Fortepian Chopina

Chopin1 Chopin nie jest moim ulubionym kompozytorem. Zbyt dekadencki, niczym owoc przejrzały budzi mieszane uczucia. Jego muzyka ugina się od ornamentów, docierając do granic kiczu i przesady. A jednak Chopin jest wielki. Kunsztem przełamuje klasycystyczny opór, zmuszając do kapitulacji. Niektóre utwory wręcz porażają potęgą wziętą całkiem z niczego; to właśnie znamię geniuszu: kilka nut i jest arcydzieło – inni mogą jedynie podziwiać i zazdrościć.

Ta kompilacja prostoty i złożoności, będąca zarazem złączeniem salonowej elegancji z niezwykłą szczerością uczuciową,  nastręcza niezwykłych problemów interpretacyjnych. Grać Chopina niezwykle trudno. Nie wiemy, niestety, jak sam siebie interpretował, wiemy tylko, że zazdrościł pianistycznego kunsztu Lisztowi, a ten grał wg świadectw z wielką mocą, klarownością i pasją. Wiemy też, że stary Liszt namaścił na swego następcę Busoniego, mówiąc mu: „Jesteś najbardziej jak ja.” Zarazem możemy przyjąć, iż nie miał na myśli interpretacji dzieł chopinowskich, gdyż te w wykonaniu Busoniego są wielce osobliwe. Nie poznamy też nigdy wykonań  chopinowskich innego tytana klawiatury – Antona Rubinstena – zmarłego w 1894 roku. Wiemy natomiast, i to znakomicie, jak interpretował Chopina największy uczeń Rubinsteina – Józef Hofmann.

Jednego pokolenia zabrakło, byśmy mieli na płytach wszystkich największych interpretatorów Chopina poza nim samym. Ale tego się nie odmieni. Pozostaje żal.

Zrobiłem na prywatny użytek coś w rodzaju festiwalu chopinowskiego. Mimo braku szczególnego upodobania, okazuje się że mam wiele znakomitych interpretacji chopinowskich. Festiwal będzie przeto na wyjątkowym poziomie, albowiem zagrają w nim sami najwięksi z wielkich, spośród których większości próżno szukać wśród uczestników prawdziwego Konkursu; wielu żyło zbyt dawno, a przede wszystkim zbyt wcześnie stawali się sławni, by postponować się w jakichś konkursach.

Ignacy Jan Paderewski (1860-1941)

PaderewskiSpośród wszystkich pianistów, jacy są albo byli, Paderewski zyskał za życia największą sławę. I choć dziś zapomniany – pozostawione nagrania nie zaścielają półek sklepów muzycznych, trwa symbolicznie w legendzie.

Jego popularność w USA była bezprecedensowa i przez nikogo nie została pobita; nawet przez Horowitza, na którego domowym fortepianie obok zdjęcia teścia – Arturo Toscaniniego –  stało zdjęcie Paderewskiego, być może jako wyraz hołdu, a może symbol wielkiej kariery. Miał Paderewski niezwykły dar czarowania otoczenia, w czym pomagała mu fascynująca powierzchowność. Kogo spotkał, tego z miejsca sobie zjednywał, ten miał go zaraz za geniusza. Czy takim geniuszem Paderewski faktycznie był? Mam jego płytę odtworzoną z oryginalnych rolek papierowych, nagranych w 1906 roku, lecz mimo to, czy też może raczej – właśnie dlatego – jakość nagrań jest wyśmienita, nie gorsza od współczesnych. Z tego, co na nich zawarto, wynika, że gra Paderewskiego była specyficzna, a jego fortepian przypominał bardziej organy niż to, co przez muzykę fortepianową zwykliśmy teraz rozumieć. Każdy dźwięk wychodzący spod jego palców jawi się jako rozedrgany i wielowarstwowy, sama zaś gra sprawia wrażenie zadumanej, pozbawionej tępego mechanicznego wyuczenia i automatyzmu. Waha się, zatrzymuje, nabiera rozpędu, a kiedy go nabierze, staje się błyskotliwa i porywająca. Paderewski bez wątpienia czaruje i uwodzi. Nie brzdąka z precyzją automatu czy wzorowego ucznia, tylko trafiając w struny fortepianu trafia w struny duszy słuchacza. Nie musi się podobać, z pewnością nie jest też nowoczesny w dzisiejszym rozumieniu pianistycznej nowoczesności – ale obficie operując rubatem potrafi hipnotyzować. Może się wydać anachroniczny, lecz tylko w pierwszych chwilach. Do mnie w każdym razie przemawia, słucham go z wielką przyjemnością. Te zmienne tempa, rozedrgana faktura i ładunek emocjonalny wciąż mają moc oddziaływania.

Ferruccio Busoni (1866-1924)

Ferrucio, jak wszyscy w tym zestawieniu, był cudownym dzieckiem. Nie zawaham się napisać, że to jeden z dwóch największych pianistów jakich grę uwieczniono. A uwieczniono głównie, tak samo jak w przypadku Paderewskiego, na papierowych rolkach, co oznacza, że nagrania są bardzo dobrej jakości. Niestety, wielki ich zbiór niemal w całości spłonął w ponurych dla kultury latach II wojny światowej; to niewątpliwie jedna z największych strat w dziejach muzyki. Ale zachował się Chopin, a ściślej jego Preludia. Swoista to kpina i ironia losu, ponieważ Busoni Chopina nie lubił. Nie lubił z tych samych względów, które nie pozwolą w przyszłości grać utworów Chopina Glennowi Gouldowi. – Busoni kochał Bacha. Był, można rzec, po matematycznej a nie uczuciowej stronie muzyki. Do tego stopnia, że kiedy wykonywał czasami utwór Chopina na koncertach, wywoływał wielkie wzburzenie. Ludzie wychodzili, krzyczeli, gwizdali i tupali, mimo iż Busoni był już wtedy wielki i bardzo sławny. Jeszcze za życia okrzyknięto go największym obok Liszta pianistą wszechczasów; i słusznie, gdyż jego technika ma zgoła boski rodowód. Wydaje się niemożliwe, by człowiek posiadł umiejętność gry tak precyzyjnej i tak szybkiej. Puściłem kiedyś jego La Campanellę młodej pani muzyk. Słuchała z niedowierzaniem i tylko zapytała: – Ile on miał rąk? Faktycznie, brzmi to niesamowicie.

Ale jesteśmy na festiwalu chopinowskim, zatem będzie o Chopinie i jego Preludiach w interpretacji Busoniego. Tak nawiasem, te jedne Preludia uważał Busoni za w twórczości Chopina wyjątkowe, najmocniej przemawiające za geniuszem swego kompozytora. Dziwna to konstatacja, ale każdy ma prawo do swojej.

Styl Busoniego łączył niesamowitą szybkość, jednakże dawkowaną z umiarem, jedynie gdy wynikała z logiki kompozycyjnej. Analogiczną precyzję i tylko jemu właściwy sposób uderzania klawiszy, generujący dźwięk pomnikowy – boski zgoła i doskonały tak bardzo, że aż niemalże zbyt doskonały. Zgodnie z właściwym sobie rozumieniem i czuciem muzyki, Chopin w jego wykonaniu jawi się jako bachowski, aczkolwiek takie ujmowanie stylu wydaje się zbyt powierzchowne. Ten Chopin nie opiera się o uczucia, takie jak nostalgia, rzewność czy patos. Pozostaje skupiony na wydobyciu piękna samych dźwięków, co przy kunszcie Busoniego ma oczywiście sens, ale rzecz jasna nie odnajdziemy w tym Chopina do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni. Nie będziemy się przeto mogli zanurzyć w marzeniach, wspomnieniach, śpiewności, tęsknocie, nastrojowości romantycznej – w każdym razie nie w sposób, jaki się nam na okoliczność słuchania Chopina utrwalił. Śpiewność w grze Busoniego mimo to się przewija, chociaż pojawia nieczęsto. Rzadziej niż u innych odnajdziemy też silne kontrasty dynamiczne. Ten Chopin przypomina raczej defiladę wspaniałych dźwięków strojnych w dźwiękowe uniformy. Każde uderzenie to popis arcymistrzowskiego kunsztu – dominuje wrażenie, że grający nie jest człowiekiem i w jego przypadku jakakolwiek pomyłka, nawet śladowe niedociągnięcie, są czymś zgoła niemożliwym.

Józef Hofmann (1876-1957)

HofmannSprawę dwóch najwybitniejszych pianistów, jakich grę uwieczniono, będziemy mieli już za chwilę za sobą, ponieważ drugim z nich był Józef Hofmann. Młodszy od Busoniego o dekadę, urodzony w Krakowie i będący oczywiście genialnym dzieckiem, dającym publiczne koncerty w wieku lat ośmiu, też przeszedł do legendy. Miał małe, bardzo silne dłonie, specjalnie dla których firma Steinway będzie, kiedy mały geniusz dorośnie, budowała fortepiany z węższą klawiaturą. Nie dziwota, że to czyniła, jako że wielki uczeń wielkiego Antona Rubinsteina miał technikę zgoła nieziemską. Na mnie, tak jak na jego współczesnych, robi ona kolosalne wrażenie i często po skupionym wysłuchaniu płyty Hofmanna słuchanie innego pianisty okazuje się niemożliwe, lub możliwe najwyżej na zasadzie brzdąkania w tle. Gra Hofmanna ma bowiem pewien rys unikalny – jego fortepian wydaje się wydobywać z siebie jakby jeden dźwięk. Nie ma sznura perlistych wybrzmień; dźwiękowy wąż wije się nieustannie, doskonale spojony i zbudowany muzyką, która trwa w nim jak jedno życie, jedna struga, jeden mięsień. Kiedy Hofmann nabiera rozpędu, jest szybszy od ktokolwiek, a jego gra to jakieś szaleństwo, diaboliczny zaiste popis. Znana jest anegdota o Hofmannie i Rachmaninowie. Żona Rachmaninowa też była pianistką, ale zrezygnowała z kariery dochodząc do wniosku, że nigdy nie dorówna mężowi. Z kolei sam Rachmaninow cierpiał na kompleks Hofmanna, podkreślając jego wyższość nad sobą i ćwicząc do upadłego, by mu dorównać. Tego samego nie można powiedzieć o Hofmannie, którego najwyraźniej kompleksy nie gnębiły, a będąc wielkim miłośnikiem motoryzacji wolał leżeć z kluczami pod samochodem niż ćwiczyć. Jego karierze i biegłości technicznej w niczym to nie przeszkodziło, a dzięki papierowym rolkom raz kolejny możemy się przekonać jak grał jeden z największych. W przypadku Hofmanna są to nagrania z lat 20-tych XX wieku, gdy był niedługo po czterdziestce, w pełni sił.

Hofmannowska interpretacja Chopina jest swoista. Bardziej melodyjna niż liryczna, pozbawiona sentymentalizmu i powolnej nastrojowości. To Chopin szybki, wartki, potężny. Dlatego lepiej wypadają utwory o tym charakterze. Berceuse in D jest w warstwie interpretacyjnej problematyczna, ale Scherzo in C czy Polonez „wojskowy” okazują się jedyne w swoim rodzaju, porażające.

Alfred Cortot (1877-1962)

CortotNa koniec papierowo rolkowej epopei twórczość Alfreda Cortot, o którym wieść niesie, że miał najlepszą lewą rękę w całych dziejach pianistyki. Nie znam się na tyle by to ocenić, ale niewątpliwie obie ręce miał fenomenalne – zdolne obdarowywać bajeczną muzyką.

Cortot, podobnie jak Paderewskiego, pokrywa dziś kurz zapomnienia, ale z innego powodu. Paderewski nie pozostawił nagrań, natomiast Cortot wiele, ale będąc Szwajcarem, w dodatku mieszkającym kilka lat w przedwojennych Niemczech i zżytym z tamtejszą kulturą, bez oporów koncertował w podbitej przez Hitlera Europie, także w samej Rzeszy, co po wojnie miano mu bardzo za złe. Po dziś dzień mu to pamiętają i go sekują, lecz sama jego twórczość pianistyczna broni się z łatwością i nigdy nie zostanie zapomniana.

Oczywiście byłoby nietaktem nie wspomnieć, że był cudownym dzieckiem, studiującym na wyższej uczelni muzycznej w wieku dziewięciu lat.

Dźwięczność, melodyjność, fenomenalna biegłość techniczna oraz zniewalająca swoboda, a przy tym nieodłączny niemal pogodny nastrój, to styl Cortot. Jego Chopin jest słoneczny, roztańczony, promienny. Bije od niego wyjątkowy blask. Blask samej kompozycji i blask wykonawcy. Zapisane w latach 1920-27 rolki są bezcennym skarbem. Ileż w nich światła i przetykanych złotą nicią dźwięków! To Andante Spianato jest najpiękniejsze jakie słyszałem. Cortot potrafi jednak nadać swym interpretacjom powagi i mrocznego cienia. Taka jest jego Etiuda in C minor. Nasycona dramatyzmem, niczym bolesne przeżycie duszę rozpierająca.

W odróżnieniu od Hofmanna, Cortot podawał muzykę złożoną z odrębnych dźwięków, ale poskładanych i przyrządzonych w najdoskonalszy z możliwych sposobów. Jego toucher (lżejsze niż Busoniego), jest ponad wszelkie pochwały.

Artur Rubinstein (1887-1982)

RubinsteinUrodzony w Łodzi Artur Rubinstein był oczywiście cudownym dzieckiem. Jak wspominał, w wieku lat czterech matka zaprowadziła go do hrabiego Tyszkiewicza, który posłuchawszy jego gry obiecał łożyć na edukację małego geniusza i słowa dotrzymał. Tej obietnicy i jej spełnienia Rubinstein nigdy nie zapomniał. Za możliwość edukacji i otwarcie drzwi do kariery odwdzięczył się Polakom dozgonną miłością do Polski i wspaniałymi interpretacjami muzyki chopinowskiej, które śmiało możemy nazwać mistrzowskimi i kanonicznymi. Trzeba tak powiedzieć, ponieważ interpretacje te wyznaczają kanon interpretowania dzieł wielkiego Fryderyka (tego od nut a nie armat). Lecz niezależnie od swego pomnikowego charakteru i perfekcji przebijającej z każdej frazy, są to wykonania przede wszystkim piękne i wzruszające; bez wątpienia bardziej służące samej muzyce aniżeli sławie czy artystycznym humorom wykonującego ją pianisty. Artur Rubinsteinj był w każdym calu perfekcyjny, pod każdym względem doskonały. Z małego geniusza wyrósł wielki pianista i takim go zapamiętamy. Doskonałym.

Władymir Horowitz (1903-89)

HorowitzPodobnie jak Rubinstein, Horowitz (ros. Gorowicz) był Żydem, ale nie polskim tylko ukraińskim. Urodził się w Kijowie – jego pierwszą nauczycielką była matka, także pianistka. Studia w konserwatorium rozpoczął mając lat dziewięć, ponieważ był, rzecz jasna, cudownym dzieckiem. Jego kariera naznaczona została tragicznym piętnem; kiedy w 1927 odmówił powrotu z tournée do ZSRR, ojca i brata zesłano do łagru i tam zamordowano.

W kręgach artystycznych, zwłaszcza żydowskich, cieszy się Horowitz wyjątkową estymą i jest kreowany na największego pianistę w dziejach. Nie jest to do końca prawdą, ale prawdy z pewnością bliskie. Jego mistrzostwo techniczne pozostaje godne najwyższego podziwu, styl interpretacyjny nie ustępuje technice. W odróżnieniu od Rubinsteina nie był to styl wyważony i perfekcyjny, tyko romantyczny i pełen dynamicznych kontrastów. Znać w nim duszę targaną rozterkami, poddaną cierpieniom i zmaganiom wewnętrznym. Ta ekspresyjna maniera nie jest jednak w przypadku Horowitza manieryczna czy histeryczna, z wielką mocą przekonując do siebie i wspaniałym artystycznym przesłaniem trafiając w duch chopinowski. Palec losu, tak dotkliwie go tykający, pokazał jednocześnie Horowitzowi niepowtarzalny kierunek stylu. Mnie w każdym razie jego romantyczny i ekspresyjny Chopin, w partiach popisowych palcowany z oszałamiającą szybkością i precyzją, ogromnie się podoba, zwłaszcza w odniesieniu do nagrań z końca lat 40-tych i początku 50-tych. W latach 1953-65 przeszedł Horowitz pierwsze głębokie załamanie nerwowe i choć powracał później w wielkim stylu, starsze nagrania są według mnie najlepsze – pełne artystycznego porywu, pasji i nieskazitelnej techniki. Wiadomo, że w roku 1926 Horowitz dokonał także nagrań na rolkach papierowych, ale ich los nie jest mi znany.

Dinu Lipatti (1917-50)

LipattiPowiadają o Lipattim, że był darem niebios, który, jako wybraniec bogów, musiał umrzeć młodo. Był też uczniem Alfreda Cortot, Strawińskiego i Schnabla. Także kolegą Klary Haskil, która z goryczą mawiała o nim, iż musi być sprawką Szatana – oddanie tyle talentu Dinu, jej zostawienie go tak mało.

Lipatti urodził się w Bukareszcie, w rodzinie muzyków. Ojciec był skrzypkiem, matka pianistką. Ojcem chrzestnym został kompozytor George Enescu. Jak przystało na genialne dziecko, Lipatti kształcił się od najmłodszych lat; w wieku trzynastu dawał publiczne koncerty. Ci, którzy go znali, podkreślali, że nie tylko był geniuszem fortepianu, ale także pięknym człowiekiem. Pięknym zarówno fizycznie jak i duchowo. Jego aksamitne spojrzenie zniewalało Nadię Boulanger, a Yehudi Menuhin nazwał go „żywym wcieleniem królestwa ducha”.

Dinu Lipatti nie pozostawił niestety wielu nagrań, a te, które się zachowały, okazują się złej jakości. Bardzo utrudnia to głębsze wejrzenie w jego kunszt pianistyczny, który być musiał niezwykły, skoro gdy już był chory i zachodziła obawa, że nie będzie w stanie dokończyć występu, na wszelki wypadek za kulisami czekał z zastępstwem sam Nikita Magaloff.

W wieku trzydziestu lat Lipatti nieuleczalnie zachorował. Mimo to dawał koncerty. Podczas ostatniego, na dwa miesiące przed śmiercią, nie mogąc już podołać trudnościom technicznym chopinowskiego walca, żegnając się z publicznością i opuszczającym go życiem zagrał kantatę Bacha Jezus moją radością.

Styl Lipattiego przypomina trochę styl Rubinsteina, choć sam Rubinstein powiadał, że gra Chopina jak Mozarta – prawdziwy Chopin to Lipatti. Niewątpliwie Chopin Lipattiego, choć też wyważony i spokojny, okazuje się bardziej śpiewny. Płynie niczym muzyka sama: nieskazitelny, roztańczony i doskonały. Wielu dopatrywało się w tym reinkarnacji samego Chopina, ale tego oczywiście wiedzieć nie możemy. Tak czy inaczej te właśnie wykonania Walców uchodzą za wzorcowe.

Nie umiem powiedzieć, czy nie jest to czasem jedynie wpływem słabej jakości nagrań, ale mnie Lipatti wydaje się często nieobecny, ezoteryczny i nierealny. Gra jakby faktycznie przychodził z innego wymiaru i rzeczywiście był darem niebios, tylko na chwilę w bycie ziemskim na jego ozdobę bytującym.

Arturo Benedetti Michelangeli (1920-95)

MichelangeliSpośród pianistów bliższych czasowo Arturo Benedetti Michelangeli był chyba największą legendą. Pamiętam jak w latach 70-tych, na okoliczność Konkursu Chopinowskiego, jedna z gazet wymieniła najznakomitszych ówczesnych pianistów. Trzyosobowa lista brzmiała: 1.Arturo Benedetti Michelangeli 2.Światosław Richter 3.Władymir Horowitz. Konstruowanie tego rodzaju list jest oczywiście bez sensu; już choćby dlatego, że wszyscy na niej figurujący prezentowali absolutne mistrzostwo techniczne, a styl interpretacyjny jest zawsze sprawą gustu, a nie absolutnego zaszeregowania. Odnotować można jedynie chwalebny fakt zdobycia się w czasach komunistycznych na nie przyznawanie pierwszego miejsca najznamienitszemu według państwowej propagandy pianiście ZSRR. Tak nawiasem, właśnie w tym najsłuszniejszym ustrojowo kraju istniała uświęcona tradycja, czy raczej należałoby powiedzieć – utrwalony świecki obyczaj – szeregowania wszystkiego w listy lepszości, w przypadku pianistów przyznająca pierwsze miejsce (aczkolwiek niechętnie, jako że był Niemcem Wołżańskim) Richterowi, drugie Gilelsowi, trzecie Oborinowi.

Truizmem jest stwierdzenie, że Arturo należał do genialnych dzieci. Uczył się gry od trzeciego roku życia, choć początkowo na skrzypcach.

Najbardziej znany i owiany legendą był za przyczyną dwóch spraw. Pierwsza to fakt, iż nikt nigdy nie słyszał, by się kiedykolwiek pomylił. Na wsze czasy pozostał nieskazitelnym perfekcjonistą. Drugą był styl interpretacyjny, określany czasem jako impresjonistyczny; nieodmiennie epatujący nastrojem i barwą. Faktycznie, jego gra pozostaje zogniskowana na nastrojowym wysmakowaniu i niezwykle precyzyjnym ujmowaniu samych dźwięków. Interpretacje Michelangelego są wysublimowane, pewne swego artyzmu, perfekcyjne technicznie i zdobne wyjątkowo bogatą kolorystyką brzmieniową. To toucher przypomina pewnością siebie i perfekcją Busoniego, ale jest mniej jednoznaczne i zdecydowane, być może właśnie dlatego zyskując miano impresjonistycznego.

Michelangeli był przy tym specyficznym człowiekiem. Małomównym, samotnym i skrytym. Miał wąskie grono uczniów i wąski repertuar, na który składały się w dużej mierze utwory mało popularne, rzadko grywane. Z wielkiego chopinowskiego dorobku nagrał tylko mazurki, jedną balladę, jednego poloneza i jedną sonatę. Lecz że te właśnie mazurki posiadam, jest uczestnikiem Konkursu.

Michelangeli nie zagrał mazurków w polskim stylu, tylko jak zawsze własnym. Mimo iż interpretował po swojemu, nie znaczy, że był specyficzny jak Busoni czy Hofmann. Jego styl okazuje się bardziej swojski, mniej ekscentryczny, w doskonałą całość łącząc dźwięki dostojne i silnie zaakcentowane z partiami nacechowanymi delikatnością i zadumą. Te mazurki mają duży ładunek ekspresji, jednakże nie poprzez rozniecanie burzy uczuciowej, jak to ma miejsce u Horowitza, tylko poprzez bogactwo i szlachetność muzyki. Łączą dostojeństwa menueta z właściwą ludowym tańcom melodyjnością, a wyrazisty włoski pejzaż przeplata się w nich z polskim przymgleniem. Wszystko to razem tworzy perfekcję, jako że był Arturo Benedetti pianistą perfekcyjnym pod absolutnie każdym względem i w jeszcze większym stopniu majestatycznym poetą dźwięku.

Georges Cziffra (1921-94)

CziffraGeorges Cziffra był Cyganem, wywodził się zatem z nacji wyjątkowo silnie powiązanej z muzyką. Jego ojciec był cymbalistą; on sam, jak przystało na przyszłego pianistycznego geniusza, odznaczał się absolutnym słuchem i fenomenalną pamięcią muzyczną. Grać nauczył się bez nut w tak młodym wieku, że już jako pięciolatek dawał występy będące największą atrakcją wędrownego cyrku. Mając lat dziewięć został najmłodszym w historii uczniem Akademii Muzycznej im. Ferenca Liszta w Budapeszcie.

W życiu Cziffry wielką rolę odegrały zdarzenia historyczne. Podczas II wojny światowej został wcielony do wojska, ale uciekł z transportu na wschodni front i był przetrzymywany przez sowiecką partyzantkę. Ponownie uciekał z komunistycznych Węgier tuż przed rewolucją1956, wkrótce potem jego pierwszy koncert w Wiedniu stał się wielką sensacją. Owacjom, podobnie jak później w Paryżu i Londynie, nie było końca. Nic dziwnego – wszak dysponował zawrotną techniką. Wielu znanych pianistów jeździło na jego koncerty, by podpatrzyć jak gra, lecz, jak wspominał jeden z nich, nic z tego nie wynikało, bo Cziffra w kluczowych momentach grał zbyt szybko, by dało się coś zobaczyć.

Od siebie mogę powiedzieć, że mam do Cziffry szczególną słabość. Jego gra wyjątkowo mi odpowiada, a styl, któremu co durniejsi krytycy zarzucali zbytnią prostotę i brak wysublimowania na miarę chociażby opisywanego przed chwilą Michelangelego, momentalnie mnie do siebie zjednuje. Nie powiem, bym się nad tą jego grą jakoś specjalnie myślowo rozwodził, ale skoro na okoliczność pisania tego artykułu chyba powinienem, to powiem, iż wydaje mi się szczera – płynąca prosto z serca i fenomenalnego talentu. Pozbawiona wydumania i poszukiwań jakiejś sztucznej, wykoncypowanej na użytek kariery oryginalności, zyskująca dzięki temu walor naturalnej prostoty. Cziffra po prostu gra, a ponieważ muzyka jest całym nim, a jego palce śmigają z oszałamiającym mistrzostwem, słucha się go równie łatwo, jak jemu przychodziło granie. Jednocześnie trzeba pamiętać, że Cziffra miał do muzyki podejście bachowskie, toteż jego Chopin, podobnie jak Liszt, z którego wykonań słynął, nie tryskają muzykalnością i poetycką paletą olśniewającego kolorytu. To muzyka bardziej skupiona na matematycznym stosunku jednego dźwięku do drugiego, zarazem jednak podawana z wielką naturalnością i swobodą, zarówno co do dobrania samego tonu jak i zmienności tempa.

Samson Francois (1924-70)

FrancoisSłuchając gry Samsona Francois zastanawiałem się, co jest takiego w wielkich mistrzach, co czyni ich wyjątkowymi. Być może, jak przekonują niektórzy, nic specjalnego zgoła i tylko przypadkowo zdobyta sława niesie ich nad innymi. Nie sądzę jednak, aby tak było, ale zarazem nie jest łatwo wydobyć pierwiastek mistrzostwa, który ich znamionował. Poza samą biegłością manualną wydaje się tu ważyć pewność własnego stylu – umiejętność przeniesienia wewnętrznej uczuciowości na sferę muzyczną. W wielkiej też mierze samo umiłowanie muzyki, a także umiejętność przezwyciężania tremy oraz zdolność do koncentracji artystycznej. W każdym przypadku wszystko to daje inną wypadkową, a kiedy ich słucham, przeważnie czuję, że sam zagrałbym to inaczej. Mimo to mnie do siebie przekonują, zniewalając mistrzostwem technicznym, wielką muzykalnością i obecnością własnego świata doznań nakładającego się na kompozycję.

Samson Francois był człowiekiem niezwykłym, wspaniałym materiałem na filmowego bohatera. Zabójczo przystojny łamacz niezliczonych serc niewieścich, wielki miłośnik życia, dusza towarzystwa, hulaka, alkoholik i narkoman, którego hulaszczy tryb życia zawiódł przedwcześnie do grobu.

Gry zaczął się uczyć mając dwa lata, a występował mając sześć. Na drodze swego muzycznego wykształcenia napotkał między innymi Pietro Mascagniego i Alfreda Cortot. Sam o sobie powiadał, że w każde wykonanie wkłada cały kunszt i całą duszę – nigdy nie gra ot tak, aby żeby. Zupełnie jednak nie słychać w jego grze wysiłku, ani ekstatycznego upojenia. Muzyka spod jego palców wytryskuje z wielką łatwością, objawiając dźwięki kunsztowne i naturalnie piękne. Jego interpretacje chopinowskie wydają się bliskie ideału, mimo iż czuć w nich ducha innego niż słowiański. Pozostają skupione na samym pięknie, a nie uczuciowości, i poprzez to piękno, a nie uczucia, budując chopinowski nastrój.

Francois jest bardziej obiektywny niż subiektywny i bardziej klasyczny niż romantyczny, lecz jego spokojna obiektywność, jakże kontrastująca ze stylem życia, jest tak trafna i przekonująca, że nie sposób jej nie podziwiać i się jej nie poddawać. W szybkich partiach nie jest tak szybki, jak ci najszybsi z szybkich, a jego uderzenie ma minimalnie mniejszą dokładność niż Busoniego; są to jednak miligramowe różnice, całkowicie do pominięcia. Całościowo przejawia się w tym godna podziwu perfekcja, emanująca platońską Ideą Piękna przyobleczoną w kształt muzyki.

 ~~

reproducingNie wiem, czy powinienem to pisać, bowiem zapewne nie do końca jest prawdą, a jednak nie mogę wyzbyć się myśli, że istnieje pewna różnica pomiędzy grą pianistów dawniejszych, a późniejszymi i obecnymi. Nie chodzi tu o różnicę ewolucyjną, dokonującą się w miarę postępu i gromadzenia interpretacyjnych dokonań. Chodzi o różnicę duchową, a właściwie o samego ducha epoki, który niepostrzeżenie i nieubłaganie odciska piętno na wykonawcy. By wejść w istotę problemu trzeba sobie przywołać obraz pejzaży minionych. Kiedy pod koniec XIX i na początku XX wieku Paderewski, Busoni czy Rubinstein siadali do nauki przy klawiaturze, nie było radia, telewizji, samochodów. Nie było tłoku ani zgiełku. Była natomiast nuda. Sam ją z dzieciństwa pamiętam, choć było to dużo później, przeszło pół wieku. Nuda zabijana towarzyskimi wizytami, bridżem, grą w piłkę, spacerami, lekturą. Ta nacierająca zewsząd cisza, zmuszająca do myślenia i bycia sam na sam z sobą; cisza, którą niszczy się teraz jednym przyciśnięciem włącznika telewizora, komputera, odtwarzacza muzyki. Nuda samotności, nuda wizyt u cioci, nuda popołudniowej herbatki i prostych, drewnianych zabawek. Nuda krępującego konwenansu i przymusowej zaściankowości, tak mistrzowsko opisana przez Czechowa w „Trzech siostrach”. Nuda i cisza atakujące zanurzonym w nich bytem nieznośnym, ogarniającym całe jestestwo, przewiercającym mózg. Dlatego w tamtych czasach fortepian brzmiał inaczej. Nie był czymś jednym z wielu, czymś do wyboru, czymś wręcz nieco śmiesznym, snobistycznym. Był wydarzeniem, był ucieczką, był wyzwoleniem – wynalazkiem czyniącym rzeczywistość znośniejszą, bardziej oswojoną, mniej nagą. Jednocześnie dokoła byli ludzie potrafiący choć trochę grać na jakimś instrumencie i dzięki temu umiejący docenić cudze mistrzostwo. A przy tym, choć może to wydać się dziwne, właśnie w tamtych czasach konwenansu i dobrego wychowania nie przykładano takiej wagi do kanonu wykonawczego, z dużo większą swobodą traktując kwestie interpretacyjne.

Nie chcę przez to powiedzieć, że pianistyka Paderewskiego czy Horowitza niesie w sobie zapach herbaty z samowara i woń pyłu z nieutwardzonej drogi, a w tle tego widać zachwyconych wujków i rozanielone ciocie. Wydaje mi się jednak, jakby tamte uderzenia w klawisze miały inną wagę i głębszy wymiar duchowy dla samych wykonawców. Że więcej dla nich znaczyły i wychodziły z innej ciszy, przydając im zarazem większej pewności siebie i większego poczucia władzy nad otoczeniem. Ale może mi się wydaje.

Władimir Ashkenazy (ur.1937)

AshkenazyAshkenazy urodził się w Rosji z ojca Żyda i matki Rosjanki. Ojciec był pianistą i kompozytorem. Talent młody Władimir przejawił w wieku lat sześciu, z miejsca otoczyła go fama małego geniusza. Studia ukończył w Konserwatorium Moskiewskim jako uczeń Lwa Oborina. Mając osiemnaście lat wziął udział w V Konkursie Chopinowskim, zajmując drugie miejsce, za Adamem Harasiewiczem, wygrywając następnie konkursy w Moskwie i Brukseli.

Dość powszechnie przyjmuje się, że naprawdę wybitnie grał tylko w młodym wieku, dzieląc w późniejszym okresie pianistykę z dyrygenturą. Z jednego i drugiego tytułu zyskał światowy rozgłos, jego nagrania są liczne i łatwo dostępne. Mnie jego gra niespecjalnie przekonuje, sprawiając wrażenie zbyt nerwowej i nie dość pięknie wyrażonej dźwiękowo, choć z drugiej strony niewątpliwie cechuje ją mistrzostwo techniczne i silny ładunek ekspresji.

Maurizio Pollini (ur.1942)

PolliniMaurizio Pollini wygrał VI Konkurs Chopinowski i nie brakuje opinii, że to najwybitniejszy spośród wszystkich zwycięzców. Niewiele zabrakło by pianistą nie został, regularne lekcje jął pobierać dopiero w wieku lat jedenastu. Podczas gdy jest powszechnie przyjętą zasadą, że wirtuoz musi się stać wirtuozem najdalej w czternastym roku życia. (Przypadek Światosława Richtera temu przeczy.)

Wygrawszy konkurs w Warszawie udał się Pollini po naukę do Arturo Benedetti Michelangelego. Później niestety się rozchorował, ale doszedł do siebie i wrócił do czołówki pianistycznej.

Niektórzy twierdzą, i już podczas wygrywania przez niego Konkursu twierdzili, że Pollini gra zbyt technicznie i beznamiętnie, nadmierną wagę przykładając do precyzji, zbyt małą do warstw intelektualnej i emocjonalnej. Osobiście nie podzielam tego poglądu, a nawet muszę przyznać, że szybkie i ekstatyczne utwory chopinowskie, na przykład Scherza, w jego wykonaniu podobają mi się mniej od nastrojowych. Właśnie za sprawą techniki. Są zbyt poprawne, nie dość szalone w swej warsztatowej dokładności. Natomiast powolne, nastrojowe wypadają zachwycająco. Wysmakowanie, liryka i koloryt Berceuse in D spod palców Polliniego są na miarę artystycznego dokonania największego formatu. Ta muzyka jawi się niczym łąka zalana księżycowym światłem zwielokrotnionym w kroplach rosy, z miejsca przywołując poetykę Debussego, który na pewno się na tym utworze wzorował. Słuchać mogę tego bez końca – ten jeden utwór, zagrany właśnie przez Polliniego, jest niczym cały świat.

Murray Perahia (ur. 1947)

PerahiaMurray Perahia, z urodzenia nowojorski Żyd o hiszpańskich korzeniach, słusznie jest uważany za arcymistrza klawiatury. Rozpoczętą w wieku lat czterech edukację muzyczną kontynuował między innymi u Mieczysława Horszowskiego i Rudolfa Serkina. Jako dojrzały pianista współpracował też z Władymirem Horowitzem.

Wrota kariery otworzył mu wygrany konkurs w Leeds, po którym nadeszły zaproszenia koncertowe i oferty nagrań. Niektórzy widzą w nim najwybitniejszego pianistę doby współczesnej, godnego następcę wielkich poprzedników. Osobiście go cenię i bardzo lubię słuchać jego wykonań, pośród których sztandarowe miejsce zajmuje koncert fortepianowy Griega.

Chopin Perahii jest dla odmiany beethovenowski. Grany na nisko nastrojonym instrumencie, pozbawiony tym samym akcentów sopranowych, zyskuje dzięki temu wymiar majestatyczny i epicki. Perahia interpretuje bardzo po swojemu, choć nie aż tak, jak Busoni czy Hofmann. Zdecydowanie odbiega jednak od sztampy, moim zdaniem korzystnie. Nie daje  wirtuozowskich popisów, chociaż technikę ma nienaganną, zdecydowanie bardziej dbając o całościowy wyraz kompozycyjny niż własne szarże. Jego mocny, dostojny Chopin, odziany w klasycystyczne szaty, sprawia znakomite wrażenie. Staje się jakby szerszy, bardziej uniwersalny – mniej osobisty i czułostkowy. Myliłby się przy tym ktoś, kto tego na własne uszy nie słysząc doszedłby do wniosku, że Chopin Perahii jest pompatyczny czy głośny. Nic z tych rzeczy. Pozostając w doskonale skrojonej formie dźwiękowej jest na swój wyważony i obiektywny sposób samowystarczalny, bardzo nośny i w warstwie interpretacyjnej skończenie doskonały.

Krystian Zimerman (ur.1956)

ZimermanKrystian Zimerman przypomina nieco Maurizio Polliniego. Też wygrał Konkurs Chopinowski, też towarzyszył temu wielki aplauz, on także gra Chopina w sposób spokojny, wyważony, pozbawiony ekscentryczności.

Kształcony najpierw przez ojca, regularną naukę rozpoczął mając siedem lat. Kiedy wygrywał Konkurs, był prawdziwym idolem, wyemigrował jednak i koncertuje teraz w Polsce rzadko, co przyniosło spadek popularności. Jednocześnie na światowej arenie jest ceniony i rozchwytywany.

Jego poprawny styl, unikający wszelkich ostrzejszych akcentów – niczym limuzyna angielskiej królowej sunący gładko środkiem interpretacyjnej drogi – jakoś nie może mnie do siebie przekonać. Do tego stopnia jest poprawny i pozbawiony indywidualności, że nie potrafię się skupić na odbiorze tak granego Chopina. Doceniam biegłość techniczną i płynne pokonywanie wszelkich trudności, ale jedynie wolniejsze partie przykuwają uwagę bogactwem kolorytu i elegancją naturalnej formy. Szybszym brakuje nerwu, a choć wielu odbiorców ten właśnie sposób grania szczególnie ceni, sam nie potrafię się w nim odnaleźć.

 ~~

rupianoNapisawszy to wszystko zdałem sobie sprawę, że nie mam ani jednej płyty z muzyką Chopina graną w stylu najczęściej spotykanym – na belferską i konkursową modłę. Tanimi chwytami i wykutym na blachę repertuarem usiłujący jednać sobie publiczność. Takiego Chopina najczęściej można napotkać słuchając radia, nieczęsto odtwarzają któregoś z wielkich. Nie posiadam także wykonań ckliwych i romantycznych w sensie małego, nie popartego autentycznym przeżyciem romantyzmu, bowiem romantyzm Horowitza na pewno taki nie jest, a wyzbyte z daleko posuniętej indywidualności nagrania Polliniego czy Zimermana nie są ckliwe, nie są też pospolite. Nie mam także Chopina w wykonaniu azjatyckich pozytywek, zapełniających każdorazowo Konkurs poprawnie zagraną duchową pustką. Nie mam również Lang Langa, stanowiącego najwyższą formę takiej duchowej pustki. Mam samych wielkich artystów, którzy nałożyli swój artyzm na niedościgłą duchowość muzyczną samego Fryderyka, pozwalając oglądać ją z wielu indywidualnych perspektyw, poprzez pryzmaty ich życia, talentu i charakteru; te same utwory czyniąc niejednokrotnie całkiem różnymi, a przy tym zawsze godnymi uwagi, nawet kiedy wydają się irytujące lub zinterpretowane niewłaściwie.

Pokaż artykuł z podziałem na strony

11 komentarzy w “Fortepian Chopina

  1. Jan Laron pisze:

    Bardzo ciekawie Pan przedstawil plusy i minusy wielkich wykonawcow Chopina. Jesli zastanawialem sie czy kupic wykonania Samsona Francoisa to po przeczytaniu zamawiam. Ciesze sie ze nie jestem wyjatkiem bo mnie ostatnie nagrania Zimermana tez nie poruszaja. Szczegolnie ostatnie nagranie koncertow. Martha powinna tez sie znalesc w Pana artykule jako wyjatkowa chopinistka. Polecam Nocturny w wykonaniu Marii Pires (DG), Mazurki Andrzeja Czajkowkiego i nagrania Chopina Cypriana Katsarisa. Z starszej generacji Friedmana. Takze Shura Cherkaski gral Chopina niesamowicie.

    Dziekuje za niezwykle profesjonalne recenzje sprzetu, szczegolnie sluchawek.

    1. PIotr Ryka pisze:

      Martę posiadam w płytotece, ale akurat nie z Chopinem. Co do Shury, to zgoda, ale żadnej jego płyty nie mam. Nie trafiło się.

      Pozdrowienia

  2. Paweł pisze:

    Początkowo dalece kontrowersyjna i niewybredna uwaga o chopinowskiej „muzyce uginającej się od ornamentów i ozdobników oraz docierającej do samych granic kiczu i przesady” nieco mnie zmroziła, ale przetrwałem i poza tym szczegółem tekst bardzo interesujący. Chopin był wielkim innowatorem w swoich czasach. Niezrównany geniusz, chociaż ograniczający się repertuarowo do prawie wyłącznie pojedynczego instrumentu.

    Pana wielce udany felieton edukacyjny aż się prosi o kontynuację w postaci części drugiej, na temat metrykalnie młodszych artystów:

    1. Wspomniana (przez Jana Larona) Portugalka – Maria Joao Pires i jej przecudowne Nokturny.

    2. Martha Argerich i jej wysoko cenione Preludia op. 28.

    3. Inna Argentynka i laureatka konkursu chopinowskiego – Ingrid Fliter i jej cudowny komplet Walców Chopina.

    4. Kevin Kenner – amerykański laureat konkursu chopinowskiego i jego propozycja przedstawienia Ballad.

    5. Rafał Blechacz – za konkurs chopinowski i całokształt.

    6. Kate Liu – jako wielka nadzieja.

    Etc., etc. …

  3. Michal Pastuszak pisze:

    Tu sie prosi o dodanie jeszcze jednego wielkiego pianisty do tej szanownej listy. Mowa o Jozefie Lhevinne (1874-1944), mogl byc bardzo slawnym pianista, ale wykazywal wieksze zamilowanie do uczenia innych i temu poswiecil swoja kariere. Laczyl nieziemska technike z muzykalnoscia, czy tez raczej rytmem, na ktory bardzo zwracal uwage. Uczeszczal do klasy muzycznej z Rachmaninowem i Skriabinem, ukonczyl naturalnie z wynikiem pierwszym. Szkoda ze tak malo nagran sie zachowalo, ale mam kilka plyt z Szopenem w jego wykonaniu, ta muzyka sama zlatuje kiedy on gra, mozg sie zupelnie poddaje tej latwosci grania.

    Bussoni rzekl kiedys do grupy swoich studentow: „Moglbym Was wszystkich wrzucic do jednego kotla i zmieszac, ale i tak nie wyszedl by z tego jeden Jozef Lhevinne”

    https://www.youtube.com/watch?v=5D6VrcW4Sgw

  4. Piotr Ryka pisze:

    Najbardziej niesamowitą technicznie Campanellę zagrał moim zdaniem Hofmann, który nie tylko miał najszybsze palce, ale też grał niezwykle melodyjnie. Muzykalnie, jak mógłby napisać dzisiejszy audiofil.
    https://www.youtube.com/watch?v=b606e_RpN40

    Pięknie też zagrał ją po swojemu Paderewski
    https://www.youtube.com/watch?v=Xwb42QKgbaQ

    1. Jan Laron pisze:

      Dla mnie najlepsze wykonanie Campanelli jest wykonanie Ferruccio busoni (nimbus ni 8810) Na cd jest takze fantastyczna chaconna i niefantastyczne preludia Chopina. Jesli oryginalna chaconna to proponuje wykonanie Idy Handel bardzo powolne ale to genialna skrzypaczka

      1. Piotr Ryka pisze:

        Ta właśnie płyta stała się powodem umieszczenia Busoniego w artykule. Faktycznie jest rewelacyjna. O specyficznych „Preludiach” napisałem.

  5. Paweł pisze:

    Pan Michał napisał o Jozefie Lhevinne: „mam kilka płyt z Szopenem w jego wykonaniu, ta muzyka sama zlatuje kiedy on gra, mozg sie zupelnie poddaje tej latwosci grania”.

    Na dodanie do listy bezsprzecznie zasługuje, to prawda, ale jak tych nagrań słuchać ? Nie spełniają żadnych podstawowych wymogów technicznych. Czasem już nawet trudno w pełni zachwycić się walcami Dinu Lipattiego (dlatego zostaje Ingrid Fliter) lub nagraniami Artura Rubinsteina z powodu technikaliów.

    To podobnie jak z płytami Rachmaninov plays Rachmaninov.

    Lubię osobiście dobre artystycznie nagrania, w dobrym opracowaniu technicznym ! Bynajmniej nie z powodu osławionej audiofilii. Uważam się co najwyżej za melomana, nie posiadającego audiofilskiego osprzętu.

    Może i taki Earl Wild z Royal Philharmonic Orchestra pod Horensteinem najlepiej wykonał koncerty Sergiusza Rachmaninowa, ale prawdziwa przyjemność ze słuchania pojawia się dopiero przy Krystianie Zimermanie. Właśnie z powodu technik zapisu materiału muzycznego.

    Do odsłuchiwania wykonań Jozefa Lhevinne’a słuchawki Philips Fidelio X2 się nie przydadzą . Wystarczą integra i głośniczki laptopa. Niestety.

    Ale samo uznanie umiejętności i dorobku, jak powiedziałem, słuszne.

  6. Tomasz Dąbrowski pisze:

    Muszę dodać, że nawet słabe technicznie nagrania Hofmana i Lhevinne’a nie przeszkadzają mi w uznaniu ich obu za najwybitniejszych pianistów jacy na świat przyszli. Byli w swojej epoce bez żadnej konkurencji a nowatorskie ujęcie muzyki Chopina przez obu niezależnie od siebie jest trudne do pojęcia. Ich drogi życiowe się przecinały w Tyflisie, Berlinie i zbiegły za oceanem, w USA. Gdy w Tyflisie Hofman dawał recital, przed nim gościł u Lhevinnów. Józef zagrał nieznany mu utwór, o dziwo Hofmanowi nieznany /to jego wyciąg z Lista/, więc poprosił o powtórne zagranie. Później po podwieczorku pojechali na recital. Po programie zaczęły się bisy. Rosina dostrzegła, iż Hofman się do niej uśmiechnął, „a później zagrał to, co mój Józef, tak samo”/opisała ten zdumiewający fakt w pamiętnikach/.
    Talenty obu Józefów dla nas nie do pojęcia – tak niezwykle.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Posłuchałem kilku nagrań Lhevinne’a – bez wątpienia śpiewność, bez wątpienia perfekcja. Szkoda, że wszystkie chopinowskie pochodzą z lat 30-tych, gdy miał już ponad pięćdziesiąt lat, chociaż tego akurat zupełnie nie słychać. Są też nagrania rolkowe z lat 20-tych, na YouTube znalazłem jedno, brzmi zachwycająco:
      https://www.youtube.com/watch?v=5D6VrcW4Sgw&ab_channel=Beckmesser2

  7. Marcin pisze:

    Yundi Li? Pasja, emocje, szybkość, szkoła Lisztowska… Laureat Chopinowski. Jeśli Busson jest szybki przy La Campanella to Li jest promieniem światła. Nie katuje przy tym fortepianu i potrafi wyrwać słowiańskie emocje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy