Audiofilizm a kwestia głupoty

1   Audiofilizm nieczęsto wychodzi ze swych mateczników, rzadko pojawiając się w ogólnotematycznych mediach, a już właściwie nigdy nie stanowi przedmiotu szerszego zainteresowania. Tak jest teraz, ale bywało inaczej. Kiedy w drugiej połowie lat 70-tych eksplodował boom związany z pojawieniem się wznoszącej fali ilościowej i jakościowej sprzętu hi-fi, oferującego w miejsce żałośnie trzeszczących monofonicznych radioodbiorników stereofoniczne amplitunery, a w miejsce technicznie śmiesznych gramofonów Bambino całkiem udane konstrukcje nowej generacji i stereofoniczne magnetofony, fakt ten stanowił przedmiot dumy zarówno propagandy państwowej jak i całego społeczeństwa. Wszyscy czuli, że coś się zmieniło, i w nudny, zapyziały świat wdarł się powiew świeżości; wiedzieli o tym nawet ci, których to bezpośrednio nie dotyczyło. Wiedzieli bowiem rodzice i dziadkowie młodych ludzi, nieustannie nagabujących o wsparcie w poszukiwaniu funduszy na zdobycie straszliwie pożądanych precjozów rodzącego się audiofilizmu. W ślad za tym jakiekolwiek prezenty imieninowo-urodzinowe inne niż gotówka stały się wykluczone, wszyscy prawdziwi faceci zbierali forsę na sprzęt. Pracowało się w wakacje w fabrykach i na budowach, a w roku szkolnym sprzątało mieszkania i popołudniami rozładowywało wagony – wszystko w imię żądzy zdobycia Radmora, Daniela, czy Arii – wymarzonych przedmiotów kultu i dręczącego pożądania. To był audiofilizm ogólnospołeczny, bo choć nie wszyscy młodzi ludzie chcieli mieć taki sprzęt, to jednak większość chciała, a wraz z nimi mniej czy bardziej ochoczo walczyły oń całe rodziny. Pamiętam jak ciotka Kryśka mówiła do mnie z ulgą i poniekąd też dumą, że w końcu zdobyła dla Mareczka wymarzonego ZK-240 (magnetofon) i choć na chwilę będzie spokój, bo ma Radmora, będzie nagrywał.

Tak, czasy były inne. Płyty kosztowały majątek, a ściślej na giełdach po około tysiąc złotych przy pensjach rzędu kilku tysięcy. Tak więc płyt zachodniej produkcji, jak to się wówczas mówiło, prawie nikt nie miał wielu, toteż kwitła wymiana nagrań magnetofonowych i nagrywanie z radia. Kwitł wraz z tym Trzeci Program PR i kwitło Radio Luksemburg, a prezenterzy Piotr Kaczkowski i Tomasz Beksiński byli postaciami znanymi każdemu młodemu człowiekowi.

I wiecie co – nikt nie wybrzydzał i nie kręcił nosem, mimo iż Radmor kosztował kilkanaście tysięcy, czyli ze cztery średnie pensje. Wraz z dobrym gramofonem i magnetofonem oraz głośnikami Althusa czyniło to bardzo pokaźny wydatek, rzędu rocznych zarobków średnio sytuowanego obywatela, w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze minimum ze trzydzieści tysięcy. Rodzice i dziadkowie oczywiście woleliby aby ich pociechy „odkładały pieniądze na coś sensownego”, ale co było robić? – panował stereofoniczny szał.

Piszę to wszystko w odniesieniu do artykułu jaki pojawił się w ostatni weekend w samym nagłówku sobotniego wydania „Gazety Wyborczej”, zatytułowanego „Najważniejsze jest to, co słychać w piosence – audiofilskie mityngi”, autorstwa Konrada Wojciechowskiego.

Artykuł dla „Gazety” jest charakterystyczny i nie powinien dziwić w świetle faktu, że pisują tam tacy naginacze rzeczywistości jak Kublik, Czuchnowski, czy Maziarski, a jednak mnie zadziwił i rozśmieszył zarazem, bo przecież nie ma żadnego związku z polityką i toczącą się wojną domową, a mimo to rzeczywistość w nim ukazaną udało się autorowi solidnie zdeformować i zinterpretować swoiście.

Już pierwsze zdanie nie pozostawia złudzeń, że znaleźliśmy w świecie fantazyjnych zwidów wycelowanych w tanią sensację, brzmi bowiem: „Jest ich najwyżej 300 w całej Polsce.”

AB15521Jeżeli w „Gazecie Wyborczej” wszystkie obliczenia wyglądają w ten sposób, to moje gratulacje, sądzę jednak, że należności za reklamy liczą tam nieco inaczej. Toż dopiero mieliby się z pyszna ci wszyscy dystrybutorzy i posiadacze salonów audio, gdyby w Polsce faktycznie było, niczym tych nieśmiertelnych Spartan, jedynie trzystu audiofili… Poza tym okazuje się, że zdaniem autora audiofile to sekta i że głównie kręcą ich kable, to przede wszystkim na kanwie ich oceny spotykają się i prowadzą dyskusje, co dochodzi do skutku między innymi w „PSS Społem we wsi pod Łodzią”.

Pozdrawiam z tego miejsca wszystkich audiofili skupionych w Państwowych Spółdzielniach Spożywców, a sam zajmę się teraz sekciarstwem, kablarstwem i innymi dziwactwami, by nie powiedzieć: szkodnictwem.

Pisałem już o tym nieraz, ale to groch o ścianę, jako że jest na świecie spore grono osób gruntownie niedowartościowanych, pragnących wspomożyć swe wątłe ego wynoszeniem się ponad innych. Padającą na ten podatny grunt argumentację przemycono też w tym artykule i pada ona z ust osób podobno zawodowo związanych z muzyką i socjologią, a jest to stara śpiewka, na kilku forach zorganizowanych przez „trzystuosobową sektę” audiofilską stale się pojawiająca. (Co to za sekta, można zapytać, licząca raptem trzysta osób, ale mająca jednocześnie trzy spore fora dyskusyjne, bo przykładowo nie przypominam sobie bodaj jednego takiego forum stworzonego przez wolnomularzy, acz może tylko nie mam dostępu, bo wolnomularze to ludzie skryci.)

Najosobliwsze było tak nawiasem powstałe kiedyś forum dla osób cierpiących na depresję, złożone z jednego wpisu założycielskiego i żadnego innego. To jednak w sumie bardziej smutne niż zabawne, a podobnie raczej smutne niźli wesołe są uporczywe próby krytyki osób kochających w dobrej jakości odtwarzaną muzykę.

Zrobiła się z tych audiofili klasyczna grupa chłopców do bicia, by nie powiedzieć kułaków, z których naigrywanie się jest w dobrym nomen omen tonie, podobnie jak w dobrym tonie jest mieć siebie nie za audiofila, a za szczerego melomana. Meloman pojawiający się w tych krytykach to osoba słuchająca głównie żywej muzyki, bywalec koncertów i festiwali, który powróciwszy do domu raduje się muzyką odtwarzaną z aparatury kosztującej paręset, góra kilka tysięcy złotych; broń Boże jakąś zwariowaną za dziesiątki tysięcy, że o setkach nie wspomnę. Albowiem meloman żyje samą muzyką a nie jej jakością odtwórczą, z czego należałoby wnosić, że nie ma też dla niego znaczenia warstwa interpretacyjna (wszak niezależnie od interpretacji muzyka pozostaje sobą), jak również nie zależy mu na akustyce, jakości instrumentów i umiejętnościach artystów, a już szczególnie brzydzi go jakość aparatury audio, za której pomocą to wszystko można sobie odtworzyć. Meloman z krytyk audiofilizmu to osoba kochająca muzykę zupełnie bezkrytycznie, gotowa łykać cokolwiek, byle było muzyką. Przypomina taki meloman – proszę wybaczyć porównanie – coś jakby świnię przy korycie, nawet pomyje pałaszującą ze smakiem, albo erotomana, gotowego onanizować się dowolnym zdjęciem, byle uwidoczniało gołą babę.

Julio_Ruelas_-_Criticism

Julio Ruelas „Critica”

Otóż drodzy wy moi w audiofilię wycelowani krytycy – nie wszyscy pożądają muzyki aż do takiego stopnia, nie dla każdego ona paszą i nie każdy z taką łatwością się byle czym podnieca. Istnieją też osoby wybredne, dla których parzone muzyczne ziemniaki i erotyzmem pulsujące baby z płytowych okładek nie są wystarczającą podnietą. Osoby ceniące zarówno warstwę interpretacyjną, jak jakość samej kompozycji, ceniące także możliwość domowego słuchania w możliwie najlepszych warunkach. Pisałem już kiedyś, że po słuchaniu takich pianistów jak Hofmann, Busoni czy Cortot słuchanie innych bywa dla mnie ciężką próbą (niezależnie od tego, że tamtych właśnie nagrania są przeważnie marnej jakości, jako że żyli dawno temu), a podobnie słuchanie muzyki za pośrednictwem marnej aparatury jest ciężką próbą dla kogoś przyzwyczajonego do dobrej. To jest tak oczywiste, że pisanie o tym wydaje się zwykłą stratą czasu, wszak bez najmniejszych uwag wszyscy przyjmują do wiadomości, że podróżowanie Mercedesem jest wygodniejsze niż Syrenką, a obiady u Ritza smaczniejsze niż w barze Kucharek. To wszakże okazuje się nie dotyczyć jednego tylko audiofilizmu, jako że prawdziwy meloman ma jadać muzykę w barze do którego dojeżdża Syrenką.

Socjologia zjawiska tej idiotycznej krytyki jest sama w sobie interesująca, chociaż typowa dla sytuacji poszukiwania indywidualnego lub zbiorowego przedmiotu dyskryminacji. Indywidualna chęć przynależności do grupy wywyższonej poprzez krytykę grupy innej jest ochoczo wykorzystywana przez zawodowych organizatorów społecznych podziałów, zgodnie z rzymską zasadą divide et impera, tak udanie wprowadzoną onegdaj w życie dzięki wymyśleniu kategorii kułaka; w dawniejszych czasach realizowanej też skutecznie za sprawą innowierców i wszelkiej maści odmieńców. A dzisiejszy audiofil to właśnie odmieniec, dziwadło, kułak, innowierca. Coś tam knuje cichaczem ten podejrzany element, dewianci jeden z drugim, których koniecznie należy wskazać palcem, przywołać do porządku. Sektę jakąś już zmajstrowali i tylko patrzeć jak coś gorszego zmalują, szkodnicy i prowokatorzy jedni, żerujący na zdrowej tkance społecznej, na których warto mieć oko, w nie mniejszym stopniu też ucho.

Jest jeszcze druga obok tych z bożej łaski „melomanów” grupa krytyków audiofilizmu, skupiająca się nie na pałaszowaniu muzyki, tylko na aspektach technicznych. Oto tak zwani „znawcy”, wedle których Mercedesy de facto nie różnią się od Syrenek; znawcy szczególnie lubujący się w krytykowaniu kabli, ale nie tylko. Specjalista tego rodzaju wie, że jeden kabel od drugiego nie może się nic a nic jakościowo różnić, wyciągnąwszy ten błyskotliwy wniosek z podręcznika do fizyki klasy szóstej szkoły podstawowej. Wie na jego podstawie, że prąd składa się z elektronów przepływających przez przewodnik, a ponieważ elektrony się między sobą nie różnią (co akurat jest prawdą), to jeśli tylko przepływają, żadna różnica nie zachodzi. Argumentacja tego rodzaju jest analogiczna do twierdzenia, że Mercedesy nie są lepsze od Syrenek, ponieważ Syrenką też da się dojechać pod bar, a Kucharek nie gorszy od Ritza, bo w nim też można się najeść. „Znawcę” umacnia na jego stanowisku fakt przejścia z klasy szóstej do siódmej (a Pani raz nawet go pochwaliła za ładnie odrobione lekcje), ale jeszcze bardziej nakręca go to, że może komuś dokuczyć i od kogoś poczuć się lepszym, co oczywiście znów zalatuje stygmatem nieodrodnie podejrzanego elementu kułactwa, naciągactwa i innowierstwa.

2Prosiłem wielokrotnie tych wiwlujących na forach znawców, by przyjechali do mnie i posłuchawszy powiedzieli w oczy, że jeden kabel nie różni się od drugiego, ale chętni się nie znaleźli. Miast tego nawracające, niczym grypa rokroczna, pseudonaukowe dowody. Boć nie ma wszak jednoznacznej naukowej wykładni, pozwalającej wytłumaczyć, jak to się dzieje, że jeden kabel czyni muzykę piękniejszą niż drugi. No cóż, faktycznie nie ma, co nie znaczy, że żadna argumentacja nie jest w tej materii możliwa. Cóż z tego jednak poza tym, skoro nie ma na przykład naukowej wykładni pozwalającej tłumaczyć, jak to się dzieje, że posiadamy świadomość, z czego nasz „znawca” powinien natychmiast i z automatu wyciągnąć wniosek, że nie istnieje także świadomość. Złośliwie powiem, że o ile w jego przypadku miałoby to jeszcze uzasadnienie, to w sensie ogólnym nie bardzo. Zauważy ktoś wszakże: Gdzie świadomość, a gdzie jakiś kabel? Sęk w tym, że kabel to materia, a materia, póki co, pozostaje tajemnicą. Sporo już o niej wiemy, ale dalece jeszcze nie wszystko. A to, co wiemy, w dużej mierze pokazuje, że jej zachowania nie podlegają prostym racjonalizacjom.

Wszystko to jest oczywiście z mojej strony przejaskrawieniem i ukazywaniem w krzywym zwierciadle jednostronnej kontr interpretacji, jednak w dalece mniejszym stopniu niż czynią to najzajadlejsi krytycy audiofilizmu.

Trzeba tu jednocześnie podnieść kwestię roli i znaczenia nie tylko konsumentów (czyli naszych trzystu sekciarskich ziomków, okopanych w audiofilskich Termopilach bezsensu), ale także i rynku, a więc tych, którzy ich rzekomo wyuzdane zachcianki zaspokajają. Rodzi się zatem pytanie, czy takie na przykład Ultrasone pracując nad słuchawkami Editio 5 postępowało słusznie, pragnąc wynaleźć coś nowego, czy tylko głupio majstrowali, pragnąc naciągnąć małą sektę na słuchawki za piętnaście tysięcy? A mówiąc bardziej ogólnie: czy wszystkie te super gramofony, odtwarzacze SACD, wzmacniacze i głośniki do kupy ze spinającymi je kablami to tylko jakaś fanaberia w rodzaju biżuterii i wymyślnych szat dla zblazowanych bogaczy, czy może coś więcej?

Najkomiczniejsze jest to, że znak zapytania odnośnie sensu i stygmat sekciarstwa stawia na tych poczynaniach ta sama gazeta, która na pierwszej stronie wrzeszczy dzień po dniu o piłce i biegach narciarskich, nigdy nie zadając pytań o ich sensowność. Pardon, ale jaki jest sens i wymiar inny niż gołe emocje, wynikająca z nich czysta rozrywka oraz ewentualnie dokooptowana do nich propaganda państwowa, tego że jakaś obywatelka pobiegła na nartach szybciej od innych obywatelek, albo ktoś szczególnie efektownie kopnął skórzany worek? Komuś od tego przybyło w garnku? Jakiś się naukowy problem rozwiązał? Może zmalała zapadalność na nowotwory? Biorąc pod uwagę ogólną zapaść badań naukowych, która w Polsce ma wymiar zupełnej katastrofy, audiofilizm i powiązani z nim twórcy aparatury audio i tak wypadają znakomicie na tle kibiców sportowych, że o teatromanach czy bywalcach galerii malarskich nie wspomnę. Polecałbym w tej sytuacji nieco więcej szacunku, więcej też może refleksji nad sobą i nad światem, a mniej autopromocyjnej krytyki i szukania taniej sensacji w oprawie pustego biadolenia.

3Z artykułu Konrada Wojciechowskiego dowiadujemy się jeszcze, że „audiofilskiej chorobie” nie ulegają kobiety, mimo iż słuch mają ponoć lepszy, natomiast – co wyjątkowo symptomatyczne – nie dowiadujemy się niczego o tym, co na podstawie odbytych gościnnie w Krakowskim Towarzystwie Sonicznym odsłuchów sądzi o audiofilizmie autor. Milczy on o tym tak bardzo, iż dojść można do wniosku, że od urodzenia jest głuchy, co – znów powiem złośliwie – tłumaczyłoby w jakiejś mierze, dlaczego przez „Gazetę Wyborczą” skierowany został na audiofilski odcinek.

Odniosę się na koniec do przywołanych przed momentem kobiet. Nie jest prawdą, że nie ma pań-audiofilek, choć faktem, że niewiele. Osobiście znam siostrę znanego polskiego dyrygenta, która bardzo ceniła fakt podarowanie jej przez brata magnetofonu wielkoszpulowego, o którym sam mogłem wtedy marzyć, a w komentarzach na HiFi Philosophy także pojawiały się Panie. Żona często towarzyszy mi przy odsłuchach, bardzo celnie je komentując, a choć sama słucha dla przyjemności rzadko, to trudno jej się dziwić – bez tego pełno muzyki, poza tym sama dużo śpiewa. Natomiast fakt, że mniej kobiet interesuje się serio muzyką, nie jest niczym szczególnym i staje się mniej dziwny, kiedy popatrzymy na listę najsławniejszych kompozytorów, sławnych dyrygentów, najwybitniejszych pianistów, skrzypków, gitarzystów. Muzyka jest pokrewna matematyce, a do niej skłonności u Pań nie są duże, choć z drugiej strony ma równie istotną składową emocjonalną, a na czynniki emocjonalne kobiety są wyczulone szczególnie. Wolą jednak społeczno-ineraktywny odłam kulturowych emocji od czystej muzycznej abstrakcji, a muzyka przez siebie śpiewana odpowiada im często bardziej od cudzych popisów. Mniejsze też mają potrzeby, by się muzyką podniecać i na jej kanwie fantazjować, a taniec bardziej na nie działa od audiofilskich egzaltacji solowych. I w sumie bardzo dobrze, dzięki temu świat jest bogatszy.

Pozdrowienia dla wszystkich Audiofilek i Audiofili.

44 komentarzy w “Audiofilizm a kwestia głupoty

  1. manio pisze:

    dooooobre,
    .
    ja nic nie wiem o audio technikaliach – więcej powiem, NIC NIE CHCĘ WIEDZIEĆ – nie znam się na tym i nie rozumię tego , do niczego mi parametry i układ bebechów poszczególnych sprzętów nie jest potrzebny!
    ale doskonale rozumiem tych którzy się tym pasjonują np. konstrukcją kabla głośnikowego.

    mnie oprócz oczywistej różnicy między kolejnymi wpinanymi kablami – bo to wyraźnie SŁYCHAĆ – uderzyła różnica między wtykami które miałem świeżo zakupione a oryginałami. otóż zmieniałem sobie wtyki przy tym samym kablu i … słyszałem różnice – czasem b.wyraźne!

    początkowo zdziwiony tym faktem – zdziwiłem się następnie swoim zdziwieniem – no bo jakby te wtyki miały grać tak samo to by ich nie było 20 typów tylko 1.

    AUDIO-fil to ktoś kto kocha obcowanie z DŹWIĘKIEM – bo NATURALNY DŹWIĘK jest piękny i człowieka SŁYSZĄCEGO pociąga i zniewala – czy będą to skrzypki wiejskiego muzyka amatora nie znającego nut czy też wiedeńskiego filharmonika.

    AUDIO-fil wcale nie musi być MELOMANEM !

    SAM NATURALNY DŹWIĘK jest tak wspaniały że znajomość interpretacyjnych niuansów, harmoni , techniki gry itp. nie jest warunkiem koniecznym przeżywania emocjonalnego art odlotu, niepowtarzalnego zresztą …

    jest tylko jeden WARUNEK KONIECZNY – trzeba SŁYSZEĆ!!!

    SŁYSZEĆ – mieć ten dar – bo to dar jest [choć jak każdy wrodzony talent – wymaga dużo pracy i treningu czyli osłuchania] a jak GW nie słyszy to i bzdury wypisuje bo una nie słyszy i już.

    a jak GW nie słyszy to znaczy że wszyscy co słyszo to typy podejrzane i knujące [tzw.oszołomy] żeby szczęśliwość przeszczęśliwego ludu pracującego [i bezrobotnego ale o tym GW milczy] fałszywymi ideami zamącić ;)))

    a tak na marginesie , jeszcze raz potwierdzo sie że kto GW czyto tyn g.w. wie :))

    1. Piotr Ryka pisze:

      Rzeczywiście – audiofil nie musi być melomanem, ani meloman audiofilem. A jak są, to to nic nie szkodzi, a gdy nie są, to nic komu do tego.

  2. Maciej pisze:

    A ja już szukałem na końcu ZALETY i WADY audiofilizmu….. 😉

    1. Maciej pisze:

      Swoją drogą znając realia czarnego PR’u wydaje mi się że artykuły o audiofilach są lobbowane przez przedstawicieli producentów elektroniki masowej. To oni mają coś na sumieniu bo wciskają tandetę z zaprogramowanym procesem starzenia. A jak najłatwiej odwrócić uwagę od swoich win? Kpiąc z innych – tych co cenią jakość.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Celna uwaga.

    2. Piotr Ryka pisze:

      To się da napisać. Nawet prędko, o ile tylko najdzie ochota. 🙂

      1. Roland pisze:

        Na pewno miszczu słyszałeś te wtyki buhuhahah…

        1. Piotr Ryka pisze:

          A ty mistrzu słyszałeś, że nie słychać?

        2. manio pisze:

          Roland pnioku, bez wysiłku …

          ale to nie jest forum dla ciebie , żebyś przypadkiem teoryj naukowych nie zaczynał dodam że jestem inżynierem [co prawda nie od elektroniki] i NAUKO I TECHNIKO mnie nie nastraszysz:)))

          żeby cię pognębić 😉 dodam, że słyszę różnicę w przypadku kabli lutowanych różnymi lutami – np. standardowy SnPb i z dodatkiem Ag …
          buahahahaha…
          [żeby nie było że jestem jakiś szczególny i niepowtarzalny – znam lepszych od siebie w te klocki:)]

          musisz uszka potrenować to zaczniesz rozumieć co to je dźwięk i w jakim celu :))))

          inaczej będziesz powtarzał bzdety że „1m sieciówki nie może zmienić 5 km do elektrowni” = mantra głuchych :)))

          1. dankam pisze:

            A może jeszcze potrafisz określić czy jest tam 3,8% czy może wypasione 9,5% srebra w tej cynie?

            I jak osoba postronna ma uwierzyć że audiofile to ludzie normalni w swoim hobby? To z daleka pachnie chorobą psychiczną. Ciekawe kiedy dojdzie do tego że będzie się na forach twierdzić, że jest się kolejna inkarnacją Mozart-a i słyszy się różnicę w kącie pod jakim jest ułożony kabla USB względem sieciówki 😉

          2. manio pisze:

            dankam,
            z twojego tekstu wynika jasno że jest już nas 2 – chorych psychicznie !!! niedobrze …

            w twoim przypadku to jakieś rozdwojenie jaźni, schizofrenia czy cuś …

            1. wpadają ci do łba jakieś % Ag i tworzysz z tego teorię – gdzie te % widziałeś w moim komencie??????????? nie bredź…

            napisałem do pnioka i tobie powtórzę – jestem umysłem technicznym, twardo stąpam po ziemi,na forach audio napisałem z 5 postów w ciągu całego życia, nie jaram się kablami ani wtykami, mam to w d…. jak coś słyszę to słyszę a jak nie to nie …
            to takie proste a dla ciebie i podobnych to jakaś magia… popuść poślady chłopie

            2. napisałem wyraźnie że żaden ze mnie chojrak i są d. lepsi „słuchacze” więc domyślam się że wyjątkowy nie jestem i daleko mi od chwalenia się tym – bo i czym??? że GŁUCHY nie jestem ???

            3. jak nie SŁYSZYSZ to po co się wypowiadasz krytycznie że ci którzy słyszą to podejrzane typy???
            jedni widzą kolory a daltoniści nie ? też mają urojenia – jedni albo drudzy???

            4. wtręt o wtykach był jako przykład i NIE STANOWIŁ ŻADNEGO MERITUM sprawy, to dla mnie pryszcz, odprysk audio CO JAK WÓŁ JEST NAPISANE W MOIM KOMENCIE a dla ciebie te detale to SEDNO audiofilizmu …
            TO dopiero JEST CHOROBA , współczuję …

            z mojej strony to koniec „dyskusji” o pierdułach typu wtyki, luty itp. bo recenzje autora są tu milion razy ciekawsze i ważniejsze niż bezsensy typu : „tatko w zoo do dzieci stojących przed wybiegiem żyrafy : „dzieci, słuchajcie – takie zwierze nie istnieje!””

            1.
            dankam says:
            18 December 2014 at 09:17
            A może jeszcze potrafisz określić czy jest tam 3,8% czy może wypasione 9,5% srebra w tej cynie?

            I jak osoba postronna ma uwierzyć że audiofile to ludzie normalni w swoim hobby? To z daleka pachnie chorobą psychiczną. Ciekawe kiedy dojdzie do tego że będzie się na forach twierdzić, że jest się kolejna inkarnacją Mozart-a i słyszy się różnicę w kącie pod jakim jest ułożony kabla USB względem sieciówki 😉

  3. Sławomir S pisze:

    Jeśli audiofilizm zdefiniujemy po prostu jako dążenie do staranności w odtwarzaniu muzyki, to prostacka krytyka takiej postawy lokuje autora tej krytyki w grupie określonej niegdyś jako 'homo sovieticus’. Odwołujac sie do doświadczeń bliższych dla tej grupy – konsumpcja alkoholu może być realizowana przecież z musztardówki, po co te frymuśne i drogie naczynia. Mnie dziwnym trafem dobre wino smakuje lepiej z odpowiedniego kieliszka, podobne jak dobra muzyka bardziej podoba mi się z odtworzona z dobrego sprzętu. Mówmy o starannej 'konsumpcji’ muzyki, będacej przejawem rozwoju cywilizacyjnego, a nie zmanierowaną fetyszyzacją sprzętu. Takie podejście moim zdaniem zamyka usta tropicielom sekt. Pozdrawiam.

    1. Piotr Ryka pisze:

      To prawda, że wino smakuje lepiej pite z kryształowego szkła o zaokrąglonych krawędziach, a niejako czerpiąc z przeciwległego bieguna ojciec opowiadał mi jak sowieccy żołnierze pili wódkę z blaszanych kubków…Brrrr
      Można też zwrócić uwagę, że ta sama potrawa smakuje inaczej jedzona metalowym widelcem, inaczej drewnianą łyżką, a inaczej palcami, przy czym akurat w tym wypadku elegancki widelec wcale nie ma przewagi, bo smak metalu psuje potrawę. Per analogiam także kwestia kultury spożywania muzyki jest niebagatelna i warto ją podnosić. A przecież muzyka podana po audiofilsku nie tylko różni się oprawą estetyczną, nastrojem pomieszczenia i wyglądem urządzeń, ale także samą brzmieniową treścią, która względem przeciętnego odtwarzania jest o wiele bogatsza.

  4. Rl Rl pisze:

    Milo czytac co kolega audiofil sadzi o pistoletach gw.

  5. Przemek pisze:

    Ilu watowa jest końcówka Polestar 1 używana w testach ?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Konkretne pytanie 🙂

      25 W.

  6. roman pisze:

    Jestem audiofilem ,lubie kiedy muzyka podana jest w taki sposób kiedy mam wrażenie że jestem tam obok muzyków,a w przypadku muzyki elektronicznej to gdy zabiera mnie ona gdzieś w odległe światy,unosi.Odróżniam od siebie dowolne kable w tym sieciowe ,mało tego słysze różnice między wtykami na kablach sieciowych.Słyszę też różnice pomiędzy kablami USB ,materiałem na jakim stoi sprzęt ( drewno ,kamień…),tego musiałem się nauczyć,a zaczęło się od tego że usłyszałem różnicę między płytą CD a jej kopią na taśmę magnetofonową.
    Czy jestem melomanem ? Nie wiem ,wiem tylko że bez muzyki nie mógł bym żyć.
    Jeszcze jedno ,mam coś takiego żę lubię gdy sprzęt łądnie wygląda ,ale nie tylko zewnątrz ,nie znoszę bałaganu wewnątrz ,dziwne nie ?

    1. Piotr Ryka pisze:

      To wcale nie jest dziwne, że ktoś oczekuje ładnego wyglądu wewnętrznego. Szafa z zewnątrz też wydaje się jakaś porządniejsza, gdy wszystko jest w środku poukładane, a książki wydane na porządnym papierze czyta się inaczej niż na gazetowym.

  7. roman pisze:

    Muzyka to mamtematyka ? Dla mnie 90% to emocje ,czyżbym był kobietą 😉 ?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Czym jest muzyka, starałem się odpowiedzieć w osobnym artykule, który widnieje tu w dziale Muzyka, a także w rozważaniach nad V Symfonią Beethovena. Jej pokrewieństwo z matematyką to stara sprawa, odkryta przez Pitagorasa. Jedna i druga dziedzina oparta jest na symetrii i harmonii, to znaczy najważniejsze dokonania muzyczne i matematyczne są obrazami symetrii i harmonii. W matematyce jest to jawne, choć często tak skomplikowane, że trudne do zrozumienia i wymagające wcześniejszego opanowania specjalnego języka, a w muzyce natychmiast przyswajalne, choć bardziej ukryte.

      1. Maciej pisze:

        Matematyka może tylko pomagać określać rzeczywistość. Sama w sobie nie działa na zmysły, ona tylko opisuje.

        1. Piotr Ryka pisze:

          To zależy, co rozumiesz przez nie działanie na zmysły. Faktycznie nie ma zapachu ani smaku, ale miewa wyglądy. Wpisz w google hasło fraktal i obejrzyj grafiki.
          Pytanie o to czy świat jest emanacją idei (czyli w pewnym sensie matematyki), czy matematyka emanacją świata, jest jednym z fundamentalnych dla filozofii. Osobiście opowiadam się za stanowiskiem platońskim, to znaczy uważam świat za wyraz pewnej logiki, a nie logikę za pewien element świata.

          1. Maciej pisze:

            Moja żona właśnie napisała pracę i czeka na termin egzaminu doktorskiego, który dotyczy opisywania architektury przez fraktale, podziały voronoi etc… Sporo o tym rozmawiamy. Chyba tutaj dochodzimy już to kwestii przekonań indywidualnych. My akurat uważamy, że logika którą znamy jest sporym uproszczeniem względem matematyki której nigdy nie będzie nam dane odkryć i dlatego tylko 'częściowo’ podpisujemy się pod stwierdzeniem że świat jest wyrazem logiki. A już ja jako ja uważam że muzyka, jest dalece dalej poza samą matematyką i jej istota też pozostanie tajemnicą.

          2. Piotr Ryka pisze:

            Jeżeli wierzyć Bertrandowi Russellowi, logika i matematyka są równoważne, choć matematyka wydaje się dawać większą swobodę formalną. Osobiście przychylam się do poglądu Wittgensteina, że logika jest lustrzaną podobizną świata i ramami wszelkiego formalizmu. Spór idealizmu z realizmem pozostaje oczywiście nierozstrzygnięty, podobnie jak nieprzebadane pozostają związki pomiędzy harmonią a psychologią emocji. Natomiast bezsporny wydaje się związek harmonii i symetrii z pięknem, tak więc muzyka ich pozbawiona wydaje się nie być z punktu widzenia przynależności do idei piękna muzyką, a jedynie pewnym pustym formalizmem lub nawet czystą przypadkowością.
            Pozdrowienia dla żony. Chętnie zapoznałbym się z jej pracą.

          3. Maciej pisze:

            Bardzo chętnie podeślemy po obronie a póki co zapraszam na miniblog: http://formystrukturalne.blogspot.com

          4. Piotr Ryka pisze:

            Żeby tylko żona po takim treningu nie zwiała do przestrzeni Calabiego-Yau. 🙂

            A tematy w architekturze bardzo ciekawe. Jutro sobie poczytam.

  8. Maciej pisze:

    Właśnie małżonka tłumaczy mi topologię rozmaitości i n-wymiarowość. A podobne udowodnionych matematycznie istnieje już wymiarów aż 24… Kiedy do dziś myślałem, że jest ich zaledwie kilkanaście. Ciekawe jak wymiarowość ma się do muzyki jeszcze, ale to zostawię sobie na inny dzień…

    1. Piotr Ryka pisze:

      W matematyce wymiarów może być dowolnie wiele, włącznie z rozmaitościami nieskończenie wielowymiarowymi. Natomiast fizycy faktycznie kombinują przy 24 wymiarach, bo przy tylu pojawiają się szczególne własności funkcji modularnych, pachnące czymś bardzo ciekawym. Nie słyszałem jednak by doszli tym tropem do czegoś konkretnego. Jest natomiast faktem udowodnionym matematycznie, że najciekawsza jest geometria trójwymiarowa, a więc taka jak w naszym świecie, co łącznie z tym, że już przy czterech siada nam grawitacja (a ściślej rośnie do trzeciej potęgi), nieźle tłumaczy fizyczną ilość wymiarów.

      Co do muzyki, to o ile będziemy rozpatrywać jej przekładanie na formy wizualne, musimy pozostać przy trzech wymiarach przestrzennych i czwartym czasowym, bo przestrzeni innej niż trójwymiarowa wyobrażać sobie nie umiemy. Ewentualnie można by traktować przez analogię do wyższych wymiarów fizycznych teksturę jako mały wymiar zamknięty, ale to naciągane.

  9. Jarek pisze:

    Qrcze, przeczytałem to wszystko i doszedłem do wniosku, że nie pasuję do żadnej z podanych definicji.
    Absolutnie nie uważam się za audiofila, a za melomana, choć nie mam zbyt wielu możliwości, aby uczestniczyć w koncertach na żywo…

    Chyba przyjdzie się pochlastać…..

    1. Piotr Ryka pisze:

      To chyba bardzo dobrze, że nie pasujesz. To znaczy, że ani się nie rzucasz na muzykę bez opamiętania, ani bez namysłu na sprzęt, tylko szukasz optimum. Dobra muzyka na dobrym sprzęcie to chyba najlepsze rozwiązanie? W każdym razie sam tak uważam.

    2. Rolmops pisze:

      Wiec to nie miejsce dla ciebie, to miejsce dla tych którzy słyszą, kable, podstawki oraz to jakim węglem jest opalana elektrownia.

  10. kmieć pisze:

    Dziękuję za ten tekst.

    Pozdrawiam świątecznie.

  11. kmieć pisze:

    Dlaczego nie ma edycji????? 🙁

    1. Piotr Ryka pisze:

      Bo my tu ubodzy technicznie jesteśmy, co może niedługo się zmieni. A literkę już dołożyłem i też pozdrawiam. 🙂

  12. Marecki pisze:

    Jarku przyszło mi do głowy określenie tego typu problemu – MELOFIL. 🙂

    Nie jestem typem osoby, która skupia uwagę wyłącznie na sprzęcie.
    Sprzęt jest ważny, ale nie najważniejszy.
    Ale żeby móc się w oddać w pełni muzyce, to mimo wszystko potrzebny jest wysokiej jakości sprzęt.
    Sprzęt dzięki któremu paradoksalnie zapomnimy o sprzęcie!
    Z pewnością każdy meloman ucieszy się możliwością „bycia tam”, a każdy prawdziwy audiofil, czyli notabene meloman potrafi się na chwilę wyłączyć, odlecięć, przestać na chwilę analizować sprzęt.
    Oczywiście jeżeli kogoś stać i dąży do dźwiękowej nirwany, to jest to jego święte prawo i nic komu do tego, a wręcz przeciwnie.
    Chwała mu za to, że ceni muzykę, smaczki w niej zawarte, zamysł autora, producenta, warsztat instrumentalistów itd.(sam grywam troszkę na bębnach i na pewno życzyłbym sobie, aby brzmienie instrumentu było jak najwierniejsze i dawało podobne emocje do tych na żywo)

    Tak sobie myślę, że meloman który krytykuje audiofila nie jest godny nim być, bo jest zwykłym muzycznym ignorantem.
    Natomiast co poniektórzy audiofile powinni poćwiczyć analizowanie samej muzyki tj. interpretacji, aranżacji itp. itd.
    Zapomnieć na chwilę o wykresach i innych pierdołach.
    Czasami odpłynąć i oddać się muzyce bezreszty!

    Trzeba w tym wszystkim złapać równowagę!
    Czego sobie i wszystkim melo, audio i innym filom życzę!

  13. MCR pisze:

    Uśmiechnąłem się całkiem szeroko, bo i powody ku temu znalazłem.
    Byłoby to parę lat temu, jak pierwszy raz trafiłem na artykuł o audiofilach i przyznam, że podskórnie zgadzałem się tezą: audiofil to człowiek, który wydając pieniądze na sprzęt stara się udowodnić, że słyszy więcej niż fizyka pozwala, że niby to nie tylko jakość membran wpływa na odsłuch ale nawet kabelki, które elektronom pozwalają płynąć…
    No cóż – myślałem wtedy – niegroźne hobby, znacznie mniej niebezpieczne niż zbieranie niewybuchów w lesie na Podlasiu.
    Jakiś czas później padły mi pożarte przez Kota (a właściwie Kotkę) słuchawki całkiem przecież zacnej firmy Panasonic. Zmierzając przez miasto wdepnąłem do znajomego sklepu muzycznego i przymierzyłem śmiesznie wyglądające AKG. Hm….. Przestrzeń jaką usłyszałem zwaliłem od razu na efekt entuzjazmu związanego z pewnymi wydarzeniami dnia wczorajszego i nie oglądając się za wiele drogą kupna stałem się ich właścicielem.
    W domu, późną wieczorową porą podłączyłem je sobie pod integrę w laptopie (zresztą niezgorszym a nawet tym z wyższej półki, ale jednak z kartą na poziomie świeżo ściętej trawy). Spojrzałem na boki, do tyłu – no gdzieś ta przestrzeń sobie poszła. Jak nic. Pewnie uszkodzony egzemplarz. Niewiele myśląc wykonałem nazajutrz standardowy manewr: telefon-samochód-parking-sklep muzyczny. Ten sam model słuchawek leżał sobie do odsłuchu jak leżał wcześniej no i… tam była muzyka i przestrzeń! Z uśmiechem na twarzy rzekłem – proszę wymienić ten egzemplarz, bo on nie gra. Kolega ze sklepu spojrzał na mnie no i niewiele myśląc odłączył testowy egzemplarz i podłączył mój nabytek. Założyłem na uszy słuchawki i dobrze zrobiłem bo chyba były bardziej czerwone od ust Pani Profesor Staniszkis. Przestrzeń wróciła, ale dźwięk był ostrzejszy w sopranach…. Zanim wycedziłem kolega oparł się o ścianę i wyrzucił z siebie: muszą się wygrzać – to raz, muszą być na dobrym torze – to dwa. Może jeszcze muszą być dotarte jak samochód – wyrzuciłem starając się ratować z całej tej sytuacji….. Dokładnie – odparł z powagą kolega zostawiając mnie ze słuchawkami i miną, która gdyby była sfotografowana trafiła by pewnikiem jako wzrocowy mem do internetu.
    Tak to zaczęło się u mnie. Potem sporo czytania (między innymi tutaj), prób, szukania własnego stylu przy którym ciało mówi (a nie tylko uszy), że właśnie wchodzi w fazę plateau.
    Zgadzam się z p. Piotrem co tego, że nic tak nie zmienia zdania jak wsadzenie przez niewiernego Tomasza palców w audiofilski bok. Sam tego doświadczyłem już nie raz i doświadczam średnio kilka razy w roku. Nie, nie jestem audiofilem. Nie mam torów za tysiące złotych.
    Ale różnica na poziomie AKG (teraz 550MkII) + ifi nano w stosunku do zazwyczaj nabywanych słuchawek wśród znajomych (pozdrawiam) jest tak wielka, że miny są bezcenne. Najpierw ile to kosztuje (przed odsłuchem) – powoduje lekki uśmiech (no wariat, dwa tysiące z słuchawki i wzmak?), a później pytanie gdzie można kupić… Potem niedowierzanie, że to tak naprawdę podstawowy IMO zestaw by odsłuchać muzyki, ale do delektowania jeszcze daleko, że można jeszcze lepiej (może nie aż tak drastycznie jak w stosunku do słuchawek marketowych odsłuchiwanych na gnieździe z kiepską izolacją od sygnału telefonicznego) ale jednak lepiej. Żaden więc to zestaw audiofilski, raczej baza by usłyszeć pełniej muzykę.
    Bywało już, że słuchawki powodowały duchową anihilację takiego osobnika na cały wieczór, który odtwarzając znane utwory słyszał je „jakby na nowo”. Raz jeszcze powtórzę – żaden sprzęt audiofilski nie jest potrzebny by wykazać, że detale mają znaczenie. Kabel, połączenie, tor, słuchawki i sposób ich założenia…
    Zazdroszczę, gdy ktoś potrafi tak pięknie pisać o dźwięku jak p. Piotr. Nie mam takiego słuchu i nigdy mieć pewnie nie będę. Ale potrafię sobie czytając paralele wyobrazić, że dla czułego ucha różnice w odsłuchu mogą być diametralne nawet przez wzgląd na skład chemiczny kabla. Skoro nawet moje uszy były w stanie zauważyć różnicę, to wierzę, że uszy szczęśliwców potrafiących „widzieć” dźwięk mogą więcej. Nic, tylko zazdroszczę i rozumiem, że można wydać dużo, dużo środków na to, by tęcza miast 4096 kolorów miała ich 16,7 miliona.
    Pozdrawiam,

  14. Bohdan pisze:

    Tak pomyślałem ,że słowo audiofil można by rozszerzyć o synonim podobnie brzmiący ” audiofeel ” .Audiofilia to poszerzanie spektrum słyszenia i odczuwania, , porównywanie jest zarówno świetna zabawą, jak i z jednej strony poszukiwaniem jakiejś uniwersalnej prawdy, a z drugiej wręcz mistycznych uniesień. ja to tez rozumiem ,jako zdejmowanie kolejnych zasłon z poszerzającej się percepcji. Te tony audio sprzętu, które pozwalają otwierać kolejne bramy do dźwięku doskonałego, którego audiofil intuicyjnie poszukuje . . i te pojawiajace się czasem uniesienia.
    Jeśli by było nas tylko 300 .. to i tak miło być w tak wyjątkowym elitarnym klubie.

  15. Pablo S pisze:

    2019 juz i jeszcze ktos ten artykul czyta;)

    I ja dolacze do osob zniesmaczonych szalenie niskim szmatlawym poziomie dziennikarstwa w tym w Wyborczej. Coz zawod ten podobnie jak inny najstarszy polega glownie na oferowaniu uslug temu kto placi lub placi wiecej z marnym baczeniem na jakakolwiek prawde, trafnosc oceny czy poczucie przyzwoitosci.

    Zwroce uwage na aspekt muzyki ktorego nikt nie podjal. A ile trudu znoju zachodu lat harowki nerwow wypocin bolu krwi zdartych palcow i gardel trzeba by spiewak pianista trebacz perkusista itd mogl zagrac tak pieknie jak to finalnie zrobil? Do tego dochodzi praca dyrygenta ,autora danego utworu realizatora dzwieku calego studia nagraniowego producenta mikrofonu producentow instrumentow i nawet architektow oraz budowniczych sal koncertowych oper. Oni wszyscy wlozyli swoj trud swoj czas aby to zagralo… wlasnie tak dobrze,porywajaco i za serce chwytajaco. I tu nagle jak filip
    Z konopii wyskakuje jegomosc mr redaktor insynuujac ze muzyki zdrowiej psychicznie byloby sluchac na byle czym.
    A ten co inny poglad ma ten sekciarz odludek kosmita.

    Sa wykonawcy ktorzy cale zycie cwiczyli glos lub szarpanie strun… Dziela muzyczne na nienizszym winny stac podescie w almanachach sztuki nizli obrazy rzezby czy budynki. Na pewno sa zywsze pelniejsze emocji poruszajace szersze rzesze ludzkosci.

    Dlatego wlasnie teraz gdy technologia ku temu sprzyjajaca wytworcy sprzetu hifi skladaja wielki hold i uznanie dajac mozliwosc jak najwierniejszego doswiadczenia tego co artysci obecni i juz niezyjacy chcieli potomnym przekazac.

    Jako rzecze zalozyciel Oswald Mills Audio – z pomoca tego sprzetu dusza Elvisa staje zywo przed nami.

    Ale nie. Lewacko-sowieckie dzinnikarstwo wie lepiej co dla ludzi lepsze. Tylko patrzec jak w xxi wieku promowani beda muzycy bez plci miast instrumentow komputerowy program a wszystko odtwarzane z przenosnego dlugopisa na membranie pol cala ktorego obsluzy nam asystent Ai o imieniu alexa a moze alexo aby bylo transplciowo i najlepiej bezdusznie.

    Wielka czesc i chwala calej branzy audiofilskiej – pielegnowac warto wytwory tysiecy talentow i nalezycie je jak to mlodzi mowia „zapodawac”.

    To samo tyczy sie architektury. Niech pan pismak sprawdzi ile dolarow wydano w las vegas na sam tylko design. Sekta? Bez tego designu nie byloby tam teraz nic. Identycznie Dubaj. Pustynia i pare chat z drewna. Dlaczego za mkw w budynku od dobrego architekta placone sa sumy 10 krotnie wyzsze niz w budynku od zadnego architekta?

    Bo czlowiek pragnie obcowac z pieknem a diabel tkwi w szczegolach.

  16. Marek pisze:

    Czytam poprzedzające wpisy i stwierdzam, że audiofilizm jest – absolutnie – klubem elitarnym. Jako klub mamy jednak jeden problem: samotność w większości przypadków, podczas gdy kluby są po to, by być razem, rozmawiać, dzielić się. Stąd prawdopodobnie taki sukces spotkań w rodzaju Audioshow. Tak samo, jak niektórych poprzedników irytuje mnie, kiedy czytam o sprzęcie z wyższej półki w luksusowych pismach dla panów (głównie) i czasem dla pań. Kompletnie indolentni autorzy opisują tam nowinki językiem wykazującym znajomość tematu na poziomie gościa spod (dawnej) budki z piwem. Horror. Jednak nie tylko tam, bowiem w naszych ulubionych branżowcach też mamy takie kwiatki, jak „wspornik z boronu” we wkładce gramofonowej (Człowieku ten pierwiastek po POLSKU nazywa się BOR!), czy dowiadujemy się, że głośnik ma „średnicę fi” ( nooo… albo średnicę, albo fi, pewnikiem jednak nie razem! A może jeszcze dodać, że fi – to takie przekreślone O?). Tak jest, kiedy w branżowym slangu wprowadziliśmy na skróty „średnicę” dla określenia średnich tonów – to teraz, żeby było jasne, że średnica – to średnica – niektórzy potrzebują dodać ‘fi”, choć nie ma to żadnego sensu.
    Na koniec wspomnienie zupełnie innego odbioru muzyki. Parę lat temu miałem okazję gościć u muzyka, człowieka, który przez lata tworzył brzmienie jednej ze znanych orkiestr. Postanowił puścić mi kilka utworów, bym mógł zrozumieć, o czym była rozmowa. I… ku mojemu zdumieniu puścił kasetę na niedrogim sprzęcie z lat 70/80. Na takim to sprzęcie słuchał muzyki. To ten dźwięk był dla niego tłem do opowiedzenia co jak brzmiało, jak to i to było rozegrane – on to wszystko słyszał uszami i oczami wyobraźni, to było w nim. Sądzę, że pokazując mi nuty też opowiedziałby część tego, co (on) słyszał. Pomyślałem wtedy o odbiorze dźwięku – jego – człowieka, który z tym dźwiękiem przeżył całe życie – i moim, który potrzebuję innej jakości odtworzenia, bo bez tego nic z tego nie wyjdzie. Zrozumiałem wówczas, że częste powoływanie się producentów sprzętu na opinie muzyków niekoniecznie musi cokolwiek wnosić. Może ale nie musi.

    1. Jarek pisze:

      Marku,

      Kilku niezłych muzyków miało okazję mnie odwiedzić , posłuchać paru płyt, wypić filiżankę herbaty i pogadać. Tak, oni słyszą inaczej. Patrzą na partyturę, nuty i słyszą wszystko w głowie.

      Co nie przeszkadza temu, że bywają głusi jak Beethoven. Na scenie jest ponad 130 dB poziomu dźwięku…

      Rozmawiałem kiedyś z dobrym skrzypkiem, on skrzypce trzyma między żuchwą a obojczykiem. On je słyszy całkiem inaczej , niż widownia.

      Na Audio Show odwiedza mnie corocznie pewien dyrygent. Leci jakiś straszny Black Sabbath, a on klepie mnie po plecach, że właśnie o taki power mu chodzi. No i bądź tu mądry …

      Audio jest sztuką , w wielu wymiarach:
      – Estetycznym ( Bang & Olufsen jest w Museum of Modern Art na wyeksponowanym miejscu )
      – technicznym ( choćby Nagra SN)
      – przekazywania wartości kompozycji
      – przekazywania kunsztu muzyków
      – przekazywania kunsztu reżyserów dźwięku

      I jak każda sztuka wywołuje emocje (pozytywne i negatywne) . Wymaga też krytyków, twórców, marketingu, handlu, prezentacji ….i w końcu odbiorców. Wszyscy mamy do tego takie samo prawo jak malarze abstrakcjoniści.

      Róbmy swoje. Pozdrawiam

  17. Piotr_ pisze:

    „Dobra muzyka na dobrym sprzęcie to chyba najlepsze rozwiązanie?’ Ludzie litości… zamieniajcie subiektywne i często mimo wszystko bardzo bezmyślne sformułowanie 'dobra’ na 'konkretna muzyka na najlepiej pasującym do niej sprzęcie’ Kiedyś jako niedoszły audiofil o zgrozo pozbyłem się płyt które 'grały mi gorzej” na posiadanym ówcześnie sprzęcie, pozostawiając tylko te najlepsze. Potem zmieniłem sprzęt na inny, a pozostawione płyty o zgrozo brzmiały już nie tak ciekawie, wróciłem do kilku wyrzuconych i było świetnie.
    Proste prawda? niektórzy mimo wszystko miotają się dalej i nie są w stanie zrozumieć tego przez całe nieszczęsne lata audiofilskiego nałogu… Sprzęt audio to nie coś co pozwala słyszeć „dobrze” muzykę, audio to tylko ZABAWKI (głównie dla dużych chłopców) które zawsze różnią się od odbioru prawdziwej muzyki. Prawdziwa muzyka zawsze się różni od siebie, gdy zostaje utrwalona na nośniku różni się tak bardzo że jest już tylko dość prymitywnym wyobrażeniem prawdziwej muzyki, na dodatek te wyobrażenia są tak bardzo różnorodne jak różnie zrealizowane są nagrania. Na żywo jesteśmy w stanie usłyszeć dany utwór tylko raz – to bezcenne doświadczenie, jeśli chcemy cieszyć się wielokrotnie jego substytutem pozostaje mechaniczne/elektryczne odtwarzanie wyobrażenia muzyki – więc skoro już jesteśmy na to skazani to czyńmy to tak jak nam się najbardziej podoba i jak bardziej pasuje. Na ten przykład winyli z przełomu lat 50-60 słucham na systemie z podobnych lat i do tej pory nie odnalazłem podobnej frajdy odtwarzając tak wiekowe płyty na nowszym sprzęcie. Gdybym np. głównie słuchał techno miałbym zupełnie inny system do tego gatunku muzyki i Armstronga bym na nim nie puszczał. To co w tym miejscu może się wydawać zabiegiem marketingowym paradoksalnie nim nie jest w przeciwieństwie do wmawiania ludziom że „dobry” sprzęt za bardzo dobrą kasę załatwi wszystko.

    1. Michal Pastuszak pisze:

      To jeszcze warto filmy z lat 50/60 tez ogladac na odbiornikach z tamtej epoki, skoro to pomaga lepiej wejść w klimat.

      1. Piotr_ pisze:

        Rozróżnić warto przy tym dwie kwestie – czysto techniczną i otoczkę klimatyczną. Przykład zabytkowych telewizorów jest także trafny szczególnie jeśli chodzi o lampowy dźwięk, obraz kineskopowy czarno-biały podobnie jak film czarno-biały i te bezcenne oczekiwanie aż się nagrzeje i nie daj boże znowu zapali firanki ;).
        W temacie audio takie podejście wydaje się być jeszcze bardziej sensowne właśnie ze względu na wymierne korzyści techniczne i różne techniki nagrywania.
        Stare kawałki z lat 50 – jazzowe, wokalne i kameralistykę, słucha się najprzyjemniej na szerokopasmowych głośnikach z papierową membraną lekką jak piórko, gramofonie z wkładką mono i kilku watowym wzmacniaczu lampowym.
        Do powstałej na przełomie lat 60 i 70 muzyki rockowej wymienione zestawienie już totalnie nie pasuje, zostawiamy gramofon, oczywiście stereo, ale delikatny wzmacniacz lampowy zastępuje potężny amplituner ze złotej ery napędzający kolumny również z dużymi papierowymi membranami, ale już oparte na technologii lat 70.
        Italo-disco z połowy lat 80 także rządzi się swoimi prawami, gdzie wybieramy kanciasty sprzęt nie tylko ze względu na królujący w latach 80 kanciasty design.
        A i współczesne membrany z kewlaru, wzmacniacze cyfrowe i gęste formaty znajdą swoje zastosowanie przy dzisiejszych nagraniach, nie próbujmy tylko na tym słuchać z przyjemnością oryginalnych staroci bo nawet jak nie będzie bardzo irytująco to na pewno nie tak jak zostały one przygotowane w swoich czasach.
        Jeśli słuchamy absolutnie wszystkiego i nie pałamy szaloną miłością do jakiejś epoki pozostaje dzisiejszy serwer muzyczny jako umowna zabawka w odtwarzaniu muzyki, ale i zarazem bardzo wygodne narzędzie dostępu do wielu nagrań w uproszczonych domowych warunkach.

        Podaję ten przykład z epokami głównie po to by znaleźć sposób na audiofilski (sterowany z zewnątrz) pęd za bezwzględną sprzętową doskonałością – za nieuchwytnym króliczkiem audio – o tym dobrze wiedzą marketingowcy, niestety często starają się nie dostrzegać tego audiofile, a motywowanie się w swoim postępowaniu ciągłym niespełnieniem i megalomanią prowadzi właśnie do audiofilskiej choroby, która w najostrzejszej swojej fazie powinna być leczone tak samo jak inne wyniszczające nałogi.
        Żartobliwie zakończę powiedzeniem „że jeśli coś jest do wszystkiego, to jest do niczego”, a jeśli zagracimy pokój sprzętem z różnych epok, tak że ruszyć się nie sposób, to i tak lepiej wyjdziemy na tym niż niespełniony ciągle zmieniający sprzęt audiofil, bo w pewnym momencie i tak zazwyczaj pozbędziemy się części gratów by móc normalnie oddychać, zostawiając sobie z tego wszystkiego tylko to co autentycznie najbardziej lubimy i co daje nam szczerą radość z obcowania z muzyką w domu gdy akurat nie możemy iść na koncert.
        Pozdrowienia dla wszystkich melomanów, audiofili, kolekcjonerów, graciarzy, i długo by jeszcze wymieniać…

  18. Piotr_ pisze:

    Rozróżnić warto przy tym dwie kwestie – czysto techniczną i otoczkę klimatyczną. Przykład zabytkowych telewizorów jest także trafny szczególnie jeśli chodzi o lampowy dźwięk, obraz kineskopowy czarno-biały podobnie jak film czarno-biały i te bezcenne oczekiwanie aż się nagrzeje i nie daj boże znowu zapali firanki ;).
    W temacie audio takie podejście wydaje się być jeszcze bardziej sensowne właśnie ze względu na wymierne korzyści techniczne i różne techniki nagrywania.
    Stare kawałki z lat 50 – jazzowe, wokalne i kameralistykę, słucha się najprzyjemniej na szerokopasmowych głośnikach z papierową membraną lekką jak piórko, gramofonie z wkładką mono i kilku watowym wzmacniaczu lampowym.
    Do powstałej na przełomie lat 60 i 70 muzyki rockowej wymienione zestawienie już totalnie nie pasuje, zostawiamy gramofon, oczywiście stereo, ale delikatny wzmacniacz lampowy zastępuje potężny amplituner ze złotej ery napędzający kolumny również z dużymi papierowymi membranami, ale już oparte na technologii lat 70.
    Italo-disco z połowy lat 80 także rządzi się swoimi prawami, gdzie wybieramy kanciasty sprzęt nie tylko ze względu na królujący w latach 80 kanciasty design.
    A i współczesne membrany z kewlaru, wzmacniacze cyfrowe i gęste formaty znajdą swoje zastosowanie przy dzisiejszych nagraniach, nie próbujmy tylko na tym słuchać z przyjemnością oryginalnych staroci bo nawet jak nie będzie bardzo irytująco to na pewno nie tak jak zostały one przygotowane w swoich czasach.
    Jeśli słuchamy absolutnie wszystkiego i nie pałamy szaloną miłością do jakiejś epoki pozostaje dzisiejszy serwer muzyczny jako umowna zabawka w odtwarzaniu muzyki, ale i zarazem bardzo wygodne narzędzie dostępu do wielu nagrań w uproszczonych domowych warunkach.

    Podaję ten przykład z epokami głównie po to by znaleźć sposób na audiofilski (sterowany z zewnątrz) pęd za bezwzględną sprzętową doskonałością – za nieuchwytnym króliczkiem audio – o tym dobrze wiedzą marketingowcy, niestety często starają się nie dostrzegać tego audiofile, a motywowanie się w swoim postępowaniu ciągłym niespełnieniem i megalomanią prowadzi właśnie do audiofilskiej choroby, która w najostrzejszej swojej fazie powinna być leczone tak samo jak inne wyniszczające nałogi.
    Żartobliwie zakończę powiedzeniem „że jeśli coś jest do wszystkiego, to jest do niczego”, a jeśli zagracimy pokój sprzętem z różnych epok, tak że ruszyć się nie sposób, to i tak lepiej wyjdziemy na tym niż niespełniony ciągle zmieniający sprzęt audiofil, bo w pewnym momencie i tak zazwyczaj pozbędziemy się części gratów by móc normalnie oddychać, zostawiając sobie z tego wszystkiego tylko to co autentycznie najbardziej lubimy i co daje nam szczerą radość z obcowania z muzyką w domu gdy akurat nie możemy iść na koncert.
    Pozdrowienia dla wszystkich melomanów, audiofili, kolekcjonerów, graciarzy, i długo by jeszcze wymieniać…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy