Audiofilizm a kwestia szczęścia

Czym jest to audio-szczęście?

2013-09-08-15-45-46   Tak więc szczęście – takie prawdziwe – to silne doznanie indywidualne, i w tym sensie subiektywne, mające czysto obiektywny, niezależny od jakiegokolwiek punktu widzenia czy jakiegoś regulowanego względu nieunikniony wymiar przyczynowy. Kiedy ktoś cierpi męki i nagle one ustąpią, musi go to uszczęśliwić, o ile tylko nie jest masochistą. To dzieje się niezależnie od pragnień albo od wzdragania, i nie da się tego zmienić. Szczęście można sobie wprawdzie szybko zepsuć jakąś ponurą konstatacją czy wizją, wszakże samo jego pojawienie się i chwila trwania są zjawiskami obiektywnymi, niezależnymi od woli i rozumu. Nie można ani stać się szczęśliwym na zawołanie, ani nie zaznać szczęścia w pewnych okolicznościach, chociaż buddyści są odmiennego zdania i mocno o swój medytacyjny, niezależny z założenia od okoliczności, stan szczęścia (polegający na wewnętrznym wyciszeniu) zabiegają. To jednak tylko karykatura prawdziwej, spontanicznej szczęśliwości, aczkolwiek nikomu nie odmawiam prawa do traktowania jej serio i poszukiwania w niej spełnienia. Zostawmy jednak buddystów i ich myślowe oraz kulinarne diety, pozostając przy prawdziwym szczęściu – szczęściu emocjonalnie aktywnym. Nie jest ono wprawdzie tak obiektywne jak prawdy logiki i matematyki, nie podlegające żadnym uwarunkowaniom, ani nawet jak grawitacja, której czynnik zwany stałą grawitacyjną jest być może zmienny, a samo jego istnienie zależeć może od warunków początkowych w danym wszechświecie (zakładając teorię wielu światów), jednak bez względu na to żadnymi poczynaniami usunąć grawitacji ze zbioru oddziaływań fizycznych w naszym wszechświecie się nie da, podobnie jak jej doraźnych przejawów, podczas gdy szczęście każdemu można zniszczyć bardzo prędko. (Na przykład waląc go młotkiem.)

Pozostaje tym samym pytanie, jaki przyznamy szczęściu status ontologiczny. Można sobie bowiem wyobrazić sytuację, gdy wszyscy mieszkańcy Ziemi nie są szczęśliwi, choćby wówczas gdyby zmierzała ona ku zagładzie, jak w filmie Larsa von Triera Melancholia, a także przywołać stan sprzed powstania lub po zagładzie ludzkości, kiedy żaden człowiek nie może być ipso facto szczęśliwy, ponieważ nie istnieje. Co wówczas ze szczęściem? Czy istnieje też jako sama potencja, w formie czysto idealnej? To zależy od ontologii jaką przyjmiecie. Idealista odpowie – tak, istnieje, jako pojęcie i ideał; a reista stwierdzi, że nie, że niczego takiego nie ma i być nie może. Stary to spór, wiedziony najzajadlej w czasach średniowiecznych – tak zwany spór o uniwersalia. Czy takie byty jak szczęście istnieją przed rzeczami, w rzeczach, czy po rzeczach? – pytano. W tym miejscu, podobnie jak przed wiekami, tego nie rozstrzygniemy, możemy natomiast zauważyć na marginesie, że ci goście w średniowieczu wcale nie byli tacy głupi i to im a nie renesansowym bajarzom zawdzięczamy cywilizację techniczną. Ockham, Buridan czy Jan z Mirecourt to dziś zapomniane lub na wpół zapomniane nazwiska, a jakże niesłusznie.

Wracając do szczęścia. Kto jest szczęśliwy, jest szczęśliwy – a nie trochę szczęśliwy, mało szczęśliwy, albo szczęśliwy z prawej a nieszczęśliwy z lewej. Szczęście jest istotą jego stanu, nawet jeżeli nie zdaje sobie z tego sprawy, co jest nawiasem mówiąc mało prawdopodobne. Bo szczęście jest całościowe i nas ogarnia – a w każdym razie o takim tutaj rozmawiamy. Toteż nawet kiedy jego początkowo buchający płomień przygasa, wciąż pali się w sercu i wiąż możemy się nim ogrzać. Świat szczęśliwego jest inny niż świat nieszczęśliwego – jak słusznie zauważył Ludwig Wittgenstein. Tak więc stan szczęścia zmienia wszystko i nic w nim nie jest takie jak u tych, którzy szczęśliwi nie są. Panuje zatem powszechne niezrozumienie szczęśliwych przez nieszczęśliwych i vice versa, przy czym dla obu stron widok przebywających w innym świecie okazuje się drażniący. Szczęśliwym zaburza szczęście, rodząc irytację, a u nieszczęśliwych wywołuje resentyment oraz odruch przypisywania głupoty. Szczęśliwi nieszczęśliwym zawsze bowiem wydają się głupi, co jest następstwem kompensacji bolesnego własnego stanu. A przecież jest dokładnie na odwrót, bo o ileż lepiej być szczęśliwym – i jeśli warto żyć, to właśnie po to.

Niestety, nie można trwale zachować szczęścia, a w każdym razie jest to bardzo trudne. Niektórym udaje się poprzez religijną ekstazę, inni znajdują je w posiadaniu, jeszcze inni patrząc na szczęście własnych dzieci. Szczęściem jest także – a nawet przede wszystkim – udany związek; szczęściem może być też wiedza lub władza i duma z ich posiadania. Szczęściem wreszcie bywa piastowanie wysokiego stanowiska, albo wysoka pozycja społeczna, jak również radość z własnego dorobku, na przykład twórczego. Nieszczęśliwy powiada na to, że wszystko to jeno marność; bo ani dorobku nie ma, ani pozycji, ani udanego związku, ani Boga przy sobie. A nawet jeśli ma, to go ten stan nie cieszy. Trzeba umieć doznawać szczęścia, a nie wszystkim bywa to dane, choćby życiowe okoliczności wydawały się sprzyjać. Miast szczęścia ogarnia tych nie przeznaczonych do szczęśliwości melancholia, wszystko wydaje się chwilowe, a koniec widzą jeszcze przed nastaniem początku.

807562057Do szczęścia się trzeba urodzić, podobnie jak do refleksji czy smutku. Widać to choćby po losach filozofów, pośród których znajdziemy radosnego Demokryta, zwanego śmiejącym się filozofem, a w opozycji posępnego Heraklita, któremu nawet bycie królewskim synem, sława i zamożność nie dały satysfakcji. Widzimy też tragicznego Kirkegaarda, mimo głębokiej wiary trwającego w nieznośnym przed Bogiem lęku, piszącego z tej pozycji pełne trwogi Bojaźń i drżenie, a pośród nie ulegających negatywnym emocjom pocieszającego w godzinie własnej śmierci rozpaczających przyjaciół Sokratesa oraz chcącego widzieć pozytywy nawet w tragizmie Camusa. Po stronie niepocieszonych natykamy się z kolei na wątpiącego we wszystko Pyrrona i uważającego nieprzezwyciężony, kapryśny fatalizm za podstawę bytu Schopenhauera. Długo by można wyliczać.

Przyrodzona natura sprzyja albo nie sprzyja naszej zdolności do szczęścia, pozostając tak samo jak ono stanem niezależnym od pragnień. Szczęścia niesionego przez ulotne pierwsze miłości i trwałe uczucia religijne, jak również przez głębokie stany egoistycznego spełnienia. Szczęścia realizowanego zarówno poprzez uszczęśliwianie innych, jak i przez ich dręczenie. Różne bywają drogi szczęścia i różni bywają ludzie.

A pośród ludzi zdarzają się audiofile, którzy tak samo jak wszyscy inni różne miewają natury, jako że skłonność do muzyki i gromadzenia środków jej reprodukcji bynajmniej nie determinuje postaw emocjonalnych. Są więc audiofile zadowoleni, bywają nawet audiofile szczęśliwi; a są też wiecznie albo przejściowo niespełnieni, a nawet trwale udręczeni. Podobnie jak kompozytorzy. Radosny był Mozart, poważny Bach, tragiczny Beethoven, a udręczony bojaźnią bożą Vivaldi. I każdy kompozytorem był gigantycznym, tak więc talent nie zależy od postawy wobec życia, choć ta na twórczości niewątpliwie odciska piętno. To samo dotyczy filozofów wcześniej wymienionych, co z miejsca uświadamia, że skłonność do szczęścia i nieszczęścia – a szerzej postawa wobec losu – nie ogranicza nas ani niczego darmo nie daje. Można być prawdziwym człowiekiem zarówno w szczęściu jak nieszczęściu. I wcale mi się nie zdaje, by tym albo tym było łatwiej. Bo jednym i drugim trudno otwierać się na innych, gdyż jednako w swym szczęściu i nieszczęściu są charakterologicznie pozamykani, a tylko wstawać rano szczęśliwemu łatwiej, ale gdy szczęściem swym patrzy wyłącznie w głąb siebie, to już lepiej spotkać kogoś nieszczęśliwego, co innych w swym nieszczęściu dostrzega i się z nimi gotów jednoczyć.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

5 komentarzy w “Audiofilizm a kwestia szczęścia

  1. Marecki pisze:

    Świetny artykuł.

    Mimo iż nie dysponuję Hi-endowym sprzętem, to już wiem, że audiofilizm stał się moją kolejną pasją.
    Gram na bębnach, także w ogóle muzyka jest moją pasją!
    A ta podawana w sposób możliwie najlepszy daje spełnienie i unosi.
    Oczywiście można słuchać muzyki, a raczej jej namiastki na tanim, masowym sprzęcie, ale jeśli się muzykę kocha, to powinno się dążyć do zjednoczenia z nią.
    To niestety kosztuje i nie ma się co oszukiwać.
    Dobre hi-fi daje już dawkę radości.

    Niegdyś nasi rodzimi perkusiści zaczynali na zestawach takich jak Amati,Polmuz,(korpusy praktycznie kartonowe) a kto miał troszkę więcej szczęścia na Szpaderskim.
    Wtedy były inne czasy i nie było takich możliwości jak teraz.(choć przy średnich zarobkach 1500, 2 tys. te możliwości też nie są jakieś wybitne)
    Wielu z nich dzisiaj podkreśla, że mimo braku brzmienia, granie dawało im radość, ale kiedy zakupili swoje pierwsze zawodowe zestawy, to poczuli przeogromną różnicę. Podejrzewam że w szczęśćiu też! 🙂

    Hejterzy nie są mi straszni i nie powinni być każdemu kto szczerze i prawdziwie interesuje się muzyką.
    A co do przekupnych recenzentów – To ch… im w oko, bo w dupe to za wielka przyjemność!
    Ja tam jednemu wybitnemu recenzentowi ufam – Piotr Ryka się nazywa. ; )

    Pozdrowienia dla wszystkich

  2. manio pisze:

    Fajny artykuł !!!

    wspólne wspomnienia – ja np. wzmacniacz Thompsona kupiłem na giełdzie [targu?] w Krakowie mimo że mieszkam kawał od niego 😉 , zresztą inne elementy „toru” jak. np. Altusy miały każdy swoją osobną, ciekawą historię …

    dzisiaj to nuda – idziesz – wyciągasz kasę – kupujesz – kasjerka jeszcze ci „dziękuję i do widzenia” a nawet „miłego dnia” pożyczy … i jak żyć , premierze ???

    ………..

    Moja niezmienna definicja „AUDIO – fila” to : „DŹWIĘK – kochający” – szczęśliwy gdy słyszy DŹWIĘK NATURALNY od żywego instrumentu [live] lub DŻWIĘK ze sprzętu audio najbardziej zbliżony do NATURALNEGO

    w odróżnieniu od „MELO-mana” : „MUZĘ – kochający” – ten też jest szczęśliwy nawet jeżeli na MP3 jego ulubiona MUZA leci …

    Apogeum ? : to być „2 w 1” ! 😉

  3. JurekW pisze:

    Osoba zwana potocznie audiofilem przejawia stan podwyższonego nastroju, jako reakcję na:

    1.Kontakt z dźwiękiem wytworzonym sztucznie ( przy pomocy urządzeń technicznych), naśladującym zazwyczaj dźwięki naturalne (np. ludzki głos) oraz wytworzone przy pomocy prostych narzędzi zwanych instrumentami muzycznymi, oraz

    2. Urządzeniami umozliwiającymi ten proces.

    Osoba dotknięta tą przypadłością dąży do powtarzania takiego kontaktu ( nawet dużym kosztem – przewaznie finansowym, ale nie koniecznie – bywają konflikty rodzinne, sąsiedzkie i wiele innych ).
    Ekscytację wzbudza głównie bardzo wysoki stopień podobieństwa kopii do oryginału, czyli – inaczej mówiąc – możliwość oszukania własnego narządu słuchu. Prawdopodobnie można to uogólnić do zagadnienia fałszowania rzeczywistości. Kwestią najbliższego czasu jest odpowiedź na pytanie, czy doskonałe oszukiwanie narządu wzroku i wszyskich zmysłów jednocześnie ( doskonała iluzja przebywania w innej niż prawdziwa rzeczywistości) doczeka się swojej filii. Myslę, że pewnie tak, bo nie ma powodu, by tylko zmysł słuchu obdarzyć mozliwością generowania filii. No chyba, że powodem tym jest tradycja uprawiania muzyki i związane z tym istnienie ogromnej ilości potencjalnych wzorców do fałszowania. Jednak „holo-filicy” też pewnie by coś dla siebie znaleźli – to tylko kwestia wyobraźni i kreatywności.
    Pozdrawiam.
    JurekW.

  4. JurekW pisze:

    A propos…
    Skrajną postac holofilii wybrała partnerka L. DiCaprio w „Incepcji” ( alternatywna rzeczywistość – sen), holofilią użytkową mozna by nazwać to, co robili spoczywający w kapsułach bohaterowie „Awatara”, których sztucznie wytworzone ciała-awatary hasały po zaroślach egzotycznej planety. W „Matrixie” cała ludzkość została zmuszona do holofilii, natomiast Neo i jego koledzy wchodzili do alternatywnej rzeczywistości chcąc zrealizować konkretna misję – co nie znaczy, że aktywność w sztucznie wykreowanym świecie nie dawała im przyjemności ( zwłaszcza, że ci bardziej utalentowani mogli zasady funkcjonowania sztucznej rzeczywistości zmieniać ). W mojej wyobraźni jawi mi się podróż Titanikiem ( tym z powszechnie znanego filmu )i mogę uczestniczyć w toczącej się akcji: raz – wyłącznie jako obserwator ( fajne ), dwa – jako postać aktywnie zmieniająca tok wydarzeń ( rewelacyjne!).
    Daleko wybiegłem poza teren znaczony muzyką – fakt. Termin: holofilia pisałem bez należnego mu cudzysłowia – fakt. Pokornie proszę o wybaczenie.
    Chciałem umieścić wywołany temat na szerszym nieco tle.
    Chętnie napisałbym parę słów o wyglądzie, materialnej powłoce pożądanych przez audiofili zabawek. Wydaje sie, że odgrywa on (wygląd znaczy) niebagatelną i nie do końca uświadamianą i rozumianą rolę ( mi osobiście kojarzy się to z… silna sugestią magicznych właściwości tychże sprzętów – przypomnijcie sobie np wygląd artefaktów Dan D’Agostino – magia, czysta magia!).
    Czuję jednak, że trochę przesadzam – dopiero się zarejestrowałem, a już tyle… hm… napisałem. Raz jeszcze wszystkich pozdrawiam.
    (Wiecej pisać nie będę – no chyba, że w reakcji na jakiś konkretny odzew.)
    JurekW

  5. Bohdan pisze:

    Audiofilia – to podobnie jak filozofia – dąży do prawdy, prawdy przekazu, który tu jednak łaczy sie z sensoryczna rozkoszą. i to wielowymiarowo –
    bo to i stacjonarnie- maja swój ołtarz poskładany z iluś tam elementów. Ciągłe szukanie- porównywanie – interkonektów, żródeł, przetornikow itd.
    Drugi to zabawa w słuchawki. Własnie mam na głowie Hifimany z serii HE, doskonały Dac – i właśnie zadaje sobie pytanie – czy tylko wiernosć przekazu rzeczywistości, rozdzielczość, koherentność , itd. to wszystko składowe – ale powiem- te słuchawki pieszczą, nie tylko grają – one błogosławią … to hedonistyczny akt wzniesienia. O co mi chodzi … a o to ,ze to jest też aspekt doskonałości samej w sobie- bez wnikania w porównywanie do rzeczywistosci. To też wartosc dodana. Też , albo nawet samoistnie. To dążenie do doskonałosci , wykorzystywanie przez Cardasa „złotego podziału” … moze nawet doprowadzic do sprzęzenia zwrotnego wobec rzeczywistosci- poprawienie jej percepcji poprzez poprawienie, udoskonalenie własnej percepcji. Audiofilia to potrzeba przebudzonych …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy