Recenzja: Dubiel Accoustic Euridice – drugie spotkanie

Brzmienie

Dubiel_Eurydice_04

Czy sprosta legendom?

   No to się weźmy za to brzmienie. Zacząć muszę od konstatacji ogólnej. Niby człowiek ma jakie takie osłuchanie narosłe latami po kontaktach z tym i owym, a jednak raz po raz ląduje w sytuacjach z lekka odbierających mowę i walących po łbie księgą wiedzy nieprzyswojonej, jakby cię łoił jakiś rozjuszony audiofilski nieuctwem belfer. Tym razem cios był wyjątkowo potężny, choć właściwie powinienem być nań przygotowany.

O co chodzi? Chodzi o konfrontację szkoły japońskiej z francuską. Konkretnie szkoły brzmieniowej odtwarzaczy CD. Mam teraz u siebie odtwarzacz Accuphase DP-510 i zaraz będę pisał jego recenzję, ale już tutaj mogę zdradzić, że jest to urządzenie bardzo zacne i wyraźny krok naprzód względem poprzednika DP-500. Wiedząc to zawczasu, wiedziony naturalną audiofilską ciekawością, podpiąłem świeżo przybyłą Euridice właśnie do niego i zabrałem się do słuchania. Zabrałem wieczorem, po zmroku, bo to do słuchania najlepsza pora i każdy audiofil wie, że przy przygaszonym świetle słucha się lepiej i najlepiej na dźwięku można się wtedy skupić. No więc siadłem i sobie słucham. Jednej płyty posłuchałem, drugiej, trzeciej i…

– Co jest? – myślę sobie. Jakoś dziwnie tą Eurydykę ulepszyli, bo mnie podobała się bardziej poprzednia. Sięgnąłem na koniec po jedną z płyt testowych, to znaczy takich, których zawsze używam do porównań gdy chcę coś sobie dokładnie uzmysłowić. Sięgnąłem po Czarodziejski flet Mozarta pod dyrygenturą Gardinera. Znakomita to płyta, pozwalająca w sposób niezrównany czytać scenę, a przy tym pełna dźwięków idealnie nadających się do szukania brzmieniowych odmienności, jak tytułowe flety, warczenie psa, ludzkie wrzaski czy dzwonienie dzwoneczków. Trzeba tylko trawić operę i trawić Mozarta, a ja akurat trawię. Posłuchałem sobie tych mozartowskich dzwoneczków i naszła mnie podczas tego słuchania taka impresja przechodząca w refleksję.

Dubiel_Eurydice_05

Słuchawkowe „W samo południe”

Tafla wody, powiedzmy jeziora. Spokojna, ale lekkim wietrzykiem pofalowana, oświetlona łagodnym, chylącym się ku zachodowi słońcem i widziana pod takim kątem, że część światła się odbija, a część przenika przez lustro wody, dzięki czemu odczuwamy jej głębię, doznając jak nas ogarnia i pochłania, chociaż pozostajemy ponad nią. Woda ta jest jednocześnie przejrzysta i klarowna, ale ma swój koloryt, nadając wszystkiemu łagodzącego, zielonkawo złocistego odcienia, przynoszącego łagodność i spokój. Wszystko to, tak jak fale na spokojnej powierzchni, jest gładkie, migotliwe i nierealne łagodnością zachodu słońca nad jeziorem, którego realność zupełnie innej jest natury niż jazdy samochodem czy utarczki z żoną. W swym spokojnym, niewymagającym żadnych działań spowolnieniu pozostaje tak naprawdę nierealna, bo zupełnie nieprzystająca do normalnego strumienia naszych przeżyć, oczyszczonego doraźnymi czynnościami ze skupionej refleksji będącej następstwem oglądu. To jest metafizyka przedmiotu, bezpośredni kontakt z mistyką istnienia, w tym wypadku mający postać nadrealnie łagodną, jako że nasze pierwotne środowisko – woda – łagodzi wszelkie bodźce, spowijając wszystko łagodzącym, chłodnawym dotykiem.

Tak to zabrzmiało – nierealną łagodnością i pulsem falujących kształtów, a jednocześnie głęboko i melodyjnie. Zero podostrzeń, żadnego dramatyzmu, zupełnie jakby się pławić w łagodnym oceanie albo łagodnej toni jeziora. A przecież pisałem poprzednio i bardzo byłem z tego zadowolony, że Euridice nadaje słuchawkom Stax Omega II realistycznego kształtu i pazurów muzycznych bestii, zdolnych szarpać nasze jestestwo dramatyzmem sytuacyjnym i brzmieniowym. A tu taki kontrapunkt. Do tego stopnia ta łagodność była wszechogarniająca, że nie mogłem się przemóc by podłączyć własny odtwarzacz, bo wydało mi się czymś niemożliwym, by styl tak mocno uwydatniony mógł zostać przeobrażony czynnością tak prozaiczną jak zamiana jednego dobrej klasy odtwarzacza na inny. Głowę dałbym, że to musi się brać także ze wzmacniacza i słuchawek. A jednak. A jednak nie. A w każdym razie dało to wiele. Podłączyłem Cairna, z którym poprzednia wersja Euridice bardzo mi się podobała, i natychmiast wróciłem do tej poprzedniości.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy