tylko poprzez tą od GS-1000 dużo lepiej widać przetwornik, ale także ciśnienie dźwięku po stronie ucha w PS-1000 okazuje się większe, powodując efekty charakterystyczne dla słuchawek o budowie zamkniętej – głębokie brzmienie, potężny bas, nasycenie barwą, znakomitą szczegółowość, a także wyjątkowo precyzyjne wykończenie frazy kosztem wielkości sceny i swobody płynięcia dźwięku.

Konstruując swe popisowe HP-1000 Joseph Grado bardzo dbał o to, by ciśnienie powietrza po obu stronach membrany było identyczne i transparencja siateczki dokładnie pod tym kątem była dobierana. W Grado PS-1000 nastąpiło od tego odejście i w efekcie są to słuchawki do pewnego stopnia półzamknięte, z wszystkimi tego brzmieniowymi konsekwencjami. Ich gładszy, bardziej klarowny i uspokojony przekaz o wielkiej czystości i porządku przenosi nas w inny świat artystycznych doznań niż ten skłębiony, sunący niczym szkwał widziany z bocianiego gniazda  od Grado GS-1000. Niepodobieństwem jest wiedzieć, co komu bardziej będzie się podobało. Pozostaje faktem, że Grado GS-1000 to słuchawki unikalne, jedyne w swoim typie i swego rodzaju odrębny muzyczny instrument. Bardzo chciałbym je kiedyś posiadać i bardzo żałuję, że tak nie jest. Nikogo jednak do ich nabywania nie namawiam, a już tym bardziej bez wcześniejszego odsłuchu. Można przecież woleć muzykę bardziej uspokojoną, uporządkowaną i łatwostrawną. Wchodzącą gładko niczym waniliowy jogurt. Dla miłośników spokoju i gładkich smaków Grado GS-1000 nie są stworzone. One muzykę każą przeżywać, każą się nią przejmować i każą z nią płakać. Gubić się w bezkresie, wypatrywać tego co niewidzialne i czuć wibrację w każdym calu istnienia. Tego można nie lubić i nie chcieć, ale wyśmiewać się z tego jest głupotą.

 

W punktach:

Zalety

  • Wyjątkowy, niepowtarzalny styl brzmienia.
  • Wspaniała jedność bogatej muzycznej treści i inspirującej formy.
  • Bezkresna przestrzeń.
  • Mnogość znaczeniowych kontekstów.
  • Artystyczne zespolenie tego co oczywiste z tym co domyślne.
  • Szczególnego rodzaju i szczególnie dobitna muzykalność.
  • Ożywiają całą scenę, wszystko czyniąc muzyką.
  • Pięknie zarysowane głosy.
  • Bardzo wysoki poziom całościowy.
  • Zwartość pasma.
  • Mocny bas.
  • Bezproblemowe soprany.
  • Bogata tekstura.
  • Rzucają czar.
  • Artystycznie zaaranżowana tonacja, operująca światłocieniem.
  • Wspaniały wygląd.
  • Zdobyły uznanie.
  • Wysokiej jakości kabel.
  • Lekkie.
  • Z naturalnych surowców.
  • Bardzo wygodne.
  • Przedłużacz i przejściówka na mały jack w komplecie.
  • Od znanej firmy.
  • Made in USA.
  • Polski dystrybutor.

Wady

  • Drewniane muszle wymagają uważnego obejścia.
  • Trochę dłuższy kabel by im nie zaszkodził.
  • Tudzież ładniejszy na nim zacisk.
  • Bez dopłaty tekturowe pudełko za całe opakowanie.
  • Dość długie naprawy serwisowe.

Sprzęt do testu dostarczyła firma:

Audio_System_Logo

 

Dane techniczne:

  • Konstrukcja przetworników: dynamiczne
  • Typ obudowy:  otwarta
  • Pasmo przenoszenia: 8 Hz – 35 kHz
  • Skuteczność: 98 dB
  • Impedancja: 32 ohmy
  • Kabel z miedzi UHPLC-OFC, ośmiożyłowy o długości 170 cm.
  • Cena: 4400 zł

 

System:

  • Źródła: Accuphase DP-510, Cairn Soft Fog V2
  • Wzmacniacze: ASL Twin-Head Mark III, Croft Polestar1
  • Słuchawki: AKG K1000, Grado GS-1000, Grado PS-1000
  • Interkonekty: Crystal Cable Absolute Dream, van den Hull First Ultimate
Pokaż artykuł z podziałem na strony

43 komentarzy w “Recenzja: Grado GS1000i

  1. Michal W. pisze:

    Grado PS1000, które udostępniłem, miały wymieniane przetworniki wiosną 2013, więc to świeża sprawa jeśli chodzi o brzmienie. Tak z pamięci wydaje mi się, iż przed naprawą, z przetwornikami a.d. 2011, te słuchawki grały nieco ciemniej i z większą rozdzielczością. Nowe przetworniki są jakby nieco bardziej piskliwe i ciut zlewają dźwięki, stąd uważam iż Denon AH-D7100 mają wyższą rozdzielczość, a jeśli te GS1000i z recenzji nie są tegorocznymi świeżakami, to może i lepiej. 😉 Natomiast rzuciłem uchem na konkretnie te dwa egzemplarze z porównania przez Sonic Pearl i z PC, i dla mnie dźwięk PS1000 był znacznie bardziej przekonujący. Tylko, że ja należę do obozu, który wyznaje wyższość napędzania PS1000 tranzystorem. Jest więcej wyznawców takiej teorii, np. Ci, którzy słuchali tych słuchawek z PS Audio GCHA. To jest podobna sytuacja jak z nowymi słuchawkami Denona, które ze słyszanych dotychczas lampowców dawały prezentację jakby skurczoną w stosunku do tego, co znam. Grado PS1000 owszem zagrały mi raz z lampy dźwiękiem, który bym uznał za kompletny i dobrze zbalansowany, a konkretnie z Lebena CS300F.
    Miałem kiedyś GS1000i i PS1000 jednocześnie w domu, rok był 2010, i przez dwa tygodnie GS1000i prowadziły na punkty, żeby w 15-tej rundzie przegrać przez nokaut techniczny. Otóż przyłapałem je na niepełnej prezentacji harmonicznych w gitarze elektrycznej na przykład. Tu trzeba dobrego nagrania i wychodzi, gdzie GS1000i uzupełniają niedostatki smaku cukrem. Dla mnie wierność i kompletność jest cechą ważniejszą niż metafizyczne uniesienia, więc GS1000i, nie bez żalu, zostały wysłane do nowego domu. Reasumując:
    1. Grado PS1000 stare były lepsze niż nowe.
    2. GS1000i są lepsze od GS1000, a słychać to właśnie na górze pasma, gdzie GS1000 brakowało nieco otwartości.
    3. Stare czy nowe PS1000 wolę od GS1000i. Po prostu bardziej do mnie trafia taka prezentacja.
    4. W pełni rozumiem dlaczego ktoś może woleć GS1000i od PS1000, na niektórych nagraniach też bym wolał, ale odczucie prezentacyjnego oszukaństwa nie pozwala mi się wznieść na poziom duchowych doznań. Dla mnie to słuchawki na przelotne odsłuchy, mógłbym je mieć jako kolejne w kolekcji, nie jako „jedynie słuszne”.

  2. Piotr Ryka pisze:

    Grado GS-1000i użyte przeze mnie są z najnowszej produkcji. Sam je wygrzewałem. Jest u mnie Sonic Pearl i Twin-Head. Jest Shiit Lyr i Burson Conductor. Można podjechać i posłuchać, a potem podyskutujemy.

    1. Michal W. pisze:

      OK. Jak wyniknie z tego potrzeba sprostowania, to je napiszę.

        1. Michal W. pisze:

          Zgodnie z deklaracją zamieszczam swoje wnioski na temat porównania PS1000 naprawianych w tym roku z GS1000i ze świeżej produkcji wygrzanych. Najogólniej rzecz biorąc zgadzam się z wnioskami Piotra. Zabrałem ze sobą cały swój system i tu GS1000i zagrały z bogatszą teksturą i znacznie bardziej rozpiętą sceną. PS1000 trochę jakby chciały, a nie mogły. Degradacja jakości po naprawie jest ewidentna, te słuchawki kiedyś grały lepiej, co i Piotr pamiętał. GS1000i mają nadal tą swoją immanentną cechę w postaci nie do końca otwartej średnicy, ale pokazały jak niewielki spadek jakości danego egzemplarza PS1000 może przechylić języczek u wagi na drugą stronę. Spróbuję „odmodować” kabel PS1000 jutro, bo w sumie nie mam nic do stracenia, i posłuchać, ale pamiętam jak te PSy grały po powrocie z serwisu i już słyszałem, że to nie ten dźwięk co kiedyś.

          1. Piotr Ryka pisze:

            Teraz tylko brakuje żeby dystrybutor przysłał nowe PS-1000, te już chromowane, i żeby zagrały dużo lepiej. Awantura o spostponowanie PS-1000 gotowa. A swoją drogą ta naprawa to się nie udała. Ale może się jeszcze wygrzeją, bo mało ich używałem, a nie wiem ile po naprawie wcześniej grały.

  3. Sebastian pisze:

    Bardzo ciekawa recenzja i równie ciekawe komentarze. Recenzja o bardziej osobistym charakterze, bardzo dobrze, aż chciał bym posłuchać.

    Słuchałem, krótko, RS-1 z początków produkcji i jest to zupełnie inne zwierze w porównaniu do D7100. Zupełnie inne granie. Musze je kiedyś pożyczyć jak się już uporam z innymi audio sprawami, które obecnie mam na głowie.

    Czy Grado zostają z Tobą na dłużej i będą się jeszcze pojawiać gościnnie w innych testach?

    Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      Grado chyba nie zostaną. Jeszcze nie pytałem, ale ich dystrybutor raczej będzie chciał je szybko odebrać. Może uda się przetrzymać do testu Cary 300SEI. Dobrze by było.

  4. Przemek pisze:

    Piotrze mam nadzieje ze Twoje kable nie powstrzymaja Cie w sprawdzeniu K1000 i HE-6 z Carym 300.
    W przypadku SLI 80 bylo to dosc zaskakujace.Wiele integr i koncowek mocy ma podobne rozmiary i porty glosnikowe po zewnetrznych stronach tylniego panelu.Wielka szkoda jest nie moc podlaczyc do nich swoich ulubionych sluchawek tylko ze wzgledu na zbyt malo rozstawny przewod.U mnie taki kabel bylby odrazu przerobiony lub szukalby nowego wlasciciela 🙂

    1. Piotr Ryka pisze:

      Coś się wymyśli. Dla mnie to nie było dotąd ważne, bo własny system nie ma takich wymagań. HE-6 da się na pewno, bo to kwestia usunięcia izolacji z kabla głośnikowego od AKG K1000, którego dla nich używam. Dla samych K1000 trzeba będzie dorobić jakieś dokręcane prowizorki, bo do Szwecji i z powrotem na przeróbkę za długo by trwało. I tak tam mają jechać po lepszy cały kabel, ale taki kabel wygrzewa się potem trzy miesiące. Co innego jednak mnie martwi. Nie najlepiej wygląda sprawa pozyskiwania lamp 300B. Na razie nic nie wskórałem.

      1. Marcin pisze:

        To kable się wygrzewają?

          1. Marcin pisze:

            Nie znam się na tym, więc powiem tylko tyle, źe czytałem całą masę wypowiedzi „znawców tematu” (można rozumieć ironicznie), którzy twierdzą, że takie zjawisko (nieważne czy kabel za 100 czy 3000zł) nie zachodzi. Ale ja się na tym nie znam; znane jest mi natomiast zjawisko powtarzania opinii innych osób, przyjmując je za swoje i wypowiadanie ich takim tonem, jakby samemu się je wymysliło (mówię w tym momencie o sobie); ale zdziwiłby Pan mocno wiele osób, mówiąc o wygrzewaniu kabli, bo z tego, co czytałem jest to na forach hifi (czy pseudo hifi) traktowane jak zabobon i wyraz nieznajomości tematu, żeby nie powiedzieć głupoty. Nie przytoczę żadnych racjonalnych argumentów, bo się na tym nie znam, a moje zdanie Egipcjanina, że Ziemia jest plaska i położona na siedmiu krokodylach wynika jedynie z tego, że tak się mówi i mówi się, że to właśnie prawdą jest, bo tako rzekł Zaratustra.

  5. Piotr Ryka pisze:

    Tego dlaczego kable się wygrzewają (albo nie wygrzewają) od strony teoretycznej nikt nie opracował i nie ma na ten temat żadnych wiążących teorii ani ustaleń. Rozumować można głównie po chłopsku – wszystkie rzeczy z naszego otoczenia zwykle w miarę użytkowania się lepiej dopasowują. Atomy w przewodniku w miarę przepuszczania przez niego prądu nieco inaczej się układają, w pewien sposób porządkują, tak samo jak wykopany kanał w miarę przepuszczania przez niego wody będzie miał coraz gładsze dno. To są oczywiście porównania ułomne, a teoretycznych podstaw nikt nie zna. Faktem natomiast jest, że brzmienie kabli potrafi się zmieniać, podobnie jak przetworników czy całych urządzeń. Czasami te zmiany są minimalne, a czasami zasadnicze. I nikt nie wie dlaczego, a kiedy mówi, że wie, to kłamie.

  6. Michal W. pisze:

    Przygód z Grado PS1000 ciąg dalszy: Po potraktowaniu kabla nieco inaczej i paru godzinach głośnego grania ich brzmienie zaczęło przypominać to, co znałem z pierwszego wygrzanego egzemplarza, jakiego słuchałem w 2009 roku, a wówczas to robiło na mnie wrażenie. Natomiast nastąpiła u mnie zmiana na odcinku źródła dźwięku w systemie słuchawkowym i to co usłyszałem z lekka mnie przeraziło. Oczywiście ja lubię tego typu przerażanie mnie, a wynikło ono z poczucia głębisceny wydawałoby się bezkresnej. Na Denonach AH-D7100 tego nie ma, więc Grado PS1000 odjechały dziś nieźle do przodu. Tak jak GS1000 potrafiły wywołać zawrót głowy rozległością przestrzeni, tak tutaj błędnik mam problemy z ogrnięciem głębi sceny i głebi samych dźwięku, obszarów ich rozchodzenia się. Zostaje podpiąć GS1000i w ich miejsce i zobaczyć, a raczej usłyszeć, co będzie.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Takie podpięcie za parę dni powinno być do zrobienia. Sam jestem ciekaw takiego porównania PS-1000, GS-1000 i D7100. Jest już Eximus, jest to co zwykle, jest na czym porównywać.

      1. Sebastian pisze:

        O no to i ja jestem bardzo ciekawy takich porównań i wrażeń z nich.

  7. Maciej pisze:

    A ja chciałbym zapytać jak takie Grado mogą zabrzmieć z OTL’em? I dlaczego panuje opinia że Grado słabo wypadają z OTL’ami.

  8. Piotr Ryka pisze:

    ASL Twin-Head, którego używam, jest wzmacniaczem OTL i zupełnie nie narzekam na jego brzmienie z Graco GS-1000. Powiem więcej – nie słyszałem wzmacniacza, z którym grałyby lepiej. Powyższa recenzja w całości opiera się właśnie na odsłuchach z Twin-Head, podobnie jak opiera się na nich inny tekst zamieszczony na HiFi Philosophy traktujący o tych słuchawkach – „Trójbój na szczycie”.

    Jedynym sensownym argumentem, mogącym stać za sugestią, że GS-1000 nie grają z OTL-ami, wydaje mi się stosunkowo mała moc takich wzmacniaczy. Spośród najbardziej popularnych dużych triod stosowanych w OTL-ach, tylko lampy 300B są mocne. Pozostałe, czyli 2A3 oraz 45, dużą mocą nie grzeszą, toteż przy napędzaniu GS-1000 muszą się nieco napocić. Jednak spokojnie dają radę i żadne pejoratywy się z tym nie wiążą.

  9. Marcin pisze:

    Chciałem zapytać jak długo wygrzewał Pan do testu gs1000i i czy różnica pomiędzy np. 500 godzinami grania a 1000 była duża?

  10. Piotr Ryka pisze:

    Nie liczyłem im godzin pracy, ale na pewno było ich około dwustu. Z poprzednich spotkań z tymi słuchawkami, takimi jeszcze bez „i” w sygnaturze pamiętam, że na dojście do jakiego takiego ładu brzmieniowego potrzebowały około czterech dób ciągłego grania. W przypadku tych słuchawek czy mamy do czynienia z egzemplarzem wygrzanym sprawa jest dosyć prosta. W miarę wygrzewania ciemnieje bowiem stopniowo membrana widoczna po wewnętrznej stronie muszli. Kiedy ściemnieje cała, słuchawki można uznać za wygrzane. Zdjęcie na trzeciej stronie recenzji ukazuje, że recenzowany egzemplarz nie był wygrzany tak do końca. A niezależnie od wygrzewania ogólnego w grę wchodzi jeszcze dopasowanie się do konkretnego toru, zajmujące zwykle ze dwa dni.

  11. Marcin pisze:

    Chciałem zapytać jak ocenia Pan produkty Grado pod względem ich wymagalności co do pozostałych elementów toru. Są tacy, którzy mówią, że słuchawki Grado ze względu m.in. na niską oporność są łatwe do napędzenia i zagrają przyzwoicie już z klasowym odtwarzaczem przenośnym. Są inni, którzy twierdzą, że Grado to przykład pradawnej audiofilskiej prawdy, że wzmacniacz powinien być dwukrotnie droższy od słuchawek, a źródło dwa razy droższe od wzmacniacza.
    Nie chodzi mi o to czy ze wzmacniaczem za 10 tyś zł zagrają lepiej niż za 2 tyś zł, bo to jest jasna sprawa (no może nie jasna, ale jaśniejsza); lecz o to czy słuchawek firmy Grado (dajmy na to od modelu 325is czy RS-2i w górę) da się słuchać tylko na wysokich lotów torze, bo inaczej jest to karykatura dźwieku? Ma to też swoje odniesienie do tzw. teori „zgrywania się” pojmowanej zero-jedynkowo – z tym dane słuchawki grają, a z tym nie grają w ogóle. Przyznam, że choć zjawisko synergii nie jest mitem to w moim przekonaniu nie mażna je interpretować właśnie zerojedynkowo.
    Byłbym zobowiązany za zaprezentowanie Pańskiego stanowiska na temat „wymagalności” słuchawek firmy Grado w szerszym zarysowanym powyżej kontekście.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Bardzo stara audiofilska prawda, tak stara, że aż została zapomniana, głosi, że słuchawki Grado RS-1 to najlepsze słuchawki na świecie potrafiące grać bez wzmacniacza, albo z takim śmieciowym. Gdzieś to nawet w recenzji GS-1000 albo SR-325 przypomniałem, ale widać uciekło. Z kolei Grado SR-60 to jedne z najlepszych słuchawek do sprzętu przenośnego o znakomitej relacji ceny do jakości. Przebywających ostatnio u mnie GS-1000 słuchałem z wieloma wzmacniaczami kosztującymi grubo poniżej dziesięciu tysięcy i ze wszystkimi spisywały się znakomicie. Znakomicie grają już z Black Pearl. Tak więc marka Grado, a zwłaszcza jej obecne wyroby zaopatrzone w lepsze kable, jak najbardziej przystaje do wzmacniaczy znacznie tańszych niż dwukrotna wartość samych słuchawek. W przypadku RS-1 jest wręcz odwrotnie. To wszystko jednak nie znaczy, że można kupować w ciemno. O ile tylko jest taka możliwość, zakup należy zawsze poprzedzić odsłuchem. I to najdłuższym jaki wchodzi w rachubę.

      1. Marcin pisze:

        Dziekuję uprzejmie za wyczepującą odpowiedź.

  12. Marcin pisze:

    Zresztą to ciekawy fenomen słuchawkowy – są takie słuchawki, które można powiedzieć, że są dobre czy nawet bardzo dobre jak wspomniane przez Pana Grado RS-1 oraz Ultrasone Edition 8, które zagrają z telefonu komórkowego, a z drugiej strony mamy wyroby tej samej marki i o tych samych parametrach (poziom ciśnienia akustycznego, oporność) jak Ultrasone ed.10, które są już znacznie trudniejsze do poskromienia.

  13. -Pawel- pisze:

    Ah te Grado 🙂 Z mojego skromnego doświadczenia wynika, że 200 godzin to niestety dla GS1000i tylko początek, ciekawie zaczyna się robić po kolejnych 200 godzinach, a po jeszcze kolejnych albo padną albo zostajemy z nimi na zawsze 🙂

    Michale i jak sprawa z brzmieniem naprawianych PS? Zawsze ciekawiło mnie na ile różnice w brzmieniu poszczególnych egzemplarzy tego samego modelu wynikają z przebiegu, a na ile mogą być różne przetworniki. Jakiś czas temu byłem świadkiem nausznym gdy 3 lub 4-letnie SR325i złoiły tyłek dla kilkuset-godzninnych RS1 (powyżej 600 godzin), byłem w szoku jak to grało. Coś takiego słyszałem kiedyś z odkupionych SR325i od GradoFana i to był dokładnie ten sam dźwięk.

    Piotrze, z mojej strony małe pytanie, czy oby na pewno kabel w nowych GS1000i jest spłaszczony przy wylocie z trójnika? Wszystkie egzemplarze z nowej serii jakie miałem u siebie miały okrągły przekrój (RS2i, GS1000i, SR325is), podobnie jak PS1000 zresztą. I druga sprawa, ta siateczka na przetworniku nie ciemnieje od wygrzewania tylko od potu. Gdyby je zostawić grające na biurku to nawet po tygodniu siateczki będą nadal białe. Jednak przy normalnym użytkowaniu z czasem faktycznie ciemnieją. Ale masz rację, że jest to dosyć dobrym wyznacznikiem. Jeszcze nie słyszałem egzemplarza z całymi „przepoconymi” siateczkami, który grałby źle 😉

    A i jeszcze jedno, Panowie z tymi Ultrasone Edition 8 to wcele nie jest tak różowo, ja swoje pędziłem z przenośniego wzmacniacza Ray’a Samulelsa i w ogóle mi to nie brzmiało, za to z dziury CD już znacznie lepiej. Kwestia spasowania moim zdaniem.

    Na Edition 10 jest za to bardzo prosty i niedrogi przepis – Little Dot mk VI+ i nie ma bata żeby nie zagadały 😉

    1. Piotr Ryka pisze:

      Te najnowsze GS-1000i nie mają kabli spłaszczonych przy trójniku. Na całe szczęście. A grają, no cóż, chciałoby się je mieć. Genialnie aranżują muzykę. PS-1000 Michała zostały poddane obróbce okablowania i złe brzmienie w efekcie z nich wyjechało. Ale i tak wolę styl GS-1000; mniej nasycony a bardziej tajemniczy i przestrzenny.

  14. -Pawel- pisze:

    Ja akurat jestem z obozu zwolenników stylu prezentacji PS1000, które jak już było wyżej napisane, nie są rozwinięciem stylu gry wcześniejszego flagowca, w związku z czym wybór jednych czy drugich jest tutaj w głównej mierze kwestią indywidualnych preferencji.

    A przy okazji, jeśli o wzmacniaczach mowa to swego czasu uwielbiałem połączenie GS1000i z OTL’em, natomiast SR325i z takowym to byłby już ideał, tylko słuchawki ciut przy cienkie 🙂 Z PS1000 niestety nie udało mi się okiełznać dołu pasma w oparciu o lampę, zawsze coś tam buczało w nadmiarze, dopiero z tranzystorem pokazały na co je stać.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Słuchałem ich wczoraj z AK120 i też znakomicie wypadły. Najlepiej ze wszystkich.

  15. Marcin pisze:

    Z tym czernieniem siatek według teorii Pawła – od potu to nie jest tak do końca prawda. Ja miałem teorię, według której siatki czernieją od kurzu, który jest w powietrzu, a który osadza się na siatkach podczas słuchania muzyki, kiedy to powietrze przepływa przez kubki (w makroskali można to sobie wyobrazić gdy przepuszczamy powietrze przez firankę – zczernieje z czasem czy po prostu się ubrudzi, bo kurz będzie na niej osiadał). Ale to też nie jest prawda do końca. Bo jak wytłumaczyć to, że siatki czarnieją, nawet gdy nie znajdują się na głowie, więc teoria potu odpada (sprawdziłem to) oraz jak wytłumaczyć, że siatki czernieją stopniowo od prawej do lewej, a prawy diver zawsze szybciej?; oraz, że czernienie następuje warstwami (najpierw jedna warstwa/odcień czerni od prawej do lewej, do końca, a później zaś od nowa, tylko, że tym razem ciemniejszym odcieniem – to wszystko też empirycznie sprawdziłem na kilku sztukach z osobna).
    To też nie jest tak, że model RS-1 gra ze wszystkiego – im lepszy wzmacniacz, tym zagrają lepiej (zasada ogólna), a różnica pomiędzy jakością systemu uwidacznia się na nich bardzo wyraźnie.
    Za to z wygrzewaniem grado to jest 100% prawda. Kilka lat i kilka tysięcy godzin grania musi upłynąć. Są tego pewne plusy, ale i są minusy. Sam słyszę (i nie jest to iluzja), że w moich RS-1i sygnatura brzmienia cały czas się zmienia.

  16. Piotr Ryka pisze:

    Grado mają swoje tajemnice. Niełatwo je rozgryźć. Ale grają pięknie i to jest najważniejsze.

  17. Marcin pisze:

    Grado jest dziwne i jest zagadkowe we wszystkich aspektach – to jak i gdzie są produkowane, konstrukcji słuchawek (m.in. kwestia mocowania kubków), czemu mają takie rozmiary i czemu w przypadku najwyższych modeli użyto drewna, skoro najlepsze modele grado, czyli hp 1000 i ps-1 (które jako jedyne dynamiki mogą konkurować z sony r-10) mają kubki aluminiowe (czemu do cholery wobec tego nie zrobią innych modeli z takimi kubkami); i dlaczego mahoń (mniejsza o odmianę), skoro ten, kto zna się na tym, powie, że mahoń ze swoją strukturą i gęstością ma średnie właściwości rezonansowe czy ogólnie muzyczne i jest wiele innych gatunków drewna, które się do tego lepiej nadają. Co z tym kablem i co drutem użytym do nawijania? Co z przetwornikami, to w końcu jest jeden typ czy jest więcej? Co z tą dziwną siateczką, która czernieje w trakcie wygrzewania. A co w ogóle z tym wygrzewaniem? A co z tymi padami, które powinny według wskazań ich twórcy nasiąknąć naturalnym potem tłuszczowym ludzkiej skóry (???). Czemu taki kształt (ewolucja od płaskich do bowlsów, za wyjątkiem modelu hp) i różne gęstości w poszczególnych rejonach. ITD. ITP.

  18. Piotr Ryka pisze:

    Mahoń zapewne dlatego, że jest lekki a stosunkowo twardy i niepodatny na starzenie. Jednocześnie był swego rodzaju downgrade względem profesjonalnej serii HP-1000. Reszta jest zagadką.

  19. Marcin pisze:

    na pewno całej sprawy nie można sprowadzić to takiego tylko stwierdzenia; bo jeśli obecnie stosowane drewno to downgrade w stosunku do aluminium to nie ma żadnych racjonalnych powodów, dla których zmiana ta mogłaby nastąpić. To już tajemnica Grado, ale faktem jest, że ps-1 i hp-1000 miały kubki wykonane z innego materiału, były lepsze, a stosowanie obecnie drewna nie jest podyktowane ani kwestiami natury finansowej ani technologicznej.

  20. Marcin pisze:

    Faktem jest, że konstrukcja aluminiowa jest dziełem Josepha, a drewno to pomysł głównie Johna, ale dlaczego tak się stało, skoro hp-1000 są legendą neutralności i balansu, a ps-1 (największa, choć zapewne nie jedyna różnica w stosunku do serii hp była najpewniej w driverze) są jedynymi słuchawkami jak donoszą ci, którzy porównywali ze sobą oba modele, jakie mogą i to zwycięsko konkurować z sony R-10 (czytałem dwie takie małe recenzje, a ich autorzy nie byli bynajmniej gradofanatykami); a porównanie, które można odszukać na headfi.org modelu ps-1000 z modelem ps-1 jest zatytułowane when the tiger meet the dragon – i to daje do myślenia.

  21. Piotr Ryka pisze:

    Według mnie drewniane GS-1000 są nie gorsze od metalowych PS-1000, a drewniane RS-1 są na pewno lepsze od aluminiowych SR-325. Tak więc nie w drewnie i metalu leży istota. Natomiast dlaczego nie kontynuowano albo nie wznowiono produkcji serii HP-1000 – nie umiem powiedzieć. Podobnie jak tego w czym tkwi tajemnica jakości ich driverów.

  22. Marcin pisze:

    PS-1000, a także ps-500 mają drewnianą komorę, „obitą” metalem, natomiast ta z 325 jest plastikowa, więc to jednak nie jest to samo, ale zgoda, że nie w tym czy nie tylko w tym tkwi zapewne sekret wyższości serii hp i ps-1.

  23. Piotr Ryka pisze:

    Grado twierdzi, że PS-1000 to najlepsze słuchawki jakie zrobili, ale opinie słuchaczy wskazują na coś innego. Wygląda więc na to, że z jakichś względów nie są teraz w stanie kontynuować serii HP-1000, choć z drugiej strony oferują serwis tych słuchawek. Wszystko to jest jakieś niespójne.

  24. Marcin pisze:

    umieszczam link, gdyby ktoś kiedyś czytał tę recenzję i był zainteresowany tymi słuchawkami:
    http://www.head-fi.org/t/188737/review-grado-statement-1000

  25. Maciek pisze:

    Witam,
    Które słuchawki są bardziej muzykalne(analogowe)/ mniej krzykliwe – ath w1000z czy grado gs1000i ?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Grado, ale model 1000i a nie 1000e.

  26. Tomasz pisze:

    Chcialem sie Pana doradzic, jakie sluchawki i wzmacniacz sluchawkowy w kwocie 15-20tys.zl za calosc warto odsluchac? Jakie zestawy sluchawek i wzmacniaczy posluchac? Co Pan poleci dla milosnika muzyki klasycznej, jak rowniez milosnika Queen, Pink Floyd, Led Zeppelin…

    1. Piotr Ryka pisze:

      Chyba najuczciwiej będzie powiedzieć, co sam bym sobie za te pieniądze sprawił. Prawdopodobnie byłby to zestaw złożony z Grado PS2000e, jako najtańszych referencyjnych, więc na wzmacniacz zostaje ponad siedem tysięcy, za które można mieć niemalże Feliks-Audio Euforię, albo spokojnie PhaSta bądź Fezz Omega Lupi. (Grado lubią się z lampą.) Dwa ostatnie można także w wymienionym budżecie sparować z Final D8000, a Fezza też niemalże z Focal Utopią. Odnośnie każdych z tych słuchawek odsyłam do artykułu „Słuchawkowe referencje A.D 2018”, w którym zostały opisane. Focal są najwygodniejsze, ale dla mnie nieco za ciepło brzmiące. Finale bardzo wyważone, a Grado z najpotężniejszym brzmieniem, ale najmniej wygodne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy