Audio Show 2012 Dzień Pierwszy

Wyjazd

Żeby gdzieś być, trzeba się najpierw tam znaleźć. W moim przypadku znalezienie się na AS oznaczało przebycie trasy Kraków-Warszawa.

Nic miłego to nie jest. Droga łącząca dwa największe polskie miasta – starą i nową stolicę – jest straszna. Wojna skończyła się 67 lat temu i mało kto ją pamięta, ale okazuje się, że to nie dość czasu by wybudować coś takiego jak przyzwoitą drogę między głównymi miastami kraju.

Kilka kilometrów na samym wyjeździe z Krakowa to imponujący na skalę światową popis kocich łbów i podejrzewam, że w czasach Kazimierza Wielkiego trakt ten był gładszy. Dalej to nędzna nitka dwukierunkowa, a od Kielc po Radom trwają zmasowane wykopki, przy czym słowo „trwają” znakomicie oddaje klimat sytuacyjny, ponieważ wykopki te dzielnie bronią się na swych stanowiskach i nie zamierzają się z nich ruszać. Jechałem tamtędy parę miesięcy wcześniej i śmiało można powiedzieć, że nic się tam nie dzieje. Na koniec od Radomia po Warszawę mamy nareszcie dwa pasy ruchu, na całej długości dumnie przyozdobione lampami postawionymi w pasie rozdzielającym jezdnie, z których to latarń żadna nie świeci. Jest to o tyle interesujące, że często przejeżdżana przeze mnie trasa powiatowa z Wieliczki do Dobczyc jest oświetlona na całej długości i to bardzo przyzwoicie. Ale widać co region, to obyczaj, a regiony warszawski i radomski mają obyczaj nie świecić.

Dojazd

Nareszcie jestem w Warszawie. Od czasu do czasu tu bywam, ale samemu siedząc za kierownicą, a potem załatwiając sprawy, nie mam za bardzo sposobności się rozglądać, a tym razem przez dwa kolejne dni jestem wożony i trochę łażę, więc sobie patrzę.

– Duże miasto, mnóstwo okien, a każde okno to czyjeś życie. Wyglądają te okna smętnie. Ponure prostokąty powycinane w ponurych kamienicach spoglądają z niechęcią, dobrze wiedząc, że ładne nie są. Osobliwa rzecz; wielka aglomeracja w samym centrum Europy, dwa miliony ludzi, stolica, a nie ma choćby jednego obiektu architektonicznego godnego uwagi w pozytywnym rozumieniu tego słowa prócz zamku królewskiego (i to jedynie oglądanego od wewnątrz) oraz kameralnej starówki. Nawet nowy Stadion Narodowy, szczelnie zamknięty od góry by znów nie stać się łaźnią, w nieudany moim zdaniem sposób usiłuje łączyć wyplatany żelbetową wikliną folklor z patriotyczną stylizacją kolorystyczną, przypominając nastroszonym wyglądem biało czerwonego jeżozwierza. Nowe wysokościowce, duma miasta, przygnębiają kosmopolityczną sztampą, wyprutą z cienia oryginalności. Stać mogłyby gdziekolwiek nie licząc najbogatszych metropolii, gdzie byłyby zbyt tanie. Ciśnie się uwaga, że jakiś gang ukradł światu architekturę i teraz wszędzie jest jednakowa. Nawet w Paryżu.

Dlaczego temu cholernemu Pałacowi Kultury nikt nie zetnie szpecącej całe miasto stalinowskiej iglicy i nie zastąpi czymś mniej upiornym? Dlaczego pomnik tyrana i jego rządów, kamień milowy rosyjskiego imperializmu, wciąż straszy swoim wyglądem, przyzywając do powrotu swych budowniczych? Dlaczego pięćset lat temu nasi przodkowie potrafili wybudować krakowski rynek, a dzisiejsi obywatele wielkich miast nie są w stanie przezwyciężyć wszechobecnej sztampy architektoniczne? Matka mieszkała przed wojną w Wilnie, ale znała Kraków i Warszawę. Z zachwytem opowiadała, jakim Warszawa była wtedy wspaniałym miastem; z charakterem, z klimatem, duszą, rytmem ulic o przyjaznym obliczu. Niewiele z tego zostało. Nie ma tych ludzi, nie ma tamtych kamienic. Nie z naszej winy. Tamtą Warszawę zmielono na proch i jak dotychczas tylko prowizorycznie odbudowano. Znam to miasto dość dobrze, bo brat ojca był tu profesorem a kuzyna wprawdzie wywiało do Sztokholmu, ale kuzynka mieszka, a teraz jeszcze córka od paru lat. I jest w tej obecnej Warszawie poza brakiem dawnego kształtu pewna rzecz nowa, i jest ona okropna.

– Sporo jeżdżę po południowej Polsce, w zeszłym roku na przykład przemierzyłem Śląsk wzdłuż i wszerz, a czegoś podobnego nie napotkałem. Dojeżdżam do Warszawy, jadę trasą wlotową, już całkiem blisko Placu Defilad. Zapala się czerwone światło parędziesiąt metrów przede mną więc się zatrzymuję. A tu jak nie świśnie koło mnie terenowa Toyota. Tak ze sto na godzinę. Na chama, na czerwonym świetle, bez mrugnięcia okiem. Aż mnie zamurowało. Wariat – myślę sobie. Ale ujechałem ze dwa kilometry, znowu zwalniam dojeżdżając do czerwonego, a tu jakaś osobówka tylko koło mnie bzyknęła, i dalej przez to czerwone na pełnym gazie. W następnych dniach jeszcze parę razy byłem świadkiem podobnych wyczynów.

Tyle jest gadania o wchodzeniu do Europy, światowych aspiracjach, rosnącej zamożności, znajomości języków. Kochani moi – nic z tych rzeczy. Na Audio Show przyjechało na pewno sporo zagraniczników i na pewno byli oni świadkami tego rodzaju popisów. Na mieszkańcach Londynu, Berlina czy Kopenhagi robiły one z pewnością jeszcze większe wrażenie niż na mnie. Aż mi głupio było potem rozmawiać z zagranicznymi uczestnikami wystawy. Jak oni nas muszą postrzegać. Mój Boże…

Warszawa, ta obecna, ta nowa, dopiero szuka swojej tożsamości i swego architektonicznego oblicza. Nieprędko znajdzie. Ale to temat na inną rozmowę. Choć może to zakrawać na zbytni optymizm i przydawanie blasku rzeczom błahym, obecność Audio Show, będącego mimo wszystko targami muzycznymi, bo koniec końców wokół percepcji muzyki skupionego, ma swój udział w kształtowaniu tej nowej tożsamości, udział niewątpliwie pozytywny.

Ktoś mógłby zapytać, dlaczego tyle narzekam? Przyjechałeś, obejrzałeś, posłuchałeś czegoś chciał, jadłeś smacznie, mieszkałeś wygodnie, nic złego cię nie spotkało – i jeszcze narzekasz? Co racja, to racja. Ale krytykowanie mam we krwi; taki już nieznośny na świat przyszedłem. Na pociechę powiem, że syn był niedawno w Pradze, co taka piękny jest i wszyscy jej Czechom zazdroszczą.

– Strasznie ci Czesi wszystkim do tyłków włażą, a już zwłaszcza ruskim – skomentował wizytę. Warszawiacy nie włażą. I bardzo dobrze.

Dzień pierwszy

Skoro już jestem tym zawodowcem, trzeba brać rzeczy poważnie. Przyjechałem tedy na dwa dni, by wszystko obejść, i pierwszego dnia postanowiłem zaliczyć Bristol i Golden Tulip. Zacząłem od Bristolu, do którego wspinałem się po zdezelowanych schodkach od strony skarpy wiślanej. Dęło strasznie po uszach i nie trafiłem za pierwszym razem, bo przy wejściu nie było żadnej tablicy, a wejścia są dwa. Pani w recepcji odesłała mnie do właściwego, uiściłem co należy, dostałem pieczątkę na łapę i wchodzę.

Pierwsza z brzegu była prezentacja tworzących jeden zespół wystawienniczy firm Eter Audio i Nautilus, złożona z półaktywnych tub Avantgarda Duo Grosso (po 250W tej aktywności każda), tegoż Avantgarda wzmacniacza XA i przedwzmacniacza też XA, potwornie drogich kabli Kimbera i dwóch źródeł: gramofonu Transrotor Rondino i debiutującego na Audio Show dzielonego CDT S-5 Ayona. Wszystko to grało wpięte prosto w ścianę, bez żadnych prądowych sublimacji.

Prezentację poprzedziły dwie prelekcje. Najpierw właściciel Nautilusa, pan Robert, przedstawił urządzenia, a następnie pan od Avantgarda, opowiadał o Austriaku żydowskiego pochodzenia, Gustawie Mahlerze. Tenże Mahler miał podobno utrzymywać, że w muzyce nieważne są nuty, bo one stanowią jedynie środek opisu, a ważna jest komunikacja. Tę komunikację, zdaniem już tego pana, a nie Gustawa Mahlera, miał prezentowanemu systemowi zapewnić właściwy dobór składników sprzętowych, właśnie bardzo dobrze się ze sobą komunikujących.

Przejdźmy do rzeczy.

Wynotowałem sobie co następuje: Lekkie ocieplenie z gramofonem, chwilami nawet więcej niż lekkie, natomiast odtwarzacz Ayona był jak zwykle wyrazisty i dynamiczny, ale jak na mój gust zbyt ostry, zapewne ponownie za sprawą tych rosyjskich lamp, co to nimi go faszerują.

Dźwięk systemu całościowo potężny, bez ograniczeń co do głośności, dynamiczny, z dobrym rytmem, ale trochę schowanym fortepianem, co było pewnie zasługą nagrania (Oscar Peterson na winylu). Świetny kontrabas, wszystkie tony spokojne, a całość gładka, z akcentem na dół pasma. Z kolei chętnie prezentowany na demonstracjach grupa Dire Straits z płyty CD poczęstował twardym, punktowym basem, brakiem ocieplenia, szybkością, agresywną trąbką oraz mniejszą płynnością i muzykalnością niż gramofon, co oczywiście jest normą.

Druga płyta winylowa – Hugh Masekela „Hope” – pokazała znakomite oddanie atmosfery scenicznej, świetny saksofon (jednak nie aż taki do końca trójwymiarowy, czemu się nie ma co dziwić, bo to się jeszcze nikomu poza prawdziwym saksofonem nie udało), imponującą dynamikę i bardzo dobrą perkusję, jednak też nie taką jak całkiem prawdziwa. Druga płyta CD (sampler) nie wniosła nic nowego. Ayon potwierdził wszystkie wcześniej stwierdzone u niego cechy.

Podsumowując rzecz trzeba stwierdzić, że w mojej opinii gramofon był ciut za ciepły, a CD troszkę zbyt agresywny, tak więc w obu przypadkach wskazówka określająca neutralność i naturalność dźwięku była lekko raz w tę, a raz w tę wychylona, co na pewno bez trudu jest do skorygowania w przypadku gramofonu, ale jak chodzi o CD, to już nie tak całkiem koniecznie, choć z pewnością i dla niego dałoby się sporo zrobić, no ale nie kiedy równolegle z nim serwowany jest gramofon, bo musiałoby się to odbyć jego kosztem. Wszystko to są jednak wybrzydzania w odniesieniu do prezentacji porażającej jakością i leciutkie ledwie zmarszczki na wspaniałej audiofilskiej prezentacji. Na osobną pochwałę zasługują prelekcje wprowadzające, traktowanie uczestników odsłuchów bardzo serio i zaopatrzenie sali odsłuchowej w duże ustroje akustyczne. W sumie na pewno jeden z wiodących pokazów wystawy.

Prosto od Eter Audio i Nautilusa trafiłem do kolejnego krakowskiego krajana – pana Jaromira Waszczyszyna i jego Ancient Audio. Ta znana z bardzo drogich konstrukcji lampowych firma przygotowała na ten rok niespodziankę, o której już zawczasu wiedziałem, bo wieść o niej niosła się szerokim echem jeszcze przed Audio Show. Pan Jaromir wybrał się bowiem swą konstruktorską łodzią na drugi brzeg audiofilskiego morza i w miejsce rzeczy drogich zaproponował skrajnie tanią, w postaci aktywnych monitorów bliskiego pola.

Za trzy tysiące złotych z laptopa, smartfonu albo innego nowoczesnego ustrojstwa potrafiącego odczytywać muzyczne pliki, dostajemy w tym bliskim polu dźwięk o głośności ponad stu decybeli i jak za te pieniądze po prostu oszałamiający.

Potężny, dynamiczny, naturalny, wartki i zwinny. Na prezentacji wspierał te monitory 150 watowy także aktywny subwoofer, kosztujący również trzy tysiące złotych i stanowiący domykające uzupełnienie systemu. Nie będę się rozpisywał, bo poświęcę temu odrębną recenzję, ale ten i dwa inne zestawy obecne na wystawie udowodniły, że naprawdę wspaniałej jakości brzmienie da się osiągnąć już za bardzo umiarkowane kwoty, co jest niezwykle budujące. Komediowym akcentem tego co działo się w pokoju Ancient Audio były komentarze osób słuchających tylko na progu, a potem wypisujących w internecie, że wcale tak dobrze to nie grało. No jasne. Jak ktoś do podróży Bentleyem wybierze sobie bagażnik, też mu zbyt wygodnie nie będzie.

Od pana Jaromira trafiłem do Hi-Fi Clubu, gdzie prezentowały się głośniki THIEL CS 2.7 w towarzystwie elektroniki VTL, pod postacią dzielonego przedwzmacniacza TL 6.5, monofonicznych lampowych końcówek mocy MB 450 series III i pre gramofonowego TP 6.5, zaopatrującego gramofon VPI Classic C1 wyposażony we wkładkę Lyra Skala. A wszystko to pospinane kablami Transparent Reference MM. Płynący z tego zestawu dźwięk wart jest odnotowania przede wszystkim z dwóch powodów. Po pierwsze, głośniki THIEL 2.7, których starszej wersji słuchałem onegdaj i mi się nie spodobały, okazały się tym razem grać bardzo dobrze, czyli jak je ładnie poprosić, to potrafią. Po drugie, w tym zestawieniu gramofon okazał się perfekcyjnie wypośrodkowany brzmieniowo, dając dowód, że gramofony mogą stanowić źródło o perfekcyjnej naturalności, pozbawione sztucznego ocieplenia i nadmiernej gładkości. Tym to przyjemniejsze, że ani gramofon, ani wkładka nie należały do specjalnie drogich.

Sumarycznie rzecz biorąc był to duży, nasycony dźwięk, oferujący bardzo udane połączenie muzykalności ze szczegółowością i realizmem. Najtrudniejsze jak zawsze do odtworzenia instrumenty dęte ukazane zostały z dobrze wyrażoną specyfiką własną, której brakowało jedynie naturalnej trójwymiarowości podmuchu, czego dokładne naśladownictwo nikomu jednak się nie udaje. Bas był mocny, choć też troszkę pozbawiony trzeciego wymiaru, no ale na tę trzecią basową nogę też niemal wszyscy utykają. Gdyby szukać na upartego jakichś słabości, dla mnie byłoby nią powiększenie źródeł dźwięku, którego nie lubię, a które jest charakterystyczny dla tych głośników THIEL’a. Ogólnie słuchało się jednak znakomicie, tym świetniej, że podczas odsłuchów przygaszano światło, co jest świetnym pomysłem i co powinno być normą, a nie jest, czym niektórzy sami sobie wyrządzają krzywdę.

Te oto rzeczy były najlepszymi jakie napotkałem w Bristolu, jako że nie odnalazłem w sobie cierpliwości do stania w bardzo rozwlekłej czasowo, przepustkowej kolejce do sal Audiofastu, co w sumie bardzo dobrze świadczy o wystawionej w nich zawartości, a nienajlepiej o moim samozaparciu. No ale trudno. Może następnym razem, albo na osobnych odsłuchach.

Drugim sobotnim przystankiem mych audiofilskich wędrówek był hotel Golden Tulip.

Strasznie ten warszawski Audio Show tak nawiasem niepolski w sferze nazw jest – Bristol, Golden Tulip i Radisson Blu z doklejonym na pociechę Sobieskim. Ale takie czasy. W XVIII wieku fascynowano się francuszczyzną, teraz pora na język angielski. Niektórzy złowrogo przewidują, że po nim przyjdzie pora na chiński, ale ja już tego na szczęście nie dożyję.

Złoty Tulipan odcisnął mi się w pamięci przede wszystkim dwiema prezentacjami. Pierwszą była kreacja znanych już szeroko kolumn głośnikowych ZETA ZERO od TR Studios – autorskiego projektu pana Tomasza Roguli. Sygnału dostarczał im CD Accuphase DP-700, a napędzał własny zestaw czterech monobloków ZETA ZERO 1175, mających łączną moc aż 5 kW, którą to mocą zarządzał dedykowany jej firmowy przedwzmacniacza ZETA ZERO 1176. Zestaw ten – jak zapewnia producent – pozbawiony jest wszelkich wad cyfrowego przetwarzania dźwięku, pracując w ciągłym reżimie analogowym, przy czym jest niewielki gabarytowo i, jak już nadmieniałem, niezwykle pod względem mocy imponujący.

Rzeczywiście, mimo cyfrowego źródła zagrało to nadzwyczaj analogowo, ciesząc uszy spójnością, melodyjnością i po prostu pięknem dźwięku. Eleganckie soprany, doskonałe związanie całego pasma, bas pozbawiony podbicia i dudnienia, a jednocześnie potrafiący schodzić bardzo nisko. Szeroka scena – może nieco zbyt płytka, ale przy tylu atutach i tak bardzo efektowna – wykreowana na dokładkę w bardzo dużej sali, pozbawionej zaawansowanych adaptacji akustycznych. Minimalne ocieplenie zupełnie nie przeszkadzało, a odtwarzacz Accuphase raz jeszcze udowodnił swą wyjątkową klasę, kiedyś już przeze mnie opisywaną. Wszystko to razem wprawiło mnie w świetny nastrój, którego nie zepsuło kilka lekkich rozczarowań, na czele z bardzo poprawnie ale nieco za miękko i za mało realistycznie jak na moje potrzeby grającym Devialetem w parze z kolumnami Wilson Audio Sasha oraz dla odmiany nieco zbyt twardymi i dudniącym wzmacniaczami Art. Audio, napędzającymi własne firmowe głośniki.

Druga zaskakująco dobra demonstracja przytrafiła mi się u Tulipana w salonie Dalia (kwieciście tam jest), w którym prezentowały się po raz pierwszy – bo to ich premiera – trzygłośnikowe monitory aktywne (3 x 150 W każdy) marki Sveda Audio, wspierane przez tej samej marki 900 watowy subwoofer i czerpiące sygnał od przetwornika analogowo cyfrowego Bricasti Dual Mono DAC Model1 spiętego z laptopem.

Okablowane to było własnymi kablami Sveda i miało sumarycznie bardzo przystępną cenę, bo para monitorów kosztuje 9300 zł, sub 9000 zł, DAC 6000 zł, a komplet kabli głośnikowych 600 zł plus po 1200 zł za sieciówki. Razem wychodzi niewiele ponad 25 tysięcy, czyli jak za komplet do grania na bardzo wysokim poziomie bardzo znośnie. A gra to naprawdę przednio. Urządzenia wchodzące w skład tego systemu oferowane są przez firmę Musictoolz, zajmującą się dźwiękiem profesjonalnym, dzięki czemu nie mamy do czynienia z jakąś audiofilską zabawką, tylko graniem na całego i dla zawodowców. Dźwięk posiada bardzo wyraziste kontury, jest bardzo dynamiczny i przede wszystkim realistyczny. Nie ma nie lubianego przeze mnie powiększania źródeł i nie ma agresji. Jest za to rzadko na tym AS występująca głębia sceny, spójność całego pasma, doskonale wyrażone soprany, no i bas, o którego niedostatki zupełnie w towarzystwie subwoofera nie musimy się kłopotać.

Miło jest widzieć i słyszeć rzeczy dobre a przystępne cenowo, wolne na dodatek od konieczności nabywania wielgachnych gramofonów z wymyślnymi wkładkami, do których trzeba potem dokupować płyty winylowe po kilkaset złotych za sztukę i jeszcze dla nich drogie myjki. Bez lamp, bez całego tego audiofilskiego zadęcia, system od Musictoolz robi swoje i robi to pierwsza klasa.

To wszakże nie wszystko co Złoty Tulipan miał po stronie pozytywów do zaoferowania. Trzeba też wspomnieć o prezentacji Grobel Audio, która to firma jest mi dobrze znana jako dystrybutor marki Stax, ale która oferuje też między innymi urządzenia marki Jadis i jedno z nich właśnie zostało zaprezentowane. Też bez wielkiego zadęcia – a Jadis potrafi zagiąć ceną jak mało kto – ale nie tym razem.

W zestawie grał wzmacniacz J-35, napędzający małe kolumienki podstawkowe Franco Serbin Accordo, a za źródło tej parze służył gramofon TW-Acoustic Raven1 z ramieniem TW-10.5 i wkładką Koetsu Rosewood Signature. Całości dopełniał preamp gramofonowy Tores i okablowanie Jadis II. Prezentowało się to bardzo ładnie pod względem estetycznym i oferowało cudowny brak powiększania źródeł. Dźwięk był bardzo dobrze wyważony pomiędzy szczegółowością a muzykalnością i towarzyszyła mu bardzo dobra dynamika oraz jedynie bardzo nieznaczne niedostatki na dole pasma, które przy tego rozmiaru głośnikach są niemożliwe do obejścia suchą nogą. Ogólnie piękny zestaw dla smakosza estetycznego, wolnego od basowej pożądliwości i skłonności do wielkich hałasów.

Pod ścianą w salonie Grobel Audio pyszniły się oczywiście zestawy słuchawkowe Staksa, czekające na dzień następny, kiedy to można było ich słuchać. Znając je wszystkie drugiego dnia przychodzić nie musiałem, co w przeciwnym razie byłoby koniecznością.

Kolejnym zestawem godnym odnotowania w Golden Tulipie był set z elektroniką szwajcarskiej marki Solution, prezentowany przez jej polskiego dystrybutora – SoundClub. To z kolei przeciwieństwo dwóch przed chwilą opisywanych systemów, jako że firma Solution za swe wyroby każe bardzo słono płacić.

Tu źródłem był laptop połączony z wytwarzanym w Kalifornii lampowym przetwornikiem cyfra/analog Aesthetix Pandora ($ 6 000), wyposażonym w wejścia USB i SPDIF. Podawał on sygnał preampowi Solution 720 (130 000 PLN), a ten kierował go do stereofonicznej końcówki mocy Solution 710 (też 130 000 PLN). Efekt dźwiękowy systemowi temu kreowały znane niemieckie kolumny Ascendo System M-S ($ 30 000), a sygnał wędrował, także bardzo kosztownymi, kablami Jorama Prime Origo. Był to zatem high-end co się zowie, kierowany do tych, którzy nie muszą liczyć się z ceną. Jak widać na zdjęciu uzupełniał go polski kondycjoner sieciowy GigaWatt, prezentujący estetykę bardzo zbliżoną do tej od Solution.

Jak to grało? Dźwięk był naturalny, bez ocieplenia, spokojny. Chwilami pojawiała się minimalna szorstkość sopranów i pewien niedostatek głębi scenicznej, który na Audio Show w zasadzie był normą, łamaną tylko w bardzo nielicznych przypadkach. Ogólnie rzecz biorąc było to granie dla tych, którym nie zależy na fajerwerkach, ciepełkach, milusich gładkościach i cukierkowych kolorkach. To audiofilizm idący w inną stronę, pod prąd. Nie głównym lampowo-gramofonowym nurtem muzycznych czarodziejów i sztukatorów obijających wszystko pluszem, tylko drogą inżynieryjnej, laboratoryjnej perfekcji.

Tyle udało mi się pozbierać dnia pierwszego.

2 komentarzy w “Audio Show 2012 Dzień Pierwszy

  1. tadeusz pisze:

    cool tekst , tez napiszemy swoej wrazenia, bo non stop odiwedzamy z rodziną każde AS w Polsce i troche za garnicą.

  2. Leon Raleigh pisze:

    Always happy to read amazing articles.. Desire be backside in support of added for sure! Thank you for sharing

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy