Recenzja: Accuphase DP-500

Opublikowano: marzec 2009.

DP-500_3 Dotknięta koniecznością wyprodukowania własnego najwyższej klasy napędu CD-SACD, ciesząca się od lat znakomitą renomą japońska firma Accuphase, postanowiła przekuć tą niespodziewaną dla siebie i raczej niemiłą okoliczność na całą gamę odtwarzaczy, w efekcie czego stała się chyba jedynym na świecie producentem oferującym równocześnie aż pięć modeli. Jednak tylko trzy szczytowe z nich mogą czytać gęsty format; dwa pozostałe to zwykłe CD-ki.
DP-500, przedmiot tej recenzji, należy do tych ostatnich, a debiutował zaraz po flagowym dzielonym DP-800 i był wówczas trzecim od góry modelem w ofercie firmy. Od samego szczytu oddzielał go starszy o pokolenie DP-78, wyposażony jeszcze w napęd Sony. Sony produkcję najwyższej klasy napędów CD jednakże zarzuciło i swym podejściem do tematu wywiązywania się z dostaw dla innych producentów najwyraźniej zirytowało Accuphase do tego stopnia, że firma podjęła decyzję o skonstruowaniu własnego rozwiązania, by raz a zawsze uniezależnić się od kaprysów kooperantów. Na bazie tej własnej konstrukcji powstał najpierw DP-800, a DP-500 zaraz po nim, jako dużo tańsza alternatywa w postaci zwykłego CD-ka.
Oba odtwarzacze odniosły duży rynkowy sukces, a rozochocony tym producent jął w odpowiedzi rozszerzać ofertę. Tak pojawił się DP-700 – jednoczęściowy wariant najwyższego modelu, mający oferować niemal równie doskonałe brzmienie za niższą cenę – a w chwili obecnej wkraczają dodatkowo na rynek DP-600, będący następcą DP-78, oraz zamykający stawkę najskromniejszy DP-400.

Wygląd i technologia

dp-500_2Sprawę genealogii mając za sobą, przyjrzyjmy się wyglądowi i technologii.
DP-500 robi wrażenie. Powierzchownością niemal nie odbiega od pozostałych braci, jeśli nie liczyć dwubryłowości najwyższego modelu. Wszystkie obudowy odtwarzaczy Accuphase mają bowiem te same gabaryty i wszystkie zdobne są w złote frontony. Jednak modele SACD mają te frontony ładniejsze, a wyświetlacze elegantsze i staranniej zaprojektowane. W porównaniu z nimi DP-500 jest prawie taki sam, ale to prawie czyni zauważalną różnicę. Tym niemniej, jak już mówiłem, całościowo robi wrażenie. Jest wielki i ciężki. Waży kilkanaście kilogramów i nader jest okazały. Wykonano go staranne i z użyciem materiałów wykończeniowych doskonałej jakości. Tak naprawdę szkoda jedynie, że cyferki wyświetlacza i sama jego kompozycja nie są tak ładne jak u wyższych ofertowo współbraci.
Dopełnienie całości stanowi pilot, dokładnie taki sam dla wszystkich modeli. Tak jak same odtwarzacze jest złoty, a przy tym dość poręczny. Jedynym mankamentem okazuje się nieobecność przycisku obsługi szuflady. Niby płyta i tak nie zmieni się sama, ale jakieś milsze w obejściu to jest, gdy wysuwa się i chowa szufladę z pilota, bez używania przycisku na obudowie. W sumie to jednak drobiazg. W zamian wjazd i wyjazd tejże szuflady odbywa się z wyjątkową gracją i majestatem.

Od strony elektronicznego nadzienia DP-500 nie ma się czego wstydzić. Może jedynie fakt posiadania pojedynczego transformatora zasilającego, gdy na przykład zbliżony ceną nowy odtwarzacz Jolidy ma ich aż pięć, budzi pewne wątpliwości, czy aby nowy napęd to wystarczająca rekompensata. Za to konwertery delta sigma są już cztery (Texas Instruments PCM 1796), dzięki czemu, jak zapewnia producent, konwersja analogowo cyfrowa przeprowadzona zostaje perfekcyjnie; bez zniekształceń, ze wspaniałą czystością tła i zapierającą dech w piersiach detalicznością, tudzież tej samej miary reprodukcją przestrzenną. Dochodzi do tego firmowy demodulator jittera oraz rozdzielenie ścieżek zbalansowanej i niezbalansowanej.
Wnętrze prezentuje się w każdym razie równie okazale co wygląd zewnętrzny. Rozplanowano i zagospodarowano je wzorcowo, poszczególne sekcje oddzielając grubymi zamkniętymi profilami z blachy, celem eliminowania ewentualnych zakłóceń i z myślą o usztywnieniu konstrukcji. Precyzja montażu i prowadzenie ścieżek nie pozostawiają śladu miejsca na krytykę. Na pierwszy rzut oka widać, że rzecz wyprodukowano z profesjonalnym mistrzostwem w prawdziwej fabryce a nie przydomowej manufakturze.
Na tylnej ściance mamy wejścia i wyjścia cyfrowe oraz po parze gniazd symetrycznych i RCA. Wszystkie są regulowane, a użycie regulacji nie powoduje istotnej degradacji dźwięku, chociaż dla świętego audiofilskiego spokoju lepiej jednak, gdy jest to tylko możliwe, pozostawić im pełną moc wyjściową. Zaznaczyć przy tym trzeba, iż jest owa moc nieco nietypowa, bo zamiast przewidzianych standardem 2V mamy 2,5V. Skutkuje to zauważalnie większą głośnością względem odtwarzaczy trzymających standard, co jest niezłą wiadomością dla posiadaczy wzmacniaczy lampowych, borykających się niejednokrotnie z niedostatkami mocy.
Poza odrobinę wyższym napięciem na gniazdach, DP-500 niczym nie zaskakuje, chociaż wypada odnotować, że producent oprócz zwykłego kabla zasilającego dołącza do niego dobrej jakości interkonekt, co spotyka się raczej nieczęsto.
Reasumując sprawy techniczne, estetyczne i ergonomię napisać trzeba, że odtwarzacz posiada wszystkie użyteczne funkcje zwyczajowo przypisywane współczesnym tego rodzaju konstrukcjom i ma doskonałą prezencję. W tym sensie to klasyk gatunku w znakomitym wydaniu i od renomowanego producenta. Czas zapytać – jak gra?

Brzmienie

dp-500_1Poprzednikiem DP-500 był DP-67. Słuchałem go trochę i twierdzę, że wysokie tony miał nieco zbyt chropowate, co wyraźnie uprzykrzało odsłuchy. Krótkość życia tego modelu zaświadcza, że nie była to jedynie moja konstatacja, a często spotykane tłumaczenie, że zamiana miała miejsce jedynie w konsekwencji wprowadzenia nowego napędu, niezbyt do mnie przemawia. Następca pojawił się zbyt szybko i, co ważniejsze, jemu czegoś takiego już zarzucić nie sposób. Coś zatem było chyba jednak na rzeczy.
Dźwięk nowego DP-500 jest gładki i łatwo przyswajalny we wszystkich zakresach, odznaczając się przymiotami właściwymi szkole brzmieniowej swego producenta – a to lekko słodkawym smakiem, bardzo dużą kulturą muzyczną i znakomicie zorganizowaną, wyjątkowo obszerną sceną.
Pierwsze co się narzuca po uruchomieniu, to spora odległość od pierwszego planu. Trzeba się do tego kilka dni przyzwyczajać, bo w pierwszej chwili kontakt z muzyką może się okazać zbyt słaby. Ale kiedy już się z aranżacją sceniczną à la Accuphase oswoimy, można rozkoszować się pięknym perspektywicznym ujęciem muzycznych zjawisk, bardzo plastycznym ich ukazaniem i wspaniałą gradacją planów. Pod tymi względami DP-500 tylko nieznacznie ustępuje wyższym modelom swego twórcy i z łatwością pokonuje większość konkurencji ze swego otoczenia cenowego. Nie ma przy tym trudności z uchwyceniem szczegółów ani z dynamiką, chociaż ta nie jest już tak dobra jak w DP-700.
Ogólnie rzecz biorąc brzmienie DP-500 można uznać za więcej niż satysfakcjonujące, a przejście od niego do innej konstrukcji nie oferującej takich walorów przestrzennych może powodować wyraźny niedosyt. Zarazem nie da się ukryć, że nabywcy DP-800, DP-700 i DP-600 muszą otrzymać coś w zamian za swe dużo większe pieniądze. Tym czymś okazuje się trójwymiarowość samego dźwięku, większe rozpostarcie pasma, paleta barw odznaczająca się większą głębią i czarniejszym podkładem oraz, jak już wspominałem, większa dynamika. Wszystko to dostajemy w sowitej dawce już od modelu DP-600, lecz myliłby się ten kto sądzi, że nie będzie to oznaczało poniesienia dodatkowych drakońskich kosztów, bo skoro przeskakujemy tylko o jedno oczko na aż pięciostopniowej skali, to może się jakoś upiecze. A figę! Kosztuje takie coś drugie tyle, czyli czterdzieści parę a nie dwadzieścia parę tysięcy złotych. Niestety, przepustka na brzmieniowe wyżyny i zarazem wejście do klubu SACD sygnowanego marką Accuphase oznacza bardzo pokaźny wydatek, a japoński producent nie zamierza czynić tej przyjemności przystępniejszą niż konkurencja, bo to by oznaczało zachwianie rynkiem, który ukształtował się już sporo lat temu i trzyma fason, ku utrapieniu ludzi nie dość zamożnych.
Zapytajmy w takim razie, czy spadek jakości skalkulowano adekwatnie do spadku ceny? Odpowiedź na takie pytanie musi być czymś umownym, bo nie ma przecież obiektywnej wykładni dla tego rodzaju kalkulacji. Jak dla mnie Accuphase mieści się na tle konkurencji w granicach przyzwoitości, bo gra ciekawiej od bardzo wychwalanego ostatnimi czasy Ayona CD-3 za kilkanaście tysięcy złotych. Niemniej faktem jest, że między DP-600 a DP-500 różnica okazuje się bardzo znaczna i jeśli przyjąć, że DP-500 wart jest swej ceny, to DP-600 tym bardziej. To z kolei oznacza akceptację faktu, że doskonałej jakości odtwarzacz powinien kosztować minimum czterdzieści parę tysięcy złotych, czyli tyle co kompaktowy samochód. Patrząc z tej perspektywy cena taka wydaje się mocno przesadzona i adekwatna raczej do czasów rozpasanej prosperity niż chudawych lat kryzysu, które nam obecnie nastały. Coś mi się przeto wydaje, że jeśli kryzys ten potrwa dłużej, producenci będą zmuszeni mocno spuścić z tonu, co wszystkim powinno wyjść na dobre.

Skupmy się teraz na niedostatkach, bo nie o samo sypanie pochwał w recenzjach przecież chodzi.
Najbardziej w DP-500 irytujące są trzy rzeczy: nie dość wyrazista barwa, pewne ograniczenia w zakresie artykulacji wysokich i niskich tonów oraz lekki brak drajwu.

Kolory troszkę są wypłowiałe, czerń tła nieco zbyt bliska szarości, wysokie tony nazbyt spłaszczone – dające dwuwymiarowy a nie przestrzenny obraz – a bas nie schodzi tak głęboko jak to ma miejsce w konstrukcjach prawdziwie topowych. Także rytm nie ma tego szaleńczego porywu, za który można oddać życie. Okazuje się więc, że wszystkie aspekty poza perspektywą sceniczną zatrzymują się na poziomie ocen bardzo dobrych, ale nie celujących czy zgoła wybitnych. Kiedy dochodzimy do brzmienia DP-500 od dołu, czyli poczynając od brzmienia odtwarzaczy od niego gorszych, wszystko to nie daje się we znaki ani nawet bez drobiazgowej analizy nie pozwala się zauważyć. Ale kiedy wychodzimy od brzmienia DP-600, albo co gorsza DP-700, słabości momentalnie się ujawniają i nie pozwalają o sobie zapomnieć.
W tym kontekście nie powstrzymam się od krytycznej uwagi pod adresem recenzenta jednego z pism audio, który brzmienie DP-500 ocenił jako sto dziesięć procent normy dla wyśmienitych odtwarzaczy. Pewnie, możemy się tak bawić i przyjąć, że DP-700 wyrabia w takim razie dwieście procent, a DP-800 jeszcze więcej, ale takie stachanowskie normy chyba nie przystoją w dzisiejszych czasach. Stawiajmy rzeczy na nogach a nie głowie i zachowajmy umiar w pochwałach. DP-500 to bardzo dobry odtwarzacz, pod względem plastyki sceny wręcz znakomity, ale jednak pozostawiający najwybitniejszym przedstawicielom swojego gatunku spory margines na popisy dla niego nieosiągalne. I nie ma w tym niczego złego. Przeciwnie, tak właśnie być powinno. Nikt wszak nie oczekuje od auta wyższej klasy średniej osiągów Ferrari i dzielności terenowej gąsienicowego transportera. Świat jest jaki jest, czyli między innymi posegregowany, i trzeba brać rzeczy jakimi są w swoich przegródkach, a nie dopatrywać się we wszystkim cudów i zjawiskowych form. Takim podejściem można tylko wyrządzić krzywdę producentowi i potencjalnym użytkownikom.

Czy w takim razie ocierająca się o doskonałość prezentacja przestrzenna połączona z wysoką ale nie najwyższą jakością innych parametrów, wyczerpuje przedmiot recenzji odtwarzacza Accuphase DP-500? No cóż, chyba niestety tak. Niewątpliwie jest on dobry, ale równie niewątpliwie nie jest wybitny. Trzeba mu jednak oddać, że akcent położony akurat na przestrzeń sprawdza się bardzo dobrze w praktyce, jako że jest to walor wysuwający się przed inne i nad innymi górujący. Jedynie plastyczność samego dźwięku może z nim konkurować pod względem siły oddziaływania na słuchacza, ten przysmak jest jednak atrybutem konstrukcji bardzo już kosztownych, nie zachodzi przeto obawa, że DP-500 natknie się na tego rodzaju przeciwnika w swoich okolicach. Niektórzy recenzenci przypisywali wprawdzie tego rodzaju walory odtwarzaczom Ayona, mogę jednak z całą odpowiedzialnością napisać, że przynajmniej najstarszy z nich – Ayon CD-3 – którego u siebie miałem, ma dopiero zadatki na tego rodzaju umiejętność i do pełni jej wykształcenia co nieco mu brakuje. W efekcie walory sumaryczne będące udziałem Accuphase DP-500 są według mnie większe, ratując go przed porażką z ręki tańszego konkurenta produkcji firmy-debiutanta, co byłoby niewątpliwie bardzo dotkliwym ciosem.

Podsumowanie

 DP-500_3Przechodząc od modelu DP-67 do DP-500 firma Accuphase uczyniła niewątpliwie krok w dobrą stronę. Można jednakże jej wytknąć, że tak naprawdę naprawiła jedynie własny błąd, w postaci zbytniej ostrości górnych rejestrów poprzedniej konstrukcji, co przecież w ogóle nie powinno się zdarzyć. Nie czepiajmy się jednak. Kłopoty z reprodukcją sopranów są jedną z najczęstszych bolączek aparatury audio, powodowaną trudnościami z właściwym wyważeniem proporcji między dostatecznie staranną ich artykulacją a nie męczącym sposobem prezentacji. Wyjścia z tej kłopotliwej sytuacji są dwa: złagodzić, czyli tak naprawdę przyciąć, albo wyartykułować w rzeczywistej postaci, a więc stworzyć aparaturę niemal perfekcyjną. Oczywistym jest, że to drugie rozwiązanie zarezerwowano na użytek modeli szczytowych, a tych wyższych od DP-500 w ofercie samego Accuphase mamy aż trzy. Tak więc odpowiedź na pytanie, jakie rozwiązanie w jego przypadku zastosowano, narzuca się sama. I nic w tym by nie było nagannego, a nawet szczerze należałoby przyznać, że to lekkie złagodzenie wykonano w DP-500 naprawdę dobrze, gdyby nie fakt, jak doskonale w wyższych modelach jego producenta działa rozwiązanie naturalistyczne. Nie mieć go u siebie – w dodatku gdy ma się przecież własnego Accuphase – bolesną okropnie jest rzeczą, nawet gdy mamy świadomość, że zaoszczędziliśmy dzięki temu połowę pieniędzy, i to liczonych w dziesiątkach tysięcy złotówek. Na całe szczęście mankament ten w reprodukcji głośnikowej, a więc lwiej części wszystkich systemów odsłuchowych, nie jest tak boleśnie widoczny jak w przypadku użytych przeze mnie monitorów nagłownych AKG K1000, które wysokie tony potrafią prześwietlać z laboratoryjną precyzją. Także przesunięta nieco do tyłu scena muzyczna jest w prezentacji głośnikowej zjawiskiem naturalnym i nie wymaga żadnego przyzwyczajenia. Dzięki temu DP-500 stanowi oczywiste i bardzo dobre uzupełnienie systemów głośnikowych z przedziału odpowiadającego jego pozycji na rynku odtwarzaczy, aczkolwiek uczciwie należy zaznaczyć, że nawet w takim systemie wyższość DP-600 na pewno da się łatwo zauważyć.

Życie jest brutalne i stawia nas w obliczu bolesnych wyborów. Kto chce mieć u siebie brzmienie zjawiskowe, musi wyłożyć co najmniej czterdzieści parę tysięcy na DP-600 lub poszukiwać jakiegoś jego tańszego odpowiednika u konkurencji. Odtwarzaczy jest przecież tak wiele i wciąż pojawiają się nowe, zatem nie jest wykluczone, że poszukiwania takie mogą odnieść jakiś wymierny skutek. Natomiast na gruncie samego Accuphase przeskok z DP-500 na DP-600 okazuje się bardzo znacznym ekonomicznym wysiłkiem, za który wymierną nagrodą jest przeprowadzka z wygodnego audiofilskiego apartamentu do audiofilskiego pałacu. A czy warto przenosić się do pałacu za dodatkowe dwadzieścia parę tysięcy złotych, pamiętając przy tym, że prawdziwa wygoda w nim zamieszkiwania pociąga za sobą bardzo znaczne dodatkowe koszty na pozostałe wyposażenie, to już pytanie na które każdy musi odpowiedzieć sobie sam, o ile oczywiście w ogóle posiada zdolność ekonomiczną brania pod uwagę podobnych dylematów.
Tak więc nie oszukujmy się – Accuphase DP-500 to kompromis i niewątpliwie jako kompromis został pomyślany. Nie jest to jednak najgorszy z kompromisów jakie się mogą przytrafić, nawet gdy weźmiemy pod uwagę jedynie kompromisy z audiofilskiego życia oraz fakt konieczności wydatkowania na ten kompromis dwudziestu kilku tysięcy złotych. Słuchanie tego odtwarzacza dostarcza naprawdę dużo przyjemności, a różnica między nim a tłoczącą się za jego plecami liczoną w mnogie dziesiątki ligą modeli za około dziesięć tysięcy złotych, dzięki przydanej mu wyjątkowo eleganckiej reprodukcji przestrzennej, jest dość wyraźna. Także wygląd nie pozostawia wątpliwości, że nabywca przenosi się w rejony odległe od tak zwanej budżetówki czy nawet zwykłej klasy średniej. To są już zadatki na arystokrację. Niemniej, jedynie zadatki.

W teście użyto:

– Przedwzmacniacza/wzmacniacza słuchawkowego ASL Twin-Head Mark III, przerobionego na lampy 45 i obsadzanego wieloma zestawami lamp.
– Końcówki mocy Croft Polestar 1 z lampą Mullard ECC83 „Long anode” w miejsce standardowej 5751.
– Słuchawek AKG K1000, Grado GS-1000 i Ultrasone Edition9
– Interkonektów Tara Labs Air1 i van den Hul „First Ultimate”
Odtwarzacz był podpięty do sieci kablem zasilającym Wireworld Gold Electra.

Sprzęt do testu dostarczyła firma :

Nautilus_logo_1

Pokaż artykuł z podziałem na strony

2 komentarzy w “Recenzja: Accuphase DP-500

  1. Tomasz pisze:

    Witam, obecnie posiadam Marantz sa 8005, wzmacniacz sluchawkowy Ifi Can Se, słuchawki Final Sonorous VI. Myślę nad zakupem odtwarzacza Accuphase DP-500. Wg Pana doświadczenia będzie to dobry kierunek i wymiana wspomnianego Marantza na Accuphase uzyskam w brzmieniu dużo na jakości? Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      Powiem wprost: ja tego DP-500 nie polecam. Sobie bym go nie sprawił, więc trudno innym raić, nawet przy jakichś zastrzeżeniach. Ale niektórzy mają i są zadowoleni. Też trzeba to odnotować.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy