Recenzja: HiFiMAN HE-5LE

Odsłuch

Na razie posłuchajmy ich w torze dla AKG K1000, jak to sobie zaplanował dr Fang Bian, a zaplanował jak się okaże bardzo słusznie. Tor ten składać się będzie z maksymalistycznie przerobionego przedwzmacniacza ASL Twin-Head oraz końcówki mocy Croft Polestar1, zasilanych sygnałem przez udoskonalony w sporym stopniu odtwarzacz Cairn Fog Soft V2.

Zacznijmy od tego, że ASL Twin-Head okazał się wystarczająco silny by samodzielnie napędzić HE-5LE, i to napędzić bardzo zadowalająco zarówno w mierze kultury brzmienia jak i głośności, jednakże co tak do końca potrafią, pokazały dopiero z końcówką mocy. Końcówka ta była dla nich stanowczo zbyt silna (25 watów na kanał, podczas gdy jakieś osiem z zapasem by wystarczyło), jednak znakomicie uzmysławiała jakiego rodzaju napęd jest tym słuchawkom naprawdę potrzebny.

W internetowych relacjach i fachowych recenzjach możemy niejednokrotnie przeczytać, że HE-5LE mają tendencję do sybilacji oraz niezbyt ciekawą średnicę, co jest dla konstrukcji ortodynamicznych zupełnie nietypowe. Zwraca się przeto uwagę na ich podobieństwo do słuchawek dynamicznych, i to takich niekoniecznie miodopłynnych oraz upojnych. Z drugiej strony nie brakuje też opinii entuzjastycznych i ocen ich brzmienia jako gładkiego i masywnego. Tego rodzaju opisowa dychotomia nie jest żadną nowością. Szczególnie często napotykamy ją w recenzjach Audio-Techniki ATH-W5000, a nierzadko także w opisach Grado GS-1000 i Sennheiserów HD 800. Nietrudno zgadnąć, że wszystko to jest następstwem odmienności użytych torów. Cóż, każde słuchawki plasują się w nieco innym miejscu skali łatwości napędzania, a te wspomniane należą do wyjątkowo trudnych. Tymczasem HE-5LE są jeszcze trudniejsze. Co tu kryć – są ekstremalnie trudne. Lecz kiedy w Twin-Head pracują same najwyższej klasy lampy o gorącej i gładkiej charakterystyce i kiedy jest on ustawiony w tryb OTL, na którego końcu znajdujemy wypuszczone na zewnątrz wielkie jak słoje kondensatory od Tobiasa Jensena, dźwięk okazuje się powabny niczym piękne dziewczę w wiosennym słońcu. Faktem jest, że AKG K1000 są bardziej muzykalne, eleganckie i mają lepszą przestrzeń, ale dziecko doktora Fang Bian ma za to lepszy bas, tamte rzeczy niewiele gorsze, a złudę realizmu, dynamikę, szybkość i czystość dźwięku najwyższej próby.

Suchawa, za skąpa średnica? – Kpicie, czy pytacie o drogę? Sybilacja? – Jaka znów sybilacja? Test złowieszczej „Sweet Jane” przeszły śpiewająco.

Podobne do dynamicznych? – Tak, faktycznie grają jak dynamiczne. Nie odnalazłem podobieństwa ani do ultraneutralnych i arcyspokojnych Fosteksów, ani do masywnych niczym kulturysta Audez’e. HiFiMAN HE-5LE to słuchawki grające czysto, potężnie i bardzo dynamicznie, a kiedy je na kolanach błagać i obłaskawiać najlepszymi lampami, potrafią być także z lekka słodkawe i naprawdę gorące. Dynamika i ekspresja to ich drugie imiona. Na sławnej płycie z berlińskim koncertem Pepe Romero stepowanie było niemal tak wspaniałe jak z Ultrasonami E9 i podobało mi się zdecydowanie bardziej niż u nowych flagowych Staksów. Bardzo zdecydowanie bardziej. Było realistyczne, potężne i na pięknej scenie. Bas, nareszcie bas był taki jak trzeba; nie tylko jak u świeżej daty flagowego Staksa jedynie sporadycznie nisko schodzący, ale jak u dawnych flagowych Ultrasonów dający nieustające wrażenie potęgi brzmienia. Od słuchania nie można się było oderwać. Godny przy tym odnotowania jest fakt, że HiFiMAN’y potrafią grać piekielnie głośno bez żadnych zniekształceń, pod którym to względem równać się z nimi mogą jedynie AKG K1000 i inne konstrukcje ortodynamiczne. Ich scena, ogólnie rzecz biorąc, nie należy do intrygujących, jednak w połączeniu z hurtową dawką realizmu, bliskością wykonawców i zjawiskową dynamiką, bywa zazwyczaj całkowicie satysfakcjonująca. Zauważyłem także, że potrafi bywać rozległa i głęboka, a wtedy robi się już szczególnie przyjemnie. Ludzkie głosy w muzyce operowej okazały się pozbawione zaśpiewu i przeciągania fraz, co nie przeszkodziło im pozostawać realnymi, a nawet w tym pomogło. Brzmiały bardzo naturalnie i bezpośrednio, natomiast brak im było zmysłowego powabu, charakterystycznego dla reprodukcji wokalnych takiej Audio-Techniki ATH-W5000, czy Staksa Omegi.

Słuchawki dr Fang Bian operują dźwiękiem krótko ciętym, szybkim, bliskim i dynamicznym, co zawsze przekłada się na obraz muzyczny utrzymany w realistycznej konwencji. Nie ma żadnych oznak czarowania i przekręcania. Bas, mimo potężnej go dawki, nigdy bez potrzeby nie dominuje, soprany nie są poskromione, a średnica podbita.  Nie ma także sztucznie podkręconego pogłosu. Pod względem charakterystyki pasma są więc HE-5LE zdecydowanie bardziej realistyczne od swego ortodynamicznego kuzyna ze stajni Audez’e. Zwłaszcza skraj sopranowy jest lepszy o klasę, ale i zwięzłość basu podobała mi się bardziej. Są też w sensie naturalności lepsze od wielu uznanych konkurentów, a to za sprawą ogólnego rozmachu, nieustająco imponującego rozmiarem i precyzją basu oraz braku sztucznych dodatków. Nie do końca słusznie zatem w mojej opinii na stronie 6Moons Srajan Ebaen napisał, że HiFiMAN musi się jeszcze sporo nauczyć w mierze elegancji brzmienia od takich tuzów jak Audio-Technika czy Sennheiser. Niekoniecznie musi, choć jeśli ktoś pragnie reprodukcji czarownej a nie realistycznej, musi sobie sprawić inne słuchawki. Te tutaj opisywane są bezpośrednie, trzeźwe i konkretne; bez mgiełki, bez rozmarzenia i bez lepkiej zmysłowej słodyczy. Także bez jakiejkolwiek skłonności do łagodzenia, co przy długich odsłuchach może być uciążliwe, ale na krótszą metę sprawdza się znakomicie. Jednocześnie ta ich realistyczna maniera nie stawia żadnych ograniczeń repertuarowych. Słuchać można wszystkich gatunków muzyki, od poezji śpiewanej po wielką symfonikę i ciężkiego rocka. Oczywiście warunkiem odsłuchowej satysfakcji jest odpowiedni – cechujący się mocą i kulturą brzmienia – wzmacniacz oraz słuchacz lubiący muzyczny realizm, gotowy zaakceptować ich pozbawiony rozsmakowania w niuansach sposób traktowania muzycznego materiału; taki nie w typie topowych elektrostatów, tylko odrobinę upraszczający, gubiący pewne smaki w pośpiechu i żywiołowej naturalności.

Badając szczegółowość, sięgnąłem tradycyjnie po „The Dark Side” i dowiedziałem się, że szczegóły są odnajdywane perfekcyjnie. Śladowa pozostałość poprzedniego nagrania na taśmie matce kultowego albumu Pink Floyd słyszalna była jako konkretna, bardzo wyraźna i bezproblemowo rozpoznawalna co do muzycznej treści melodia. Trochę trudno w tej sytuacji – w obliczu takiej precyzji odczytu szczegółów  –  wytłumaczyć, skąd się bierze ta wspomniana przez Ebaena lekka ułomność w oddawaniu elegancji muzycznej frazy, ale najpewniej z uciekania w szybkość albo z niedostatecznej elastyczności tej ich mylarowej membrany, o której wiemy, że model HE-6 ma lepszą. Remedium może nadejść od strony wzmacniacza. Musi on być bardzo muzykalny i przestrzennie grający. Wówczas sytuacja się wyraźnie poprawia i nawet miłośnicy brzmień wysublimowanych będą mieli satysfakcję, chociaż do ekstremalnego wysublimowania Omegi II czy SR-009 dystans wciąż pozostanie spory.

Przejdźmy teraz od zmasowanych pochwał do prozy życia i rozejrzyjmy się za zwyklejszymi wzmacniaczami niż preampowe SET-y na triodach 45 z końcówkami mocy, o których piszą, że mają wyjątkowy timing.

Pierwsze spojrzenie musimy skierować na wzmacniacz im dedykowany, czyli HiFiMAN EF-5. Nie zawaham się napisać, że od strony wizualnej jest to rozkoszne maleństwo, jednakże zacnie dwuczęściowe, z wyodrębnioną sekcją zasilania, zapewniające bardzo dużą jak na wzmacniacz słuchawkowy moc aż dwóch watów na kanał. To jednak i tak za mało. Doświadczenie z końcówką mocy wskazuje na jeszcze większe zapotrzebowanie tych słuchawek na prąd. W stopniu końcowym mocarnego malca pracuje jedna lampa – 12AU7 od Sino – mająca za zadanie czynić dźwięk powabniejszym i bardziej wysublimowanym. Mikry wygląd nie oznacza jednak mikrej ceny. Kosztuje toto dwa tysiące złotych i minąłbym się z prawdą gdybym napisał, że za te pieniądze nie da się znaleźć niczego lepszego, zwłaszcza na rynku wtórnym. Inną sprawą jest niezbędna HiFiMAN’om wydajność prądowa. Wiele spośród słuchawkowych wzmacniaczy nie spełni tego kryterium, ale taki Cayin HA-1A, posiadający wyjścia na normalne głośniki, na pewno dałby radę.

Wzmacniacz dedykowany gra spokojnym, przyjemnym i ładnym dźwiękiem, co jest tym cenniejsze, że chcąc go sprawdzić jako element toru budżetowego, podpiąłem go do Sony 222ES groszowymi kablami RCA. Oczywiście względem systemu opisanego powyżej wydatnie zmniejszył się realizm, a cały przegląd panoramy muzycznej został znacznie zdegradowany, nie była to jednak różnica nad którą należałoby rozedrzeć szaty i posypać głowę popiołem – w żadnym wypadku. Przyjemność słuchania pozostała. Podejrzewam, że poza dobrą jakością wzmacniacza i oczywiście klasą samych słuchawek, niemała w tym zasługa starego odtwarzacza Sony, podającego sygnał naprawdę dobrej jakości i o wysokiej kulturze. W całościowo bardzo sympatycznym dźwięku tego budżetowego toru najbardziej brakowało mi dynamiki i głębokiego teksturowania, a nade wszystko irytował fakt, że nie można już było słuchać tak głośno jak te słuchawki lubią grać bez utraty jakości brzmienia. Niemniej ocena pozostaje pozytywna, choć takie Grado RS-1, znane z wyjątkowych umiejętności podciągania za uszy budżetowych torów, w towarzystwie EF-5 być może sprawdziłyby się lepiej.

Z Head Boksem w grach komputerowych HiFiMAN HE-5LE spisały się przyzwoicie, aczkolwiek nie zauważyłem żadnych istotnych przewag nad W5000 czy HD 650 poza wspomnianym już tyle razy realizmem. W grach komputerowych realizm nie jest jednak istotny, a czasami nawet przeszkadza. Gdy chodzi o dźwięk z integry, mającej bardzo dobrą szczegółowość i znakomitą wydajność prądową, ale ciągoty do technicznego brzmienia, to zagrało to nieco dosadniej niż wzmacniacz firmowy i z o dziwo nieco słabszym basem, choć z kolei trochę bardziej bezpośrednio. Dedykowany napęd miał też dźwięk odrobinę bogatszy i taki, rzekłbym, szyty na miarę, żeby nawet ze słabszymi źródłami nie było zbyt ostro i cierpko. W sumie nie jest zły, ale za dwa tysiące mógłby oferować nieco więcej bezpośredniości połączonej z elegancją. Może za dużo od niego wymagam, lecz sądzę, że albo powinien być trochę lepszy, albo nieco tańszy. Jak się właśnie dowiaduję, od paru dni HiFiMAN oferuje nowy szczytowy wzmacniacz, oznaczony symbolem EF-6, kosztujący dwa razy tyle co EF-5 i więcej obiecujący. Miejmy nadzieję, że nie bez pokrycia.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy